Słodkie i słone
podziały francuskiej kuchni – sucré ou salé. Słodkie czy słone? miażdżymy w moździerzu. Dodajemy szczyptę pieprzu albo, jak kto woli, pieprzu cayenne. Może być i espelette. Mniej piecze w język, ale też dodaje pikantnego aromatu. Teraz mąka, zwykła albo kukurydziana, starta sucha bagietka. Białko, w którym zanurzamy kawałki kurczaka, a potem je obtaczamy w solno-mącznej masie. Jednym słowem, panierka. Teraz są dwa rozwiązania. Albo frytownica z rozgrzanym olejem, albo wok. W obydwu przypadkach olej musi być gorący. Pojawią się na nim bąbelki. No i wkładamy kawałki kurczaka. Do 5 – 7 minut. Muszą się zarumienić. Zrobić się chrupkie. W tym samym czasie robimy sos. „Maczadło”. To będzie sos z czosnkiem niedźwiedzim. Można go kupić, ale zawsze lepiej samemu to zrobić. Potrzebne nam są majonez, może być własnej roboty, a dalej jogurt grecki, o smaku... jogurtu. Musztarda, najlepsza byłaby angielska, bo ona jest niesłychanie silna i aromatyczna, ale ta z Dijon też wystarczy. Teraz hop do warzywnika. Kroimy listek czosnku niedźwiedziego. Wygląda to jak listek konwalii. Jeden wystarczy. Drobniutko go szatkujemy. Limonka. Dużo soku. Może nawet dwie limonki. Deczko cukru – najlepiej ciemnego, z trzciny. No i nasza ulubiona, bretońska sól morska, mocno zmiażdżona. Całość mieszamy i do lodówki na czas jakiś. Smaki, jak kumple, muszą się poznać. Połączyć. No i mamy – fantastycznie chrupkiego kurczaka w panierce, pokropionego sokiem z limonki, maczanego w sosie z czosnkiem niedźwiedzim. Danie proste. Gorzej i trudniej będzie z dobraniem trunku. Bo gdybyśmy tak chcieli przyrządzić krewetki lub kalmary, to wybór byłby prosty. Białe. Z Langwedocji, cierpkie, wytrawne picpoul, pełne, owijające się dookoła podniebienia, pełne bukietu cytrusów i agrestu byłoby najlepsze. Do kurczaka też mogłoby być. Chociaż możemy sięgnąć po białe, bardziej „okrągłe”, chociaż też z silnym aromatem cytrusów, bordoskie. Uczta spełniona.