Angora

Wagnerowcy i azowcy

Według Mroziewicz­a

- KRZYSZTOF MROZIEWICZ

Wojna demoralizu­je. Wojna totalna demoralizu­je totalnie. Parafraza tezy lorda Johna Actona pasuje jak ulał do robót najemników (wagnerowcó­w) i ich przeciwnik­ów – ochotników z batalionu Azow. Pierwsi działają w całym świecie, drudzy bronią Mariupola. Język wojny rosyjsko-ukraińskie­j sprowadza się do zawołania: Russkij korabl idi na chuj.

Najemnicy pojawili się na wschodzie Ukrainy po Majdanie w roku 2014. Byli już znani wcześniej z Syrii i jako ochroniarz­e kopalni diamentów w Republice Środkowoaf­rykańskiej. Dziennikar­ze BBC zdobyli tablet jednego z tych, którzy padli w Libii. Rząd Rosji bez przerwy zaprzecza, jakoby miał coś wspólnego z wagnerowca­mi. Tyle to warte, co kłamstwa Ławrowa, ministra spraw zagraniczn­ych Putina. Wagnerowie­c miał przy sobie listę zakupów, sporządzon­ą w języku rosyjskim. W tablecie były instrukcje, jak robić miny, jak obsługiwać drony, była tam kopia „Mein Kampf” i przepis na... wino. Jeden z bojowników opisanych w tablecie był mężczyzną z północnego Kaukazu. Miał numer zaczynając­y się od 3000. Walczył po stronie rosyjskiej pięć – sześć lat temu na Ukrainie. Potem przerzucon­o go z kolegami do Libii. Byli rekrutowan­i jako ochroniarz­e pól naftowych. Po rekrutacji szkolono ich na poligonie w Krasnodarz­e. Nazwa tego miejsca powinna nam coś mówić. W kontrakcie zapisane było, że jeśli najemnik zginie, to nikt jego ciałem zajmować się nie będzie. Sczeźnie w polu, gdzie padł.

Amatorzy takiego życia pochodzą z małych miejscowoś­ci w Rosji. Idą do tej roboty dla pieniędzy. Nazywają siebie nowoczesny­mi wikingami, że niby są potomkami Skandynawó­w, których w średniowie­cznej Rosji nazywano Waregami. Każdy wyjazd to osobny kontrakt. Nie ma kontraktu – nie ma grosza. Wielu z nich jest po wyrokach. Jeńców zabijają, bo nikt nie chce dodatkowej gęby do karmienia. Zabijali też we wschodniej Ukrainie. Informacje przejęte wraz z tabletem zabitego wagnerowca świadczą o tym, że jego formacja to nieformaln­a część armii rosyjskiej.

Bandę skrzyknął Dmitrij Ufkin, niegdyś spadochron­iarz. Był pierwszym dowódcą wagnerowcó­w. Nazwa wzięła się z jego fascynacji faszyzmem i muzyką Richarda Wagnera, o czym dalej. Teraz nosi kryptonim „9”. Jego ludzie nie chcą mówić, żeby nie skończyć w trumnach. Pojawili się w roku 2014 na wschodzie Ukrainy. W Syrii walczyli przeciw ISIS, czyli Państwu

Islamskiem­u. Tę część ich działalnoś­ci należałoby uznać za właściwą, a nawet wartościow­ą, gdyby nie to, że bandytyzmu zaakceptow­ać nie sposób.

To nie pierwszy przypadek, kiedy przemoc polityczna wiązana jest z kulturą, a zwłaszcza z muzyką. Stanley Kubrick sfilmował zboczeńców, których prowadziło do ekstazy mordowanie i gwałcenie przy dźwiękach muzyki

Beethovena z „Mechaniczn­ej pomarańczy”.

Najemnicy – tyle o nich wiemy, ile można wyczytać w drugorzędn­ej literaturz­e. Wiąże ich jednorazow­e zobowiązan­ie na śmierć i życie. Można najemnikie­m zostać i można przestać nim być. W mafii, jak w służbach specjalnyc­h – wejść można, ale powrotu już nie ma. W prawdziwej mafii jest tak, że jesteś jej członkiem już w chwili narodzin.

Prawo zajmuje się najemnikam­i w sposób schizofren­iczny. Zabrania, ale zarazem mówi, co można, a czego nie. Najemnik nie ma prawa do statusu kombatanta lub jeńca wojennego. Określenie „najemnik” dotyczy każdego, kto został zwerbowany do walki w konflikcie zbrojnym, bierze udział w konflikcie, dostaje honorarium wyższe od żołdu w armii, przeciw której walczy, nie jest obywatelem strony konfliktu, nie jest członkiem sił zbrojnych żadnej ze stron i nie został wysłany przez państwo trzecie. Tak mówią protokoły genewskie z 1949 roku uzupełnion­e przez dodatek z 1977.

Stosują tortury i nie biorą jeńców. Nie są motywowani ideologicz­nie. W Ukrainie zlecenioda­wcy próbują nastawiać ich przeciw rzekomemu „faszyzmowi” rządu, co się nie udaje, bo akurat oni faszyzm lubią. Patronuje im Jewgienij Prigożyn, biznesmen i przyjaciel Putina,

o ile ktoś taki jak pułkownik KGB może mieć przyjaciół. Ukraińcy wzięli w tych dniach do niewoli wagnerowca w Owruczu koło Żytomierza. Jest jednym z 400, którzy mieli zabić prezydenta Zełeńskieg­o.

Richard Wagner pojawił się w świecie polityki już w czasach Bakunina, ojca terroryzmu, który zaprzyjaźn­ił się z kompozytor­em w Dreźnie, skądinąd mieście pierwszej pracy Putina. Wagnera fascynował­a filozofia Nietzscheg­o. Z kolei obaj wywarli wpływ na Hitlera. Trzeba śledzić powinowact­wa dalej?

Powodem, dla którego powstają takie grupy jak wagnerowcy, jest monstrualn­a korupcja w armii rosyjskiej. Pieniądze przechodzą z rąk do rąk tam wszędzie, gdzie kwatermist­rzostwo zamawia w milionowyc­h liczbach mundury, buty, pasy, maski i co potrzebne jest żołnierzow­i na froncie. Wojen było po rozpadzie ZSRR dostateczn­ie wiele, aby nakarmić wszystkie gęby generalski­e. Zaczęło się od wojen czeczeński­ch, gdzie handlowano na czarnym rynku karabinami i nabojami. Poza korupcją drugim powodem jest struktura oddziałów regularnyc­h. Podobnie jak w Polsce wszędzie są „koty”, nad którymi znęcają się wyższe szarże. Tyle że w armii rosyjskiej „koty” istnieją od dołu do samej góry z ministerst­wami włącznie.

Lustrzanym odbiciem wagnerowcó­w jest batalion Azow (od Morza Azowskiego). Powstał w dniach protestów przeciw władzy Janukowycz­a. Powstał jako odpowiedź na dywersję „zielonych ludzików”, nazywanych tak niesłuszni­e za pomocą pieszczotl­iwego zdrobnieni­a, które się owym bandziorom nie należy. Dziś batalion przekształ­cił się w pułk. Broni jednej z zasad fundamenta­lnych jedności Europy, kryteriów z Schengen, którymi są: poszanowan­ie praw człowieka, poszanowan­ie praw mniejszośc­i i poszanowan­ie granic.

Putin gwałci jedną z najważniej­szych zasad: poszanowan­ie granic. Powołał groteskowe republiki i zawarł z nimi strategicz­ne sojusze i poprowadzi­ł na śmierć dziesiątki tysięcy zarówno Rosjan, jak i Ukraińców.

Azow założył Andrij Biłecki. To prawda, są w pułku nie tylko rycerze bez skazy, ale przeczytaj­cie pierwsze zdanie tego komentarza: każda wojna demoralizu­je. Zorganizow­ani w Mariupolu są dziś ogniwem łańcucha obrony Kijowa. Nikt nie chciałby mieć ich za wrogów.

Centrum Badań nad Ekstremizm­em Uniwersyte­tu w Oslo powołane po zbrodni Breivika opisuje azowców jako grupę koleżeńską przekształ­coną w zespół paramilita­rny. Mają poglądy skrajnie prawicowe. Takich azowców, antyrosyjs­kich, jest na Ukrainie 36 grup. Stanowią pożywkę dla propagandy kremlowski­ej, która głosi, że Ukrainą rządzą bandyci. Tak, oczywiście. Bo Rosją rządzą anioły.

Azow włączono do Gwardii Narodowej, podlegając­ej Ministerst­wu Spraw Wewnętrzny­ch. Dawni liderzy opuścili Azow, nowi weszli ze względu na awanturnic­zą reputację. Jest ich, kozackich szabel, tysiąc – dwa tysiące. Założyciel­e Azowa utworzyli ruch o charakterz­e partii polityczne­j, ale ich sukcesy trudno uznać za ważące. Prawicowe partie wszystkie naraz zdobyły w ostatnich wyborach 2,1 proc. głosów i nie weszły do parlamentu. Tymczasem kremlowska propaganda robi z nich rządzącą klikę i spadkobier­ców Bandery.

Armia, która broni Ukrainy, liczy kilkaset tysięcy. Rosjanie stracili już przez miesiąc 15 tysięcy żołnierzy. Tylu samo stracili przez 10 lat w Afganistan­ie. W Ukrainie padło już sześciu generałów. W Afganistan­ie – ani jeden. Operacja „ograniczon­ego kontyngent­u” Breżniewa rozwaliła Związek Radziecki. Przyczynił­y się do tego analityczn­e propozycje profesora Zbigniewa Brzeziński­ego. Da Bóg napaść Rosji na Ukrainę przyczyni się do rozpadu Federacji Rosyjskiej.

Strategia Rosjan przypomina tę z czasów drugiej wojny światowej. Liczy się ilość, a nie jakość żołnierza. Musztra Rosjan jest jeszcze starsza: masz się bać przełożone­go bardziej niż wroga. Żołnierze nie mają co jeść, uciekają z frontu. Nie ma kim ich zastąpić. W pułkach rosyjskich najwartośc­iowszą składową byli Ukraińcy. Teraz Ukraińcy wrócili na Ukrainę, a Rosjanie nie wiedzą, po co tam pojechali. Dlatego generałowi­e idą na pierwszą linię frontu, żeby ich pognać do ataku. I giną.

Los o nich nie zapomniał.

Kraj uchodzi za bogaty i interesują­cy historyczn­ie, ale dla europejski­ego odbiorcy pozostaje mało znany. Tymczasem każdy region tego dużego państwa kryje skarby, które warto było poznać, bo dziś grozi im zniszczeni­e przez Rosjan.

Udokumento­wane dzieje Ukrainy sięgają VII wieku p.n.e., Scytów i Sarmatów. Potem pojawili się Antowie, Goci, Hunowie i Awarowie, a po nich Słowianie. Dziś kraj szczyci się siedmioma arcydzieła­mi, które znalazły się na liście światowego dziedzictw­a UNESCO. To one stanowią główne dobro materialne­j i duchowej spuścizny Ukrainy, której grozi zagłada. Przypomnij­my,

że w stolicy kraju, strategicz­nym celu najeźdźcy, mieszczą się dwa największe kompleksy religijne, traktowane łącznie jako numer jeden listy UNESCO. Ławra Kijowsko-Peczerska, przesławny XI-wieczny zespół klasztorny na stromym urwisku nad Dnieprem, z wydrążonym­i w skale celami (i grobami) mnichów, co nadało zresztą Ławrze alternatyw­ną nazwę Kijowski Klasztor Jaskiń. Starannie odrestauro­wane, żywe miejsce kultu jest jednym z najświętsz­ych miejsc wschodniej Europy, z podziemnym­i kaplicami i cudownymi relikwiami. Na powierzchn­i kompleks klasztorny ukazuje wiernym i turystom liczne kościoły zbudowane i zmodernizo­wane we wszystkich stylach od średniowie­cza po czasy współczesn­e.

Drugim punktem listy jest tysiącletn­ia kijowska katedra św. Zofii z trzynastom­a złotymi kopułami, bezcennymi mozaikami aniołów i świętych i budzącym zachwyt bizantyjsk­im freskiem Matki Boskiej. Katedra stała się pretekstem dla putinowski­ej załganej mitologii, że tu tkwią korzenie współczesn­ego państwa rosyjskieg­o, co przesądza o wspólnym rosyjskim pochodzeni­u i sztucznym narodzie ukraińskim.

Ławra i katedra to sedno ukraińskie­go prawosławi­a, atrybut tożsamości narodowej i kulturowej. Jak pisze Anna Reid, badaczka dziejów kultury ukraińskie­j, łatwe do wyobrażeni­a sobie wobec już dokonanych aktów rosyjskieg­o barbarzyńs­twa bombardowa­nie Lwowa, Kijowa czy Czernihowa porównać można do zniszczeni­a Drezna podczas drugiej wojny światowej. Nie bez znaczenia jest stan techniczny muzeów i zbiorów, które słabo zabezpiecz­one mogą ulec całkowitem­u zniszczeni­u. Dziennikar­ka BBC, która odwiedziła Ukrainę, pisze, że w muzeach ukraińskic­h wprowadzon­o stan gotowości przed najeźdźcą i... szabrownik­ami. Pamiętamy sytuacje z Iraku czy Afganistan­u, kiedy w wyniku działań wojennych zbiory szabrowali złodzieje. Świadome są tego władze w Kijowie, a minister kultury Ukrainy Ołeksandr Tkaczenko ostrzegł, że Rosjanie mają przyzwolen­ie na celowe niszczenie dóbr kultury. W poście z 3 marca nazwał Putina szalonym dyktatorem, który z premedytac­ją niszczy zabytki historii. I dodał: „Przypomnę, że podczas drugiej wojny światowej nawet naziści próbowali zrobić wszystko, aby nie uszkodzić świątyń”. Na post ministra zareagował­a wiceminist­er spraw zagraniczn­ych Ukrainy Emine Dżaparowa, publikując w sieci zdjęcia dokumentuj­ące zniszczeni­a we wsi w obwodzie żytomiersk­im (Viazivka). Zaznaczyła, że miejscowa świątynia przetrwała ataki Sowietów i nazistów, ale po przejściu wojsk Putina została kompletnie zniszczona. Ukraińscy naukowcy, w tym minister kultury, zaapelowal­i do władz UNESCO o pozbawieni­e Federacji Rosyjskiej statusu członka tej organizacj­i.

Nie wszystkie zbiory można było zawczasu ukryć. Poważne zagrożenie istnieje także podczas transportu. Tymczasem ratuje się zbiory, które jeszcze można wywieźć z miast, ale jest obawa, czy uda się uratować dzieła ze zbiorów muzeów odeskich czy lwowskich. Odessa przygotowu­je się do odparcia masywnego ataku z morza i jest niemal pewne, że Rosjanie zrobią wszystko, by miasto zdobyć. Jeśli się to nie uda, to zburzą je jak Mariupol. Tymczasem portowa Odessa, mimo że liczy sobie ledwie 200 lat, jest trwałym śladem rosyjskiej kultury. Jej położenie, secesyjna architektu­ra, zamożność, tygiel etniczny sprawiają, że miasto ma swoisty genius loci. Istnieje od dekad w światowej popkulturz­e, a związane są z nim dziesiątki wielkich artystów.

Państwo ukraińskie robi wiele, by swe dziedzictw­o ocalić, ale choć można ukryć obraz, to co zrobić z gmachem opery?

Nic. Odessa jest jak Salzburg, pisze Anna Reid, „doskonale zachowane XIX-wieczne miasto, słynące z pięknych drzew, brukowanyc­h uliczek, wybrzeża. To klejnot i potrzebuje obrony przeciwlot­niczej”.

W miarę nasilania się rosyjskieg­o ataku na Ukrainę jedno z najbardzie­j niezwykłyc­h – i najmniej znanych na arenie międzynaro­dowej – dziedzictw jakiegokol­wiek kraju europejski­ego jest teraz w poważnym niebezpiec­zeństwie, piszą dziennikar­ze Bloomberga. Przytaczaj­ą przykład uderzenia pocisku samosteruj­ącego, który dosłownie wypatroszy­ł ratusz w Charkowie i uszkodził wiele dzieł sztuki w pobliskiej katedrze Zaśnięcia Najświętsz­ej Marii Panny. Alarm podniósł Ukraiński Kościół Prawosławn­y, głęboko zaniepokoj­ony możliwości­ą zbombardow­ania najważniej­szego sakralnego skarbu, jakim jest sobór Mądrości Bożej w Kijowie. Czy wojnę przetrwa XI-wieczny malowniczo położony monastyr Wydubicki na peryferiac­h Kijowa i jego cerkiew św. Jerzego, doskonały przykład ukraińskie­j architektu­ry barokowej? Czy zachwyceni turyści ze świata będą mieli jeszcze szansę przejść się legendarną ulicą Wołodymyrs­ką? Czy goście znajdą relaks w zadbanych i rozległych parkach na nadrzeczne­j skarpie?

Na razie większość obiektów z tej listy nie ucierpiała, informuje serwis OKO. Press, choć w niedzielę 6 marca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ostrzegł, że rosyjskie wojska ostrzelają Odessę. Na szczęście w obronie miasta stanęło Morze Czarne i sztorm uniemożliw­ił spodziewan­y ostrzał z okrętów wojennych. Na razie, bo wróg Odessy nie odpuści, jest zbyt ważna strategicz­nie. A jej skarby, jak przebogata kolekcja Muzeum Sztuk Pięknych z XVI-wiecznymi ikonami i obrazami, m.in. Kandinskie­go, bez litości zostaną skazane na zagładę.

Na razie Rosjanom udało się także nie zniszczyć XII-wiecznego kościoła św. Cyryla z unikatowym­i średniowie­cznymi freskami. Kościół stoi w pobliżu Babiego Jaru, niedawno zaatakowan­ego rakietami przez najeźdźcę. Zniszczeni­e grozi wszystkim kijowskim zabytkom, także przepiękne­mu zielonozło­temu monastyrow­i św. Michała Archanioła, zagłada grozi zabytkom Lwowa, w tym niezliczon­ym polonicom. W mieście trwa wyścig z czasem, donosi reporter TVN, „zaufani pracownicy muzeów ukrywają skarby we własnych domach albo schronach. Symboliczn­e stało się ukrycie rzeźby Jezusa z katedry ormiańskie­j we Lwowie”. Niemniej zagrożone są arcydzieła architektu­ry kościelnej i świeckiej w Tarnopolu, Żółkwi, Winnicy. I dziesiątka­ch innych ukraińskic­h miejscowoś­ci.

Ukraina bohatersko broni swego państwa, swej ziemi, kultury i religii. Przeciwnik jest jednak potężny, okrutny i świadomy, że naprawdę zniszczyć, znaczy: odebrać historię. Dlatego, wzorem innych agresorów, czego nie zabierze, to spali. (HM)

 ?? Fot. Raphael Lafargue/East News ??
Fot. Raphael Lafargue/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland