Opera w dwóch aktach
Pendereckiemu jako dramaturgowi odpowiadała konstrukcja dwuaktowa, o konsystencji nasyconej i dynamicznej. Taki był „Raj utracony”, opera oparta na arcydziele Miltona; taki jest przede wszystkim „Ubu Rex”, brawurowa, polityczna groteska napisana przez Alfreda Jarry’ego. Niemniej ostatnią dwuaktówkę, roboczo nazwaną „Pochówkiem Mistrza”, napisało życie.
Uświadomiłem sobie, że coś ze zbiorową świadomością jest nie tak, gdy zadzwoniła do mnie Czytelniczka, słuchaczka radia, informując, że właśnie umarł nasz wielki Kompozytor. Gdyby zadzwoniła dwa lata temu, pewnie pochyliłbym głowę ze smutkiem i pogrążył się w żalu, ale zadzwoniła w środę, słysząc relację w eterze. I mocno była czegoś zdziwiona...
Krzysztof Penderecki umarł wiosną 2020 roku, dożywszy pięknego wieku 87 lat i doświadczywszy życia twórczego i spełnionego. Odszedł, zapewniwszy sobie miejsce w historii, i to w takim jej zakątku, gdzie na zawsze pozostają tylko najwięksi. Aliści pełne sukcesów życie los naznaczył drobnym potknięciem, gdyż Maestro odszedł był w czasie, gdy świat akurat sparaliżowała pandemia, zaczęły się lockdowny, zamknięto granice, zarządzono obostrzenia. Do garstki ograniczono wiernych w kościołach i do minimum zmniejszono liczbę żałobników odprowadzających bliską osobę do grobu. Rodzina Mistrza Pendereckiego zdecydowała wówczas – bo możemy założyć, że samemu Zmarłemu było to dość obojętne – że czas zarazy i jej restrykcji trzeba przeczekać, a właściwy, godny pochówek odprawić, gdy nadejdą lepsze czasy, zaś na uroczystość zjechać będą mogli najgodniejsi z godnych. Co Mistrzowi należało się jak rzadko komu. Rodzinie nie odpowiadał pochówek skromny, typowy dla czasu zarazy, bo Maestro to nie jakiś Mozart, żeby go do wieczności chyłkiem odprowadzali jedynie grabarze. Jak postanowiono, tak zrobiono, składając urnę z prochami kompozytora w krypcie przechodniej w kościele św. Floriana, by tam poczekała na królewskie przeniesienie w nieodległej przyszłości do Panteonu Narodowego. Ale już akt pierwszy pochówku wniósł do tej opowieści ziarno starej prawdy, by przyszłości samemu nie układać, bo nic tak nie śmieszy Boga, jak głośne wyjawienie tego, co planujemy. Wypatrująca końca epidemii wdowa po kompozytorze uległa ciężkiemu wypadkowi, omal nie schodząc z tego padołu, ale na szczęście długotrwała rekonwalescencja zakończyła się pomyślnie. Niemniej epidemia wcale nie zgasła i każdego dnia przynosiła wieści o setkach zmarłych. Masowa żałoba polska zgęstniała na tyle, że pamięć o umarłym Kompozytorze zaczęła się zacierać. Wyznaczono więc – z rocznym wyprzedzeniem – akt drugi pochówku. Miesiąc przed ceremonią wybuchła wojna w Ukrainie, przykrywając celebrę przenosin prochów zmarłego. Ale słowo się rzekło...
Publiczną część uroczystości ułożono po krakowsku. Był przemarsz pustymi ulicami z goniącymi po chodnikach przechodniami. Była kompania honorowa wojska, wieńce z biało-czerwonymi szarfami i poduszki z orderami. Trzymano mowy, głoszono laudacje i lamenty. Brzmiały chóry i orkiestry, a komże i kapy mieszały się z garniturami władz, bo akt drugi ceremonii był, jak w operach Pendereckiego, melanżem sacrum i profanum. Państwowa uroczystość z prezydentem Dudą na czele mieliła się z katolickim nabożeństwem celebrowanym przez prymasa Polaka. O muzyce mówił arcybiskup, Boga wzywał dyrektor teatru. Zacierały się konwencje i mieszały role, ale nie ma się co dziwić, taka jest współczesna Polska. Król Ubu też się już nie dziwi... Niestety, zabrakło tak wyczekiwanych przed laty gości: królów, zagranicznych prezydentów i premierów, noblistów, artystycznych przyjaciół ze świata. Czas znów okazał się trudny, by nie powiedzieć, trudniejszy.
Urna z prochami Krzysztofa Pendereckiego trafiła wreszcie, gdzie jej miejsce. Stanęła jako piąta z kolei w nowej, uświęconej narodowej krypcie w przepięknym, barokowym kościele św. św. Piotra i Pawła przy Grodzkiej, gdzie leży już ks. Piotr
Skarg, legendarny kaznodzieja Zygmunta Wazy. Ważne miejsce na królewskim trakcie prowadzącym ku wawelskiemu wzgórzu. A nowy Panteon oddano wielkim Rodakom z pilnej potrzeby, bo wypełniła się już krypta Na Skałce trzynastoma grobowcami Zasłużonych. Przygotowano zatem godne podziemie, gdzie już spoczęli: dramatopisarz Sławomir Mrożek i poeta Adam Zagajewski, a także prochy dwóch wybitnych profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, Olszewskiego i Wróblewskiego.
Informacje o drugim pochówku Krzysztofa Pendereckiego nie wzbudziły w mediach większego zainteresowania. Kąśliwych wpisów w internecie było niewiele, ale i posty wyrażające szacunek dla Zmarłego były nieliczne. Wydarzenie uplasowało się daleko za bieżącymi informacjami.
Dwadzieścia pięć lat temu zmarł, w późnych latach swego pracowitego życia, sławny polski dyrygent operowy, dyrektor teatrów. Wdowa, w geście funeralnego tournée, rozpoczęła objazd po kraju, wystawiając urnę z prochami w westybulach oper Warszawy, Poznania, Krakowa, Bydgoszczy i Wrocławia, aby kto zechce, mógł dyrektora pożegnać. Budziło to jednak niewielkie zainteresowanie zakłopotanej publiczności, choć czasy były bez porównania łatwiejsze, niż są obecnie. I już wtedy można się było przekonać, że nie ma sensu dobrej jednoaktówki przerabiać na coś większego.
henryk.martenka@angora.com.pl