Rejs przez zatokę Kanada
Po południu w porcie Tsawwassen w Vancouver długa kolejka aut oczekuje na przeprawę do Swartz Bay na wyspie Vancouver. Nie wszystkie się dostaną. Na szczęście zrobiłam rezerwację!
W kabinach aut piętrzą się plecaki, śpiwory i poduszki. Tablice rejestracyjne z całego kontynentu. Dużo kamperów, niektóre wielkie jak autokary, ale przeważają domki na kółkach oklejone fotografiami górzystych krajobrazów. Podróżują nimi niemieccy turyści w poszukiwaniu kontaktu z dziką kanadyjską przyrodą. Z Kanady i Stanów przyjeżdżają na wyspę Vancouver, by przeżyć wakacje w europejskim stylu. Dla jednych i drugich półtoragodzinny rejs promem to fascynująca przygoda.
Ludzie powychodzili z aut, wyprowadzają psy, piją kawę z tekturowych kubków, obserwują pracę w porcie węglowym i podziwiają kolonie czapli na płyciźnie. Niektórzy spacerują pomiędzy straganami z chińską tandetą. Amerykanie uwielbiają robić zakupy. Nie wiadomo, co może się przydać: okulary słoneczne, kosmetyki, biżuteria, podkoszulki z obrazkami dzikich zwierząt, wyroby sztuki indiańskiej i magnesy na lodówkę.
Nagle głos z megafonu informuje, że zaczyna się załadunek. Ludzie w pośpiechu wracają do pojazdów. Pakują dzieci i psy, zapalają silniki i w kilka minut dwieście kilkadziesiąt aut wypełnia brzuch niemieckiego promu, Costal Renesance.
Wysiadamy z aut, a tłum pnie się po schodach na pasażerskie pokłady. Wypełnia kafejki i restauracje. Przy wejściu do restauracji z bufetem all inclusive ustawił się ogonek tych, którzy za 25 dolarów chcą zjeść, ile dusza zapragnie. Pachnie przyjemnie pieczeń wołowa, piętrzą się stosy krewetek, skorupiaków, łosoś w sosie koperkowym, zupa z owoców morza, hinduskie curry, chińska wieprzowina na słodko-kwaśno, ziemniaczki, ryż, bar sałatkowy i sushi, wspaniałe ciastka i desery. Ludzie po kilka razy podchodzą do bufetu.
W sklepie też tłok. Miejscowi stoją przy półce z książkami. Turyści oblegają wieszaki z kanadyjskimi ubraniami made in China. Maluchy obsiadają pokój zabaw, a większe przyciąga salon gier komputerowych. Jednak żadna z tych atrakcji nie może konkurować z widokiem za oknem.
Na północy Vancouver, na tle ośnieżonych szczytów lśnią szkłem i stalą niebotyczne drapacze chmur. Na południu to już USA, piętrzy się biały masyw wulkanu Mt Backer. Niebo różowieje, za rufą koronkowy kilwater przecina morską toń. Nad ławicą śledzi krąży stado albatrosów, w świetle nisko zawieszonego słońca połyskuje złotem biel ich skrzydeł. Nagle przez megafon mówi kapitan: – Uwaga! Stado orek na lewej burcie!
Nawet lokalsi odkładają na bok książki i smartfony, by popatrzeć na bestie, bo to iście zachwycające widowisko, gdy z głębi jak na komendę wyskakują biało-czarne cielska i wyginają się w łuki nad powierzchnią wody, potem znikają pod wodą, by znów się pojawić.
Żyje tu i poluje kilkanaście stad orek. Przed nami stado JP. Ich życie obserwują morscy biolodzy. Każde stado ma swoje imię, każdy osobnik – indywidualne oznaczenia na płetwach. Ich ruchy są ściśle monitorowane. Naukowcy za pomocą podwodnych mikrofonów podsłuchują dźwięki wydawane przez te majestatyczne zwierzęta i twierdzą, że orki porozumiewają się między sobą własnym językiem, co świadczy o ich wielkiej inteligencji. Orki to drapieżniki. Polują głównie na łososie i mniejsze morskie zwierzęta, ale ostatnio udało się sfilmować stado wgryzające się w żywego walenia. Nie bez kozery rdzenni mieszkańcy nazywają te ssaki morskimi wilkami.
Nie opadły jeszcze emocje wywołane wspaniałym widowiskiem, a już pojawiają się nowe, bo prom wpływa w labirynt przesmyków archipelagu morza Salish, które do niedawna nazywało się Cieśniną Georgia. Prom, meandrując, przepływa między mniejszymi i większymi wyspami. Największa z nich jest wyspa Vancouver, najdalej wysunięta na zachód. Wszystkie wyspy między lądem stałym a wyspą Vancouver cechuje łagodny klimat i zachwycająco piękna przyroda, ale każda z nich ma odrębny charakter, inne ukształtowanie terenu i inną historię. Wody są tu wyjątkowo ciepłe i przyjazne.
Przez tysiące lat wyspy należały do rdzennych mieszkańców Kolumbii Brytyjskiej, do Indian Salish. Obfitujące w owoce morza brzegi wysepek i przybrzeżna roślinność stanowiły dla nich istne eldorado. Wystarczyło się schylić po ikrę śledzi osiadłą na wodorostach, po kraby i mule, ostrygi, morskie szparagi i glony. Wszystkiego do dziś jest w bród. Polowali też na foki leniwie wylegujące się na plażach, łowili dzidami łososie, a w zwinnych łodziach wydrążonych z pni gigantycznych cedrów wybierali się na dalekie wielorybnicze wyprawy.
Pożywienie zbierane bez trudu sprawiało, iż do czasu pojawienia się tu pierwszych Europejczyków tutejsze plemiona żyły na poziomie kultury pierwotnej. Nie znały koła, pisma, bazowały na ustnym przekazie, nie uprawiały roślin, nie potrafiły produkować metalu, nie znały garncarstwa. Ich narzędzia zrobione były z muszli, ości ryb i kości wielorybów. Tubylcy naczynia produkowali z cedrowego drewna, zaś jego obróbkę doprowadzili do perfekcji. Odzież i liny wyplatali z włóknistej cedrowej kory. Na Wyspie Kormoranów leżącej w północnej części fiordów, w miejscowości Alert Bay jest małe etnograficzne muzeum pokazujące starodawne dzieła sztuki indiańskiej, zwłaszcza kolekcję masek wyrażających najróżniejsze ludzkie emocje i przywary, świadczącą o wysokim poziomie artyzmu ich twórców. Tam też obejrzeć można skalpy pierwszych europejskich podróżników, dziś uważanych za kolonizatorów.
W Alert Bay znajdowała się szkoła rezydencyjna dla tubylczych dzieci przemocą zabieranych rodzicom w celu asymilacji. Dziś uważa się, że celem tych instytucji było zabijanie indiańskiej duszy w dzieciach. Anglikańscy i katoliccy misjonarze w nich pracujący, nie wszyscy sadyści i pedofile, mieli za zadanie przysposobić młodzież do życia w kanadyjskim społeczeństwie. Odkrywane obecnie zapomniane cmentarze przy budynkach byłych szkół nie są miejscem masowych zbrodni, a jedynie miejscem pochówku uczniów, którzy umierali w szkołach na przestrzeni wielu lat: transport zwłok do rodzinnych wiosek zmarłych dzieci był zbyt kosztowny. Do dziś żyją wychowankowie tych niesławnych instytucji. Doznali w nich wielu krzywd, oderwani zostali od swej kultury i języka, ale nauczyli się pisać i czytać, poznali tajniki rzemiosła, szycia, dziewiarstwa, tkactwa, nauczyli się żyć w nowym świecie. Szkoła w Alert Bay długo po jej zamknięciu niczym duch dominowała w bukolicznym krajobrazie tego niewielkiego skrawka ziemi. Jej zburzenie w roku 2015 stanowiło istotne wydarzenie dla jej wychowanków i okolicznych mieszkańców, ceremonię uzdrowienia i symboliczne uwolnienie ziemi od ducha kolonializmu.
Pierwszym kolonialistą, do którego przemówiło naturalne bogactwo tych wysp porośniętych gigantyczną puszczą i ich urzekająca uroda, był kapitan George Vancouver (1757 – 1798). Za jego przyczyną archipelag w 1792 roku wcielony został do brytyjskiego imperium. W tym czasie członkowie brytyjskich i hiszpańskich ekspedycji kartograficznych tworzyli mapy tych terenów w poszukiwaniu przesmyku do północno-zachodniego Atlantyku. To oni nadawali nazwy wyspom. Gdy wyrąbano puszczę, na wyspach zaczął osiedlać się kolorowy tłum pionierów. Czarnoskórzy Amerykanie i Portugalczycy upatrzyli sobie drugą co do wielkości wyspę archipelagu, Wyspę Słonego Źródła. W jej żyznych dolinach zaczęli hodowlę owiec i uprawę owoców i warzyw. Po nich pojawili się Hawajczycy zatrudnieni przez kompanię Hudson Bay. Do dziś istnieją też ślady osadników z Japonii, twórców minimalistycznych ogrodów typu zen. Ale największą liczbę osadników stanowili Brytyjczycy.
Niektóre wyspy, zwłaszcza w północnej części archipelagu, do dziś zamieszkują rdzenni mieszkańcy, inne są w prywatnych rękach. Osiedla się tu coraz więcej ludzi szukających spokoju. Bukoliczne krajobrazy i umiarkowana temperatura latem i zimą, możliwość uprawiania sportów wodnych oraz piękne piaszczyste plaże sprawiają, że powstają tu pola golfowe i liczne ośrodki wypoczynkowe oferujące najrozmaitsze aktywności: od warsztatów serowarskich, malarskich i ogrodniczych po jogę, miejsca odosobnienia i medytacji, i biologicznej odnowy. Niemal śródziemnomorski klimat sprawia, że powstają tu winnice i oliwkowe gaje. Ostatnio zaczęto hodować banany, powstała nawet fabryczka szampana z... rabarbaru.
Na jednej z wysp mieszka folkowa piosenkarka Joni Mitchell, swoją posiadłość ma tu Nill Young; nawet Leonard
Cohen próbował tu się odnaleźć, zanim zamieszkał w buddyjskim klasztorze. Nie dziwię się, że wybrał klasztor w Kalifornii, bo tu coraz trudniej o prywatność.
Widzę to za każdym razem, gdy odbywam podróże over the pond, jak mówią wyspiarze, i z żalem obserwuję zmiany zachodzące w mojej części świata. Przybywa przybrzeżnej zabudowy. Olbrzymie domostwa o brzydkiej architekturze oblepiają obrzeża wyspy, z każdego domu wychodzi w morze bez mała stumetrowy paluch aluminiowego pomostu, przy którym cumują luksusowe łajby. Rzadko widuje się indiańskie długie łodzie kanoe. I choć brzegi archipelagu Gulf ciągle porastają arbutusy, wiecznie zielone drzewa o błyszczących liściach i czerwonych pniach, ciągle rosną tu karłowate dęby Garry’ego, sosny Douglasa, a w głębi wysepek widać sady i trawiaste hale, na których pasą się stada owiec, to jednak każdy nowy dom lub kompleks budynków budzi we mnie bezsilny protest, bo przypomina mi się okładka National Geographic sprzed kilku lat: Jedna jej część to gęsta pierwotna puszcza, druga to las wieżowców i podpis: Manhattan przed trzystu laty i dziś. Niemiłe skojarzenie.
Z rozmyślań wyrywa mnie znajomy sygnał radosnej syreny. Z przeciwka nadpływa prom podążający w odwrotnym kierunku. Pasażerowie machają do siebie przyjaźnie. Widać, że rejs promem należącym do największej korporacji w Kolumbii Brytyjskiej budzi w ludziach pozytywne emocje. BC Ferries, jak nazywa się firma, jest największym promowym operatorem na świecie. Powstała w 1960 roku i była własnością imperium brytyjskiego. Obecnie, po zawirowaniach natury administracyjno-biurokratycznej, korporacja stanowi własność mieszkańców Kolumbii Brytyjskiej. Zatrudnia setki ludzi, również Polaków. Pomiędzy lądem a najbardziej odległymi wysepkami pod banderą BC Ferries kursuje ponad 60 jednostek. Te pływające na wyspę Vancouver są najbardziej eleganckie, ale nawet podróż najstarszą łajbą zrobioną z przeciętych na pół starych łodzi jest ciekawym doświadczeniem. Coraz mniej pływa takich archaicznych promów domowej roboty. Wymienia się je stopniowo na nowsze ekologiczne statki budowane w najróżniejszych częściach świata. W skład floty BC Ferries wchodzą od 2020 roku dwie supernowoczesne jednostki typu LNG Salish Heron i Salish Eagle, zaprojektowane i wykonane w Gdańskiej Stoczni „Remontowej”.
Słońce dosięga linii horyzontu. Głos z megafonu prosi pasażerów, by udali się do swoich pojazdów. Przed nami wyspa Vancouver ponad opalową mgiełką, piętrzą się białe szczyty dziewiczych gór, których łańcuch ciągnie się daleko na północ wyspy, dzieląc ją na dwie części o odrębnym klimacie i charakterze. Dopływamy na miejsce.
Unikatowy eksperyment z hymnami państw wykonał niemiecki kompozytor współczesny Karl Heinz Stockhausen, komponując w 1967 roku utwór „Hymnen” („Hymny”). Dzieło jest przykładem muzyki elektronicznej i konkretnej, a skomponowane zostało z fragmentów muzycznych 40 hymnów narodowych z całego świata. Trwa dwie godziny, zaś konstrukcyjnie dzieli się na cztery części, nazwane przez Stockhausena „Regionami”. Osiami konstrukcji w poszczególnych regionach są: Międzynarodówka i Marsylianka; hymn niemiecki, grupa hymnów afrykańskich oraz introdukcja hymnu Rosji; następnie kontynuacja hymnu Rosji, strzępy hymnu amerykańskiego i hiszpańskiego, wreszcie na koniec hymn szwajcarski. „Utwór o charakterze elektroakustycznej plądrofonii jest muzyczną ilustracją pomieszanych ze sobą świętych narodowych pieśni z całego świata”, napisał krytyk muzyczny Paweł Hohmann. „Nadmiar patosu, wzruszenia skłębiony ze sobą w niemożliwej do zniesienia formie daje surrealistyczny efekt. Grzmią razem, obok siebie, wzajemnie się zagłuszając, hymny każdego z państw tego małego globusa, wprawiając w żałosne osłupienie. Wszyscy jesteśmy podzieleni nie tylko granicami, lecz także oficjalną muzyką”. „Hymny” wywołały silne kontrowersje, od negacji po apologię, ale przez swoich zwolenników zostały zestawione z największymi dziełami L. van Beethovena, G. Mahlera i A. Schőenberga.
Hymnem w sposób pozaprotokolarny honorowano często papieża Jana Pawła II, głowę państwa watykańskiego, zdarzało się bowiem, że podczas jego pielgrzymek zagranicznych po odegraniu hymnu Watykanu rozbrzmiewał nagle... Mazurek Dąbrowskiego. Papież Polak zawsze podkreślał miejsce swego urodzenia.
Bywało, że hymn tuszował dyplomatyczny ambaras. Kiedy rankiem 9 lutego 1909 roku na dworzec kolejowy w Rathenau
w Brandenburgii wjechał pociąg wiozący gościa specjalnego króla Edwarda VII, orkiestra wojskowa z werwą zagrała „God save the King”, ale król się nie pojawił. Zagrano więc hymn ponownie. W tym czasie brytyjski monarcha ubierał się nie bez problemów w mundur niemieckiego feldmarszałka, a wyszedł z wagonu, gdy orkiestra grała królewski hymn po raz... 17. A skoro pojawił się wątek kolejowy... Z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości nietypowy prezent sprawiły Polakom Koleje Litewskie, które zaaranżowały Mazurek Dąbrowskiego na... siedem lokomotyw. Nagranie wykonania zyskało popularność w mediach społecznościowych. Na teledysku widać skrzypka, jednocześnie dyrygenta kolejowej orkiestry, oraz maszynistów w siedmiu lokomotywach, którzy melodię Mazurka wykonują syrenami swych maszyn.
Prawna ochrona hymnu jest oczywista na całym świecie, w niektórych państwach poświęca się temu specjalne ustawy, tam też granice tolerancji bywają rygorystycznie egzekwowane. 20-letnia Chinka Yang Kaili, mająca ponad 44 miliony obserwujących ją w mediach społecznościowych, została zatrzymana na pięć dni w areszcie przez chińskie organa ścigania za „obrażanie” hymnu narodowego. Wielu followersom nie spodobało się bowiem, że dziewczyna podczas odtwarzania hymnu chińskiego udawała dyrygentkę i wymachiwała ramionami. Departament Policji w Szanghaju oświadczył, że Yang naruszyła chińskie prawo, chroniące hymn narodowy. „Hymn jest symbolem kraju, wszyscy obywatele powinni szanować i strzec jego godności” – usłyszała internautka.
Rygory związane z wykonaniem i oddaniem szacunku hymnowi są różne w różnych krajach. W wielu miejscach świata rygory są ściśle przestrzegane, w innych nie. W Tajlandii hymn jest grany o godz. 8 i 18 każdego dnia i wyraża szacunek dla państwa i władcy. Hymn poprzedza programy radiowe i telewizyjne o charakterze patriotycznym. Także w teatrach bywa odtwarzany przed spektaklem, zaś widz musi powstać i zachować pełne respektu milczenie. W Myanmie wykonawca hymnu skłania głowę na zakończenie pieśni jako gest wymaganego szacunku dla pieśni i narodu. Brytyjski hymn królewski „God save the Queen” jest wykonywany w pełnej wersji wyłącznie w obecności królowej lub członków rodziny królewskiej. Wysocy urzędnicy monarchii są honorowani salutem, czyli wersją hymnu, złożoną z początkowych i końcowych taktów hymnu narodowego własnego kraju. W Danii hymn monarchii również jest wykonywany wyłącznie w obecności przedstawicieli domu panującego. W Kazachstanie ustawowo określono postawę, jaką musi przybrać obywatel, słuchając hymnu państwowego. Ma stać wyprostowany i trzymać dłoń na sercu.
Zdecydowanie częściej niż świadome naruszanie ustawowej powagi hymnu są nieuniknione faux pas, zdarzające się podczas oficjalnych uroczystości państwowych. Przykładem współczesnej gafy dyplomatycznej może być sytuacja, mająca miejsce w maju 2019 roku w teatrze w Neapolu, gdzie prezydent Włoch Sergio Mattarella przyjmował króla Hiszpanii Filipa VI i jego ojca Juana Carlosa. Na skutek pomyłki organizatorów orkiestra zagrała hymn królestwa Hiszpanii, niewłaściwy, bo w wersji z czasów generała Franco. Włoska prasa odnotowała, że Filip VI i Juan Carlos „niewzruszeni” wysłuchali frankistowskiego hymnu w pozycji „na baczność”. Kilka minut później prezydent Mattarella przeprosił królewskich gości za pomyłkę, a jak dodał dziennik „La Stampa”, członkowie chóru tłumaczyli potem, że w pośpiechu szukali tekstu i wykorzystali ten, jaki... znaleźli. Notabene warto pamiętać, że obowiązujący hymn hiszpański jest wyłącznie instrumentalny.
Książka do zakupienia na www.hymnyświata.pl
Tomaszewski (zm. 2001 r.), inicjator i fundator Muzeum Zabawek, które twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy zbierał po całym świecie. Nie sposób nie wspomnieć też Tadeusza Różewicza (zm. 2014 r.), również ściśle związanego z Karpaczem.
Karkonosze to mieszanka dziejów ziemi, ludzi i przyrody. Warto więc poczytać, gdzie chronili się mieszkańcy Karkonoszy w czasie wojen? Którędy biegła czeska linia Maginota? Gdzie wypoczywali lotnicy hitlerowskiej Luftwaffe i skąd się wzięli w tych górach Wilkołacy?
WALDEMAR BRYGIER. ANNA ZYGMA. 555 ZAGADEK O KARKONOSZACH. BEZDROŻA, Gliwice 2022, s. 304. Cena 59,90 zł.
– Może nie jest mi pisane znalezienie tego jedynego... Uważam, że przyjaźń jest o wiele czystszą relacją od miłości. Bardzo doceniam, że mam przyjaciół, z którymi bez skrępowania mogę rozmawiać o wszystkich swoich sprawach – cytuje wypowiedź brytyjskiej piosenkarki albańsko-kosowskiego pochodzenia femalefirst.co.uk. 29-latka po raz pierwszy odniosła się do zeszłorocznego rozstania ze swoim byłym już partnerem Anwarem Hadidem. – Nigdy nie marzyłam, inaczej niż większość dziewczynek, o wielkim ślubie, o wytwornej sukni. Kompletnie mnie to nie interesowało, a teraz tylko utwierdziłam się w tej niechęci – dodaje Dua Lipa. MW