Herosi biznesu
Twórcy firmy Nasz Prąd twierdzą, że obecny rozwój fotowoltaiki to dopiero początek prawdziwego boomu. W 2020 roku ich roczny przychód wyniósł 4,2 mln zł; w 2021 – 16,1 mln, a czysty zysk – 3 mln. W tym roku liczą, że zysk będzie czterokrotnie wyższy. Choć Marcin Frączek, Artur Mazurkiewicz i Michał Kapica znają się od lat, to spółkę założyli dopiero w 2019. Wcześniej zdobywali doświadczenie w biznesie (...). Przyglądali się branży fotowoltaiki, uczyli się rynku i poznawali jego bolączki. Postanowili zbudować spółkę, na której usługi klienci nie będą narzekać.
– Na rynku zdominowanym przez ekipy składające się z przebranżowionych osób po tygodniowym szkoleniu rzadko się słyszy, że jakaś firma robi to dobrze i rzetelnie. Nawet nie musimy się specjalnie reklamować – chwali się Mazurkiewicz. Nie korzystają, jak inni, z zewnętrznych ekip montażowych. Zatrudniają 60 osób, a połowę stanowią montażyści. – Dbamy o pracowników i dajemy im najlepsze możliwości rozwoju – mówi Frączek. – Teraz, szykując się do planowanego do końca roku debiutu giełdowego, zaoferowaliśmy im opcje na akcje. Mamy ambitne plany i chcemy zatrzymać najlepszych specjalistów. Do tej pory działalność firm fotowoltaicznych w Polsce skupiała się na domach jednorodzinnych, klienci biznesowi stanowili margines. Artur Mazurkiewicz uważa jednak, że w ciągu najbliższych dwóch lat trend się odwróci. – Dlatego od początku zabiegaliśmy o kontrakty z firmami. Blisko połowę naszej sprzedaży stanowią klienci firmowi. Mamy już na tym polu doświadczenie, którego reszta rynku dopiero musi się nauczyć. Przedsiębiorstwa zaczną kupować fotowoltaikę, bo to im się po prostu opłaci. Nasz Prąd realizuje właśnie dla jednej z firm inwestycję o mocy 500 kW. Dzięki niej właściciel zaoszczędzi na prądzie 500 tys. zł rocznie, a wydatek zwróci się w niespełna pięć lat. Oczywiście, szacując według obecnych cen energii, a te przecież ciągle rosną. Fotowoltaika to nie jedyna dziedzina, na jaką stawia Nasz Prąd. Następne przedsięwzięcia to pompy ciepła, banki energii i ładowarki do elektrycznych aut. Ale wszystko po kolei i rozsądnie, bo sektor energii jest regulowany, więc trzeba śledzić przepisy. – Jeżeli jakiś fragment rynku przestanie być opłacalny, przerzucimy siły na inny – mówi Frączek. – Ja tak naprawdę nie jestem innowacyjny. Nie lubię być pierwszy i sparzyć sobie rąk (...). Śpieszymy się powoli, tak aby nie odpuścić jakości.
Forbes nr 2/2022 Wybrała i oprac.: E.W.
– Chciałabym porozmawiać o naszej seksualności na wiosnę. – ... (śmiech) – Bo kiedy przychodzi wiosna, nabieramy ochoty na seks? – To dopiero w maju. – Jak zakwitną bzy? – Tak. Przysłowie ludowe głosi, że: „W marcu koty, w kwietniu psy, a w maju – my”.
– Nie słyszałam takiego powiedzenia (śmiech). Czy można je uzasadnić od strony fizjologicznej?
– Jeśli chodzi o biologię seksualności, to powiedzenie jest nietrafione. To, co obserwujemy w otaczającej nas przyrodzie na wiosnę, wiąże się z przygotowaniami do prokreacji. Roślinność wtedy rozkwita, a zwierzęta prezentują zachowania godowe; w gniazdach składane są jajka itp. Tymczasem u ludzi motorem aktywności seksualnej nie musi być potrzeba prokreacji, my uprawiamy seks przecież w innym celu – dla przyjemności, a więc robimy to cały rok.
– Pora roku naprawdę nie ma znaczenia, jeśli chodzi o nasze libido?
– Nie ma, ponieważ my nie podlegamy aż takim fluktuacjom hormonalnym ze względu na porę roku. Obserwowane u zwierząt wiosenne zachowania są regulowane hormonalnie, co uruchamia u nich zachowania kopulacyjne, ale nie zwiększa zapotrzebowania na seks. Seksualność jest naszą zdobyczą ewolucyjną, oderwaną od mechanizmu prokreacji.
– Aż się nie chce wierzyć. Myślałam, że jednak bardziej jesteśmy związani z przyrodą, naturą.
– Jesteśmy o tyle, że wiosna nastraja nas bardziej pozytywnie do świata i wtedy mamy zwiększoną ochotę w ogóle na życie. Ponieważ kobiety zaczynają zrzucać wierzchnią odzież, to mężczyźni zaczynają się im przyglądać. Obnażone części ciała kobiecego są bodźcami wzrokowymi, działającymi na facetów podniecająco.
– A co ze słońcem, jakie jest jego działanie?
– Słońce działa antydepresyjnie i o jego wpływie na seksualność można mówić bardziej latem, gdy temperatura rośnie. Wyższa temperatura wpływa na cykl produkcji hormonów, który przebiega rzeczywiście szybciej, dodając nam apetytu na seks. Ale to dopiero latem.
– To kiedy możemy zaśpiewać piosenkę „Bo we mnie jest seks”? Kiedy możemy o sobie powiedzieć, że jesteśmy seksualni? Jak to przełożyć na biologię?
– Na biologię przełożenie jest bardzo proste, a mianowicie: „w zdrowym ciele, zdrowy seks”. Seksualność jest fenomenem, którego funkcjonowanie jest uzależnione od stanu zdrowia somatycznego i psychicznego. Sprawne funkcjonowanie szeregu układów i narządów, np. krążenia, hormonalnego, nerwowego, metabolicznego gwarantuje prawidłową reaktywność na bodźce seksualne oraz funkcjonowanie seksualne. W momencie, gdy coś nam zaczyna dolegać, automatycznie reaktywność seksualna przygasa, a nawet całkowicie zanika.
– Czy seksualność równa jest sile życiowej?
– Nie. Jest objawem dobrego zdrowia i drogą do jego utrzymania. Seks pod względem biologicznym aktywizuje cały organizm, działając pobudzająco.
– A co się dzieje wówczas w mózgu, np. podczas orgazmu?
– Mózg jest wtedy lepiej dotleniony, ponieważ wzrasta ciśnienie krwi i rośnie tętno. Dokrwiony mózg lepiej funkcjonuje, wydziela się w nim szereg neuroprzekaźników, które działają antydepresyjnie, poprawiają nastrój, funkcjonowanie psychiczne, zdolność do koncentracji, a także zdolność do zasypiania.
– Czy seks też dobrze działa na twórczość, możliwości kreatywne mózgu rosną?
– Nie zawsze. Jest wielu ludzi, dla których aktywność seksualna jest pozytywnym bodźcem do osiągania sukcesów w różnych dziedzinach. Na przykład nie do przecenienia jest u artystów rola muz lub modelek, które działały inspirująco na ich twórczość. – To prawda. – Ale są ludzie, na których seks działa z jednej strony pozytywnie, ale z drugiej – osłabiająco, bo po seksie nic im się nie chce. Stają się senni i nie odczuwają potrzeb twórczych. Nabierają przekonania, że być może tracą czas, bo mogliby się poddać aktywnościom na polu twórczym zamiast w sypialni. Są też tacy mężczyźni, którzy uważają, że im dłużej zachowają wstrzemięźliwość płciową, tym bardziej będą kreatywni. Już w starożytnej Grecji obowiązywało przekonanie, że pomiędzy jądrami a mózgiem istnieje kanał, którym nasienie wędruje do głowy i jest tam zużywane na czynności psychiczne. Gdy ktoś intensywnie uprawia seks i wydala nasienie, to jest ono marnotrawione. Im mniej seksu i utraty nasienia, tym bardziej jest dożywiony mózg i dzięki temu sprawniejszy intelektualnie.
– Czy to ma coś wspólnego z prawdą, czy to bajki jakieś...?
– Oczywiście, że są to bajki. Do dzisiaj w organizmie człowieka nie odnaleziono kanału, którym nasienie wędrowałoby do mózgu.
– Czym różnią się seksualność, potrzeby erotyczne młodych i starszych kobiet? Pan lansuje tezę, że niczym... a ja mam wątpliwości.
– Uważam, że seksualność zależy między innymi od stanu zdrowia. W miarę upływu lat sprawność organizmu na pewno się zmienia i jeśli ktoś ma jakieś choroby, które powodują bóle i ograniczenia ruchowe, to trudniej jest czerpać radość z seksu. Równie istotne jak zdrowie są doświadczenia seksualne zbierane przez całe życie. Jeśli kobieta 60- czy 70-letnia miała pozytywne doświadczenia seksualne, to w tym wieku, gdy ma mniej obowiązków i czuje się spełniona, może czerpać ogromną radość z seksu. I powinna to robić, bo od strony biologicznej spada wprawdzie poziom hormonów płciowych wynikający z wieku, ale zdolność do przeżywania orgazmu pozostaje na niezmienionym poziomie. Może ulec obniżeniu siła libido, ale można ją wyregulować, stosując HTZ – hormonalną terapię zastępczą. Jeżeli dla kobiety seksualność nie była w jej dotychczasowym życiu czymś pozytywnym, wręcz przykrym obowiązkiem, to patrzy na tę sferę poprzez pryzmat swoich nieudanych doświadczeń i czeka na okres, kiedy będzie mogła powiedzieć: „A ja nie muszę tego już robić, bo jestem stara”. I to jest świetny pretekst do ucieczki od seksu, który nigdy nie sprawiał radości. Tyle że wynika to ze złych doświadczeń, a nie z potencjału seksualnego kobiety.
– Czy pana coś zdziwiło po covidzie u pacjentów, czy przychodzą z nowymi problemami?
– Mam pacjentów, których seksualność uległa pogorszeniu, bo mają powikłania pocovidowe. Wiele osób źle funkcjonowało seksualnie w okresie pandemii, ponieważ żyli w ciągłym lęku, aby nie zachorować, aby nie zarazili się wirusem najbliżsi. Zapadali na depresję, która, niestety, skutecznie pacyfikuje seksualność. U młodszych ludzi pojawiły się problemy w związkach, a więc i z życiem erotycznym. Przed pandemią wcześnie wychodzili do pracy, późno wracali, dzieci szły do szkół, to łatwiej było pewne problemy zamieść pod dywan. Nie było nawet czasu, aby się można było pokłócić. Natomiast pandemia spowodowała, że nagle wszyscy znaleźli się w domu. Nawet drobne problemy zaczęły urastać do niebotycznych, obszar konfliktów gwałtownie się poszerzył. Taka sytuacja nie sprzyja budowaniu więzi erotycznej, ekspresji seksualności.
– Można powiedzieć, że covid przygasił seksualność Polaków? – Na pewno tak. – Jaka jest recepta na udany związek erotyczny? Czy my się dobieramy w pary na zasadzie intuicji?
– Najczęściej to się dzieje na zasadzie przypadku. Dobieramy się, najpierw kierując pożądaniem, które myli nam się z miłością. A potem okazuje się, że codzienność i bycie z drugim człowiekiem wcale nie jest takie łatwe.
Z czasem okazuje się, że nie potrafimy zadbać o obszar naszego życia pozaseksualnego, a ten przecież wpływa na motywację do seksu. Czasami jesteśmy nadmiernie zaprzęgnięci w obszar życia zawodowego, bierzemy udział w wyścigu szczurów, bo chcemy osiągnąć sukces materialny, czego przejawem jest dom, dobry samochód, wyjazdy za granicę, co potem można pokazać na Instagramie. Sukces materialny okupujemy problemami osobistymi. Za długo przesiadujemy w biurach, a za krótko w domu. Zabieramy dodatkowo pracę do domu, bo są wyznaczone deadline’y. To nie sprzyja erotyce, rozkwitowi seksualności, a wręcz ją zabija, bo jesteśmy przemęczeni.
– A co pokazują badania na temat zadowolenia z życia seksualnego Polaków?
– Badania z ubiegłego roku pokazały, że więcej niż połowa par ma nieudane życie seksualne.
– To słabo... Może warto zatem poruszyć temat gadżetów erotycznych... Powiedzmy, że ktoś nie ma partnera i właśnie postanowił wybrać się do sex shopu. Proszę mi powiedzieć, po jakie zabawki warto tam się udać? Czy coś się zmieniło na przestrzeni ostatnich lat? Ja na przykład słyszałam o jajeczkach wibrujących na pilota, to dla pań...
– Świat poszedł do przodu również w tej dziedzinie. Najpierw trzeba sobie uprzytomnić, do jakiego się idzie sex shopu. Czy udajemy się do sklepu z markowymi towarami, czy tam, gdzie oferują nam tandetę. Bo sex shopy są jak inne punkty handlowe i możemy znaleźć coś na poziomie, gadżety z dobrego materiału, o ciekawym dizajnie, a gdzie indziej – jakieś „wytłaczanki” z ordynarnego plastiku, nieprzyjemne w dotyku. A pamiętajmy przecież, że seksualność jest czymś intymnym, delikatnym, osobistym, sferą życia, o którą powinniśmy bardzo dbać, by czerpać z niej przyjemność, satysfakcję. W związku z tym, jeśli mamy używać czegoś do dostarczenia sobie przyjemności, to obcowanie z takim gadżetem musi być też miłe – i estetyczne dla oka, i przyjemne w dotyku. Bo my posługujemy się w odbiorze gadżetu erotycznego zmysłami. A więc zmysł dotyku i wzroku odgrywa istotną rolę w percepcji pobudzeń seksualnych. Wiele gadżetów jest projektowanych i produkowanych z myślą o kobietach. Są one robione z dobrych materiałów – cyberskóry i silikonów medycznych, co powoduje, że kontakt z takim materiałem jest przyjemny. Bo dotykamy miłego, ciepłego materiału, a nie zimnego, ordynarnego plastiku. Kolejna rzecz, to doznania, jakie chcemy uzyskać, jaką część ciała pragniemy stymulować. Te stymulatory mają różnego rodzaju końcówki, które w odpowiedni sposób pobudzają nasze okolice erogenne.
– Jakie są nowinki, jeśli chodzi o gadżety dla kobiet? – Nowinką będą wibrujące jajeczka. – Te właśnie na pilota? – Teraz już są sterowane za pośrednictwem telefonu komórkowego. Wgrywa się program do obsługi gadżetów erotycznych i za jego pomocą można zmieniać zakres doznawanych wibracji. Jadąc sobie np. z Warszawy do Gdańska, jeśli ktoś się nudzi, może oddać się doznaniom seksualnym, sterując za pomocą telefonu wibracjami gadżetu umieszczonego wewnątrz ciała. – A dla mężczyzn co będzie nowinką? – Sztuczne lalki. – One były od zawsze! – No tak, ale teraz są takie jak prawdziwa kobieta – mają aktywne usta, pochwy i odbyty. Tam już jest zastosowana elektronika. Dla mężczyzn są też masturbatory najnowszej generacji, dające złudzenie kontaktu z prawdziwą pochwą. – A co dla pary? – Można się stymulować nawzajem za pomocą telefonu. – No to ciekawostka. – Siedzimy sobie np. w samolocie obydwoje, mamy przed sobą 8-godzinną podróż, i aby nam się nie dłużyło, jedno stymuluje drugie za pomocą telefonu, włączając odpowiednie wibracje – mniejsze, większe, można nawet zobaczyć na wykresie w programie, jak one oddziałują. Kobieta wcześniej idzie do toalety i aplikuje sobie takie jajeczko, mężczyźni mają do dyspozycji stymulatory analne.
– A jeśli ktoś posługuje się tylko gadżetami erotycznymi dla uzyskania przyjemności seksualnej i nie uprawia normalnego seksu, to coś niedobrze z nim?
– Musimy pamiętać, że nie mamy zagwarantowanej miłości na całe życie, a zatem także seksu. Tylko w bajkach bohaterowie żyli długo i szczęśliwie, kochając się aż do grobowej deski. Tymczasem życie płata różne figle, ludzie nie potrafią się dobrać – mentalnie, fizycznie, ktoś odchodzi, ktoś umiera... Może być tak, że jeśli się dwa razy kogoś straciło, to nie chce się wchodzić trzeci raz w związek, bo nie mamy już ochoty cierpieć. Miałem taką pacjentkę, która pochowała trzech mężów. Dla takich osób rozwiązaniem jest wybranie się do sex shopu. Gadżety erotyczne są też ciekawą opcją dla par, które szukają nowych doznań, nowych pól dla wspólnej eksploatacji. Albowiem może to przeciwdziałać nudzie, rutynie. – A ona nie sprzyja seksualności. – Na pewno tak.
Wypalenie zawodowe, brak perspektyw, znudzenie. Badania wskazują, że aż 40 proc. pracowników na całym świecie myśli o rzuceniu pracy w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. A wam co chodzi po głowie?
Wszyscy wszystko rzucają. I ci z Nowego Jorku, i ci z Pasłęka. Ci z budżetówek i z korporacji. Zetki i podstarzali boomersi. Zjawisko to zyskało miano wielkiej rezygnacji (z ang. big quit). Ucieczki od czego? Od przemęczenia i wypalenia, wykonywania pracy nikomu niepotrzebnej. Od braku satysfakcji, kiepskich szefów i jeszcze gorszych pieniędzy. A także od braku czasu na spełnienie, rozwój czy po prostu poczucia, że się panuje nad własnym życiem. To jednocześnie ucieczka do przodu, do własnego biznesu, do innej firmy, która doceni to, kim jesteśmy.
Skala zjawiska jest potężna. W Stanach Zjednoczonych w 2021 r. pracę rzuciło 35 mln ludzi. Tylko we wrześniu z pracodawcą pożegnało się 4,4 mln osób. W Wielkiej Brytanii na skutek wielkiej rezygnacji jest rekordowy milion wakatów. Z pracy rezygnują zarówno białe, jak i niebieskie kołnierzyki. Pracownicy biurowi korzystają z rynku pracownika i szukają lepszych warunków zatrudnienia. Pracownicy fizyczni z kolei są świadomi braków kadrowych wśród specjalistów z ich umiejętnościami i odważniej decydują się zakładać własną działalność. Pracę rzucamy już nawet przez media społecznościowe. Hasztagi #quitmyjob oraz #iquitmojob mają już ponad 240 mln wyświetleń na TikToku.
Wypalenie zawodowe kontra kultura pracy
A jak jest w Polsce? – Z naszego najnowszego Monitora Rynku Pracy wynika, że tylko w ostatnim półroczu pracodawcę zmieniło aż 22 proc. Polaków – mówi Mateusz Żydek z Randstad Polska. – Gdy pytamy o powody, wymieniają brak możliwości rozwojowych. To jest dla nich ważniejsze niż wysokość wynagrodzenia. Na drugim miejscu są przyczyny osobiste, za którymi często kryje się chęć samorozwoju, realizacji własnych ambicji albo po prostu cieszenia się z macierzyństwa. Spory procent tych, którzy rezygnują, boryka się z wypaleniem zawodowym (od stycznia tego roku to już oficjalnie choroba). Polskie społeczeństwo – wciąż na dorobku, pracujące najdłużej w Europie – jest wyjątkowo mocno dotknięte tym syndromem – 47,7 proc. pracujących Polaków zadeklarowało, że byliby gotowi iść na L4 z powodu wypalenia zawodowego.
– Wszyscy jesteśmy teraz w kryzysie, ale każdy przeżywa go inaczej – mówi psychoterapeutka Olga Libich specjalizująca się w problemach pracowniczych. – Moim zdaniem ludzie rzucają pracę w reakcji na długotrwałe napięcie i brak nadziei, że to się kiedyś zmieni. Bo tak pracować jak dotąd – trzymani za twarz, w poczuciu lęku – dłużej nie możemy i nie chcemy.
Żeby się wypalić, trzeba się zapalić. Dlatego wypalenie dotyka często osób mocno zaangażowanych. W Polsce – przede wszystkim nauczycieli. Jak wynika z badań zleconych przez stołeczny ratusz, w samej Warszawie z zamiarem odejścia z pracy nosi się prawie połowa nauczycieli. Agnieszka, nauczycielka języka polskiego z poznańskiej podstawówki, rzuciła papierami w ostatnie wakacje. – Znasz ten kawał? Jak nazwać nauczyciela bez nerwicy? Bezrobotny. Powiem ci w skrócie: siedem lat studiów, kursy, szkolenia i 2500 zł na rękę... Dzieci coraz gorsze, rodzice roszczeniowi, a praca w czasie pandemii to jakaś masakra – wymienia jednym tchem. Nowa praca sama ją znalazła. Koleżanka prowadzi biuro podatkowe, które dzięki Polskiemu Ładowi nie wyrabia się z robotą. Agnieszka będzie jej pomagała w prowadzeniu biura.
Wypaleni są też pracownicy firm technologicznych, zmęczeni ciągłym przyspieszaniem, bo w pandemii ich biznesy wystrzeliły w kosmos. – Nasza firma w czasie pandemii potroiła zyski. Z 12 osób zrobiło się nagle 40, a to i tak wciąż za mało. Urodziło mi się drugie dziecko, mam dosyć słuchania, że to nasze pięć minut – mówi Igor, szef dużego projektu z branży techmed. Oficjalnie jeszcze się nie zwolnił, bo czeka na wyrok sądu w sprawie kredytu frankowego. Jak będzie po jego myśli, odchodzi i rozwija własną firmę.
O tym, że wypalenie jest istotną przyczyną „wielkiej rezygnacji”, świadczą wyniki badań. – 36 proc. osób, które zrezygnowały z pracy w ostatnich sześciu miesiącach, nie miało pracy, do której by przechodziło. Może to oznaczać potrzebę odpoczynku lub założenie własnej działalności – podkreśla John Guziak z Deloitte Polska, lider zespołu ds. kapitału ludzkiego. Za wypalenie, zmęczenie, a także znudzenie odpowiada w dużej mierze kiepska kultura pracy. Świetnie pokazują to przekrojowe badania prowadzone przez MIT Sloan School of Management. Prof. Donald Sull przeanalizował 34 mln profili pracowników online, którzy w 2021 r. z jakiegokolwiek powodu zmienili pracodawcę w USA, porównując to z 1,4 mln opinii o pracodawcach publikowanych na popularnym portalu Glassdoor. Wyniki? Kiepska kultura organizacyjna okazała się 10 razy ważniejsza dla odpływu pracowników niż wysokość wynagrodzenia.
Co ja robię tu?
Impulsem do „wielkiej rezygnacji” stała się praca zdalna. Z kilku powodów. Po pierwsze, kiedy biura straciły funkcję elementu scalającego firmy, okazało się, że w wielu z nich w środku wieje pustką. Gdy brakuje spotkań przy biurku, nośnikami kultury organizacyjnej muszą być wspólne wartości, misja i wizja, sposób komunikacji oraz styl przywódczy. Czyli coś, czego wiele firm wciąż nie ma.
Po drugie, praca zdalna dała nam wolność. Także tę geograficzną. Badania firmy doradczej EY Polska pokazują, że już kilkadziesiąt procent zatrudnionych w Polsce opuściło większe miasta i tymczasowo lub trwale zmieniło miejsce wykonywania pracy.
Po trzecie, naprawdę pokochaliśmy pracę zdalną lub hybrydową, dlatego jeśli szef chce nam zabrać ten przywilej, zmieniamy szefa. Dziś możliwość pracy zdalnej na dobrych warunkach stała się nawet atrakcyjniejsza niż podwyżka.
W EY sprawdzono, że już 87 proc. zatrudnionych oczekuje elastyczności w miejscu pracy, a 89 proc. – także czasu jej wykonywania.
Wielka ucieczka jako bunt
Wielka ucieczka to także bunt młodych ludzi, którzy w ogóle nie chcą chodzić jak w kieracie. Firma Adobe, która przyjrzała się amerykańskiemu big quit, doszła do wniosku, że dotyczy ono przede wszystkim stosunkowo młodych pracowników, zaliczanych do milenialsów i pokolenia Z. Aż 59 proc. z nich jest niezadowolonych ze swojej pracy. Chcieliby takiej, która zostawiałaby im więcej czasu dla siebie. To zjawisko rozlewa się po całym świecie. Chiński odpowiednik wielkiej rezygnacji nazywa się tang ping (z mand.: leżenie płasko). To ukłon w stronę Diogenesa, greckiego ascety i filozofa żyjącego w beczce. Tang ping zapoczątkował Luo Huazhong, młody chiński specjalista od technologii, opisując, jak po rzuceniu pracy w fabryce zwiedzał Chiny, żyjąc z zajęć dorywczych i umiarkowanych oszczędności. Post zaczynał się słowami: „Nie pracowałem od dwóch lat i nie widzę w tym nic złego”. Jego autor jest jednym z 18 mln młodych ludzi w Chinach, którzy przenieśli się z prowincji do tamtejszych centrów technologicznych w prowincji Shenzhen. Teraz, gdy gospodarka zwalnia, niektórzy z nich zastanawiają się, czy ich marzenia są warte wysiłku. Leżenie płasko to ich wyraz buntu przeciwko stylowi pracy znanemu jako „996” (praca od 9 rano do 9 wieczorem przez 6 dni w tygodniu).
Bunt narasta – w październiku 2021 r. tysiące pracowników wzięło udział w kampanii internetowej pod nazwą Worker Lives Matter, zamieszczając w publicznym arkuszu kalkulacyjnym informacje o tym, kiedy rozpoczynają i kończą swój dzień pracy. Dokument powstał z inicjatywy czterech świeżo upieczonych studentów jako źródło wymiany informacji dla osób, które poszukują pracy. Ale szybko okazał się czymś więcej niż tylko ściągawką na temat pracodawców, zmieniając się w narzędzie walki przeciw chińskiej kulturze pracy „996”. Zamiast tego młodzi ludzie chcą modelu „955”. W ciągu zaledwie paru dni Worker Lives Matter zyskał ponad 10 mln wyświetleń i setki tysięcy wpisów. Aby nie drażnić władzy, zmienił swoją nazwę na Czas Pracy.
Co pokazał arkusz? Pracownicy takich gigantów technologicznych jak Tencent (wielka korporacja technologiczna), Alibaba, ByteDance (właściciel TikToka) i Meituan (platforma zakupowa) pracują zwykle od 10 do 21. JD.com (platforma zakupowa) i Huawei żądają pracy od 9 do 21. Najłaskawszy jest
Bilibili (chiński YouTube), w którym pracuje się „tylko” od 10 do 19.
Co na to władze? Oficjalnie chiński przywódca Xi Jinping potępia pracę w nadgodzinach. Już w sierpniu zeszłego roku władze uznały, że w skali miesiąca można mieć tylko 36 nadgodzin. Teoretycznie także giganty technologiczne oferują dwa dni wolnego w tygodniu. Teoretycznie, bo jak pokazał arkusz kalkulacyjny, droga do praw pracowniczych w Chinach jest jeszcze bardzo długa.
Narodziny kontrkultury?
W Europie buntują się młodzi ludzie o statusie NEET („Nie szukam zatrudniEnia, Edukacji ani Treningu”). – W Polsce już 16 proc. młodych dorosłych ma ten status. Dla nich model pracy 9 – 17/5 jest nie do przyjęcia. Nie chcą chodzić do pierwszej lepszej pracy, nie mają ciśnienia na etat. Nie potrzebują własnych mieszkań, bo mogą żyć w wynajętych lub u rodziców, nie muszą mieć dobrych samochodów, bo żyją w centrach miast, ani wyszukanego jedzenia. Jak na to wszystko zarabiają? Pracując dorywczo, żyjąc oszczędnie, z pieniędzy rodziców czy udostępniając swoje dane – bo za to w dzisiejszych czasach można dostawać wiele rzeczy za darmo – mówi Marcin Babiak, ekspert przywództwa oraz transformacji kulturowej i cyfrowej firm.
Tych młodych dorosłych firmy mogą przyciągnąć, ale oferując im pracę z sensem i misją, nie tylko elastyczną, ale też opiekującą. Zostawiającą czas na samorozwój i rodzinę. Antropolodzy twierdzą, że być może mamy do czynienia z narodzinami ruchu kontrkulturowego, który jest podobny do tego z lat 60., gdy pojawili się hippisi. I wtedy, i teraz młodzi ludzie szukają społeczeństwa, które będzie wywierać na nich mniejszą presję. Także tę zawodową.
Firmy bez pracowników nie istnieją
Nie brakuje głosów, że pandemia tylko przyspieszyła pewne zjawiska, bo od dłuższego czasu widać już było oznaki zmieniającego się rynku pracownika. – Jeszcze przed pandemią 93 proc. firm zauważało problem związany z poczuciem przynależności u pracowników – mówi John Guziak. Podobnie uważa Marcin Babiak. – Wielu pracodawców wciąż nie dostrzega, jak ważne jest budowanie wizerunku firmy, która istnieje nie tylko po to, żeby generować zysk, ale też po to, by robić rzeczy ważne, potrzebne, dobre. Dotąd pracodawca był silniejszą stroną na rynku pracy, teraz powoli to pracownik zaczyna nią być, bo może wybierać w ofertach. I nie wystarczy skusić go kilkusetzłotową podwyżką – on chce lepszej kultury pracy, większej elastyczności, zaufania, partnerstwa.
Dla firm oznacza to potężny problem – bez pracowników nie istnieją. Działy HR sięgają więc po benefity ekstra – czterodniowy tydzień pracy, zakaz odbierania telefonów po godzinie 18, dodatkowe dni urlopu, opiekę psychologów. Może więc wielka rezygnacja stanie się wielką odnową? Stratedzy zarządzania sugerują firmom, by całkowicie zmieniły swoje podejście do rekrutacji, awansów zawodowych i rozwoju pracowników. Może już czas porzucić w rekrutacji przywiązanie do doświadczenia i edukacji, a zamiast tego patrzeć na nasze umiejętności i doświadczenia pokrewne? To dałoby szanse na rozwój zawodowy grup dotychczas zmarginalizowanych – np. matek z małymi dziećmi, osób z deficytami zdrowotnymi, imigrantów, pokolenia 50 plus.
Wypalenie zawodowe i nowy układ sił
Firmy muszą również szukać niewykorzystanych talentów wewnątrz organizacji, zamiast uganiać się za nimi po całym świecie. Już teraz badania pokazują, że większości z nas łatwiej znaleźć nową pracę poza organizacją niż w jej obrębie. Poza tym praca powinna być jeszcze bardziej elastyczna – zarówno jeśli chodzi o miejsce, jak i czas jej wykonywania.
– Firmy muszą się przestawić na model pracy w formie start-upu i bardziej płynnie odpowiadać na potrzeby pracowników – mówi Mateusz Żydek. – Co stoi na przeszkodzie, by nasz pracownik pracował dla nas na Malediwach, a my jeszcze wypłacimy mu dodatek za wczasy pod gruszą? Tak działa workstation, które kiedyś było benefitem pracowników IT, a teraz coraz śmielej jest anektowane przez inne branże. Wiele firm musi się pogodzić także z tym, że pandemiczne trzęsienie na rynku pracy przyniesie całkiem nowy układ sił.
– Kiedyś znikną średnie firmy. Zostaną tylko wielkie marki i małe biznesy, działające w rozrzuconej sieci społecznej. Będą miały minimalne koszty i maksymalne możliwości, a my będziemy pracować z różnych miejsc dla różnych firm – prorokuje Marcin Babiak. Stary model, gdzie szliśmy „do pracy”, byliśmy „w pracy” i wracaliśmy „z pracy”, przestanie istnieć. Pracownicy, którzy będą tworzyć wartości dla klientów wewnętrznych i zewnętrznych, po prostu będą „w pracy”.
Wnioski? Szykujcie się na więcej. Badania McKinseya wskazują, że 40 proc. pracowników na całym świecie myśli o rzuceniu pracy w ciągu najbliższych sześciu miesięcy.
A wam co chodzi po głowie?