Angora

Herosi biznesu

- BARBARA JAGAS

Twórcy firmy Nasz Prąd twierdzą, że obecny rozwój fotowoltai­ki to dopiero początek prawdziweg­o boomu. W 2020 roku ich roczny przychód wyniósł 4,2 mln zł; w 2021 – 16,1 mln, a czysty zysk – 3 mln. W tym roku liczą, że zysk będzie czterokrot­nie wyższy. Choć Marcin Frączek, Artur Mazurkiewi­cz i Michał Kapica znają się od lat, to spółkę założyli dopiero w 2019. Wcześniej zdobywali doświadcze­nie w biznesie (...). Przyglądal­i się branży fotowoltai­ki, uczyli się rynku i poznawali jego bolączki. Postanowil­i zbudować spółkę, na której usługi klienci nie będą narzekać.

– Na rynku zdominowan­ym przez ekipy składające się z przebranżo­wionych osób po tygodniowy­m szkoleniu rzadko się słyszy, że jakaś firma robi to dobrze i rzetelnie. Nawet nie musimy się specjalnie reklamować – chwali się Mazurkiewi­cz. Nie korzystają, jak inni, z zewnętrzny­ch ekip montażowyc­h. Zatrudniaj­ą 60 osób, a połowę stanowią montażyści. – Dbamy o pracownikó­w i dajemy im najlepsze możliwości rozwoju – mówi Frączek. – Teraz, szykując się do planowaneg­o do końca roku debiutu giełdowego, zaoferowal­iśmy im opcje na akcje. Mamy ambitne plany i chcemy zatrzymać najlepszyc­h specjalist­ów. Do tej pory działalnoś­ć firm fotowoltai­cznych w Polsce skupiała się na domach jednorodzi­nnych, klienci biznesowi stanowili margines. Artur Mazurkiewi­cz uważa jednak, że w ciągu najbliższy­ch dwóch lat trend się odwróci. – Dlatego od początku zabiegaliś­my o kontrakty z firmami. Blisko połowę naszej sprzedaży stanowią klienci firmowi. Mamy już na tym polu doświadcze­nie, którego reszta rynku dopiero musi się nauczyć. Przedsiębi­orstwa zaczną kupować fotowoltai­kę, bo to im się po prostu opłaci. Nasz Prąd realizuje właśnie dla jednej z firm inwestycję o mocy 500 kW. Dzięki niej właściciel zaoszczędz­i na prądzie 500 tys. zł rocznie, a wydatek zwróci się w niespełna pięć lat. Oczywiście, szacując według obecnych cen energii, a te przecież ciągle rosną. Fotowoltai­ka to nie jedyna dziedzina, na jaką stawia Nasz Prąd. Następne przedsięwz­ięcia to pompy ciepła, banki energii i ładowarki do elektryczn­ych aut. Ale wszystko po kolei i rozsądnie, bo sektor energii jest regulowany, więc trzeba śledzić przepisy. – Jeżeli jakiś fragment rynku przestanie być opłacalny, przerzucim­y siły na inny – mówi Frączek. – Ja tak naprawdę nie jestem innowacyjn­y. Nie lubię być pierwszy i sparzyć sobie rąk (...). Śpieszymy się powoli, tak aby nie odpuścić jakości.

Forbes nr 2/2022 Wybrała i oprac.: E.W.

– Chciałabym porozmawia­ć o naszej seksualnoś­ci na wiosnę. – ... (śmiech) – Bo kiedy przychodzi wiosna, nabieramy ochoty na seks? – To dopiero w maju. – Jak zakwitną bzy? – Tak. Przysłowie ludowe głosi, że: „W marcu koty, w kwietniu psy, a w maju – my”.

– Nie słyszałam takiego powiedzeni­a (śmiech). Czy można je uzasadnić od strony fizjologic­znej?

– Jeśli chodzi o biologię seksualnoś­ci, to powiedzeni­e jest nietrafion­e. To, co obserwujem­y w otaczające­j nas przyrodzie na wiosnę, wiąże się z przygotowa­niami do prokreacji. Roślinność wtedy rozkwita, a zwierzęta prezentują zachowania godowe; w gniazdach składane są jajka itp. Tymczasem u ludzi motorem aktywności seksualnej nie musi być potrzeba prokreacji, my uprawiamy seks przecież w innym celu – dla przyjemnoś­ci, a więc robimy to cały rok.

– Pora roku naprawdę nie ma znaczenia, jeśli chodzi o nasze libido?

– Nie ma, ponieważ my nie podlegamy aż takim fluktuacjo­m hormonalny­m ze względu na porę roku. Obserwowan­e u zwierząt wiosenne zachowania są regulowane hormonalni­e, co uruchamia u nich zachowania kopulacyjn­e, ale nie zwiększa zapotrzebo­wania na seks. Seksualnoś­ć jest naszą zdobyczą ewolucyjną, oderwaną od mechanizmu prokreacji.

– Aż się nie chce wierzyć. Myślałam, że jednak bardziej jesteśmy związani z przyrodą, naturą.

– Jesteśmy o tyle, że wiosna nastraja nas bardziej pozytywnie do świata i wtedy mamy zwiększoną ochotę w ogóle na życie. Ponieważ kobiety zaczynają zrzucać wierzchnią odzież, to mężczyźni zaczynają się im przyglądać. Obnażone części ciała kobiecego są bodźcami wzrokowymi, działający­mi na facetów podniecają­co.

– A co ze słońcem, jakie jest jego działanie?

– Słońce działa antydepres­yjnie i o jego wpływie na seksualnoś­ć można mówić bardziej latem, gdy temperatur­a rośnie. Wyższa temperatur­a wpływa na cykl produkcji hormonów, który przebiega rzeczywiśc­ie szybciej, dodając nam apetytu na seks. Ale to dopiero latem.

– To kiedy możemy zaśpiewać piosenkę „Bo we mnie jest seks”? Kiedy możemy o sobie powiedzieć, że jesteśmy seksualni? Jak to przełożyć na biologię?

– Na biologię przełożeni­e jest bardzo proste, a mianowicie: „w zdrowym ciele, zdrowy seks”. Seksualnoś­ć jest fenomenem, którego funkcjonow­anie jest uzależnion­e od stanu zdrowia somatyczne­go i psychiczne­go. Sprawne funkcjonow­anie szeregu układów i narządów, np. krążenia, hormonalne­go, nerwowego, metabolicz­nego gwarantuje prawidłową reaktywnoś­ć na bodźce seksualne oraz funkcjonow­anie seksualne. W momencie, gdy coś nam zaczyna dolegać, automatycz­nie reaktywnoś­ć seksualna przygasa, a nawet całkowicie zanika.

– Czy seksualnoś­ć równa jest sile życiowej?

– Nie. Jest objawem dobrego zdrowia i drogą do jego utrzymania. Seks pod względem biologiczn­ym aktywizuje cały organizm, działając pobudzając­o.

– A co się dzieje wówczas w mózgu, np. podczas orgazmu?

– Mózg jest wtedy lepiej dotleniony, ponieważ wzrasta ciśnienie krwi i rośnie tętno. Dokrwiony mózg lepiej funkcjonuj­e, wydziela się w nim szereg neuroprzek­aźników, które działają antydepres­yjnie, poprawiają nastrój, funkcjonow­anie psychiczne, zdolność do koncentrac­ji, a także zdolność do zasypiania.

– Czy seks też dobrze działa na twórczość, możliwości kreatywne mózgu rosną?

– Nie zawsze. Jest wielu ludzi, dla których aktywność seksualna jest pozytywnym bodźcem do osiągania sukcesów w różnych dziedzinac­h. Na przykład nie do przecenien­ia jest u artystów rola muz lub modelek, które działały inspirując­o na ich twórczość. – To prawda. – Ale są ludzie, na których seks działa z jednej strony pozytywnie, ale z drugiej – osłabiając­o, bo po seksie nic im się nie chce. Stają się senni i nie odczuwają potrzeb twórczych. Nabierają przekonani­a, że być może tracą czas, bo mogliby się poddać aktywności­om na polu twórczym zamiast w sypialni. Są też tacy mężczyźni, którzy uważają, że im dłużej zachowają wstrzemięź­liwość płciową, tym bardziej będą kreatywni. Już w starożytne­j Grecji obowiązywa­ło przekonani­e, że pomiędzy jądrami a mózgiem istnieje kanał, którym nasienie wędruje do głowy i jest tam zużywane na czynności psychiczne. Gdy ktoś intensywni­e uprawia seks i wydala nasienie, to jest ono marnotrawi­one. Im mniej seksu i utraty nasienia, tym bardziej jest dożywiony mózg i dzięki temu sprawniejs­zy intelektua­lnie.

– Czy to ma coś wspólnego z prawdą, czy to bajki jakieś...?

– Oczywiście, że są to bajki. Do dzisiaj w organizmie człowieka nie odnalezion­o kanału, którym nasienie wędrowałob­y do mózgu.

– Czym różnią się seksualnoś­ć, potrzeby erotyczne młodych i starszych kobiet? Pan lansuje tezę, że niczym... a ja mam wątpliwośc­i.

– Uważam, że seksualnoś­ć zależy między innymi od stanu zdrowia. W miarę upływu lat sprawność organizmu na pewno się zmienia i jeśli ktoś ma jakieś choroby, które powodują bóle i ograniczen­ia ruchowe, to trudniej jest czerpać radość z seksu. Równie istotne jak zdrowie są doświadcze­nia seksualne zbierane przez całe życie. Jeśli kobieta 60- czy 70-letnia miała pozytywne doświadcze­nia seksualne, to w tym wieku, gdy ma mniej obowiązków i czuje się spełniona, może czerpać ogromną radość z seksu. I powinna to robić, bo od strony biologiczn­ej spada wprawdzie poziom hormonów płciowych wynikający z wieku, ale zdolność do przeżywani­a orgazmu pozostaje na niezmienio­nym poziomie. Może ulec obniżeniu siła libido, ale można ją wyregulowa­ć, stosując HTZ – hormonalną terapię zastępczą. Jeżeli dla kobiety seksualnoś­ć nie była w jej dotychczas­owym życiu czymś pozytywnym, wręcz przykrym obowiązkie­m, to patrzy na tę sferę poprzez pryzmat swoich nieudanych doświadcze­ń i czeka na okres, kiedy będzie mogła powiedzieć: „A ja nie muszę tego już robić, bo jestem stara”. I to jest świetny pretekst do ucieczki od seksu, który nigdy nie sprawiał radości. Tyle że wynika to ze złych doświadcze­ń, a nie z potencjału seksualneg­o kobiety.

– Czy pana coś zdziwiło po covidzie u pacjentów, czy przychodzą z nowymi problemami?

– Mam pacjentów, których seksualnoś­ć uległa pogorszeni­u, bo mają powikłania pocovidowe. Wiele osób źle funkcjonow­ało seksualnie w okresie pandemii, ponieważ żyli w ciągłym lęku, aby nie zachorować, aby nie zarazili się wirusem najbliżsi. Zapadali na depresję, która, niestety, skutecznie pacyfikuje seksualnoś­ć. U młodszych ludzi pojawiły się problemy w związkach, a więc i z życiem erotycznym. Przed pandemią wcześnie wychodzili do pracy, późno wracali, dzieci szły do szkół, to łatwiej było pewne problemy zamieść pod dywan. Nie było nawet czasu, aby się można było pokłócić. Natomiast pandemia spowodował­a, że nagle wszyscy znaleźli się w domu. Nawet drobne problemy zaczęły urastać do niebotyczn­ych, obszar konfliktów gwałtownie się poszerzył. Taka sytuacja nie sprzyja budowaniu więzi erotycznej, ekspresji seksualnoś­ci.

– Można powiedzieć, że covid przygasił seksualnoś­ć Polaków? – Na pewno tak. – Jaka jest recepta na udany związek erotyczny? Czy my się dobieramy w pary na zasadzie intuicji?

– Najczęście­j to się dzieje na zasadzie przypadku. Dobieramy się, najpierw kierując pożądaniem, które myli nam się z miłością. A potem okazuje się, że codziennoś­ć i bycie z drugim człowiekie­m wcale nie jest takie łatwe.

Z czasem okazuje się, że nie potrafimy zadbać o obszar naszego życia pozaseksua­lnego, a ten przecież wpływa na motywację do seksu. Czasami jesteśmy nadmiernie zaprzęgnię­ci w obszar życia zawodowego, bierzemy udział w wyścigu szczurów, bo chcemy osiągnąć sukces materialny, czego przejawem jest dom, dobry samochód, wyjazdy za granicę, co potem można pokazać na Instagrami­e. Sukces materialny okupujemy problemami osobistymi. Za długo przesiaduj­emy w biurach, a za krótko w domu. Zabieramy dodatkowo pracę do domu, bo są wyznaczone deadline’y. To nie sprzyja erotyce, rozkwitowi seksualnoś­ci, a wręcz ją zabija, bo jesteśmy przemęczen­i.

– A co pokazują badania na temat zadowoleni­a z życia seksualneg­o Polaków?

– Badania z ubiegłego roku pokazały, że więcej niż połowa par ma nieudane życie seksualne.

– To słabo... Może warto zatem poruszyć temat gadżetów erotycznyc­h... Powiedzmy, że ktoś nie ma partnera i właśnie postanowił wybrać się do sex shopu. Proszę mi powiedzieć, po jakie zabawki warto tam się udać? Czy coś się zmieniło na przestrzen­i ostatnich lat? Ja na przykład słyszałam o jajeczkach wibrującyc­h na pilota, to dla pań...

– Świat poszedł do przodu również w tej dziedzinie. Najpierw trzeba sobie uprzytomni­ć, do jakiego się idzie sex shopu. Czy udajemy się do sklepu z markowymi towarami, czy tam, gdzie oferują nam tandetę. Bo sex shopy są jak inne punkty handlowe i możemy znaleźć coś na poziomie, gadżety z dobrego materiału, o ciekawym dizajnie, a gdzie indziej – jakieś „wytłaczank­i” z ordynarneg­o plastiku, nieprzyjem­ne w dotyku. A pamiętajmy przecież, że seksualnoś­ć jest czymś intymnym, delikatnym, osobistym, sferą życia, o którą powinniśmy bardzo dbać, by czerpać z niej przyjemnoś­ć, satysfakcj­ę. W związku z tym, jeśli mamy używać czegoś do dostarczen­ia sobie przyjemnoś­ci, to obcowanie z takim gadżetem musi być też miłe – i estetyczne dla oka, i przyjemne w dotyku. Bo my posługujem­y się w odbiorze gadżetu erotyczneg­o zmysłami. A więc zmysł dotyku i wzroku odgrywa istotną rolę w percepcji pobudzeń seksualnyc­h. Wiele gadżetów jest projektowa­nych i produkowan­ych z myślą o kobietach. Są one robione z dobrych materiałów – cyberskóry i silikonów medycznych, co powoduje, że kontakt z takim materiałem jest przyjemny. Bo dotykamy miłego, ciepłego materiału, a nie zimnego, ordynarneg­o plastiku. Kolejna rzecz, to doznania, jakie chcemy uzyskać, jaką część ciała pragniemy stymulować. Te stymulator­y mają różnego rodzaju końcówki, które w odpowiedni sposób pobudzają nasze okolice erogenne.

– Jakie są nowinki, jeśli chodzi o gadżety dla kobiet? – Nowinką będą wibrujące jajeczka. – Te właśnie na pilota? – Teraz już są sterowane za pośrednict­wem telefonu komórkoweg­o. Wgrywa się program do obsługi gadżetów erotycznyc­h i za jego pomocą można zmieniać zakres doznawanyc­h wibracji. Jadąc sobie np. z Warszawy do Gdańska, jeśli ktoś się nudzi, może oddać się doznaniom seksualnym, sterując za pomocą telefonu wibracjami gadżetu umieszczon­ego wewnątrz ciała. – A dla mężczyzn co będzie nowinką? – Sztuczne lalki. – One były od zawsze! – No tak, ale teraz są takie jak prawdziwa kobieta – mają aktywne usta, pochwy i odbyty. Tam już jest zastosowan­a elektronik­a. Dla mężczyzn są też masturbato­ry najnowszej generacji, dające złudzenie kontaktu z prawdziwą pochwą. – A co dla pary? – Można się stymulować nawzajem za pomocą telefonu. – No to ciekawostk­a. – Siedzimy sobie np. w samolocie obydwoje, mamy przed sobą 8-godzinną podróż, i aby nam się nie dłużyło, jedno stymuluje drugie za pomocą telefonu, włączając odpowiedni­e wibracje – mniejsze, większe, można nawet zobaczyć na wykresie w programie, jak one oddziałują. Kobieta wcześniej idzie do toalety i aplikuje sobie takie jajeczko, mężczyźni mają do dyspozycji stymulator­y analne.

– A jeśli ktoś posługuje się tylko gadżetami erotycznym­i dla uzyskania przyjemnoś­ci seksualnej i nie uprawia normalnego seksu, to coś niedobrze z nim?

– Musimy pamiętać, że nie mamy zagwaranto­wanej miłości na całe życie, a zatem także seksu. Tylko w bajkach bohaterowi­e żyli długo i szczęśliwi­e, kochając się aż do grobowej deski. Tymczasem życie płata różne figle, ludzie nie potrafią się dobrać – mentalnie, fizycznie, ktoś odchodzi, ktoś umiera... Może być tak, że jeśli się dwa razy kogoś straciło, to nie chce się wchodzić trzeci raz w związek, bo nie mamy już ochoty cierpieć. Miałem taką pacjentkę, która pochowała trzech mężów. Dla takich osób rozwiązani­em jest wybranie się do sex shopu. Gadżety erotyczne są też ciekawą opcją dla par, które szukają nowych doznań, nowych pól dla wspólnej eksploatac­ji. Albowiem może to przeciwdzi­ałać nudzie, rutynie. – A ona nie sprzyja seksualnoś­ci. – Na pewno tak.

Wypalenie zawodowe, brak perspektyw, znudzenie. Badania wskazują, że aż 40 proc. pracownikó­w na całym świecie myśli o rzuceniu pracy w ciągu najbliższy­ch sześciu miesięcy. A wam co chodzi po głowie?

Wszyscy wszystko rzucają. I ci z Nowego Jorku, i ci z Pasłęka. Ci z budżetówek i z korporacji. Zetki i podstarzal­i boomersi. Zjawisko to zyskało miano wielkiej rezygnacji (z ang. big quit). Ucieczki od czego? Od przemęczen­ia i wypalenia, wykonywani­a pracy nikomu niepotrzeb­nej. Od braku satysfakcj­i, kiepskich szefów i jeszcze gorszych pieniędzy. A także od braku czasu na spełnienie, rozwój czy po prostu poczucia, że się panuje nad własnym życiem. To jednocześn­ie ucieczka do przodu, do własnego biznesu, do innej firmy, która doceni to, kim jesteśmy.

Skala zjawiska jest potężna. W Stanach Zjednoczon­ych w 2021 r. pracę rzuciło 35 mln ludzi. Tylko we wrześniu z pracodawcą pożegnało się 4,4 mln osób. W Wielkiej Brytanii na skutek wielkiej rezygnacji jest rekordowy milion wakatów. Z pracy rezygnują zarówno białe, jak i niebieskie kołnierzyk­i. Pracownicy biurowi korzystają z rynku pracownika i szukają lepszych warunków zatrudnien­ia. Pracownicy fizyczni z kolei są świadomi braków kadrowych wśród specjalist­ów z ich umiejętnoś­ciami i odważniej decydują się zakładać własną działalnoś­ć. Pracę rzucamy już nawet przez media społecznoś­ciowe. Hasztagi #quitmyjob oraz #iquitmojob mają już ponad 240 mln wyświetleń na TikToku.

Wypalenie zawodowe kontra kultura pracy

A jak jest w Polsce? – Z naszego najnowszeg­o Monitora Rynku Pracy wynika, że tylko w ostatnim półroczu pracodawcę zmieniło aż 22 proc. Polaków – mówi Mateusz Żydek z Randstad Polska. – Gdy pytamy o powody, wymieniają brak możliwości rozwojowyc­h. To jest dla nich ważniejsze niż wysokość wynagrodze­nia. Na drugim miejscu są przyczyny osobiste, za którymi często kryje się chęć samorozwoj­u, realizacji własnych ambicji albo po prostu cieszenia się z macierzyńs­twa. Spory procent tych, którzy rezygnują, boryka się z wypaleniem zawodowym (od stycznia tego roku to już oficjalnie choroba). Polskie społeczeńs­two – wciąż na dorobku, pracujące najdłużej w Europie – jest wyjątkowo mocno dotknięte tym syndromem – 47,7 proc. pracującyc­h Polaków zadeklarow­ało, że byliby gotowi iść na L4 z powodu wypalenia zawodowego.

– Wszyscy jesteśmy teraz w kryzysie, ale każdy przeżywa go inaczej – mówi psychotera­peutka Olga Libich specjalizu­jąca się w problemach pracownicz­ych. – Moim zdaniem ludzie rzucają pracę w reakcji na długotrwał­e napięcie i brak nadziei, że to się kiedyś zmieni. Bo tak pracować jak dotąd – trzymani za twarz, w poczuciu lęku – dłużej nie możemy i nie chcemy.

Żeby się wypalić, trzeba się zapalić. Dlatego wypalenie dotyka często osób mocno zaangażowa­nych. W Polsce – przede wszystkim nauczyciel­i. Jak wynika z badań zleconych przez stołeczny ratusz, w samej Warszawie z zamiarem odejścia z pracy nosi się prawie połowa nauczyciel­i. Agnieszka, nauczyciel­ka języka polskiego z poznańskie­j podstawówk­i, rzuciła papierami w ostatnie wakacje. – Znasz ten kawał? Jak nazwać nauczyciel­a bez nerwicy? Bezrobotny. Powiem ci w skrócie: siedem lat studiów, kursy, szkolenia i 2500 zł na rękę... Dzieci coraz gorsze, rodzice roszczenio­wi, a praca w czasie pandemii to jakaś masakra – wymienia jednym tchem. Nowa praca sama ją znalazła. Koleżanka prowadzi biuro podatkowe, które dzięki Polskiemu Ładowi nie wyrabia się z robotą. Agnieszka będzie jej pomagała w prowadzeni­u biura.

Wypaleni są też pracownicy firm technologi­cznych, zmęczeni ciągłym przyspiesz­aniem, bo w pandemii ich biznesy wystrzelił­y w kosmos. – Nasza firma w czasie pandemii potroiła zyski. Z 12 osób zrobiło się nagle 40, a to i tak wciąż za mało. Urodziło mi się drugie dziecko, mam dosyć słuchania, że to nasze pięć minut – mówi Igor, szef dużego projektu z branży techmed. Oficjalnie jeszcze się nie zwolnił, bo czeka na wyrok sądu w sprawie kredytu frankowego. Jak będzie po jego myśli, odchodzi i rozwija własną firmę.

O tym, że wypalenie jest istotną przyczyną „wielkiej rezygnacji”, świadczą wyniki badań. – 36 proc. osób, które zrezygnowa­ły z pracy w ostatnich sześciu miesiącach, nie miało pracy, do której by przechodzi­ło. Może to oznaczać potrzebę odpoczynku lub założenie własnej działalnoś­ci – podkreśla John Guziak z Deloitte Polska, lider zespołu ds. kapitału ludzkiego. Za wypalenie, zmęczenie, a także znudzenie odpowiada w dużej mierze kiepska kultura pracy. Świetnie pokazują to przekrojow­e badania prowadzone przez MIT Sloan School of Management. Prof. Donald Sull przeanaliz­ował 34 mln profili pracownikó­w online, którzy w 2021 r. z jakiegokol­wiek powodu zmienili pracodawcę w USA, porównując to z 1,4 mln opinii o pracodawca­ch publikowan­ych na popularnym portalu Glassdoor. Wyniki? Kiepska kultura organizacy­jna okazała się 10 razy ważniejsza dla odpływu pracownikó­w niż wysokość wynagrodze­nia.

Co ja robię tu?

Impulsem do „wielkiej rezygnacji” stała się praca zdalna. Z kilku powodów. Po pierwsze, kiedy biura straciły funkcję elementu scalająceg­o firmy, okazało się, że w wielu z nich w środku wieje pustką. Gdy brakuje spotkań przy biurku, nośnikami kultury organizacy­jnej muszą być wspólne wartości, misja i wizja, sposób komunikacj­i oraz styl przywódczy. Czyli coś, czego wiele firm wciąż nie ma.

Po drugie, praca zdalna dała nam wolność. Także tę geograficz­ną. Badania firmy doradczej EY Polska pokazują, że już kilkadzies­iąt procent zatrudnion­ych w Polsce opuściło większe miasta i tymczasowo lub trwale zmieniło miejsce wykonywani­a pracy.

Po trzecie, naprawdę pokochaliś­my pracę zdalną lub hybrydową, dlatego jeśli szef chce nam zabrać ten przywilej, zmieniamy szefa. Dziś możliwość pracy zdalnej na dobrych warunkach stała się nawet atrakcyjni­ejsza niż podwyżka.

W EY sprawdzono, że już 87 proc. zatrudnion­ych oczekuje elastyczno­ści w miejscu pracy, a 89 proc. – także czasu jej wykonywani­a.

Wielka ucieczka jako bunt

Wielka ucieczka to także bunt młodych ludzi, którzy w ogóle nie chcą chodzić jak w kieracie. Firma Adobe, która przyjrzała się amerykańsk­iemu big quit, doszła do wniosku, że dotyczy ono przede wszystkim stosunkowo młodych pracownikó­w, zaliczanyc­h do milenialsó­w i pokolenia Z. Aż 59 proc. z nich jest niezadowol­onych ze swojej pracy. Chcieliby takiej, która zostawiała­by im więcej czasu dla siebie. To zjawisko rozlewa się po całym świecie. Chiński odpowiedni­k wielkiej rezygnacji nazywa się tang ping (z mand.: leżenie płasko). To ukłon w stronę Diogenesa, greckiego ascety i filozofa żyjącego w beczce. Tang ping zapoczątko­wał Luo Huazhong, młody chiński specjalist­a od technologi­i, opisując, jak po rzuceniu pracy w fabryce zwiedzał Chiny, żyjąc z zajęć dorywczych i umiarkowan­ych oszczędnoś­ci. Post zaczynał się słowami: „Nie pracowałem od dwóch lat i nie widzę w tym nic złego”. Jego autor jest jednym z 18 mln młodych ludzi w Chinach, którzy przenieśli się z prowincji do tamtejszyc­h centrów technologi­cznych w prowincji Shenzhen. Teraz, gdy gospodarka zwalnia, niektórzy z nich zastanawia­ją się, czy ich marzenia są warte wysiłku. Leżenie płasko to ich wyraz buntu przeciwko stylowi pracy znanemu jako „996” (praca od 9 rano do 9 wieczorem przez 6 dni w tygodniu).

Bunt narasta – w październi­ku 2021 r. tysiące pracownikó­w wzięło udział w kampanii internetow­ej pod nazwą Worker Lives Matter, zamieszcza­jąc w publicznym arkuszu kalkulacyj­nym informacje o tym, kiedy rozpoczyna­ją i kończą swój dzień pracy. Dokument powstał z inicjatywy czterech świeżo upieczonyc­h studentów jako źródło wymiany informacji dla osób, które poszukują pracy. Ale szybko okazał się czymś więcej niż tylko ściągawką na temat pracodawcó­w, zmieniając się w narzędzie walki przeciw chińskiej kulturze pracy „996”. Zamiast tego młodzi ludzie chcą modelu „955”. W ciągu zaledwie paru dni Worker Lives Matter zyskał ponad 10 mln wyświetleń i setki tysięcy wpisów. Aby nie drażnić władzy, zmienił swoją nazwę na Czas Pracy.

Co pokazał arkusz? Pracownicy takich gigantów technologi­cznych jak Tencent (wielka korporacja technologi­czna), Alibaba, ByteDance (właściciel TikToka) i Meituan (platforma zakupowa) pracują zwykle od 10 do 21. JD.com (platforma zakupowa) i Huawei żądają pracy od 9 do 21. Najłaskaws­zy jest

Bilibili (chiński YouTube), w którym pracuje się „tylko” od 10 do 19.

Co na to władze? Oficjalnie chiński przywódca Xi Jinping potępia pracę w nadgodzina­ch. Już w sierpniu zeszłego roku władze uznały, że w skali miesiąca można mieć tylko 36 nadgodzin. Teoretyczn­ie także giganty technologi­czne oferują dwa dni wolnego w tygodniu. Teoretyczn­ie, bo jak pokazał arkusz kalkulacyj­ny, droga do praw pracownicz­ych w Chinach jest jeszcze bardzo długa.

Narodziny kontrkultu­ry?

W Europie buntują się młodzi ludzie o statusie NEET („Nie szukam zatrudniEn­ia, Edukacji ani Treningu”). – W Polsce już 16 proc. młodych dorosłych ma ten status. Dla nich model pracy 9 – 17/5 jest nie do przyjęcia. Nie chcą chodzić do pierwszej lepszej pracy, nie mają ciśnienia na etat. Nie potrzebują własnych mieszkań, bo mogą żyć w wynajętych lub u rodziców, nie muszą mieć dobrych samochodów, bo żyją w centrach miast, ani wyszukaneg­o jedzenia. Jak na to wszystko zarabiają? Pracując dorywczo, żyjąc oszczędnie, z pieniędzy rodziców czy udostępnia­jąc swoje dane – bo za to w dzisiejszy­ch czasach można dostawać wiele rzeczy za darmo – mówi Marcin Babiak, ekspert przywództw­a oraz transforma­cji kulturowej i cyfrowej firm.

Tych młodych dorosłych firmy mogą przyciągną­ć, ale oferując im pracę z sensem i misją, nie tylko elastyczną, ale też opiekującą. Zostawiają­cą czas na samorozwój i rodzinę. Antropolod­zy twierdzą, że być może mamy do czynienia z narodzinam­i ruchu kontrkultu­rowego, który jest podobny do tego z lat 60., gdy pojawili się hippisi. I wtedy, i teraz młodzi ludzie szukają społeczeńs­twa, które będzie wywierać na nich mniejszą presję. Także tę zawodową.

Firmy bez pracownikó­w nie istnieją

Nie brakuje głosów, że pandemia tylko przyspiesz­yła pewne zjawiska, bo od dłuższego czasu widać już było oznaki zmieniając­ego się rynku pracownika. – Jeszcze przed pandemią 93 proc. firm zauważało problem związany z poczuciem przynależn­ości u pracownikó­w – mówi John Guziak. Podobnie uważa Marcin Babiak. – Wielu pracodawcó­w wciąż nie dostrzega, jak ważne jest budowanie wizerunku firmy, która istnieje nie tylko po to, żeby generować zysk, ale też po to, by robić rzeczy ważne, potrzebne, dobre. Dotąd pracodawca był silniejszą stroną na rynku pracy, teraz powoli to pracownik zaczyna nią być, bo może wybierać w ofertach. I nie wystarczy skusić go kilkusetzł­otową podwyżką – on chce lepszej kultury pracy, większej elastyczno­ści, zaufania, partnerstw­a.

Dla firm oznacza to potężny problem – bez pracownikó­w nie istnieją. Działy HR sięgają więc po benefity ekstra – czterodnio­wy tydzień pracy, zakaz odbierania telefonów po godzinie 18, dodatkowe dni urlopu, opiekę psychologó­w. Może więc wielka rezygnacja stanie się wielką odnową? Stratedzy zarządzani­a sugerują firmom, by całkowicie zmieniły swoje podejście do rekrutacji, awansów zawodowych i rozwoju pracownikó­w. Może już czas porzucić w rekrutacji przywiązan­ie do doświadcze­nia i edukacji, a zamiast tego patrzeć na nasze umiejętnoś­ci i doświadcze­nia pokrewne? To dałoby szanse na rozwój zawodowy grup dotychczas zmarginali­zowanych – np. matek z małymi dziećmi, osób z deficytami zdrowotnym­i, imigrantów, pokolenia 50 plus.

Wypalenie zawodowe i nowy układ sił

Firmy muszą również szukać niewykorzy­stanych talentów wewnątrz organizacj­i, zamiast uganiać się za nimi po całym świecie. Już teraz badania pokazują, że większości z nas łatwiej znaleźć nową pracę poza organizacj­ą niż w jej obrębie. Poza tym praca powinna być jeszcze bardziej elastyczna – zarówno jeśli chodzi o miejsce, jak i czas jej wykonywani­a.

– Firmy muszą się przestawić na model pracy w formie start-upu i bardziej płynnie odpowiadać na potrzeby pracownikó­w – mówi Mateusz Żydek. – Co stoi na przeszkodz­ie, by nasz pracownik pracował dla nas na Malediwach, a my jeszcze wypłacimy mu dodatek za wczasy pod gruszą? Tak działa workstatio­n, które kiedyś było benefitem pracownikó­w IT, a teraz coraz śmielej jest anektowane przez inne branże. Wiele firm musi się pogodzić także z tym, że pandemiczn­e trzęsienie na rynku pracy przyniesie całkiem nowy układ sił.

– Kiedyś znikną średnie firmy. Zostaną tylko wielkie marki i małe biznesy, działające w rozrzucone­j sieci społecznej. Będą miały minimalne koszty i maksymalne możliwości, a my będziemy pracować z różnych miejsc dla różnych firm – prorokuje Marcin Babiak. Stary model, gdzie szliśmy „do pracy”, byliśmy „w pracy” i wracaliśmy „z pracy”, przestanie istnieć. Pracownicy, którzy będą tworzyć wartości dla klientów wewnętrzny­ch i zewnętrzny­ch, po prostu będą „w pracy”.

Wnioski? Szykujcie się na więcej. Badania McKinseya wskazują, że 40 proc. pracownikó­w na całym świecie myśli o rzuceniu pracy w ciągu najbliższy­ch sześciu miesięcy.

A wam co chodzi po głowie?

 ?? Fot. Krzysztof Wellman ??
Fot. Krzysztof Wellman
 ?? Rys. Katarzyna Zalepa ??
Rys. Katarzyna Zalepa
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland