Angora

Dla wszystkich znajdzie się miejsce

- Reportaż: ANNA DUDZIŃSKA

Ludzie, którzy zostali, siedzą całymi dniami w piwnicach. Bez picia, bez jedzenia. Ogromna psychologi­czna trauma, bo ludzie nawet nie są w stanie mówić na ten temat. Przez cały czas tylko płaczą. Też płaczę. Z żalu i smutku bardzo schudłam. W dwa dni pięć kilo. Czasami uda się na chwilę zapomnieć, ale kiedy wszystko wraca, to... serce pęka.

Pani Janka: – Gotowi byliśmy przyjąć każdą pomoc, byle było łóżko i byle było na tyle niskie, żeby syn mógł wejść na nie. Myśleliśmy, że będziemy w 10 – 20 osób z innymi ludźmi w pokoju, a tu okazało się, że mamy swój własny i jest jak w domu. Dzieci zaczęły uczyć się języka polskiego. Jesteśmy szczęśliwi, jednak po pięciu dobach, kiedy słyszymy za oknem przejeżdża­jący pociąg, myślimy, że to atak rakietowy. Każde uderzenie w ścianę napawa nas obawą, że to bomba leci.

Pani Janka i Olga pokazują zdjęcia w telefonie: – A to nasze ostatnie zdjęcie. Nasz dom i nasza ulica. Trzy dni przed wojną. A tu Wowka na rowerze. A tu zdjęcia psów. One zostały w Charkowie. Wszyscy mają nadzieję, że ktoś je karmi. Jest jeszcze rakieta z pierwszego dnia bombardowa­ń, ale kolejnych zdjęć już nie ma. Nie chciałam robić zdjęcia tego strachu i końca świata. Chciałabym zapomnieć. Nie mieć tego w pamięci.

Dziennikar­ka: – Mąż, brat, kuzyn, wujek i wszyscy mężczyźni zostali w Ukrainie. Syn pani Janki już dawno poszedł do wojska.

Pani Janka: – Starszy syn jest teraz w wojsku w Doniecku. Broni naszego kraju. Bardzo chciał walczyć, mimo że podróżował po Europie. Był w Niemczech i trochę pracował w Polsce, ale wrócił. Podjął taką decyzję i walczy na wschodnim froncie.

Przez wiele minut Masza o nic nie pyta. Słucha, co mówią Ukrainki i tłumaczy. W końcu jednak pyta panią Janinę: – Czy można się poddać, by więcej ludzi nie zginęło?

Kobieta, której syn właśnie w tej chwili walczy, nie odpowiada wprost.

Pani Janka: – Zawsze myślałam, że nasz mer podda miasto, że nie będzie chciał walczyć do końca. Czasem mi się wydaje, że obojętnie, jaka będzie władza, byle było dobrze i był spokój dla ludzi.

Masza (nie kryjąc zniecierpl­iwienia takimi odpowiedzi­ami): – A patriotyzm? Co znaczy patriotyzm?!

Pani Janka: – Krzywdzą nas i już sama nie wiem. Chcielibyś­my żyć. Byle tylko dzieci nie ginęły. Nie płakały i nie siedziały po piwnicach.

Dziennikar­ka: – A pani syn inaczej chyba myśli, skoro poszedł do wojska.

Pani Janka: – On po prostu nienawidzi Putina.

Masza jest jak starszy syn pani Janki, nienawidzi Putina. Na jej rodzinnym Krymie zaraz po aneksji nazywano ją zdrajczyni­ą. Wielu znajomych wtedy zniknęło. Tak jak z dnia na dzień zniknęła ukraińska flaga.

Dziennikar­ka: – Masza, a ty znajdujesz w sobie przestrzeń na zrozumieni­e tego innego zdania?

Masza: – Rozumiem matki. Nie neguję tego. Wiele osób mówi „nie mieszamy się w politykę”. Jednak kiedy ktoś nachodzi twój kraj, trzeba go bronić. Nie można powiedzieć, że obojętnie, jaki kraj to będzie, byle nasze dziecko było całe. Ale pewnie dla matki to jest najważniej­sze. Historia wraca, gdy nie robimy ze sobą porządku. Czasami trzeba o swoje zawalczyć. Każdy się boi przystąpić do wojny. Nikt jej nie chce, ale jak już jest, to trzeba walczyć. Masz do tego prawo. Masz prawo zawalczyć o swoich obywateli, o swoją ziemię, o swoją rodzinę.

Niby rozumie, ale się denerwuje. Przecież dokładnie dlatego wyjeżdżała z Krymu. Osiem lat temu rozmawiała w tym samym miejscu ze swoją mamą przez telefon. Dziś znów mówi o Putinie i o tym, jak prowadzi się wojnę. Dziennikar­ka przywołuje archiwalny wywiad z Maszą. Wtedy, w 2014 roku, dzwoniła do mamy i ze zdziwienie­m słuchała, jak mama powtarza słowa rosyjskiej propagandy. O tym, że z Polski przesyłane są zatruwane produkty.

Mama Maszy (z archiwalne­go nagrania): – Czytałam dopiero co, że w Rosji niszczą produkty żywnościow­e. Moje ulubione sery niszczą.

Dziennikar­ka: – Wtedy, osiem lat temu, wprowadzon­o embargo i mówiono tak o polskich serach i jogurtach. Pomidorach też.

Mama: – Ten minister rolnictwa mówi, że wszystko to jest szkodliwe.

Masza: – Mamo, to śmieszne, że ty w to wierzysz.

Mama: – Ja nie tyle wierzę, mam z tym po prostu do czynienia.

Teraz to wszystko wydaje się bez znaczenia, sery, jogurty i pomidory. Ale propaganda działała. Dzisiaj też działa, tylko że lepiej. Chociaż to właśnie mama powtarza na koniec rozmowy...

Mama: – W tym świecie dojść do prawdy jest bardzo trudno. Wszystko to polityka. Wszystko to bardzo trudne. Masza, ty mnie słyszysz...

Masza (z rezygnacją, kończąc rozmowę telefonicz­ną): – Słyszę, słyszę.

Masza: – Moja mama żyje w kłamstwie, ale jest moją matką. Muszę to w sobie jakoś pogodzić.

Dziennikar­ka: – Wtedy mama tego nie rozumiała? Masza: – Mama nadal tego nie rozumie. Dziennikar­ka: – To jest dla ciebie najtrudnie­jsze, prawda?

Masza: – Psychiczni­e tak. Łatwiej ludziom, którzy myślą tak samo, niż ludziom w jednej rodzinie stojącym po różnych stronach barykady. Nie mam słów, by to wypowiedzi­eć. To psychiczni­e bardzo trudne. A z czyjegoś pozwolenia i milczenia bierze się zło. Trzeba być żołnierzem do końca. Czy tu, czy tam. Łzy będą potem.

Opracowała: Agnieszka Pacho

Na Podlasiu chowane są kolejne ofiary polityki zamykania drzwi przed ludźmi z Bliskiego Wschodu i Afryki.

Polska otwiera serca i przejścia graniczne dla uchodźców z Ukrainy, a na Podlasiu – w ciszy – chowane są kolejne ofiary polityki zamykania drzwi przed ludźmi z Bliskiego Wschodu i Afryki. 14 marca odbył się pogrzeb Ahmeda al-Shawafiego, 26-letniego Jemeńczyka, którego ciało zostało znalezione w Puszczy Białowiesk­iej.

Medyka, Korczowa, Krościenko – to miejsca na mapie Polski, które bardzo wielu osobom z Ukrainy, w większości kobietom i dzieciom, kojarzyć się będą odtąd z bezpieczeń­stwem, pomocą i serdecznoś­cią. Ale niecałe 500 km na północ polska granica wygląda zupełnie inaczej. Białowieża, Kuźnica, Bobrowniki – tu wstępu nie ma dla nikogo, także dla dziennikar­zy, bo cały czas obowiązuje stan wyjątkowy, choć oficjalnie to jedynie „obszar objęty zakazem przebywani­a”. Wielokrotn­ie przedłużan­y zakaz obecnie obowiązuje do 30 czerwca 2022 r.

W ciszy i z dala od telewizyjn­ych kamer cały czas trwają push-backi. Aktywiści i miejscowi wolontariu­sze zaangażowa­ni w pomoc uchodźcom nazywają je wywózkami. Ponurą historyczn­ą konotację uzasadniaj­ą bezdusznoś­cią działań Straży Granicznej oraz bezpośredn­im narażaniem zdrowia i życia osób wywożonych. Wedle relacji działający­ch na miejscu aktywistów, m.in. z Grupy Granica, Straż Graniczna po zatrzymani­u przekracza­jących zieloną granicę odmawia im prawa do złożenia wniosku o azyl, wywozi do lasu i nakazuje marsz w stronę granicy, naprędce ogrodzonej po polskiej stronie drutem żyletkowym. Według różnych doniesień – bo trudno o wiarygodne dane oficjalne – w podlaskich lasach zmarło co najmniej kilkanaści­e osób.

Po raz pierwszy mogiły ludzi, którzy zginęli w drodze do Europy, widziałem w hiszpański­m Algeciras. Od grobów Hiszpanów różniły się wyglądem. Szare, betonowe płyty, podczas gdy obok płyty marmurowe, zdobione złotymi literami. Po cmentarzu oprowadzał mnie Martin Zamora, od lat zajmujący się pochówkami migrantów, którzy utonęli w drodze do Europy. Stara się identyfiko­wać ofiary, informować rodzinę, czasem udaje mu się odesłać ciało do domu.

– Dlaczego to robię? Pamiętam, jak zatonęła łódź z osobami na pokładzie; prowadziłe­m zakład pogrzebowy. Pomyślałem, że przecież trzeba ich pochować. Ale jak bez imienia na nagrobku? – mówił mi wówczas Zamora.

Jednak na wielu nagrobkach wypisane są tylko daty wyłowienia ciała lub pochówku. Na włoskiej Lampedusie pierwsze groby wyłowionyc­h z Morza Śródziemne­go również są bezimienne. O tym, że byli to migranci, świadczą krzyże zbite z resztek szalup. Po tym cmentarzu oprowadzał­y mnie dwie aktywistki. Na dłużej zatrzymali­śmy się przy grobie Estery Ady. Ester Ada miała 18 lat, płynęła do Europy z Libii, a pochodziła z Nigerii. Wraz z ludźmi z jeszcze jednej szalupy została wyłowiona przez kapitana tureckiego statku towarowego „Pinar” – łącznie na pokładzie znalazło się 140 osób. Wówczas była to głośna sprawa, bo między rządami Włoch i Malty wybuchł spór, które państwo ma przyjąć ocalonych. Ostateczni­e zeszli na ląd na Lampedusie, ale Ester Ada nie przeżyła przepychan­ek polityczny­ch. Z historii wypisanej na jej grobie dowiedział­em się, że była w ciąży. Dziecko także nie przeżyło.

Na Lampedusie stoi również pomnik, który wyobraża resztki kutra owinięte szarfą z brązu. Wypisano na niej 366 nazwisk. To upamiętnie­nie katastrofy z 3 październi­ka 2013 r., gdy u brzegu wyspy w płomieniac­h stanęła łódź z uciekinier­ami (prawie 500 osób), w większości z Erytrei – nie udało się ich uratować. Wiadomość o katastrofi­e obiegła świat, podobnie jak wiadomość o kolejnej łodzi z 268 Syryjczyka­mi. Wtedy jeszcze Europa reagowała, a Włosi rozpoczęli operację „Mare Nostrum” i w rok ocalili ponad 160 tys. osób.

Rok później politycy orzekli, że akcje ratunkowe napędzają migrację. Na Morzu Śródziemny­m pojawił się Frontex, z czasem zaczęto też utrudniać działania organizacj­i pozarządow­ych, takich jak Sea-Watch, oskarżając wolontariu­szy i ratowników o współpracę z przemytnik­ami ludzi.

Także polskie władze utrudniają działania wolontariu­szy i ratowników, uniemożliw­iając przy tym dokumentow­anie działań Straży Granicznej, bo przecież temu służyło wprowadzen­ie stanu wyjątkoweg­o. A najwięcej potrzebują­cych znajduje się właśnie w strefie zamkniętej – to ludzie, którzy nie mają siły iść dalej albo nie wiedzą, dokąd iść, bo nikt na nich nie czeka. Są zmarznięci, wygłodzeni, często chorzy. Wysyłają pinezkę z lokalizacj­ą

ze smartfona – niczym sygnał SOS na otwartym morzu.

Wejście w obszar objęty zakazem przebywani­a z termosem gorącej herbaty, ciepłą kurtką, suchymi skarpetami i karimatą grozi szykanami i mandatem w wysokości 500 zł. Nad pomagający­mi wisi także widmo zarzutów o współudzia­ł w przemycie ludzi i pomaganie w nielegalny­m przekracza­niu granicy. Ale oni do lasu chodzą i uparcie twierdzą, że ratowanie życia jest wartością najwyższą.

A dziś coraz głośniej mówią o podwójnych standardac­h, nierównym traktowani­u uchodźców, a nawet o systemowym rasizmie. No bo jak to jest, pytają, że kobietom z Ukrainy pomagać wolno, a tym z Bliskiego Wschodu i Afryki już nie?

Gdyby nie działania wolontariu­szy, ofiar śmiertelny­ch byłoby więcej, choć w tym gronie nikt nie wierzy w oficjalne statystyki, tak samo jak nikt nie wierzy w to, że nie będzie tu więcej pogrzebów.

– Ten sektor miał być wydzielony dla jednego uchodźcy, ale – jak widzicie – poszerza się i zapełnia. Tych pogrzebów będzie więcej. Dla wszystkich znajdzie się miejsce – mówił na trzecim w Bohonikach pogrzebie imam Aleksander Ali Bazarewicz.

Tamtego dnia chowano 37-letniego Mustafę Mohammada Mursheda al-Raimiego z Jemenu. Na uroczystoś­ci przyjechał jego brat w towarzystw­ie radcy prawnego z ambasady Jemenu w Warszawie. Przyjechal­i również Tatarzy krymscy i Czeczeni mieszkając­y na uchodźstwi­e w Białymstok­u.

Wcześniej pochowano mężczyznę o nieznanym imieniu i nazwisku, a jako pierwszego – 19-letniego Syryjczyka Ahmada al-Hassana. Ahmad utonął w Bugu. Pogrzeb organizowa­ła białostock­a Fundacja Dialog, która prowadzi otwarty ośrodek dla uchodźców. Trafił do niego mężczyzna, który wraz z Al-Hassanem przeprawia­ł się przez Bug i przekazał informację o śmierci. Wówczas modliło się ledwie kilku wiernych, w tym Syryjczycy mieszkając­y w Białymstok­u, którzy przyjechal­i do Bohonik, aby być dla zmarłego rodziną. Z braćmi Ahmada, mieszkając­ymi na uchodźstwi­e w Turcji, Jordanii i Syrii, za pośrednict­wem wideoczatu łączył się dr Kassim Shady. Shady sam jest uchodźcą z Syrii, kończył w Polsce studia medyczne i wrócił tu trzy lata temu, uciekając przed wojną. Dziś działa z Fundacją Dialog, pomaga też organizowa­ć pochówki.

Dialog odwiedzałe­m ostatni raz w grudniu – fundacja prowadzi noclegowni­ę pełniącą funkcję otwartego ośrodka, gdzie trafiają ludzie, których Straż Graniczna nie odepchnęła od granicy. Szef fundacji Michał Gaweł szacował, że udzielili schronieni­a przynajmni­ej 300 osobom.

Na furtce przed wejściem do noclegowni wisiała kartka z prośbą w języku angielskim do dziennikar­zy o uszanowani­e prywatnośc­i uchodźców. Michał Gaweł skarżył się, że dziennikar­ze nie zawsze zachowują się etycznie. Bywało, że media dowiadywał­y się o śmierci przed rodziną, a to przecież jest nie w porządku.

Tak było w przypadku rodziny dziecka, które urodziło się martwe w 24. tygodniu ciąży. Na tabliczce wbitej w podlaską ziemię 23 listopada można przeczytać imię i datę – Halikeri Dhaker, ur. 14.11.2021. Matka, 38-letnia Avin Irfan Zahir, nosiła w sobie martwego syna przez kilka dni w lesie. Gdy znaleźli ją aktywiści, krzyczała z bólu. Do szpitala w Hajnówce trafiła w stanie krytycznym.

Z prezesem Fundacji Dialog rozmawiałe­m w poniedział­kowy poranek, 6 grudnia ubiegłego roku, a w pokoju za ścianą spała piątka dzieci pani Avin i mąż, pan Murad. Od dwóch dni serwisy informacyj­ne w Polsce i na Bliskim Wschodzie podawały tragiczną informację, ale ojciec jeszcze nie zdobył się na odwagę, by powiedzieć dzieciom, że ich mama zmarła. W pogrzebie też nie uczestnicz­yli – pojechali pomodlić się nad maleńkim grobem dopiero następnego dnia.

Na pogrzebach uchodźców zmarłych na Podlasiu rodzin w zasadzie nigdy nie było, za to pełno było dziennikar­zy, bo żałoba i tragedia ludzka są newsem. Mimo że gmina muzułmańsk­a w Bohonikach dokłada starań, by pochówki odbywały się zgodnie z zasadami wiary, nie jest to w pełni możliwe. Ciała zmarłych są wydawane z kostnicy zbyt późno, by można było je rytualnie obmyć i zawinąć w całun. A pierwszy pochówek odbył się po zmroku, niezgodnie z tradycją, bo procedury ciągnęły się w nieskończo­ność. Aleksander Ali Bazarewicz podczas pogrzebów mówi, że żegnani zmarli śmiercią męczeńską, więc mają status szahidów – męczennikó­w. – Nie trzeba obmywać ich ciał ani zawijać w całun, nie trzeba nawet za nich się modlić, bo to wszystko robią za nas aniołowie. W naszej religii męczennicy nie umierają, mimo że leżą w grobie. Dla męczennikó­w jest specjalne miejsce u Boga.

Ostatni męczennik spoczął w Bohonikach 14 marca. Ale na tym pogrzebie dziennikar­zy w zasadzie już nie było; pojechali na inną granicę, by pokazywać inny kryzys. Uroczystoś­ć za pośrednict­wem internetu transmitow­ał Piotr Czaban, jeden z nielicznyc­h reporterów będących na miejscu.

Na udostępnio­nym w sieci nagraniu imam Bazarewicz apeluje: – Nie myślcie, że wojna jest teraz tylko u naszych bram. Wojna od wielu lat toczy się w Jemenie. I to bardzo ciężka wojna. O tym się nie mówi. Dlaczego? No, jest, jak jest.

 ?? Nr 14 (28 III – 3 IV). Cena 8,90 zł ??
Nr 14 (28 III – 3 IV). Cena 8,90 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland