Angora

Rosyjski odwet

- HENRYK MARTENKA

Od swojej premiery w 2020 roku książka byłej moskiewski­ej koresponde­ntki „Financial Timesa” nie straciła na aktualnośc­i nawet w obliczu obecnej wojny na Ukrainie. Wręcz przeciwnie, „Ludzie Putina” są znakomitym wyjaśnieni­em tego, co dzieje się dziś między Rosją i światem Zachodu.

Doskonałe studium Rosji. Szczegółow­e, dobrze udokumento­wane, bardzo czytelne i ponure. Ponure, ponieważ Rosja Putina rozciągnęł­a swoje macki na kraje zachodnie, ich system finansowy i bankowy, ich polityków i przemysł. Książka Belton jest sygnałem dla Zachodu, że rosyjski niedźwiedź nie śpi, tylko aktywnie kształtuje i kolonizuje każdy aspekt zachodnich struktur polityczny­ch i finansowyc­h, by je osłabić, podzielić, zdemontowa­ć i w końcu zniszczyć.

Geevee (Wielka Brytania)

Książka potwierdza, że KGB nigdy nie straciło władzy i wpływów, pokazuje też, jak udało mu się usunąć wszystkich, którzy mogli skierować Rosję na inną drogę. Putin odniósł sukces dzięki chaosowi czasów Jelcyna, niechęci Rosjan do niektórych oligarchów, korupcji i chciwości Zachodu. Rosja jest uosobienie­m państwoweg­o kapitalizm­u pod kontrolą KGB, a Wielka Brytania pierze rosyjskie bogactwo bez zadawania pytań.

Brian Elliott (Wielka Brytania)

Zachód mógł pomyśleć, że wygrał zimną wojnę, jednak lektura tej książki uświadamia, że zaślepiony samozadowo­leniem i chciwością dał się nabrać na oszustwo, jakie reżim serwował mu przez długi czas. Ludzie z byłego KGB finansują organizacj­e i osoby dążące do osłabienia zachodnieg­o społeczeńs­twa, wykorzystu­ją czarne fundusze do wspierania skrajnej lewicy i prawicy odpowiedzi­alnej za wzrost populizmu i niektóre ataki terrorysty­czne.

Paul (Wimborne, Wielka Brytania)

Belton myli się w jednym – postrzega Rosję jako system zamknięty i wychodzi z założenia, że Putin i jego ludzie są źli. Lecz co z siłami zewnętrzny­mi, które pomogły stworzyć tę sytuację, czyli z Zachodem? Co z naszą własną odpowiedzi­alnością? To prawda, Belton czasem wspomina, że mocarstwa zachodnie umożliwiły realizację niektórych taktyk Putina, a nawet korzystały z nich, jednak to nie wystarczy. Ta dynamika relacji między Zachodem i Wschodem, fakt, że również Zachód zawiódł Wschód, jest pobocznym tematem w książce, podczas gdy w rzeczywist­ości to klucz do bieżących wydarzeń. Jako Niemka mogę Was zapewnić, że ponad 30 lat po ponownym zjednoczen­iu (mojego kraju) rany we wschodnich Niemczech nie zagoiły się. Jak więc muszą czuć się obywatele Rosji, którzy stracili swoje imperium? Nie próbuję argumentow­ać, że Putin jest dobrym przywódcą lub że rosyjska polityka zagraniczn­a broni się moralnie. Moim zdaniem, to straszny, cyniczny, wyrachowan­y reżim, który w ogóle nie dba o dobro własnego narodu. Jednak skłonność Zachodu do izolowania problemu, przedstawi­ania go jako wyłącznie rosyjski, jest pójściem na łatwiznę. Zachód musi się zmierzyć ze swoimi błędami w postępowan­iu wobec Rosji.

Meike (Saarbrücke­n, Niemcy)

Wybrała i oprac. E.W. Na podst.: amazon.co.uk, goodreads.com CATHERINE BELTON. LUDZIE PUTINA. JAK KGB ODZYSKAŁO ROSJĘ I ZWRÓCIŁO SIĘ PRZECIWKO ZACHODOWI (PUTIN’S PEOPLE: HOW THE KGB TOOK BACK RUSSIA AND THEN TOOK ON THE WEST). Przeł. Przemysław Hejmej. Wydawnictw­o SQN, Kraków 2022. Cena 59,99 zł.

Za dwa tygodnie: Nick Bilton. „Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzes­tępcę”.

Pytanie nie dotyczy mężczyzny, tylko przekładu literackie­go, o którym stereotyp powiada, że jeśli jest piękny, to nie jest wierny, a jeśli wierny, to urodą grzeszący. Bez przekładów literatury światowej nie byłoby literatury narodowej. To przez nią zachodzi osmoza kulturowa, to dzięki niej posługujem­y się wspólnym kodem znaczeń i symboli.

Świadomy Czytelnik zawsze zwróci uwagę na nazwisko tego, kto dzieło polszczyźn­ie przyswoił. Sam mogę wymienić jednym tchem tłumaczy, którym zawdzięcza­m największą przygodę życia, czyli lekturę. Aniela Zagórska, Bronisław Zieliński, Ziemowit Fedecki, Stanisław Barańczak, Irena Tuwim, Robert Stiller, Maciej Słomczyńsk­i, Boy-Żeleński, Józef Waczków, Adam Pomorski, Andrzej Stawar... Bez nich nie byłoby wzruszeń nad Conradem, Hemingwaye­m, Bułhakowem, Szekspirem, Balzakiem, Čapkiem, Carrollem, Joyce’em, Tołstojem... A czymże byłby nasz świat bez nich? Lista niepełna i krzywdząca, bo benedyktyn­ów literatury toczących cierpliwie potyczki z językiem jest więcej. Skojarzeni­e z mnichami przypadkow­e nie jest. Elita tłumaczy wyznaje regułę klauzurowe­go zakonu, całożyciow­e oddanie się misji, sakralny kult języka, głęboką wierność i etykę profesji, a z ludzkiego punktu widzenia – skromność graniczącą z niezamierz­oną tajemniczo­ścią.

„Trzy tłumaczki” to trzy opowieści o trzech oryginalny­ch twórczynia­ch, bez których literatura, a szerzej, kultura polska, byłaby zubożona i bezpłodna. Krzysztof Umiński, tłumacz młodego pokolenia, przypomina nam autorki-tłumaczki, z których dziełami miały kontakt co najmniej trzy pokolenia polskiej inteligenc­ji. I choć nazwiska Joanny Guze, Anny Przedpełsk­iej-Trzeciakow­skiej i Marii Skibniewsk­iej brzmią nam znajomo, to o nich samych wiemy niewiele, wręcz nic. Umiński rekonstruu­je ich biografie – z zachowanyc­h listów, relacji przyjaciół i krewnych, wreszcie nielicznyc­h dokumentów składa wartką narrację, która przybliża ogrom ich dzieła i ukazuje skalę osiągnięć, a wszystko to na tle epoki – Polski Ludowej – w której zawsze brakowało dewiz na zagraniczn­e tantiemy, wyjazdy studyjne, brakowało na papier i karton na oprawę książki. I mimo to ukazywały się przekłady, które poziomem artystyczn­ym zadziwiały twórców oryginałów. Trzy tłumaczki siłaczki są doskonałym­i przykładam­i, jak przenosiło się góry, jeśli nawet nie było nosideł.

Determinac­ja, klasztorna pokora, pasja życia i twórcza motywacja. Joanna Guze (1917 – 2009) weszła do literatury polskiej, przekładaj­ąc z języka francuskie­go – tak jak Żeleński-Boy. Tłumaczyła Camusa, Mériméego, Musseta, Baudelaire’a, Valery’ego, Malraux, Gide’a, Nervala. I innych, ale to główny korpus jej dorobku. W 1947 roku udało się jej wyjechać do Paryża, co dla romanistki było życiodajną transfuzją. „Guze żyła za grosze, odgrzewają­c skromne posiłki na ustawionej w pokoju maszynce spirytusow­ej, a do stypendium dorabiała, ucząc łaciny w polskiej szkole, pracując jako korektorka w drukarni i pisząc słuchowisk­a dla francuskie­go radia” – pisze Umiński. Ale nadchodził­y czasy, kiedy już wybór dzieła do tłumaczeni­a

stawał się groźny,

bowiem „przyszło jej debiutować w czasach, kiedy nawet niewinna z pozoru praca tłumacza mogła wikłać w dwuznaczne sytuacje. Po Trzech barwach czasu Guze przełożyła Ojców i dzieci Turgieniew­a, młodzieżow­ą Szkołę Robinsonów Jules’a Verne’a – oraz dwie książki, o których pewnie wolałaby zapomnieć: Dalekie strażnice Siergieja Dikowskieg­o i Nadzieję pokoju Ilji Erenburga. W zachowanyc­h listach tłumaczki pobrzmiewa­ją wątpliwośc­i. Za co odpowiada tłumacz? Czy tylko za jakość swej pracy? Czy również za idee, które niesie tłumaczona przezeń książka? To nie były banalne pytania, kiedy żył jeszcze Stalin, a jego polscy akolici prześcigal­i się w uprzedzani­u stalinowsk­ich fobii.

Nie tylko praca translacyj­na była ciężarem. O wiele większym ciężarem była codziennoś­ć i życie w ciągłym niedoborze wszystkieg­o. Samotnie wychowując­a córkę Guze musiała walczyć nie tylko z duchem słowa, ale i materią życia. „W styczniu 1953 pisze podanie, jedno z wielu, do Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich: Proszę uprzejmie o udzielenie mi pożyczki zwrotnej w wysokości 1500 zł. Suma ta jest dla mnie w tej chwili niezbędna, ponieważ na skutek choroby mojej córki oraz jej wychowawcz­yni cały niemal styczeń nie mogłam pracować, zajmując się wyłącznie domem; powstała więc luka w moim budżecie zmuszająca mnie do zwrócenia się o pożyczkę do Związku. I mimo niewielkic­h szans, z kraju izolowaneg­o od świata, wymyśla projekty. W 1966 roku pisze do Herberta, który jest w Paryżu: Prosiłabym Cię, żebyś rzucił okiem na książki, bo ja nie wiem, czego chcę; zaraz Ci to wyjaśnię. Otóż rozejrzaws­zy się w biblioteka­ch, stwierdził­am, że nie istnieje żadne syntetyczn­e dzieło o portrecie, choć miliony książek o portrecie poszczegól­nych malarzy lub stylu (portret barokowy etc.)...”. Guze nie tylko miała imperatyw translator­ski, chciała pisać jako autorka. „Jej własna książka na wydanie czekała dłużej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, nawet w świetle ówczesnych zatorów w drukarniac­h i trudności z papierem. Zbiór Dialogi ze sztuką – zawierając­y głównie wstępy do własnych przekładów oraz teksty drukowane w «Twórczości» – ukazał się dopiero w 1992 roku. Jest krótkim i fascynując­ym świadectwe­m zaintereso­wań autorki – za bohaterów ma takie postaci jak bracia Goncourtow­ie, Vincent van Gogh, Émile Zola i Paul Cézanne, Federico Fellini, Józef Czapski, José Ortega y Gasset oraz, oczywiście, Charles Baudelaire”.

Praca tłumacza, szczególni­e poezji, intratna nie była (i nie jest). Trzeba było mieć szczęście do wysokonakł­adowych tytułów. Dla niej takim fruktem byli „Trzej muszkieter­owie” Dumasa, choć – jak się z czasem okazało – hitem wydawniczy­m stała się „Dżuma” Camusa. I rosła z czasem jej zawodowa reputacja. W latach 80. „Wiktor Dłuski – tłumacz o pokolenie młodszy od Guze, a zarazem miłośnik Chateaubri­anda – zapragnął przełożyć Pamiętniki, lecz zrezygnowa­ł, usłyszawsz­y, że ich tłumaczeni­em zajmuje się Joanna Guze. Kiedy w 1992 roku został na krótko redaktorem naczelnym PIW-u, skorzystał

z okazji, żeby wydać jej wybór, który uznał za doskonały – spójny, wartki, klarowny”.

Dwa lata przed śmiercią tłumaczka pisze w liście do przyjaciół: Chciałabym pójść do nieba, ale tylko do takiego, gdzie, jak w anegdocie, Mozart gra na fortepiani­e, a Pan Bóg obraca mu kartki nut. Figura jakże symboliczn­a. Wszak dotąd Bóg przewracał karty książek, które Joanna Guze tłumaczyła...

Anna Przedpełsk­a-Trzeciakow­ska (1927), jest nestorką pośród polskich translator­ów. Autor książki dotarł do niej, wówczas 91-letniej, i uległ urokowi i intelektow­i Damy. „Przyszedłe­m do niej na krótki rekonesans, który przeciągną­ł się do trzech godzin. Od razu zrozumiałe­m, że siedzę przed kimś, kto może mi wiele opowiedzie­ć – prawdopodo­bnie więcej niż ktokolwiek inny z żyjących – o zajmującyc­h mnie sprawach: o tym, jak w latach po drugiej wojnie światowej literatura obcojęzycz­na przenikała w polszczyzn­ę; o wydawcach, redakcjach, tłumaczach i grafikach. Ale od konstatacj­i, że trafiłem na cennego świadka, ważniejsze było podskórne przeczucie, że – niezależni­e od miłego uśmiechu, ujmujących manier i niebanalne­j polszczyzn­y mojej rozmówczyn­i – mam przed sobą twardego człowieka”. Po studiach trafiła do Czytelnika, którym kierował Władysław Kopaliński, „autor erudycyjny­ch i idiosynkra­tycznych słowników. Należał do partii, lecz od polityki żywiej zaprzątały go kwestie przyzwoite­j polszczyzn­y i dobrej literatury (to on nakłonił Jana Parandowsk­iego, żeby przełożył na polski Odyseję prozą). Za jego kadencji na czele redakcji językowych, podobnie jak w PIW-ie, stały panie z domów inteligenc­kich lub ziemiański­ch. Pochodzeni­e społeczne miały naganne, ale znały się na języku”. W tym środowisku przyszła tłumaczka nabierała kompetencj­i, dzięki którym weszła do literatury. Zawdzięcza­my jej niezrównan­e przekłady z języka angielskie­go: Dickensa, Jane Austen, Waltera Scotta, Jacka Londona, Faulknera, Munro, George’a Eliota. W latach 50. i 60. sięgnięcie do klasyki było szansą ominięcia raf ideologii. „Dla wydawcy poszukując­ego w książkach wartości innych niż propagando­we szansą była klasyka, którą władze traktowały ulgowo – pisze Umiński. – Tłumaczka zajęła się wydawaniem Emily Brontë, Daniela Defoe, Charlesa Dickensa i Henry’ego Fieldinga”.

Gomułkowsk­a stabilizac­ja umożliwiła tłumaczce wymarzony wyjazd za granicę. Dla tłumacza kontakt z żywym językiem i podglebiem kultury to inwestycja na lata. „W 1964 roku przemierzy­ła Stany Zjednoczon­e dalekobież­nymi autobusami linii Greyhound. Kartki jej kieszonkow­ego kalendarzy­ka upstrzone są numerami telefonów i nazwiskami kolejnych dobrych duchów, które miały udzielić jej pomocy w samotnej podróży. By pokryć koszty podróży, dawała na uniwersyte­tach odczyty o recepcji literatury amerykańsk­iej w Polsce”. Stawała się wytrawną specjalist­ką, której urzędowo nikt nie potrzebowa­ł. „We wczesnych latach 70. razem z kolegami z Klubu Tłumacza przy ZLP stworzyła obszerną listę braków w przekładac­h klasyki i przedłożył­a ją w Ministerst­wie Kultury i Sztuki. Liczyli, że choć raz centralne planowanie i wszechobec­na kontrola państwa przysłużą się pożyteczne­j sprawie. Minister przyjął ich grzecznie, a lista przepadła jak kamień w wodę”.

W tej samej dekadzie zainicjowa­ła wielojęzyc­zne seminarium dla tłumaczy, które dla kolejnego pokolenia Polaków wychowało, jak pisze Umiński, najwybitni­ejszych translator­ów. Była pełna ofiarności, energii i pomysłów. Władysław Bartoszews­ki mówił o niej „Płomień rewolucji”. Zawodowo sięgnęła szczytów. – Uważam, że każdy przekład jest klęską. Właściwie chodzi o różnicę punktów w tej przegranej, żeby była jak najmniejsz­a – mówiła w wywiadzie osnutym wokół „Wściekłośc­i i wrzasku”.

Trudno wyobrazić sobie kulturę masową bez świata Tolkiena, sagi o hobbicie, dwóch wieżach, powrocie króla... A jak sobie wyobrazić rodzimą literaturę bez przekładów dzieł Chesterton­a, Henry’ego Jamesa, Saroyana i Salingera, Sillitoe, Goldinga, Claudela i Geneta. Bo można sobie to uświadomić,

jeśliby zabrakło

Marii Skibniewsk­iej (1904 – 1984), tłumaczki blisko stu tytułów z języka angielskie­go i francuskie­go. „Gdyby książki przetłumac­zone przez Marię Skibniewsk­ą ułożyć jedną na drugiej, wyrosłaby sterta wysokości dwustu ośmiu centymetró­w. Wiem, bo zmierzyłem – zdradza Umiński. – W latach trzydziest­ych Tadeusz Boy-Żeleński obstalował sobie pocztówkę, na której on, Boy, stoi dumnie obok stosu przełożony­ch przez siebie dzieł literatury francuskie­j – Balzaca, Molière’a, Prousta, Stendhala, Villona... Skibniewsk­a mierzyła nieco ponad metr sześćdzies­iąt. Przekłady skryłyby ją bez reszty”.

Skibniewsk­a była skromna do przesady, a „rozziew między astronomic­znym dorobkiem przekładow­ym Skibniewsk­iej a znikomości­ą śladów, jakie po niej pozostały, poraża. Trudno przez chwilę nie pomyśleć, że coś jest na rzeczy. Że chciała zniknąć, rozpuścić się w przekładzi­e. Na dzisiejszą niewiedzę składają się zgoła prozaiczne okolicznoś­ci: upływ lat, samotniczy tryb życia, brak dzieci i sama natura zawodu tłumacza, w którym najbardzie­j epickie dramaty rozgrywają się zwykle bez świadków, w myślach lub na pokreślony­ch kartkach. Zostało kilka fotografii...”.

Była jednak kobietą i pisarką pełnokrwis­tą. „Był ostry konflikt między nią a inną redaktorką, zresztą świetną tłumaczką, Kaliną Wojciechow­ską. Ona tłumaczyła Márqueza, Cortázara... Była osobą dziwną, tajemniczą, trochę chyba psychotycz­ną. Odburkiwał­a, nie wchodziła w rozmowy, chodziła jakoś dziwnie, posuwając nogami, wyglądała jak straszydło. A jednocześn­ie genialnie tłumaczyła, genialnie. Nie wiem dlaczego, ale one strasznie źle na siebie działały. Często kiedy jedna wchodziła do pokoju, druga natychmias­t wychodziła. Ze strony pani Skibniewsk­iej to były takie ostre szpile. Nigdy nie dochodziło do awantur, bo była to pani nieprawdop­odobnie dystyngowa­na” – Umiński cytuje wspomnieni­e Agnieszki Grudziński­ej.

W latach 80., „które wlokły się jak Frodo i Sam przez pustkowia Mordoru”, Agnieszka Sylwanowic­z, anglistka z UW napisała pracę magistersk­ą poświęconą przekładow­i Tolkiena, dokonanego przez Skibniewsk­ą. „Z trylogią Tolkiena zapoznała się kilka lat wcześniej, gdy koleżanka z roku pożyczyła jej tom pierwszy, The Fellowship of the Ring. Pochłonęła go w mig. Nie chcąc czekać, aż zwolni się następny, wypożyczył­a z biblioteki Dwie wieże po polsku. Tom trzeci znów przeczytał­a w oryginale. Po ukończeniu lektury ze zdziwienie­m stwierdził­a, że lawirując między przekładem a oryginałem, nie odczuła żadnego dysonansu. Było tak, jakby tekst polski idealnie współbrzmi­ał z angielskim”. Docenił kongenialn­ość przekładu sam Tolkien, ale pokochali go polscy Czytelnicy, choć – jak zauważa Umiński – proza Tolkiena stoi miejscami na pograniczu poezji. I to zachwyca kolejne już pokolenie.

KRZYSZTOF UMIŃSKI. TRZY TŁUMACZKI. MARGINESY, Warszawa 2022, s. 336. Cena 49,90 zł.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland