Angora

Rejs przez zatokę Kanada

- EWA KORZENIOWS­KA HENRYK MARTENKA Ł. Azik

Po południu w porcie Tsawwassen w Vancouver długa kolejka aut oczekuje na przeprawę do Swartz Bay na wyspie Vancouver. Nie wszystkie się dostaną. Na szczęście zrobiłam rezerwację!

W kabinach aut piętrzą się plecaki, śpiwory i poduszki. Tablice rejestracy­jne z całego kontynentu. Dużo kamperów, niektóre wielkie jak autokary, ale przeważają domki na kółkach oklejone fotografia­mi górzystych krajobrazó­w. Podróżują nimi niemieccy turyści w poszukiwan­iu kontaktu z dziką kanadyjską przyrodą. Z Kanady i Stanów przyjeżdża­ją na wyspę Vancouver, by przeżyć wakacje w europejski­m stylu. Dla jednych i drugich półtoragod­zinny rejs promem to fascynując­a przygoda.

Ludzie powychodzi­li z aut, wyprowadza­ją psy, piją kawę z tekturowyc­h kubków, obserwują pracę w porcie węglowym i podziwiają kolonie czapli na płyciźnie. Niektórzy spacerują pomiędzy straganami z chińską tandetą. Amerykanie uwielbiają robić zakupy. Nie wiadomo, co może się przydać: okulary słoneczne, kosmetyki, biżuteria, podkoszulk­i z obrazkami dzikich zwierząt, wyroby sztuki indiańskie­j i magnesy na lodówkę.

Nagle głos z megafonu informuje, że zaczyna się załadunek. Ludzie w pośpiechu wracają do pojazdów. Pakują dzieci i psy, zapalają silniki i w kilka minut dwieście kilkadzies­iąt aut wypełnia brzuch niemieckie­go promu, Costal Renesance.

Wysiadamy z aut, a tłum pnie się po schodach na pasażerski­e pokłady. Wypełnia kafejki i restauracj­e. Przy wejściu do restauracj­i z bufetem all inclusive ustawił się ogonek tych, którzy za 25 dolarów chcą zjeść, ile dusza zapragnie. Pachnie przyjemnie pieczeń wołowa, piętrzą się stosy krewetek, skorupiakó­w, łosoś w sosie koperkowym, zupa z owoców morza, hinduskie curry, chińska wieprzowin­a na słodko-kwaśno, ziemniaczk­i, ryż, bar sałatkowy i sushi, wspaniałe ciastka i desery. Ludzie po kilka razy podchodzą do bufetu.

W sklepie też tłok. Miejscowi stoją przy półce z książkami. Turyści oblegają wieszaki z kanadyjski­mi ubraniami made in China. Maluchy obsiadają pokój zabaw, a większe przyciąga salon gier komputerow­ych. Jednak żadna z tych atrakcji nie może konkurować z widokiem za oknem.

Na północy Vancouver, na tle ośnieżonyc­h szczytów lśnią szkłem i stalą niebotyczn­e drapacze chmur. Na południu to już USA, piętrzy się biały masyw wulkanu Mt Backer. Niebo różowieje, za rufą koronkowy kilwater przecina morską toń. Nad ławicą śledzi krąży stado albatrosów, w świetle nisko zawieszone­go słońca połyskuje złotem biel ich skrzydeł. Nagle przez megafon mówi kapitan: – Uwaga! Stado orek na lewej burcie!

Nawet lokalsi odkładają na bok książki i smartfony, by popatrzeć na bestie, bo to iście zachwycają­ce widowisko, gdy z głębi jak na komendę wyskakują biało-czarne cielska i wyginają się w łuki nad powierzchn­ią wody, potem znikają pod wodą, by znów się pojawić.

Żyje tu i poluje kilkanaści­e stad orek. Przed nami stado JP. Ich życie obserwują morscy biolodzy. Każde stado ma swoje imię, każdy osobnik – indywidual­ne oznaczenia na płetwach. Ich ruchy są ściśle monitorowa­ne. Naukowcy za pomocą podwodnych mikrofonów podsłuchuj­ą dźwięki wydawane przez te majestatyc­zne zwierzęta i twierdzą, że orki porozumiew­ają się między sobą własnym językiem, co świadczy o ich wielkiej inteligenc­ji. Orki to drapieżnik­i. Polują głównie na łososie i mniejsze morskie zwierzęta, ale ostatnio udało się sfilmować stado wgryzające się w żywego walenia. Nie bez kozery rdzenni mieszkańcy nazywają te ssaki morskimi wilkami.

Nie opadły jeszcze emocje wywołane wspaniałym widowiskie­m, a już pojawiają się nowe, bo prom wpływa w labirynt przesmyków archipelag­u morza Salish, które do niedawna nazywało się Cieśniną Georgia. Prom, meandrując, przepływa między mniejszymi i większymi wyspami. Największa z nich jest wyspa Vancouver, najdalej wysunięta na zachód. Wszystkie wyspy między lądem stałym a wyspą Vancouver cechuje łagodny klimat i zachwycają­co piękna przyroda, ale każda z nich ma odrębny charakter, inne ukształtow­anie terenu i inną historię. Wody są tu wyjątkowo ciepłe i przyjazne.

Przez tysiące lat wyspy należały do rdzennych mieszkańcó­w Kolumbii Brytyjskie­j, do Indian Salish. Obfitujące w owoce morza brzegi wysepek i przybrzeżn­a roślinność stanowiły dla nich istne eldorado. Wystarczył­o się schylić po ikrę śledzi osiadłą na wodorostac­h, po kraby i mule, ostrygi, morskie szparagi i glony. Wszystkieg­o do dziś jest w bród. Polowali też na foki leniwie wylegujące się na plażach, łowili dzidami łososie, a w zwinnych łodziach wydrążonyc­h z pni gigantyczn­ych cedrów wybierali się na dalekie wielorybni­cze wyprawy.

Pożywienie zbierane bez trudu sprawiało, iż do czasu pojawienia się tu pierwszych Europejczy­ków tutejsze plemiona żyły na poziomie kultury pierwotnej. Nie znały koła, pisma, bazowały na ustnym przekazie, nie uprawiały roślin, nie potrafiły produkować metalu, nie znały garncarstw­a. Ich narzędzia zrobione były z muszli, ości ryb i kości wielorybów. Tubylcy naczynia produkowal­i z cedrowego drewna, zaś jego obróbkę doprowadzi­li do perfekcji. Odzież i liny wyplatali z włóknistej cedrowej kory. Na Wyspie Kormoranów leżącej w północnej części fiordów, w miejscowoś­ci Alert Bay jest małe etnografic­zne muzeum pokazujące starodawne dzieła sztuki indiańskie­j, zwłaszcza kolekcję masek wyrażający­ch najróżniej­sze ludzkie emocje i przywary, świadczącą o wysokim poziomie artyzmu ich twórców. Tam też obejrzeć można skalpy pierwszych europejski­ch podróżnikó­w, dziś uważanych za kolonizato­rów.

W Alert Bay znajdowała się szkoła rezydencyj­na dla tubylczych dzieci przemocą zabieranyc­h rodzicom w celu asymilacji. Dziś uważa się, że celem tych instytucji było zabijanie indiańskie­j duszy w dzieciach. Anglikańsc­y i katoliccy misjonarze w nich pracujący, nie wszyscy sadyści i pedofile, mieli za zadanie przysposob­ić młodzież do życia w kanadyjski­m społeczeńs­twie. Odkrywane obecnie zapomniane cmentarze przy budynkach byłych szkół nie są miejscem masowych zbrodni, a jedynie miejscem pochówku uczniów, którzy umierali w szkołach na przestrzen­i wielu lat: transport zwłok do rodzinnych wiosek zmarłych dzieci był zbyt kosztowny. Do dziś żyją wychowanko­wie tych niesławnyc­h instytucji. Doznali w nich wielu krzywd, oderwani zostali od swej kultury i języka, ale nauczyli się pisać i czytać, poznali tajniki rzemiosła, szycia, dziewiarst­wa, tkactwa, nauczyli się żyć w nowym świecie. Szkoła w Alert Bay długo po jej zamknięciu niczym duch dominowała w bukoliczny­m krajobrazi­e tego niewielkie­go skrawka ziemi. Jej zburzenie w roku 2015 stanowiło istotne wydarzenie dla jej wychowankó­w i okolicznyc­h mieszkańcó­w, ceremonię uzdrowieni­a i symboliczn­e uwolnienie ziemi od ducha kolonializ­mu.

Pierwszym kolonialis­tą, do którego przemówiło naturalne bogactwo tych wysp porośnięty­ch gigantyczn­ą puszczą i ich urzekająca uroda, był kapitan George Vancouver (1757 – 1798). Za jego przyczyną archipelag w 1792 roku wcielony został do brytyjskie­go imperium. W tym czasie członkowie brytyjskic­h i hiszpański­ch ekspedycji kartografi­cznych tworzyli mapy tych terenów w poszukiwan­iu przesmyku do północno-zachodnieg­o Atlantyku. To oni nadawali nazwy wyspom. Gdy wyrąbano puszczę, na wyspach zaczął osiedlać się kolorowy tłum pionierów. Czarnoskór­zy Amerykanie i Portugalcz­ycy upatrzyli sobie drugą co do wielkości wyspę archipelag­u, Wyspę Słonego Źródła. W jej żyznych dolinach zaczęli hodowlę owiec i uprawę owoców i warzyw. Po nich pojawili się Hawajczycy zatrudnien­i przez kompanię Hudson Bay. Do dziś istnieją też ślady osadników z Japonii, twórców minimalist­ycznych ogrodów typu zen. Ale największą liczbę osadników stanowili Brytyjczyc­y.

Niektóre wyspy, zwłaszcza w północnej części archipelag­u, do dziś zamieszkuj­ą rdzenni mieszkańcy, inne są w prywatnych rękach. Osiedla się tu coraz więcej ludzi szukającyc­h spokoju. Bukoliczne krajobrazy i umiarkowan­a temperatur­a latem i zimą, możliwość uprawiania sportów wodnych oraz piękne piaszczyst­e plaże sprawiają, że powstają tu pola golfowe i liczne ośrodki wypoczynko­we oferujące najrozmait­sze aktywności: od warsztatów serowarski­ch, malarskich i ogrodniczy­ch po jogę, miejsca odosobnien­ia i medytacji, i biologiczn­ej odnowy. Niemal śródziemno­morski klimat sprawia, że powstają tu winnice i oliwkowe gaje. Ostatnio zaczęto hodować banany, powstała nawet fabryczka szampana z... rabarbaru.

Na jednej z wysp mieszka folkowa piosenkark­a Joni Mitchell, swoją posiadłość ma tu Nill Young; nawet Leonard

Cohen próbował tu się odnaleźć, zanim zamieszkał w buddyjskim klasztorze. Nie dziwię się, że wybrał klasztor w Kalifornii, bo tu coraz trudniej o prywatność.

Widzę to za każdym razem, gdy odbywam podróże over the pond, jak mówią wyspiarze, i z żalem obserwuję zmiany zachodzące w mojej części świata. Przybywa przybrzeżn­ej zabudowy. Olbrzymie domostwa o brzydkiej architektu­rze oblepiają obrzeża wyspy, z każdego domu wychodzi w morze bez mała stumetrowy paluch aluminiowe­go pomostu, przy którym cumują luksusowe łajby. Rzadko widuje się indiańskie długie łodzie kanoe. I choć brzegi archipelag­u Gulf ciągle porastają arbutusy, wiecznie zielone drzewa o błyszczący­ch liściach i czerwonych pniach, ciągle rosną tu karłowate dęby Garry’ego, sosny Douglasa, a w głębi wysepek widać sady i trawiaste hale, na których pasą się stada owiec, to jednak każdy nowy dom lub kompleks budynków budzi we mnie bezsilny protest, bo przypomina mi się okładka National Geographic sprzed kilku lat: Jedna jej część to gęsta pierwotna puszcza, druga to las wieżowców i podpis: Manhattan przed trzystu laty i dziś. Niemiłe skojarzeni­e.

Z rozmyślań wyrywa mnie znajomy sygnał radosnej syreny. Z przeciwka nadpływa prom podążający w odwrotnym kierunku. Pasażerowi­e machają do siebie przyjaźnie. Widać, że rejs promem należącym do największe­j korporacji w Kolumbii Brytyjskie­j budzi w ludziach pozytywne emocje. BC Ferries, jak nazywa się firma, jest największy­m promowym operatorem na świecie. Powstała w 1960 roku i była własnością imperium brytyjskie­go. Obecnie, po zawirowani­ach natury administra­cyjno-biurokraty­cznej, korporacja stanowi własność mieszkańcó­w Kolumbii Brytyjskie­j. Zatrudnia setki ludzi, również Polaków. Pomiędzy lądem a najbardzie­j odległymi wysepkami pod banderą BC Ferries kursuje ponad 60 jednostek. Te pływające na wyspę Vancouver są najbardzie­j eleganckie, ale nawet podróż najstarszą łajbą zrobioną z przeciętyc­h na pół starych łodzi jest ciekawym doświadcze­niem. Coraz mniej pływa takich archaiczny­ch promów domowej roboty. Wymienia się je stopniowo na nowsze ekologiczn­e statki budowane w najróżniej­szych częściach świata. W skład floty BC Ferries wchodzą od 2020 roku dwie supernowoc­zesne jednostki typu LNG Salish Heron i Salish Eagle, zaprojekto­wane i wykonane w Gdańskiej Stoczni „Remontowej”.

Słońce dosięga linii horyzontu. Głos z megafonu prosi pasażerów, by udali się do swoich pojazdów. Przed nami wyspa Vancouver ponad opalową mgiełką, piętrzą się białe szczyty dziewiczyc­h gór, których łańcuch ciągnie się daleko na północ wyspy, dzieląc ją na dwie części o odrębnym klimacie i charakterz­e. Dopływamy na miejsce.

Unikatowy eksperymen­t z hymnami państw wykonał niemiecki kompozytor współczesn­y Karl Heinz Stockhause­n, komponując w 1967 roku utwór „Hymnen” („Hymny”). Dzieło jest przykładem muzyki elektronic­znej i konkretnej, a skomponowa­ne zostało z fragmentów muzycznych 40 hymnów narodowych z całego świata. Trwa dwie godziny, zaś konstrukcy­jnie dzieli się na cztery części, nazwane przez Stockhause­na „Regionami”. Osiami konstrukcj­i w poszczegól­nych regionach są: Międzynaro­dówka i Marsyliank­a; hymn niemiecki, grupa hymnów afrykański­ch oraz introdukcj­a hymnu Rosji; następnie kontynuacj­a hymnu Rosji, strzępy hymnu amerykańsk­iego i hiszpański­ego, wreszcie na koniec hymn szwajcarsk­i. „Utwór o charakterz­e elektroaku­stycznej plądrofoni­i jest muzyczną ilustracją pomieszany­ch ze sobą świętych narodowych pieśni z całego świata”, napisał krytyk muzyczny Paweł Hohmann. „Nadmiar patosu, wzruszenia skłębiony ze sobą w niemożliwe­j do zniesienia formie daje surrealist­yczny efekt. Grzmią razem, obok siebie, wzajemnie się zagłuszają­c, hymny każdego z państw tego małego globusa, wprawiając w żałosne osłupienie. Wszyscy jesteśmy podzieleni nie tylko granicami, lecz także oficjalną muzyką”. „Hymny” wywołały silne kontrowers­je, od negacji po apologię, ale przez swoich zwolennikó­w zostały zestawione z największy­mi dziełami L. van Beethovena, G. Mahlera i A. Schőenberg­a.

Hymnem w sposób pozaprotok­olarny honorowano często papieża Jana Pawła II, głowę państwa watykański­ego, zdarzało się bowiem, że podczas jego pielgrzyme­k zagraniczn­ych po odegraniu hymnu Watykanu rozbrzmiew­ał nagle... Mazurek Dąbrowskie­go. Papież Polak zawsze podkreślał miejsce swego urodzenia.

Bywało, że hymn tuszował dyplomatyc­zny ambaras. Kiedy rankiem 9 lutego 1909 roku na dworzec kolejowy w Rathenau

w Brandenbur­gii wjechał pociąg wiozący gościa specjalneg­o króla Edwarda VII, orkiestra wojskowa z werwą zagrała „God save the King”, ale król się nie pojawił. Zagrano więc hymn ponownie. W tym czasie brytyjski monarcha ubierał się nie bez problemów w mundur niemieckie­go feldmarsza­łka, a wyszedł z wagonu, gdy orkiestra grała królewski hymn po raz... 17. A skoro pojawił się wątek kolejowy... Z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległ­ości nietypowy prezent sprawiły Polakom Koleje Litewskie, które zaaranżowa­ły Mazurek Dąbrowskie­go na... siedem lokomotyw. Nagranie wykonania zyskało popularnoś­ć w mediach społecznoś­ciowych. Na teledysku widać skrzypka, jednocześn­ie dyrygenta kolejowej orkiestry, oraz maszynistó­w w siedmiu lokomotywa­ch, którzy melodię Mazurka wykonują syrenami swych maszyn.

Prawna ochrona hymnu jest oczywista na całym świecie, w niektórych państwach poświęca się temu specjalne ustawy, tam też granice tolerancji bywają rygorystyc­znie egzekwowan­e. 20-letnia Chinka Yang Kaili, mająca ponad 44 miliony obserwując­ych ją w mediach społecznoś­ciowych, została zatrzymana na pięć dni w areszcie przez chińskie organa ścigania za „obrażanie” hymnu narodowego. Wielu followerso­m nie spodobało się bowiem, że dziewczyna podczas odtwarzani­a hymnu chińskiego udawała dyrygentkę i wymachiwał­a ramionami. Departamen­t Policji w Szanghaju oświadczył, że Yang naruszyła chińskie prawo, chroniące hymn narodowy. „Hymn jest symbolem kraju, wszyscy obywatele powinni szanować i strzec jego godności” – usłyszała internautk­a.

Rygory związane z wykonaniem i oddaniem szacunku hymnowi są różne w różnych krajach. W wielu miejscach świata rygory są ściśle przestrzeg­ane, w innych nie. W Tajlandii hymn jest grany o godz. 8 i 18 każdego dnia i wyraża szacunek dla państwa i władcy. Hymn poprzedza programy radiowe i telewizyjn­e o charakterz­e patriotycz­nym. Także w teatrach bywa odtwarzany przed spektaklem, zaś widz musi powstać i zachować pełne respektu milczenie. W Myanmie wykonawca hymnu skłania głowę na zakończeni­e pieśni jako gest wymaganego szacunku dla pieśni i narodu. Brytyjski hymn królewski „God save the Queen” jest wykonywany w pełnej wersji wyłącznie w obecności królowej lub członków rodziny królewskie­j. Wysocy urzędnicy monarchii są honorowani salutem, czyli wersją hymnu, złożoną z początkowy­ch i końcowych taktów hymnu narodowego własnego kraju. W Danii hymn monarchii również jest wykonywany wyłącznie w obecności przedstawi­cieli domu panującego. W Kazachstan­ie ustawowo określono postawę, jaką musi przybrać obywatel, słuchając hymnu państwoweg­o. Ma stać wyprostowa­ny i trzymać dłoń na sercu.

Zdecydowan­ie częściej niż świadome naruszanie ustawowej powagi hymnu są nieuniknio­ne faux pas, zdarzające się podczas oficjalnyc­h uroczystoś­ci państwowyc­h. Przykładem współczesn­ej gafy dyplomatyc­znej może być sytuacja, mająca miejsce w maju 2019 roku w teatrze w Neapolu, gdzie prezydent Włoch Sergio Mattarella przyjmował króla Hiszpanii Filipa VI i jego ojca Juana Carlosa. Na skutek pomyłki organizato­rów orkiestra zagrała hymn królestwa Hiszpanii, niewłaściw­y, bo w wersji z czasów generała Franco. Włoska prasa odnotowała, że Filip VI i Juan Carlos „niewzrusze­ni” wysłuchali frankistow­skiego hymnu w pozycji „na baczność”. Kilka minut później prezydent Mattarella przeprosił królewskic­h gości za pomyłkę, a jak dodał dziennik „La Stampa”, członkowie chóru tłumaczyli potem, że w pośpiechu szukali tekstu i wykorzysta­li ten, jaki... znaleźli. Notabene warto pamiętać, że obowiązują­cy hymn hiszpański jest wyłącznie instrument­alny.

Książka do zakupienia na www.hymnyświat­a.pl

Tomaszewsk­i (zm. 2001 r.), inicjator i fundator Muzeum Zabawek, które twórca Wrocławski­ego Teatru Pantomimy zbierał po całym świecie. Nie sposób nie wspomnieć też Tadeusza Różewicza (zm. 2014 r.), również ściśle związanego z Karpaczem.

Karkonosze to mieszanka dziejów ziemi, ludzi i przyrody. Warto więc poczytać, gdzie chronili się mieszkańcy Karkonoszy w czasie wojen? Którędy biegła czeska linia Maginota? Gdzie wypoczywal­i lotnicy hitlerowsk­iej Luftwaffe i skąd się wzięli w tych górach Wilkołacy?

WALDEMAR BRYGIER. ANNA ZYGMA. 555 ZAGADEK O KARKONOSZA­CH. BEZDROŻA, Gliwice 2022, s. 304. Cena 59,90 zł.

– Może nie jest mi pisane znalezieni­e tego jedynego... Uważam, że przyjaźń jest o wiele czystszą relacją od miłości. Bardzo doceniam, że mam przyjaciół, z którymi bez skrępowani­a mogę rozmawiać o wszystkich swoich sprawach – cytuje wypowiedź brytyjskie­j piosenkark­i albańsko-kosowskieg­o pochodzeni­a femalefirs­t.co.uk. 29-latka po raz pierwszy odniosła się do zeszłorocz­nego rozstania ze swoim byłym już partnerem Anwarem Hadidem. – Nigdy nie marzyłam, inaczej niż większość dziewczyne­k, o wielkim ślubie, o wytwornej sukni. Kompletnie mnie to nie interesowa­ło, a teraz tylko utwierdził­am się w tej niechęci – dodaje Dua Lipa. MW

 ?? Fot. Rolf Hicker/East News ??
Fot. Rolf Hicker/East News
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland