Piotr Zieliński
najważniejsze mecze w historii. Wcale nietanie bilety (od 120 do 240 zł) rozeszły się w mgnieniu oka. Atmosfera w niczym nie przypominała – jak to czasem bywało na Narodowym – „pikniku”. Przeciwnie, było bardzo głośno, a stadion „żył” przez całe spotkanie. Nie zabrakło soczystych „pozdrowień” z trybun dla Rosjan i Putina.
Z pewnością przez lata będziemy odwoływać się do starcia ze Szwedami, wspominając ten chłodny, deszczowy wieczór z rozrzewnieniem. Jednak przebieg meczu wcale nie był dla nas tak idealny. To goście przez większość spotkania dominowali i – mówiąc po piłkarsku – wykazywali się większą kulturą gry. Po pierwszej, bezbramkowej połowie mało kto był pewny sukcesu. Druga odsłona polsko-szwedzkiej potyczki zaczęła się jednak doskonale. Rzut karny wywalczył krytykowany w ostatnich miesiącach Grzegorz Krychowiak, który 29 marca w Chorzowie w końcu zagrał jak za najlepszych czasów. Jedenastkę pewnie, w swoim stylu, wykonał Lewandowski. Jak później przyznał, był to dla niego najtrudniejszy, najbardziej stresujący karny w całej dotychczasowej karierze. W kolejnych minutach przetrwaliśmy napór przeciwników. Między słupkami bez zarzutu spisywał się Wojciech Szczęsny, któremu pomagał w defensywie m.in. heroiczny Kamil Glik. Słowa o bohaterskiej postawie lidera obrony nie są przesadzone, bo ten grał z naderwanym mięśniem, ratując się silnymi środkami przeciwbólowymi. Nieprawdopodobne! O odpuszczeniu „meczu życia” Glik nawet nie chciał słuchać. W ofensywie szalał Sebastian Szymański, dla którego poprzedni selekcjoner – portugalski dezerter Paulo Sousa – nie widział miejsca w drużynie. 22-latek udowodnił swoją wartość i prawdopodobnie to na nim będziemy opierać nasz atak w kolejnych miesiącach, a oby i przez długie lata.
Najpiękniejsze, co wydarzyło się w meczu ze Szwedami, to reakcja zespołu na drugiego gola strzelonego przez Piotra Zielińskiego po katastrofalnym błędzie rywali. Polacy, zamiast drżeć do ostatnich minut o końcowy wynik, nie skupili się wyłącznie na obronie. Przeciwnie, ostatnie 20 minut było niesłabnącym, zmasowanym atakiem na bramkę Robina Olsena, który raz po raz popisywał się kapitalnymi interwencjami. Nawet posłanie na boisko największej gwiazdy szwedzkiego futbolu, legendarnego Zlatana Ibrahimovicia, nic nie dało. Popularny „Ibra” został całkowicie odcięty od gry. Trochę potruchtał, trochę pomachał rękami i tyle. O wiele więcej energii miał wówczas wychodzący z siebie przy ławce rezerwowych, a nawet wbiegający na boisko Czesław Michniewicz. Selekcjoner był w innym świecie, niewiele robiąc sobie z sugestii sędziego, żeby trzymał się strefy przeznaczonej dla sztabu szkoleniowego. Po ostatnim gwizdku Stadion Śląski eksplodował z radości, a Michniewicz padł na kolana, całując trawę. Najpiękniejszy dzień w życiu trenera – jak sam mówił w późniejszych wywiadach – oznaczał dla 52-latka nie tylko przepustkę do dalszej pracy z Biało-Czerwonymi i możliwość przygotowania autorskiego zespołu na najważniejszą futbolową imprezę. To także utarcie nosa wszystkim, którzy widzieli w nim wyłącznie „Czesława 711”. Mowa o niejasnej przeszłości trenera i wielokrotnych kontaktach z szefem piłkarskiej mafii, „Fryzjerem”.
Szaleństwo ogarnęło nie tylko trybuny, ale także polską szatnię. Zasłużona impreza trwała podobno do późnych, a właściwie wczesnych godzin następnego dnia. – Muszę w końcu napić się polskiej wódki! – domagał się urodzony w Anglii Matty Cash, który po otrzymaniu polskiego obywatelstwa (jego matka jest Polką) świetnie odnalazł
się w zespole. Nie tylko jest istotnym wzmocnieniem na boisku, ale także – w przeciwieństwie do kilku wcześniej „naturalizowanych” graczy w reprezentacji – ma szczerą ochotę utożsamiać się z naszym krajem. Trudno go nie lubić. Cash potrafi śpiewać Mazurka Dąbrowskiego, a do mistrzostw świata w Katarze postanowił nauczyć się płynnie mówić po polsku.
Zazwyczaj narzekamy na poziom polskiej piłki, mając w pamięci „popisy”, jakie serwowali nam nasi zawodnicy w finałach największych turniejów. Niemniej trzeba wspomnieć, że awans do Kataru 2022 jest czwartym z rzędu wywalczonym przez Biało-Czerwonych na ważny turniej. Przecież „wtopy” na tym etapie potrafią zaliczyć największe futbolowe potęgi, z Włochami na czele, którzy znowu nie zagrają na mistrzostwach świata (nie było ich w Rosji w 2018 roku, nie będzie w Katarze). Pozostaje wierzyć, że tym razem powody do radości będziemy mieć także z samego mundialu, a nie tylko z eliminacji, zaś triumf nad Szwedami będzie tym, co zbudowało silny zespół. Na takie rozważania przyjdzie jeszcze czas. Dziś z dumą możemy przyjmować gratulacje. Najpiękniejsze nadeszły z Ukrainy. – Nigdy nie zapomnimy Waszej wrażliwości i braterskiego wsparcia dla milionów naszych kobiet i dzieci, które z otwartymi sercami przyjęliście w swoich rodzinach, pomagając każdemu! (...) Awans Polski do finałowego turnieju mistrzostw świata jest dla nas bardzo symboliczny i inspirujący! Gratulujemy, bracia, i mamy wielką nadzieję, że będziemy mogli dołączyć do Polski na mundialu w Katarze! Niech żyje Polska! Slawa Ukrainie! – napisali selekcjoner Ołeksandr Petrakow, kapitan reprezentacji Andrij Piatow, drugi kapitan Andrij Jarmołenko i cała kadra narodowa Ukrainy.
Meksyk, Arabia Saudyjska, Argentyna. Z tymi ekipami reprezentacja Polski zmierzy się pod koniec roku na katarskim mundialu. Grupa śmierci, grupa marzeń? Raczej ani jedno, ani drugie. Losowanie w Dosze przyniosło nam za to ciekawych rywali spoza Europy, na których tle wcale nie jesteśmy bez szans. Emocji nie zabraknie, a kluczowe dla dalszej gry Biało-Czerwonych na najważniejszej piłkarskiej imprezie świata będzie inauguracyjne starcie z Meksykiem.
Zaledwie trzy dni po zakwalifikowaniu się na mundial Robert Lewandowski i spółka poznali swoich grupowych przeciwników. Występ w Katarze będzie dziewiątym w historii polskiej reprezentacji na mistrzostwach świata i czwartym w XXI wieku. Podobnie jak cztery lata temu w Rosji los nie przydzielił nam na tym etapie żadnego oponenta ze Starego Kontynentu. Wtedy ponieśliśmy sromotną klęskę, szybko żegnając się z wielką imprezą. Liczymy, że teraz będzie inaczej i piłkarska przygoda podopiecznych Czesława Michniewicza na Bliskim Wschodzie potrwa znacznie dłużej...
Piłkarskie powiedzenie, że najważniejszą sprawą dla dobrego wejścia w turniej jest udana inauguracja, w wypadku bojów Polaków w grupie C wydaje się szczególnie adekwatne. Na dzień dobry zmierzymy się z Meksykiem i wiele wskazuje, że będzie to mecz o „być albo nie być”. Ewentualne trzy punkty wprowadzą jedną z drużyn na autostradę do dalszego podbijania katarskich boisk. Meksyk, który dziś nie ma w swojej kadrze wielkich gwiazd, jest jednak trudnym i doświadczonym rywalem. Dość powiedzieć, że od 1994 roku (mundial w USA) Meksykanie grali na każdych mistrzostwach świata i za każdym (!) razem wychodzili z grupy. Na polsko-meksykańską potyczkę nie będziemy musieli długo czekać, bowiem dojdzie do niej już drugiego dnia mistrzostw, 22 listopada. Dzień wcześniej katarski turniej oficjalnie otworzą gospodarze meczem z Ekwadorem. komisję powołać. Bo dziś to jest sprzeczne z interesem państwa” –
Arabia Saudyjska, czyli nasz przeciwnik numer dwa (26 listopada), wielu kojarzy się z kopciuszkiem mundialu, którego pokonanie powinno być czystą formalnością. Jednak zlekceważenie orientalnej i szerzej nieznanej w Europie drużyny byłoby wielkim błędem. Zespół prowadzony przez francuskiego trenera Herve Renarda pewnie przebrnął eliminacje, wyprzedzając m.in. Japonię i Australię. – Będzie ciężko, ale mamy przewagę, bo przecież zagramy prawie u siebie! – komentował wynik losowania selekcjoner Arabii Saudyjskiej, który spodziewa się żywiołowego dopingu swoich kibiców. A ci potrafią zgotować na trybunach gorącą atmosferę.
30 listopada czeka nas starcie gigantów, jak okrzyknięto mecz Polski z Argentyną. Gigantami są oczywiście liderzy zespołów, czyli Robert Lewandowski i Leo Messi. Między tą dwójką rozstrzygnął się ostatni plebiscyt Złotej Piłki. Prestiżowe trofeum trafiło ostatecznie do jest bogatszy niż minima określone przez Polski Związek Strzelectwa Sportowego. To otwiera drogę do uzyskania patentu i uprawiania tej dyscypliny. W przyszłym roku planujemy zainteresować nią jeszcze większą grupę Polaków” – powiedział minister Bortniczuk.
Oby nie okazało się, że szkoleniem strzeleckim trzeba będzie objąć natychmiast jak największą grupę Polaków. Na szczęście resort sportu planuje bliższą współpracę z Ministerstwem Obrony Narodowej.
Spór o język
Powróciła dyskusja w sprawie ograniczenia w polskich szkołach godzin lekcji języka niemieckiego jako ojczystego – z trzech godzin do jednej tygodniowo. Podczas konferencji prasowej w Opolu Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, przypomniał, że to Sejm zdecydował o zmniejszeniu rocznej subwencji na naukę języka rąk Argentyńczyka, co uznano za – delikatnie mówiąc – kontrowersyjny werdykt. Pod koniec listopada „Lewy” będzie miał doskonałą okazję do udowodnienia swojej wyższości nad geniuszem z Rosario. O wylosowaniu Argentyńczyków marzył także Michniewicz. Selekcjoner przyznał, że od dziecka na wielkich turniejach kibicuje właśnie rodakom „boskiego” Diego Maradony. Jednak patrząc obiektywnie, ci są raczej poza naszym zasięgiem. Jak na każdych mistrzostwach świata „Albicelestes” (Biało-Błękitni) będą stawiani w gronie faworytów do sięgnięcia po puchar. Będzie to prawdopodobnie ostatnia szansa 35-letniego wówczas Messiego, żeby zdobyć dla swojej zakochanej w futbolu ojczyzny to najcenniejsze trofeum. Z kolei zakładając złoty scenariusz dla polskiej drużyny, ostatni grupowy mecz przeciwko Argentynie może być nie tym o honor – jak zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić – a zagranym „na luzie”, po zapewnieniu wcześniejszego awansu, jaki dadzą wygrane z Meksykiem i Arabią Saudyjską. Marzenia nic nie kosztują... niemieckiego o blisko 40 mln zł (z 240 do 200 mln).
„Obcięcie godzin jest decyzją ustawodawcy, nie moją. Od początku wydaje mi się przesadą finansowanie języka niemieckiego jako ojczystego, ale nie robilibyśmy tego cięcia, gdyby Niemcy choćby w części zachowywali się tak jak Polacy w stosunku do mniejszości niemieckiej. Jestem przekonany, że te informacje dotrą do ambasadora Republiki Federalnej Niemiec i do władz niemieckich. Myślę, że państwo niemieckie stać na to, żeby z budżetu niemieckiego wydobyć 9 mln euro i przekazać w Niemczech Polakom na naukę języka polskiego jako ojczystego. Myślę, że tak minimalny gest jest w zasięgu Niemców i na to liczymy. Zresztą prowadzimy na ten temat rozmowy” – powiedział minister Czarnek.
Wydaje się, że znalazło tu zastosowanie przysłowie: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.