Wagnerowcy i azowcy
Według Mroziewicza
Wojna demoralizuje. Wojna totalna demoralizuje totalnie. Parafraza tezy lorda Johna Actona pasuje jak ulał do robót najemników (wagnerowców) i ich przeciwników – ochotników z batalionu Azow. Pierwsi działają w całym świecie, drudzy bronią Mariupola. Język wojny rosyjsko-ukraińskiej sprowadza się do zawołania: Russkij korabl idi na chuj.
Najemnicy pojawili się na wschodzie Ukrainy po Majdanie w roku 2014. Byli już znani wcześniej z Syrii i jako ochroniarze kopalni diamentów w Republice Środkowoafrykańskiej. Dziennikarze BBC zdobyli tablet jednego z tych, którzy padli w Libii. Rząd Rosji bez przerwy zaprzecza, jakoby miał coś wspólnego z wagnerowcami. Tyle to warte, co kłamstwa Ławrowa, ministra spraw zagranicznych Putina. Wagnerowiec miał przy sobie listę zakupów, sporządzoną w języku rosyjskim. W tablecie były instrukcje, jak robić miny, jak obsługiwać drony, była tam kopia „Mein Kampf” i przepis na... wino. Jeden z bojowników opisanych w tablecie był mężczyzną z północnego Kaukazu. Miał numer zaczynający się od 3000. Walczył po stronie rosyjskiej pięć – sześć lat temu na Ukrainie. Potem przerzucono go z kolegami do Libii. Byli rekrutowani jako ochroniarze pól naftowych. Po rekrutacji szkolono ich na poligonie w Krasnodarze. Nazwa tego miejsca powinna nam coś mówić. W kontrakcie zapisane było, że jeśli najemnik zginie, to nikt jego ciałem zajmować się nie będzie. Sczeźnie w polu, gdzie padł.
Amatorzy takiego życia pochodzą z małych miejscowości w Rosji. Idą do tej roboty dla pieniędzy. Nazywają siebie nowoczesnymi wikingami, że niby są potomkami Skandynawów, których w średniowiecznej Rosji nazywano Waregami. Każdy wyjazd to osobny kontrakt. Nie ma kontraktu – nie ma grosza. Wielu z nich jest po wyrokach. Jeńców zabijają, bo nikt nie chce dodatkowej gęby do karmienia. Zabijali też we wschodniej Ukrainie. Informacje przejęte wraz z tabletem zabitego wagnerowca świadczą o tym, że jego formacja to nieformalna część armii rosyjskiej.
Bandę skrzyknął Dmitrij Ufkin, niegdyś spadochroniarz. Był pierwszym dowódcą wagnerowców. Nazwa wzięła się z jego fascynacji faszyzmem i muzyką Richarda Wagnera, o czym dalej. Teraz nosi kryptonim „9”. Jego ludzie nie chcą mówić, żeby nie skończyć w trumnach. Pojawili się w roku 2014 na wschodzie Ukrainy. W Syrii walczyli przeciw ISIS, czyli Państwu
Islamskiemu. Tę część ich działalności należałoby uznać za właściwą, a nawet wartościową, gdyby nie to, że bandytyzmu zaakceptować nie sposób.
To nie pierwszy przypadek, kiedy przemoc polityczna wiązana jest z kulturą, a zwłaszcza z muzyką. Stanley Kubrick sfilmował zboczeńców, których prowadziło do ekstazy mordowanie i gwałcenie przy dźwiękach muzyki
Beethovena z „Mechanicznej pomarańczy”.
Najemnicy – tyle o nich wiemy, ile można wyczytać w drugorzędnej literaturze. Wiąże ich jednorazowe zobowiązanie na śmierć i życie. Można najemnikiem zostać i można przestać nim być. W mafii, jak w służbach specjalnych – wejść można, ale powrotu już nie ma. W prawdziwej mafii jest tak, że jesteś jej członkiem już w chwili narodzin.
Prawo zajmuje się najemnikami w sposób schizofreniczny. Zabrania, ale zarazem mówi, co można, a czego nie. Najemnik nie ma prawa do statusu kombatanta lub jeńca wojennego. Określenie „najemnik” dotyczy każdego, kto został zwerbowany do walki w konflikcie zbrojnym, bierze udział w konflikcie, dostaje honorarium wyższe od żołdu w armii, przeciw której walczy, nie jest obywatelem strony konfliktu, nie jest członkiem sił zbrojnych żadnej ze stron i nie został wysłany przez państwo trzecie. Tak mówią protokoły genewskie z 1949 roku uzupełnione przez dodatek z 1977.
Stosują tortury i nie biorą jeńców. Nie są motywowani ideologicznie. W Ukrainie zleceniodawcy próbują nastawiać ich przeciw rzekomemu „faszyzmowi” rządu, co się nie udaje, bo akurat oni faszyzm lubią. Patronuje im Jewgienij Prigożyn, biznesmen i przyjaciel Putina,
o ile ktoś taki jak pułkownik KGB może mieć przyjaciół. Ukraińcy wzięli w tych dniach do niewoli wagnerowca w Owruczu koło Żytomierza. Jest jednym z 400, którzy mieli zabić prezydenta Zełeńskiego.
Richard Wagner pojawił się w świecie polityki już w czasach Bakunina, ojca terroryzmu, który zaprzyjaźnił się z kompozytorem w Dreźnie, skądinąd mieście pierwszej pracy Putina. Wagnera fascynowała filozofia Nietzschego. Z kolei obaj wywarli wpływ na Hitlera. Trzeba śledzić powinowactwa dalej?
Powodem, dla którego powstają takie grupy jak wagnerowcy, jest monstrualna korupcja w armii rosyjskiej. Pieniądze przechodzą z rąk do rąk tam wszędzie, gdzie kwatermistrzostwo zamawia w milionowych liczbach mundury, buty, pasy, maski i co potrzebne jest żołnierzowi na froncie. Wojen było po rozpadzie ZSRR dostatecznie wiele, aby nakarmić wszystkie gęby generalskie. Zaczęło się od wojen czeczeńskich, gdzie handlowano na czarnym rynku karabinami i nabojami. Poza korupcją drugim powodem jest struktura oddziałów regularnych. Podobnie jak w Polsce wszędzie są „koty”, nad którymi znęcają się wyższe szarże. Tyle że w armii rosyjskiej „koty” istnieją od dołu do samej góry z ministerstwami włącznie.
Lustrzanym odbiciem wagnerowców jest batalion Azow (od Morza Azowskiego). Powstał w dniach protestów przeciw władzy Janukowycza. Powstał jako odpowiedź na dywersję „zielonych ludzików”, nazywanych tak niesłusznie za pomocą pieszczotliwego zdrobnienia, które się owym bandziorom nie należy. Dziś batalion przekształcił się w pułk. Broni jednej z zasad fundamentalnych jedności Europy, kryteriów z Schengen, którymi są: poszanowanie praw człowieka, poszanowanie praw mniejszości i poszanowanie granic.
Putin gwałci jedną z najważniejszych zasad: poszanowanie granic. Powołał groteskowe republiki i zawarł z nimi strategiczne sojusze i poprowadził na śmierć dziesiątki tysięcy zarówno Rosjan, jak i Ukraińców.
Azow założył Andrij Biłecki. To prawda, są w pułku nie tylko rycerze bez skazy, ale przeczytajcie pierwsze zdanie tego komentarza: każda wojna demoralizuje. Zorganizowani w Mariupolu są dziś ogniwem łańcucha obrony Kijowa. Nikt nie chciałby mieć ich za wrogów.
Centrum Badań nad Ekstremizmem Uniwersytetu w Oslo powołane po zbrodni Breivika opisuje azowców jako grupę koleżeńską przekształconą w zespół paramilitarny. Mają poglądy skrajnie prawicowe. Takich azowców, antyrosyjskich, jest na Ukrainie 36 grup. Stanowią pożywkę dla propagandy kremlowskiej, która głosi, że Ukrainą rządzą bandyci. Tak, oczywiście. Bo Rosją rządzą anioły.
Azow włączono do Gwardii Narodowej, podlegającej Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Dawni liderzy opuścili Azow, nowi weszli ze względu na awanturniczą reputację. Jest ich, kozackich szabel, tysiąc – dwa tysiące. Założyciele Azowa utworzyli ruch o charakterze partii politycznej, ale ich sukcesy trudno uznać za ważące. Prawicowe partie wszystkie naraz zdobyły w ostatnich wyborach 2,1 proc. głosów i nie weszły do parlamentu. Tymczasem kremlowska propaganda robi z nich rządzącą klikę i spadkobierców Bandery.
Armia, która broni Ukrainy, liczy kilkaset tysięcy. Rosjanie stracili już przez miesiąc 15 tysięcy żołnierzy. Tylu samo stracili przez 10 lat w Afganistanie. W Ukrainie padło już sześciu generałów. W Afganistanie – ani jeden. Operacja „ograniczonego kontyngentu” Breżniewa rozwaliła Związek Radziecki. Przyczyniły się do tego analityczne propozycje profesora Zbigniewa Brzezińskiego. Da Bóg napaść Rosji na Ukrainę przyczyni się do rozpadu Federacji Rosyjskiej.
Strategia Rosjan przypomina tę z czasów drugiej wojny światowej. Liczy się ilość, a nie jakość żołnierza. Musztra Rosjan jest jeszcze starsza: masz się bać przełożonego bardziej niż wroga. Żołnierze nie mają co jeść, uciekają z frontu. Nie ma kim ich zastąpić. W pułkach rosyjskich najwartościowszą składową byli Ukraińcy. Teraz Ukraińcy wrócili na Ukrainę, a Rosjanie nie wiedzą, po co tam pojechali. Dlatego generałowie idą na pierwszą linię frontu, żeby ich pognać do ataku. I giną.
Los o nich nie zapomniał.
Kraj uchodzi za bogaty i interesujący historycznie, ale dla europejskiego odbiorcy pozostaje mało znany. Tymczasem każdy region tego dużego państwa kryje skarby, które warto było poznać, bo dziś grozi im zniszczenie przez Rosjan.
Udokumentowane dzieje Ukrainy sięgają VII wieku p.n.e., Scytów i Sarmatów. Potem pojawili się Antowie, Goci, Hunowie i Awarowie, a po nich Słowianie. Dziś kraj szczyci się siedmioma arcydziełami, które znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. To one stanowią główne dobro materialnej i duchowej spuścizny Ukrainy, której grozi zagłada. Przypomnijmy,
że w stolicy kraju, strategicznym celu najeźdźcy, mieszczą się dwa największe kompleksy religijne, traktowane łącznie jako numer jeden listy UNESCO. Ławra Kijowsko-Peczerska, przesławny XI-wieczny zespół klasztorny na stromym urwisku nad Dnieprem, z wydrążonymi w skale celami (i grobami) mnichów, co nadało zresztą Ławrze alternatywną nazwę Kijowski Klasztor Jaskiń. Starannie odrestaurowane, żywe miejsce kultu jest jednym z najświętszych miejsc wschodniej Europy, z podziemnymi kaplicami i cudownymi relikwiami. Na powierzchni kompleks klasztorny ukazuje wiernym i turystom liczne kościoły zbudowane i zmodernizowane we wszystkich stylach od średniowiecza po czasy współczesne.
Drugim punktem listy jest tysiącletnia kijowska katedra św. Zofii z trzynastoma złotymi kopułami, bezcennymi mozaikami aniołów i świętych i budzącym zachwyt bizantyjskim freskiem Matki Boskiej. Katedra stała się pretekstem dla putinowskiej załganej mitologii, że tu tkwią korzenie współczesnego państwa rosyjskiego, co przesądza o wspólnym rosyjskim pochodzeniu i sztucznym narodzie ukraińskim.
Ławra i katedra to sedno ukraińskiego prawosławia, atrybut tożsamości narodowej i kulturowej. Jak pisze Anna Reid, badaczka dziejów kultury ukraińskiej, łatwe do wyobrażenia sobie wobec już dokonanych aktów rosyjskiego barbarzyństwa bombardowanie Lwowa, Kijowa czy Czernihowa porównać można do zniszczenia Drezna podczas drugiej wojny światowej. Nie bez znaczenia jest stan techniczny muzeów i zbiorów, które słabo zabezpieczone mogą ulec całkowitemu zniszczeniu. Dziennikarka BBC, która odwiedziła Ukrainę, pisze, że w muzeach ukraińskich wprowadzono stan gotowości przed najeźdźcą i... szabrownikami. Pamiętamy sytuacje z Iraku czy Afganistanu, kiedy w wyniku działań wojennych zbiory szabrowali złodzieje. Świadome są tego władze w Kijowie, a minister kultury Ukrainy Ołeksandr Tkaczenko ostrzegł, że Rosjanie mają przyzwolenie na celowe niszczenie dóbr kultury. W poście z 3 marca nazwał Putina szalonym dyktatorem, który z premedytacją niszczy zabytki historii. I dodał: „Przypomnę, że podczas drugiej wojny światowej nawet naziści próbowali zrobić wszystko, aby nie uszkodzić świątyń”. Na post ministra zareagowała wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy Emine Dżaparowa, publikując w sieci zdjęcia dokumentujące zniszczenia we wsi w obwodzie żytomierskim (Viazivka). Zaznaczyła, że miejscowa świątynia przetrwała ataki Sowietów i nazistów, ale po przejściu wojsk Putina została kompletnie zniszczona. Ukraińscy naukowcy, w tym minister kultury, zaapelowali do władz UNESCO o pozbawienie Federacji Rosyjskiej statusu członka tej organizacji.
Nie wszystkie zbiory można było zawczasu ukryć. Poważne zagrożenie istnieje także podczas transportu. Tymczasem ratuje się zbiory, które jeszcze można wywieźć z miast, ale jest obawa, czy uda się uratować dzieła ze zbiorów muzeów odeskich czy lwowskich. Odessa przygotowuje się do odparcia masywnego ataku z morza i jest niemal pewne, że Rosjanie zrobią wszystko, by miasto zdobyć. Jeśli się to nie uda, to zburzą je jak Mariupol. Tymczasem portowa Odessa, mimo że liczy sobie ledwie 200 lat, jest trwałym śladem rosyjskiej kultury. Jej położenie, secesyjna architektura, zamożność, tygiel etniczny sprawiają, że miasto ma swoisty genius loci. Istnieje od dekad w światowej popkulturze, a związane są z nim dziesiątki wielkich artystów.
Państwo ukraińskie robi wiele, by swe dziedzictwo ocalić, ale choć można ukryć obraz, to co zrobić z gmachem opery?
Nic. Odessa jest jak Salzburg, pisze Anna Reid, „doskonale zachowane XIX-wieczne miasto, słynące z pięknych drzew, brukowanych uliczek, wybrzeża. To klejnot i potrzebuje obrony przeciwlotniczej”.
W miarę nasilania się rosyjskiego ataku na Ukrainę jedno z najbardziej niezwykłych – i najmniej znanych na arenie międzynarodowej – dziedzictw jakiegokolwiek kraju europejskiego jest teraz w poważnym niebezpieczeństwie, piszą dziennikarze Bloomberga. Przytaczają przykład uderzenia pocisku samosterującego, który dosłownie wypatroszył ratusz w Charkowie i uszkodził wiele dzieł sztuki w pobliskiej katedrze Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Alarm podniósł Ukraiński Kościół Prawosławny, głęboko zaniepokojony możliwością zbombardowania najważniejszego sakralnego skarbu, jakim jest sobór Mądrości Bożej w Kijowie. Czy wojnę przetrwa XI-wieczny malowniczo położony monastyr Wydubicki na peryferiach Kijowa i jego cerkiew św. Jerzego, doskonały przykład ukraińskiej architektury barokowej? Czy zachwyceni turyści ze świata będą mieli jeszcze szansę przejść się legendarną ulicą Wołodymyrską? Czy goście znajdą relaks w zadbanych i rozległych parkach na nadrzecznej skarpie?
Na razie większość obiektów z tej listy nie ucierpiała, informuje serwis OKO. Press, choć w niedzielę 6 marca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ostrzegł, że rosyjskie wojska ostrzelają Odessę. Na szczęście w obronie miasta stanęło Morze Czarne i sztorm uniemożliwił spodziewany ostrzał z okrętów wojennych. Na razie, bo wróg Odessy nie odpuści, jest zbyt ważna strategicznie. A jej skarby, jak przebogata kolekcja Muzeum Sztuk Pięknych z XVI-wiecznymi ikonami i obrazami, m.in. Kandinskiego, bez litości zostaną skazane na zagładę.
Na razie Rosjanom udało się także nie zniszczyć XII-wiecznego kościoła św. Cyryla z unikatowymi średniowiecznymi freskami. Kościół stoi w pobliżu Babiego Jaru, niedawno zaatakowanego rakietami przez najeźdźcę. Zniszczenie grozi wszystkim kijowskim zabytkom, także przepięknemu zielonozłotemu monastyrowi św. Michała Archanioła, zagłada grozi zabytkom Lwowa, w tym niezliczonym polonicom. W mieście trwa wyścig z czasem, donosi reporter TVN, „zaufani pracownicy muzeów ukrywają skarby we własnych domach albo schronach. Symboliczne stało się ukrycie rzeźby Jezusa z katedry ormiańskiej we Lwowie”. Niemniej zagrożone są arcydzieła architektury kościelnej i świeckiej w Tarnopolu, Żółkwi, Winnicy. I dziesiątkach innych ukraińskich miejscowości.
Ukraina bohatersko broni swego państwa, swej ziemi, kultury i religii. Przeciwnik jest jednak potężny, okrutny i świadomy, że naprawdę zniszczyć, znaczy: odebrać historię. Dlatego, wzorem innych agresorów, czego nie zabierze, to spali. (HM)