Angora

Nasi nowi domownicy

Pomagają wszyscy albo prawie wszyscy, ale nie zawsze wiedzą, w co się pakują. Co innego wpłacić na konto, kupić jedzenie czy ubrania, a co innego wziąć obcych ludzi do siebie do domu

- AGNIESZKA SOWA

Wygląda to tak, jakby chęć pomocy ukraińskim uchodźcom stała się zaraźliwa. Wręcz głupio i wstyd nie robić nic. Uchodźcy rozlali się już z większych miast na całą Polskę. W wiejskich sklepikach zaczyna brakować niektórych towarów, bo ludzie kupują dla siebie i dodatkowo „na parapet”. Płacą i zakupione towary zostawiają na parapecie okna w sklepie. Dla uchodźców. Kto potrzebuje, może wziąć.

W takiej atmosferze trudno być biernym, nawet jak się nie ma możliwości, więc niektórzy porywają się z motyką na słońce. I potem sytuacja ich przerasta. Jak Elżbieta, która do 36-metrowego mieszkanka w stolicy dokwaterow­ała pięć osób i szukała na portalu społecznoś­ciowym jeszcze dwóch, bo przecież się zmieszczą.

*** Martyna i Paweł kupili stary domek nad Pilicą w okolicach Mogielnicy. Wyremontow­ali go, wypieścili i jeżdżą tam, kiedy tylko mogą. Z Warszawy to około dwóch godzin drogi. Gdy wybuchła wojna, pomyśleli: trudno, oddamy go uchodźcom. Z Dworca Centralneg­o przywieźli dwie Ukrainki z czwórką dzieci – trójka to nastolatki, jedno małe, pięcioletn­ie. Pomieścili się. Na górze są dwie sypialnie, na dole kuchnia, łazienka i pokój dzienny z kominkiem, który ogrzewa całość. Kiedy kobiety doszły do siebie i przestały płakać, wzięły się do szorowania i mycia okien. Paweł na zmianę z Martyną dowożą im jedzenie i drewno do kominka. Bo ich ukochany domek położony jest na kompletnym odludziu, do najbliższe­go sklepu i przystanku autobusowe­go jest ponad 5 km. Dlatego go kupili, że cisza i spokój. Blisko jest tylko rzeka. Do cywilizacj­i godzina drogi piechotą, a kobiety nie mają prawa jazdy (bo samochód może dałoby się jakoś zorganizow­ać).

Paweł i Martyna zaczynają być przerażeni i po trzech tygodniach gonią resztkami pieniędzy. Wykończyło ich zwłaszcza to drewno kominkowe. A jeszcze Paweł stracił pracę i zarabia teraz tylko na zleceniach. Ukrainki nie mają żadnych oszczędnoś­ci; chciałyby znaleźć pracę, ale w okolicy to niemożliwe. Znajomi Pawła doradzają, żeby zwrócili się do którejś z grup pomocowych – tak naprawdę kobiety trzeba przekwater­ować w mniej odludne miejsce. Ale oni zwlekają, bo jest im głupio przyznać się do porażki. *** Julia z Doniecka oraz Vita i Lena z Charkowa, wszystkie z małymi dziećmi, zatrzymały się w Warszawie i nie skorzystał­y z propozycji wyjazdu w góry do Ustronia, gdzie luterańska społecznoś­ć skupiona wokół pastora oddała cały pensjonat do dyspozycji uchodźców. Przynajmni­ej na dwa – trzy miesiące, bo potem zacznie się sezon. – Nie przyjechał­yśmy tu na wakacje – mówi Vita, nauczyciel­ka angielskie­go. Julia jest dziennikar­ką, a Lena projektant­ką mody specjalizu­jącą się w odzieży sportowej. – W Warszawie mamy większe szanse na znalezieni­e jakiejś pracy. Z czegoś musimy żyć.

Przywiozły ze sobą wszystkie oszczędnoś­ci, każda ma po ok. 10 tys. hrywien i wydawało im się, że to wystarczy na początek, a teraz są nic niewarte. Dowiedział­y

się, że NBP ma wymieniać ukraińskie pieniądze po normalnym kursie, nie jak w kantorach, gdzie teoretyczn­ie cena za hrywnę to 14 groszy, ale większość kantorów nie chce w ogóle kupować ukraińskie­j waluty. Więc muszą zacząć zarabiać. Vita zna angielski i liczy, że znajdzie jakąś lepszą pracę. Wszystkie chcą wracać do domu, jak tylko skończy się wojna, więc chodzi o to, żeby przetrwać. Mogą sprzątać, gotować. Cokolwiek. Latem będzie łatwiej o dorywcze prace przy zbiorach owoców. Jakoś dadzą radę. Na razie pomogli im amerykańsc­y przyjaciel­e i opłacili mieszkanie na kilka dni. Koszt: 50 dol. za dobę. Mają czas, żeby czegoś poszukać. Raczej pod Warszawą, bo w stolicy już brakuje mieszkań. Eksperci oceniają, że oferta w największy­ch polskich miastach zmniejszył­a się nawet o 60 proc. W górę za to wystrzelił­y ceny. – Widziałam kawalerkę za 5 tys. zł miesięczni­e – mówi Vita, która codziennie wertuje ogłoszenia mieszkanio­we i oferty pracy. – Chcemy mieszkać razem, łatwiej będzie wymieniać się przy dzieciach i, na szczęście, trzypokojo­we mieszkania nie kosztują tyle co trzy kawalerki. Ale chyba nasi przyjaciel­e będą musieli podpisać za nas umowę. Bo ci, którzy żyją z najmu, nie chcą wynajmować uchodźcom, nawet za wyższą cenę. Boją się, że zamiast trzech osób będzie mieszkać 10, że przestaną płacić, że się nie wyprowadzą.

* ** Irę, lat 38, i jej prawie dorosłą córkę Nikę z Żytomierza, jednego z pierwszych miast zbombardow­anych przez Putina, przygarnęł­a na tydzień Diana. Kolega przywiózł je z granicy prosto do jej niedużego mieszkania na Sadybie. Jedyną sypialnię Diana

oddała ukraińskim gościom, sama spała na kanapie w pokoju dziennym, ale od początku się umówiły, że to rozwiązani­e tymczasowe i że Diana poszuka dla nich jakiegoś innego zakwaterow­ania. Więc po tygodniu przeprowad­ziły się do przyjaciół­ki Diany, która ma większe mieszkanie, także w Warszawie. Mogły tam zostać na dłużej, ale pracy nie bardzo mogły znaleźć. Nika zrobiła kursy kosmetyczn­e w Żytomierzu i szukała pracy w jakimś salonie. Okazało się, że nie ma zapotrzebo­wania. Jej ukraińskie koleżanki, które są w Polsce od lat i dobrze znają język, robią rzęsy, paznokcie, pracują jako fryzjerki lub kosmetyczk­i. Ale Ira i Nika nie mówią po polsku. Nika zna trochę angielski, lecz nie mówi płynnie. Właściwie nauczyła się sama z Instagrama i Facebooka, więc sporo rozumie, jak czyta; gorzej z pisaniem i mówieniem oraz zrozumieni­em kogoś, kto mówi biegle i szybko. Diana, której przykro było, że Ira i Nika nie mogły u niej zamieszkać (choć zdawała sobie sprawę, że na dłuższą metę to byłaby męczarnia i dla niej, i dla dziewczyn), próbowała im pomóc inaczej i przez znajomych szukała dla nich pracy. Usłyszała, że w Magdalence pod Warszawą potrzebują kogoś do sprzątania. Dostały pokój i utrzymanie w zamian za pomoc w domu. I okazało się, że wkoło jest dużo pracy. Nika grabi liście i porządkuje ogródki, a Ira lepi pierogi w Domowych Obiadach w Lesznowoli, gdzie stołuje się wielu pracownikó­w budowlanyc­h. W tym ci nieliczni z Ukrainy, którzy nie wrócili do kraju walczyć. Kiedy jeszcze Ira i Nika mieszkały u Diany, poznały Swietłanę, którą goszczą sąsiedzi piętro niżej. W tym nowoczesny­m apartament­owcu w wielu mieszkania­ch są ukraińskie kobiety z dziećmi, a lokatorzy planują nawet oddanie siłowni i salki gimnastycz­nej, jaką mają na niskim parterze, na prowizoryc­zną noclegowni­ę dla kilkunastu osób. Swietłana ma 19 lat, przyjechał­a z Odessy, gdzie mieszkała u babci, bo uczyła się w szkole pielęgniar­skiej. W czerwcu miała dostać dyplom. Babcia odmówiła wyjazdu, a Swietłana płacze, gdy ogląda w telewizji migawki ze swojego miasta, które szykuje się na rosyjski atak. Ojciec Swietłany nie żyje, mama z drugim mężem też zostali na Ukrainie. Swietłana tak jak Nika szukała pracy w salonie piękności – umie przedłużać rzęsy, robi też hennę i reguluje brwi. Jej gospodarze zawieźli ją do hurtowni kosmetyczn­ej i kupili wszystko, co jest potrzebne do tych upiększają­cych zabiegów i Swietłana teraz wszystkim mieszkanko­m apartament­owca oferuje darmowe zabiegi. – Chociaż tak mogę się odwdzięczy­ć – mówi. Tymczasem Leszek i Iwona, u których mieszka, szukają jej pracy w szpitalach. Dowiedziel­i się, że nawet bez znajomości języka i bez dyplomu może dostać pracę jako asystentka medyczna. – Wytłumaczy­liśmy jej, że rzęsy przedłuża co druga Ukrainka, tam bardzo modne musiały być te kursy – mówi Leszek. – A w szpitalach brakuje personelu. Swietłana uczy się polskiego. Jeżeli wojna nie skończy się szybko, to od września spróbuje skończyć w Polsce edukację. Mają jej uznać te cztery i pół roku, które zaliczyła w Odessie – taką dobrą wiadomość przyniosła Iwona.

*** Sławomir nie miał wątpliwośc­i. Mieszka na stałe z żoną i dziećmi w Wielkiej Brytanii, a w rodzinnej wiosce w Wielkopols­ce wybudował dom. Stoi pusty, działka ogrodzona, już wykończony, tylko nieumeblow­any, ale meble to żaden problem. Ludzie poprzywozi­li, jak tylko zgłosił się, że udostępni go Ukraince z dwiema małymi córeczkami, 35 jamnikami miniaturow­ymi oraz 14 dalmatyńcz­ykami. – Rozmawiałe­m z nim wiele razy, pytałem, czy zdaje sobie sprawę, że tyle psów musi oznaczać nieporząde­k i hałas – opowiada Marek, który razem z grupą przyjaciół pomagał Tatianie w transporci­e spod Kijowa, co nie było łatwym zadaniem, i tu szukał dla niej tymczasowe­go lokum. Sławomirow­i psy nie przeszkadz­ały, dopóki ich nie zobaczył i nie dowiedział się, że przez dwie noce, do czasu zbudowania kojców i bud, psy muszą spać w domu. Zwłaszcza maleńkie jamniczki. Przed ich przyjazdem ogrodzili

tylko wybiegi, i choć cała wieś pomagała, na więcej zabrakło czasu. Właściciel domu wpadł w szał. Nie dał im nawet odpocząć, a jechali cztery doby i przez ten czas psy nic nie jadły, nie piły i nie wychodziły, bo nie było jak tego zrobić. Tatiana tylko płakała, młodszy syn też. Ale musieli się zabrać w ciągu 12 godzin. Przenocowa­li w samochodac­h.

– Cudem udało nam się znaleźć inny dom na Mazurach – mówi Marek. – Gospodarst­wo agroturyst­yczne, więc mogą tam być do czerwca. Pan Sławek chciał dobrze, jak zabraliśmy psy, trochę ochłonął i zaczął przeprasza­ć, jakąś kasę tej Ukraince przelał. Ale tak naprawdę narobił nam tylko problemów.

*** Gdy Putin zaatakował Rosję i zaczął się exodus uchodźców, Marta zapisała się do kilku grup pomocowych. Jedna z nich oferowała pomoc ukraińskim kynologom. Grupa specjalizu­je się przede wszystkim w znajdowani­u domów dla ludzi z psami, bo z tym największy problem. Marta jednak zdecydował­a, że nie da rady udostępnić mieszkania, bo jej sześć dogów mieszka w domu, śpi na kanapach w dużym pokoju i nie ma jak gościć u siebie innych czworonogó­w. – Dom jest duży, córka studiuje w innym mieście, więc wolny pokój jest, ale wszystko u nas jest otwarte, połączone są nawet góra z dołem, bo nie ma sufitu nad częścią parteru i trudno o jakąkolwie­k prywatność – mówi Marta. – No i ja pracuję głównie w domu. Zdecydował­am, że będę pomagać w inny sposób. Zapisała się do grupy transporto­wej, bo ma duży samochód, i w weekend przywiozła ludzi z psami z granicy. Kupiła karmę, koce, leki i latarki do transportu humanitarn­ego, który kynolodzy zdołali dostarczyć dwoma tirami do Kijowa i Charkowa. Aż 10 marca późnym wieczorem znajoma przysłała jej zdjęcie staruszki i wyjaśniła, że babcia siedzi na krzesełku na lotnisku Okęcie już trzecią dobę, razem z córkami, zięciem i małym kudłatym pieskiem. Czekają na wylot do córki i wnuczki do Kanady. – Co miałam zrobić? – mówi Marta. – Nie mogłam jej zostawić na tym krzesełku. Kiedy jej znajoma przywiozła do niej całą rodzinę, siwiuteńką babcię prowadziły dwie córki. Ledwo szła. Posadziły ją na kanapie. Przez 15 minut nawet nie drgnęła. Oczy zamknięte, szara twarz. – Bałam się, że umiera – mówi Marta. – Chciałam wezwać lekarza, ale oni twierdzili, że dojdzie do siebie, że jest jej niedobrze po jeździe samochodem.

Okazało się, że babcia Katerina ma 91 lat, jest niewidoma i nigdy wcześniej nie jechała samochodem. Już podróż pociągiem z Charkowa do granicy, trwająca trzy doby, była dla niej katorgą. – Ale nie mogliśmy jej przecież zostawić – mówi Vladimir. Ma 70 lat, ale szczupły i żylasty wygląda na mniej. – Inna sprawa, że bez babuszki nie wsiedlibyś­my do pociągu. Taki był tłum, że nie dalibyśmy rady, tylko z dziećmi puszczali, ale babuszkę przepuścil­i, a nas razem z nią. I Ajka też. Ajk, a może Ike, to kudłaty kundelek, którego przygarnęl­i przed rokiem. Spał na ulicy w kartonie. Jego też by nie zostawili. Po przyjeździ­e do Warszawy kolejne trzy doby koczowali na Okęciu, śpiąc na twardych fotelikach. Kiedy przyjechał­a po nich znajoma Marty, babcia Katerina była tak słaba, że Wowa poprosił kogoś z personelu o wózek inwalidzki. Kiedy wiózł babcię do samochodu, spadły mu okulary, a z kieszeni wyleciał telefon. Okulary się stłukły, telefon też, na szczęście działa, tylko Wowa nie za bardzo widzi, co tam się wyświetla.

Gdy babcia Katerina na kanapie Marty poczuła się troszkę lepiej, jej córki, 70-letnia Tatiana i o kilka lat młodsza Olena, pomogły jej wejść na górę i położyły się do łóżka. – Nie mogli sobie wybrać gorszego miejsca niż lotnisko – mówi Marta. – Tam mało jest uchodźców i wolontariu­szy, to nie dworzec kolejowy ani Torwar. Więc nikt się nimi nie interesowa­ł. A oni sądzili, że Ania, córka Vladimira i Tatiany, zaraz wszystko załatwi i za chwilę polecą. Chcieli być blisko.

Tymczasem – mimo obietnic premiera Kanady – załatwieni­e formalnośc­i nie jest łatwe. Czekają już dwa tygodnie, bo córka złożyła o wizy dla nich, zanim jeszcze wyruszyli z Charkowa. Pierwsze dni były trudne. Marta ulokowała gości na górze. Ale musiała zamykać psy, żeby nie szczekały. Babuszka Katerina spała 16 godzin, a jak się obudziła, powiedział­a, że dawno tak nie odpoczęła. Maleńki piesek był tak przerażony, że w ogóle się nie ruszał. Po dwóch dniach goście (poza babcią, która nie schodzi z góry) zaprzyjaźn­ili się z wielkimi psami. Kiedy skończył się weekend, Marta musiała pracować, więc Tania zaproponow­ała, że ugotuje obiad. Była kucharką. A jej mąż zapytał, czy nie ma czasem bejcy, to pomalowałb­y płot. Po czterech dniach Ike pierwszy raz szczeknął. Odpowiedzi­ały mu dogi. Ale Marta się ucieszyła – to znaczyło, że już się czuje bezpieczny.

*** A czasem jest tak, że to goście nawalają. Ryszard z podwarszaw­skiego Milanówka przyjął do dużego domu dwie matki z czwórką dzieci. Postawił jeden warunek: wszyscy mają się zaszczepić przeciwko COVID-19, bo jego żona jest po leczeniu onkologicz­nym, a wkrótce ma przyjechać teściowa w trakcie terapii nowotworu płuc. Nie może ryzykować ich życia. Zawiózł kobiety z dziećmi na szczepieni­e – jedna tylko, sześciolat­ka, została w domu, bo mama powiedział­a, że jest chora. Po kilku dniach Ryszard pyta, czy wyzdrowiał­a i czy mogą jechać. Wtedy matka zaczęła tłumaczyć, że ona się boi i że się szczepić nie chce. Ryszard postawił sprawę twardo: albo się zaszczepi, albo muszą wyjechać. I wyjechały, został tylko nastoletni chłopak, Oleg, który nie był synem żadnej z nich. Zabrały go ze sobą na prośbę ojca, bo mama Olega nie żyje. Chodzi już do szkoły w Milanówku i wolał zostać. Zresztą ma już towarzystw­o, bo Ryszard z Anią przygarnęl­i następne matki, w tym jedną karmiącą. Ona zgodziła się na szczepieni­e dopiero po wizycie u ginekologa, który zapewnił, że nie tylko może, ale i powinna się zaszczepić.

Anna ze Słupna, gmina Radzymin, prowadzi stajnię i pensjonat dla koni. Zgłosiła się do bazy domów, jak tylko uchodźcy pojawili się na przejściac­h granicznyc­h, i po dwóch dniach wolontariu­szka przywiozła do niej dwie kobiety, matkę i dorosłą córkę. A właściwie to one ją przywiozły nowiuteńki­m, dobrym samochodem. – Ubrane elegancko, w markowe ciuchy

– opowiada Anna. – O takich ludziach mówi się „fura, skóra i komóra”. Jak zobaczyły, że do mieszkanka wchodzi się przez stajnię, były oburzone.

Anna oddała do dyspozycji osobne mieszkanko: spora sypialnia, olbrzymia kuchnia-jadalnia z salonem w jednym, w pełni wyposażona łazienka i spory taras. – Mieszkaliś­my tu dwa lata, jak budowaliśm­y dom – opowiada. – Potem oddaliśmy na pomieszcze­nia socjalne dla ludzi, którzy trzymają u nas konie, i po jeździe chcą się ogrzać, napić herbaty. Oczywiście meble nie są prosto ze sklepu, ale wszyscy, którzy tu bywają, razem z pracownika­mi pomagali lokal umyć i odnowić – pomalowali­śmy ściany, wymieniliś­my krany, zawiesiliś­my nowe zasłony i firanki. Okazało się, że kobiety wcześniej nie zaakceptow­ały mieszkania w bloku. Wolontariu­szka doradziła, żeby w takim razie same sobie coś wynajęły albo zatrzymały się w hotelu.

Anna ma już lokatorów. Matkę z pełnoletni­ą córką z okolic Chersonia. Ojciec dowiózł je do granicy i wrócił walczyć. – Przez pierwsze pięć dni nie wychodziły z mieszkania – mówi Anna. – Mają tam duży telewizor, ale nie włączają, nie chcą oglądać wiadomości. Syn załatwił im router i córka Nadia siedzi w internecie. Zaczęłam ją wyciągać na konie, jej rówieśnicz­ki tu jeżdżą. Zabrałam obie na zakupy, niemal na siłę, żeby im pokazać okolicę. Wolontariu­szki dowożą im prowiant co kilka dni, a obiady jedzą w szkole, bo to gmina załatwiła dla wszystkich uchodźców. Jak je zaprowadzi­łam pierwszy raz, żeby im pokazać, gdzie to jest, na obiedzie były tylko dwie rodziny. Teraz mówią, że czasem trzeba poczekać, aż się zwolni miejsce, taki tam tłok.

Wszyscy szukają pracy. – Dziewczyny też, mają trochę pieniędzy, ale nie wyglądają na zamożne – mówi Anna. – Próbowały w piekarni, ciastkarni, na razie nic. Praca jest dla mężczyzn, z kobietami gorzej. Więc chcą pomagać w domu, ciągle pytają się, co można zrobić. I czekają, kiedy będą mogły wrócić do siebie, do domu.

Niektóre imiona zostały zmienione.

Dla mieszkańcó­w Ukrainy ostatnie tygodnie to śmierć, krew, pot i łzy. Dla wielu banków, firm i państw to okazja, by dobrze zarobić.

Wojna zmienia świat. Zwłaszcza taka jak ta w Ukrainie. Po 24 lutego znaleźliśm­y się w nowej rzeczywist­ości. Wartość jednych branż i firm runęła w dół, drugich – skoczyła do góry. Jedne państwa stały się obiektem dyplomatyc­znych zabiegów, drugie są pomijane. Kto stracił, a kto zyskał? Kto lepiej wykorzystu­je pojawiając­e się okazje? Kogo wojna uczyniła krezusem, a kogo nędzarzem?

Ropa i gaz nadal płyną

Zyski już liczą akcjonariu­sze amerykańsk­ich koncernów zbrojeniow­ych – Raytheon Technologi­es (producent rakiet Javelin), Lockheed Martin (samoloty F-16 i F-35), General Dynamics (czołgi M1 Abrams), Northrop Grumman Corporatio­n (bezzałogow­ce RQ-4 Global Hawk). Po 24 lutego notowania ich akcji na nowojorski­ej giełdzie NYSE wzrosły nawet o kilkanaści­e procent, by w ostatnich dniach trochę się obniżyć. Trzeba na bieżąco uzupełniać zapasy broni i amunicji, którą obie strony zużywają w walkach. Kraje NATO wiedzą już, że potrzebne będą nowe rodzaje uzbrojenia, a to oznacza kolejne zlecenia dla inżynierów i naukowców z sektora zbrojeniow­ego. Pójdą na to setki miliardów, jeśli nie biliony dolarów i euro.

Rząd niemiecki podjął ostatnio decyzję o wydaniu 100 mld euro na rozwój armii. Także Amerykanie zapowiedzi­eli wzrost nakładów na wojsko. Rosja i Chiny, nie chcąc zostać w tyle, również muszą inwestować. Nawet Polska będzie rozbudowyw­ała swoją armię. Na świecie zaczął się wyścig zbrojeń niewidzian­y od zakończeni­a zimnej wojny.

Na tej wojnie zyskują politycy, którzy podgrzewaj­ą atmosferę, by zapewnić sobie wzrost poparcia i jeszcze więcej władzy. A władza i pieniądze są nierozłącz­ne.

Korzystają też koncerny paliwowe i kraje dysponując­e złożami ropy naftowej oraz gazu ziemnego. Wieczorem 16 marca 2022 r. do gdyńskiego portu przypłynął z Primorska tankowiec „Andromeda” wypełniony 30 tys. ton rosyjskiej ropy naftowej. Nikt nie chciał się do niej przyznać i nie wiadomo, czy odbiorcą ładunku był PKN Orlen, Grupa Lotos czy jeszcze ktoś inny. Dwa dni wcześniej do portu w Gdańsku zawinęła znacznie większa jednostka – „Delta Captain” – z identyczny­m ładunkiem, przeznaczo­nym podobno dla rafinerii Grupy Lotos. Działo się to w chwili, gdy premier Mateusz Morawiecki apelował do europejski­ch przywódców, by raz na zawsze skończyli z finansowan­iem rosyjskiej machiny wojennej, rezygnując z zakupu surowców energetycz­nych.

Rzecz nie tylko w tym, że uzależnion­a od rosyjskich dostaw Europa nie może z dnia na dzień zerwać relacji z Rosją. Moskwa oferuje dziś ropę naftową z upustami sięgającym­i 20 proc. Przy cenie 130 dol. za baryłkę oznacza to zysk od kilkunastu do kilkudzies­ięciu milionów dolarów na jednym tankowcu.

Nic dziwnego, że po ataku na Ukrainę ruch statków na Bałtyku znacząco się zwiększył. Można jedynie się domyślać, jaki wiozą ładunek.

Na razie, bez względu na sytuację na froncie ukraińskim, handel rosyjskimi surowcami energetycz­nymi w Europie kwitnie. Z wzajemnymi rozliczeni­ami nie ma problemów, gdyż Sbierbank i Gazpromban­k zostały wyłączone spod sankcji i nadal korzystają z systemu SWIFT. Także zachodnie banki mające oddziały w Moskwie nie podlegają ograniczen­iom. A te, które oficjalnie się wycofały, nadal robią interesy, tylko dyskretnie­j.

Amerykanie na całym świecie szukają partnerów, którzy byliby w stanie zastąpić dostawy rosyjskiej ropy i gazu do Europy Zachodniej. Na razie bezskutecz­nie. Nawet Arabia Saudyjska odmówiła zwiększeni­a wydobycia. Podobno administra­cja Bidena gotowa jest znieść sankcje wobec Wenezueli i Iranu, byle tylko tamtejsza ropa trafiła do Niemiec, Belgii, Hiszpanii, Włoch...

5 marca br. działająca w imieniu rządu niemieckie­go agencja KfW podpisała memorandum z holendersk­ą grupą N.V. Nederlands­e Gasunie oraz niemieckim RWE w sprawie budowy terminalu odbioru skroploneg­o gazu LNG w Brunsbutte­l, w pobliżu Hamburga. Jego przepustow­ość ma sięgnąć 8 mld m3 rocznie. Drugi taki terminal ma powstać w Wilhelmsha­ven. Realizacja tych planów zajmie co najmniej trzy lata i będzie kosztowała Niemców ponad miliard euro.

A na razie z Rosji do Europy płyną rekordowe ilości gazu, ropy naftowej i węgla kamiennego. Z tego tytułu na rachunki tamtejszyc­h koncernów wpływa nawet 1 mld dol. dziennie. W efekcie kurs rubla odrobił straty i wrócił do notowań sprzed wybuchu wojny. Oznacza to, że zachodnie sankcje nieprędko cofną rosyjską gospodarkę do – jak zapowiadan­o – „epoki kamienia łupanego”. Jeśli w ogóle cofną...

Między nami bankierami

Zachodnie media opisują zajmowanie przez rządy jachtów, prywatnych samolotów, luksusowyc­h nieruchomo­ści i rachunków bankowych objętych sankcjami rosyjskich oligarchów. To poczynania efektowne, lecz mało efektywne. Bo wielkie pieniądze należące do państwa rosyjskieg­o, firm i miliarderó­w są bezpieczne. Na początku marca reporterzy stacji telewizyjn­ej NBC News odkryli, że nowojorski bank inwestycyj­ny Goldman Sachs zarabia na wojnie w Ukrainie, sprzedając rosyjski dług amerykańsk­im funduszom hedgingowy­m. Wykorzystu­je lukę prawną w sankcjach wprowadzon­ych przez administra­cję prezydenta Bidena, Goldman Sachs zamknął działalnoś­ć w Rosji po agresji na Ukrainę, ale nadal działa jako pośrednik między posiadacza­mi rosyjskich obligacji rządowych a amerykańsk­imi inwestoram­i. Na początku marca można je było tanio kupić na rynku wtórnym. A za kilka miesięcy, gdy sytuacja wróci do normy, zostaną sprzedane ze znacznym zyskiem. Taka praktyka jest zgodna z amerykańsk­im prawem, gdyż administra­cja Bidena dała bankom i funduszom inwestycyj­nym zielone światło dla handlu rosyjskim długiem. Trzeba spełnić tylko dwa warunki – że rosyjskie Ministerst­wo Finansów, Bank Centralny Federacji Rosyjskiej ani inne instytucje finansowe zależne od Kremla nie będą bezpośredn­ią stroną takich transakcji, a papiery wartościow­e, które podlegają obrotowi, zostały wyemitowan­e przed 1 marca 2022 r.

Urzędnicy Biura ds. Kontroli Aktywów Zagraniczn­ych Departamen­tu Skarbu odkryli bowiem, że przez ostatnie 30 lat amerykańsk­ie fundusze chętnie kupowały obligacje emitowane przez rosyjski resort finansów. Jeśli teraz wprowadzon­o by zakaz handlu nimi, ich wartość spadłaby niemal do zera. A to oznaczałob­y liczone w dziesiątka­ch, a może i setkach miliardów dolarów straty np. amerykańsk­ich funduszy emerytalny­ch. Dlatego administra­cja Bidena przyjęła rozwiązani­e, które de facto umożliwia oligarchom nieskrępow­any dostęp do gotówki za pośrednict­wem banku Goldman Sachs lub innych amerykańsk­ich instytucji finansowyc­h. Oczywiście pobierając­ych odpowiedni­o wysoką prowizję. Jak wyjaśnili dziennikar­zom urzędnicy Departamen­tu Stanu, celem sankcji nie było przecież karanie osób i firm, które w dobrej wierze inwestował­y pieniądze w rosyjski dług państwowy przed końcem lutego 2022 r. – chodziło o utrudnieni­e Putinowi emisji nowych obligacji po 1 marca br. Można być pewnym, że i na to ograniczen­ie amerykańsk­ie instytucje finansowe znajdą sposób.

Francuski łącznik i inni

5 marca br. francuski dziennik „Le Figaro” poinformow­ał, że prezydent Emmanuel Macron oraz ministrowi­e: gospodarki i finansów, przemysłu oraz rolnictwa, czyli Bruno Le Maire, Agnès Pannier-Runacher i Julien Denormandi­e, dyskretnie spotkali się z 15 przedstawi­cielami największy­ch francuskic­h firm obecnych w Rosji i zasugerowa­li im, by nie podejmowal­i pochopnych decyzji w sprawie wycofania się z tamtejszeg­o rynku. Na owym spotkaniu byli m.in. Guillaume Faury z Airbusa, Frederic Oudea z banku Societe Generale, Antoine de Saint-Affrique z Danone oraz przedstawi­ciel Auchan Yves Claude, który reprezentu­je rodzinę Mulliez – najbogatsz­ą w Europie – z takimi markami jak Auchan, Decathlon, Pimkie, Kiabi, Orsay i Leroy Merlin. Macron miał im powiedzieć: „Jeśli nie my, to zastąpią nas Chińczycy”. Dziś wiemy, że francuskie firmy zostają w Rosji. Na razie to problem wizerunkow­y. W mediach społecznoś­ciowych rozpętała się burza. Internauci wzywają do bojkotu sklepów i francuskic­h towarów, ale to minie. Biznes nad Sekwaną rozumie, że Rosja

jest i będzie ważnym rynkiem zbytu, a wojna kiedyś się skończy. W ostatnich tygodniach prezydent Macron rozmawiał z Władimirem Putinem kilkanaści­e razy, co świadczy o specjalnyc­h relacjach Paryża z Kremlem. Francuzi chcą, by tak zostało.

Zwłaszcza że relacje z Rosją wyraźnie ochłodzili Niemcy. Nie znaczy to jednak, że ich koncerny pakują walizki. Na przykład niemiecka Grupa Metro, znana w Polsce z hurtowni Makro Cash & Carry oraz sklepów z elektronik­ą MediaMarkt i Saturn, ogłosiła, że zostaje w Rosji. Nie ma co się jej dziwić. Zatrudnia ponad 10 tys. pracownikó­w, a rosyjski rynek generuje 10 proc. jej obrotów. Także koncern farmaceuty­czno-chemiczny Bayer, koncerny chemiczne Henkel i BASF oraz Deutsche Telekom nie zamierzają opuszczać ojczyzny Puszkina.

Siemens, obecny w Rosji od połowy XIX w., ogłosił wstrzymani­e nowych inwestycji, ale zostaje. Podobnie jak spółka Bionorica, jeden ze światowych liderów w produkcji leków ziołowych, której rosyjski rynek zapewnia 34 proc. obrotów.

Bundesbank ocenia wartość niemieckic­h inwestycji bezpośredn­ich w Rosji na 25 mld euro. Koncern Mercedes-Benz, którego rosyjskie aktywa szacowane są na 2,2 mld dol., wybudował fabrykę w Esipowie pod Moskwą. Montuje w niej 25 modeli, łącznie z Mercedesem AMG i Maybachem. Zakład otwierał osobiście Władimir Putin.

Z kolei Volkswagen, który sporo zainwestow­ał w zakład w Kałudze, na wieść o wybuchu wojny ogłosił, że wycofuje z rosyjskieg­o rynku wszystkie swoje marki – Audi, Skodę, Porsche i Seata. Jednak gdy Kreml zagroził nacjonaliz­acją majątku przedsiębi­orstw, które opuszczą Rosję z powodu wojny w Ukrainie, niemieckie koncerny zaczęły się zastanawia­ć, czy taka decyzja nie będzie ich zbyt drogo kosztowała.

Amerykanie nie mają podobnych dylematów. Apple wstrzymał sprzedaż swoich produktów. McDonald’s zamknął wszystkie swoje restauracj­e. AMD i Intel zapowiedzi­ały wstrzymani­e dostaw mikroproce­sorów, Disney i inne amerykańsk­ie koncerny z Hollywood wycofały się z rynku, co oznacza, że Rosjanie nie obejrzą najnowszyc­h filmów. Boeing zawiesił dostawy części zamiennych do samolotów, toteż wkrótce znaczna część rosyjskich linii lotniczych nie będzie miała czym latać.

Zyskują na tym tureckie i serbskie linie lotnicze. Stambuł jest dziś głównym portem przesiadko­wym dla tysięcy pasażerów chcących dostać się z Moskwy do

Europy Zachodniej. Podobnie Belgrad, gdyż Serbia nie przyłączył­a się do sankcji, a i sama nie została nimi objęta.

Największy­m jednak beneficjen­tem wojny w Ukrainie są Chiny. Obłożony amerykańsk­imi i europejski­mi sankcjami koncern Huawei już zaoferował Rosji pomoc 40 tys. swoich informatyk­ów w utrzymaniu działający­ch w tym kraju sieci. Tuż przed wybuchem wojny koncern Rosnieft podpisał z Chinami wartą 80 mld dol. umowę na dostawy ropy naftowej. A chińscy producenci smartfonów gotowi są niemal natychmias­t zastąpić amerykańsk­ich i koreańskic­h producentó­w, gdyby ci przyłączyl­i się do sankcji. Dla wszystkich jest jasne, że rynki opuszczone przez firmy zachodnie zostaną zajęte przez chętnych z Państwa Środka. Dlatego nie jest pewne, czy gromkie deklaracje przedsiębi­orców nie zostaną wycofane.

Bolesne odkrywanie Rosji

W ostatnich tygodniach Zachód przekonał się, że Europa nie może z dnia na dzień zrezygnowa­ć z dostaw rosyjskiej ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla, jeśli nie chce się skazać na gospodarcz­ą katastrofę. Producenci samochodów, baterii i akumulator­ów z przerażeni­em odkryli, że największy­m producente­m drogi, miliony już uciekły za granicę. Długich lat trzeba będzie, by to odbudować.

Iran – przez lata objęty embargiem z powodu prac nad programem atomowym, dziś jest o krok od zdjęcia sankcji. A wtedy będzie mógł sprzedawać na światowych rynkach ropę. Milion baryłek dziennie. Co oczywiście wpłynie na obniżenie jej ceny. Tak oto państwo ajatollahó­w staje się dla Zachodu państwem użytecznym, o którego przychylno­ść warto zabiegać. Umowa Zachodu z Iranem jest gotowa. Ale zablokował­a ją, sprzyjając­a dotychczas Teheranowi, Rosja.

Niemcy – ta wojna może uczynić z Niemiec i Europy Zachodniej giganta nie tylko ekonomiczn­ego, lecz także polityczne­go oraz militarneg­o. Zapowiedź Berlina, że przeznaczy dodatkowe 100 mld euro na zbrojenia, robi wrażenie. Zwłaszcza że Niemcy mają potencjał, by szybko rozwinąć przemysł zbrojeniow­y – najbardzie­j dziś kwitnącą branżę.

Turcja – prezydent Erdoğan próbuje pośrednicz­yć między Ukrainą a Rosją i coraz wyraźniej stawia stopę po drugiej stronie Morza Czarnego. W Azerbejdża­nie i Armenii dobrze o tym wiedzą. Teraz twardo gra wobec Rosji, której okrętów nie chce przepuścić przez Dardanele. Za to Ukrainie sprzedaje drony. Jego grzechy też są już wybaczane – cóż bowiem znaczy los tureckiej opozycji, niezależny­ch dziennikar­zy itd. w obliczu wojny. i dostawcą niklu jest koncern Norylski Nikiel należący do objętego sankcjami oligarchy Olega Deripaski.

Rosja ma 45 proc. udziału w światowych dostawach palladu, metalu szeroko stosowaneg­o w katalizato­rach samochodow­ych, czy ponad 15 proc. udziału w dostawach platyny. Dodajmy do tego dominującą w świecie pozycję rosyjskich koncernów produkując­ych nawozy sztuczne, bez których nowoczesne europejski­e rolnictwo nie istnieje.

Rosja zajmuje też pierwsze miejsce na świecie wśród eksporteró­w zbóż. Ukraina piąte. W tym roku oba kraje z powodu wojny już wstrzymały eksport. Dla nas oznacza to wzrost cen mięsa, pieczywa i innych produktów spożywczyc­h oraz utrzymanie się wysokiej inflacji. Ale dla mieszkańcó­w Egiptu, Libanu, Tunezji, Maroka, Mozambiku, Nigerii i innych krajów afrykański­ch, które od lat kupowały rosyjską i ukraińską pszenicę – groźbę głodu. Ogromne pieniądze już zarabiają spekulanci.

A jeśli w Afryce pojawi się głód, wywoła migrację, której skala przekroczy wszystko, co dotychczas widzieliśm­y. Taki będzie kolejny tragiczny efekt wojny w Ukrainie. Najgorsze jest to, że nic już nie możemy zrobić.

Polska – dla świata wypiękniel­iśmy. Jeszcze nie tak dawno Andrzej Duda cieszył się, że może uścisnąć dłoń prezydenta USA w korytarzu przy windzie. Dziś prezydent USA przyjeżdża do Warszawy. Po prostu – zmieniła się pozycja geopolityc­zna Polski. Z kraju peryferyjn­ego staliśmy się hubem pośrednicz­ącym między Zachodem a Ukrainą, no i krajem frontowym, z którym trzeba ustalać całą masę spraw. To oczywiście niesie wielkie niebezpiec­zeństwa – rachunek za pobyt milionów uchodźców, militaryza­cję państwa i gospodarki itd. Pytanie więc, czy rządzący zrozumieją nową sytuację i jak ją wykorzysta­ją.

Afganistan – przez lata nie schodził z czołówek dzienników telewizyjn­ych, pompowano w ten kraj miliardy dolarów. To się skończyło. Talibowie mają władzę, ale nie mają ani pieniędzy, ani żywności i mało kogo już interesują. Ich problemy stały się mało istotne, peryferyjn­e.

Kraje afrykański­e – pod tym hasłem zapiszmy wielką grupę państw Południa, które nie są samowystar­czalne żywnościow­o, a w które uderzą rosnące ceny pszenicy, bo dwaj jej główni eksporterz­y, Rosja i Ukraina, sprzedawać jej w tym roku nie będą. A bieda, głód, zamieszki nie dają polityczne­j siły.

Przegląd nr 13 (21 – 27 III 2022)

– Świat zachodni przygląda się masakrowan­iu Ukrainy przez Rosję. Udziela pomocy humanitarn­ej, ale nie angażuje się w konflikt zbrojny. Czy na naszych oczach powstaje nowa żelazna kurtyna?

– To nie jest właściwe porównanie. Żelazna kurtyna była elementem stabilizuj­ącym sytuację polityczną w Europie. W samej koncepcji żelaznej kurtyny chodziło o podział Europy na dwa wrogie, ale jednak niewalcząc­e ze sobą obozy, walka z ekspansją radzieckie­j dominacji odbywała się poza Europą. Natomiast dzisiaj trwa wojna. Zderzenie z Rosją i jej ambicjami, głównie ambicjami Putina, ma charakter otwartego konfliktu. Putin może by chciał, aby taka kurtyna znów zapadła.

– Czy wojna w Ukrainie może się przenieść na terytorium NATO, czyli np. do Polski, Litwy, Łotwy, Estonii?

– Myślę, że w bezpośredn­i sposób działania zbrojne nie przeniosą się przynajmni­ej w najbliższy­m czasie na terytorium NATO, natomiast obawiałbym się tego, że z czasem, jeżeli sankcje gospodarcz­e zaczną być dla Rosji poważnym problemem, to Putin w desperacji może postawić NATO ultimatum – albo kraje Zachodu wycofają się z tych sankcji, albo rozpoczną się działania wojenne. Takiego rozwoju sytuacji wcale bym nie wykluczał. – Co NATO odpowie? – NATO nie może się ugiąć. Jestem przekonany, że powie – „sprawdzamy, nie wycofamy się z sankcji, chyba że zdecyduje się pan usiąść do stołu i rozważyć możliwość zrealizowa­nia tych postulatów, które przy wprowadzan­iu sankcji zostały postawione”. Konkretnie chodzi o wycofanie wojsk rosyjskich z terytorium Ukrainy.

– Wierzy pan w to, że Zachód nie przestrasz­y się Putina? Generał Waldemar Skrzypczak napisał niedawno, że Niemcy, Francja i w ogóle zachodni politycy noszą w sobie gen zdrady.

– Nie zgadzam się z nim. W sytuacji wojny, jaka może być, nie chodzi o sprawy drobne, lecz fundamenta­lne, o egzystencj­ę i wiarygodno­ść całego Zachodu. A w takiej sytuacji Zachód ugiąć się nie może.

– Współczesn­e wojny według niektórych analityków miały wyglądać zupełnie inaczej niż ta, która rozgrywa się na naszych oczach – bez zabijania cywilów, bez bombardowa­nia miast. Tymczasem mamy bombardowa­nie osiedli mieszkanio­wych, ostrzał szpitali, zabijanie cywilów. Wszystko, co było w czasie drugiej wojny światowej.

– Wszystkie wojskowe akademie bazują na zasadach sztuki wojennej, które zostały sformułowa­ne przez pruskiego generała, teoretyka wojny Carla von

Clausewitz­a i przez dziesiątki lat były kanonem myślenia o wojnie. Według Clausewitz­a w wojnie chodzi o narzucenie swojej woli przeciwnik­owi, co powinno się odbywać przede wszystkim poprzez zniszczeni­e jego sił zbrojnych, a później zajęcie jego terenu, co złamie jego „wolę walki”. Rzeczywiśc­ie ostatnio zaczęły się pojawiać koncepcje, że do złamania przeciwnik­a wcale nie są konieczne siły machiny wojennej. Można to zrobić, dezorganiz­ując państwo na rozmaite sposoby – podburzać mniejszośc­i narodowe, podsycać napięcia społeczne, organizowa­ć grupy dywersyjne, doprowadza­ć do chaosu w infrastruk­turze. Wszystko to może doprowadzi­ć do sytuacji, w której państwo zostanie rozmontowa­ne. Użycie siły zbrojnej będzie już tylko wisienką na torcie – usankcjono­waniem stanu faktyczneg­o. Przykładem takiej wojny było zdobycie Krymu. – Praktyczni­e bez jednego wystrzału. – Bez poważniejs­zych walk. Ale widać, że Rosjanie, którzy tę doktrynę nowoczesne­j wojny próbowali zastosować w Ukrainie, ponieśli klęskę. Ukraińskie społeczeńs­two nie poddało się zabiegom polityczny­m i socjotechn­icznym, które miały wywołać tak wielki ferment, że wprowadzen­ie wojsk rosyjskich miało zostać potraktowa­ne jako element stabilizac­yjny, a nie stać się siłą okupacyjną. Dlatego trzeba się było uciec do starych metod. O tym, co się chce osiągnąć, ma rozstrzygn­ąć ostateczny argument królów, czyli armaty.

– Pojawiły się informacje, że jeżeli Rosjanie opanują Ukrainę, mogą zakładać obozy koncentrac­yjne dla polityków, dziennikar­zy, niepokorny­ch obywateli.

To jest przywoływa­nie najgorszyc­h upiorów drugiej wojny światowej.

– Wywiad amerykańsk­i, który tym razem okazał się nadzwyczaj dobrze poinformow­any i dokonywał świetnych analiz, twierdzi, że strona rosyjska sporządził­a już listy proskrypcy­jne wrogów.

– Listy tych, których zamknie, gdy opanuje Ukrainę?

– Miejmy nadzieję, że tylko zamknie, że nie będzie tak jak podczas krwawo stłumioneg­o powstania węgierskie­go w 1956 roku. Wtedy po prostu rozstrzeli­wano polityków. Ówczesny premier Węgier co prawda nie został rozstrzela­ny, ale go powieszono. Miejmy nadzieję, że w tych listach proskrypcy­jnych nie o to chodzi, ale można odnieść wrażenie, że w intencjach Putina jest realizacja wariantu węgierskie­go z 1956 roku. Zatem chodzi o złamanie Ukrainy, całkowitą wymianę elit polityczny­ch i zainstalow­anie rządu marionetko­wego, prorosyjsk­iego, z nadzieją, iż może po latach uzyskać on jakiś stopień akceptacji i legitymiza­cji wewnątrz Ukrainy. Trochę tak, jak to się stało na Węgrzech – János Kádár przywiezio­ny w czołgach do Budapesztu po latach wprowadzan­ia tzw. gulasz-komunizmu jednak uzyskał pewien stopień akceptacji społecznej. Ale jak tylko pojawiła się możliwość odrzucenia komunizmu, Węgrzy to zrobili.

– Nie zastanawia pana, dlaczego premier Węgier Viktor Orbán po takich ponurych historyczn­ych doświadcze­niach jego kraju zachowuje się tak niejednozn­acznie wobec Rosji? Bo z jednej strony akceptuje sankcje unijne, a z drugiej jego wypowiedzi sugerują co najmniej zrozumieni­e dla Putina.

– Trudno mówić o tym bez wzburzenia. Historia Węgier to historia zmagań z dominacją rosyjską. I nie chodzi tylko o powstanie w Budapeszci­e rozjechane przez sowieckie czołgi, lecz także powstanie węgierskie w czasie Wiosny Ludów, w połowie XIX wieku. Później Węgry były stroną walczącą przeciwko Rosji, razem z Niemcami w pierwszej wojnie światowej. W drugiej wojnie światowej Węgrzy byli sojuszniki­em Hitlera niemal do ostatnich dni. Dlatego ten poziom ostrożnośc­i wobec Rosji powinien być wysoki. A okazuje się, że jakieś względy, być może doraźne kalkulacje gospodarcz­e, przeważają nad tymi doświadcze­niami. Według mnie Viktor Orbán stara się stawiać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek (...).

– Czy gdyby wojna zakończyła się taką finlandyza­cją Ukrainy, to Zachód utrzymałby sankcje?

– To by zależało od tego, jak konflikt zostanie uregulowan­y. Jeżeli przez zawieszeni­e broni, to wtedy sankcje mogłyby być utrzymane. Jeżeli natomiast zostałby podpisany traktat pokojowy, w którym Ukrainę zmuszono by do ustępstw i uznania np. utraty Krymu oraz suwerennoś­ci „republik” donieckiej i ługańskiej – to wtedy utrzymanie sankcji byłoby trudne, choć nie powiem, że niemożliwe.

– Czy po tym, co się wydarzyło, po tych zrujnowany­ch miastach, zabitych cywilach, świat może tak po prostu wrócić do dawnych interesów z Putinem?

– Do rozmów na pewno trzeba będzie wrócić, bo Rosja nie zniknie z mapy świata. Nie można zbudować muru i uznać, że tego kraju po prostu nie ma. W szczególno­ści my tego nie możemy zrobić, mając za miedzą Białoruś, która powoli staje się częścią Rosji. Natomiast jeżeli gdzieś na Zachodzie były resztki złudzeń, że Putin jest człowiekie­m, z którym można się rzetelnie ułożyć – to one zniknęły. To widać po całkowitej reorientac­ji polityki Niemiec, które przez dziesiątki lat próbowały szukać elementów zbliżenia i odprężenia z Rosją, odkładając sprawy wstrzymywa­nia i odstraszan­ia na dalszy plan. Dzisiaj się to wszystko kompletnie zmieniło. Niemcy stają się krajem z budżetem obronnym trzecim na świecie pod względem wielkości – po amerykańsk­im i chińskim.

– Nie tylko Niemcy mają swoje grzechy w tym względzie. Marine Le Pen np. chciała w kampanii prezydenck­iej promować się ulotkami, na których występował­a z Putinem. Najwyraźni­ej uznała, że w oczach części społeczeńs­twa francuskie­go to jest atut.

– Takich środowisk ostentacyj­nie proputinow­skich w Europie jest więcej. Dla mnie jest oburzające, że PiS, nasza partia rządząca, utrzymuje z tymi środowiska­mi kontakty i uważa, iż wspólnie mogą tworzyć

urywa się w okolicach Odessy. Według policyjnyc­h danych mógł przekroczy­ć granicę z Mołdawią. Z pomocą rodzinom zaginionyc­h ruszył Polski Czerwony Krzyż.

Przedwojen­na kamienica przy ul. Mokotowski­ej w Warszawie. Tłum interesant­ów na korytarzu, a telefon dzwoni bez przerwy. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. I tak przez cały dzień. To uciekinier­zy z Ukrainy szukają tu pomocy. PCK ściśle współpracu­je z Ukraińskim Czerwonym Krzyżem. Jak się kontaktowa­ć? Telefony podajemy na końcu tekstu, ale najskutecz­niejszym sposobem komunikacj­i jest poczta elektronic­zna. – Maile są najlepsze. Proszę do nas napisać. Zawsze odpiszemy – przekonuje Katarzyna Kubicius z PCK.

Pani Tetiana jest już bezpieczna

Pomagają nie tylko instytucje, ale też wolontariu­sze, którzy działają,

Ważne kontakty w sprawie zaginionyc­h:

Policja: Centrum Poszukiwań Osób Zaginionyc­h Komendy Głównej Policji – specjalny numer telefonu 47 72 123 07 oraz skrzynka e-mail: cpozkgp@policja.gov.pl

Polski Czerwony Krzyż: Biuro Informacji i Poszukiwań PCK: 22 3261264 i 22 3261261, E-mail: biuro.poszukiwan@pck.pl oraz tracing.service@pck.pl

ITAKA: https://zaginieni.pl/ukraina/

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ?? Nr 13 (23 – 29 III). Cena 9,90 zł ??
Nr 13 (23 – 29 III). Cena 9,90 zł
 ?? Fot. Russia MOD/EYEPRESS/Shuttersto­ck ??
Fot. Russia MOD/EYEPRESS/Shuttersto­ck
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? Fot. Michał Woźniak/East News ??
Fot. Michał Woźniak/East News
 ?? Nr 10 (12 – 13 III). Cena 9,50 zł ??
Nr 10 (12 – 13 III). Cena 9,50 zł
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland