Smoleńsk wraca
znalezione na wraku samolotu, a więc pentrytu, heksogenu i trotylu”.
Opowieści Macierewicza to fantazja. (– Eksperci – tłumaczył m.in. w „Przeglądzie” dr Maciej Lasek, członek komisji badającej katastrofę Tu-154 – nie odnaleźli na wraku żadnych śladów wybuchów. Samolot uderzył w ziemię, gdyż schodził za szybko i piloci za późno zdecydowali się na jego poderwanie. Znacznie poniżej przepisowych 100 m, bo na wysokości 39 m. Do tego jeszcze tracąc 5 sekund na próbę odejścia za pomocą automatycznego pilota. To wszystko jest udokumentowane, Smoleńsk to najlepiej zbadana katastrofa lotnicza świata.
Czarna skrzynka nie zarejestrowała żadnych wybuchów. A słyszymy na niej załogę do ostatnich chwil. To, jak samolot uderza w drzewa, a potem w ziemię. A sfałszować jej, czyli nagrać na nowo, co swego czasu sugerowała „Gazeta Polska”, w ciągu kilku godzin nikt nie byłby w stanie.
Dodajmy, że obok podkomisji Macierewicza sprawę katastrofy badała i nadal bada prokuratura. Zasłynęła ona masowymi ekshumacjami ciał ofiar, nawet wbrew woli rodzin. Zebrane próbki wysłano do zagranicznych laboratoriów, by zbadały, czy nie ma na nich śladów materiałów wybuchowych. Odpowiedź nadeszła wiele miesięcy temu, ale prokuratura tego nie ujawnia.
Tak czy inaczej, w obozie PiS od dawna istniała świadomość, że i Macierewicz, i prokuratura, głosząc teorię zamachu, zabrnęli w ślepą uliczkę. Że najbliżej prawdy jest raport komisji Millera. Ale przecież PiS nie mogło nigdy tego przyznać, bo zakwestionowałoby tym samym główne założenie religii smoleńskiej. Dlatego sprawę wyciszano. Gdy Macierewicz swój raport ukończył, Kaczyński to przemilczał. Oto podkomisja, która funkcjonowała od roku 2016 i której wysiłek prezes PiS reklamował podczas każdej miesięcznicy, zakończyła pracę. Po pięciu latach! I była cisza. Aż trafiła się okazja – prezydent Władimir Putin wszczął wojnę.
Teraz więc Kaczyński znów podkręca atmosferę. „My w tej chwili bardzo dużo wiemy o tym, co się stało w Smoleńsku, nie mamy wątpliwości, że to był zamach. Jesteśmy w trudniejszej sytuacji, ale będziemy ją poprawiać i finał też będzie taki”, czyli wystąpienie do międzynarodowych instytucji przeciwko Rosji, przekonywał w piątkowych „Sygnałach Dnia” Polskiego Radia.
Dlaczego zagra?
Ale czy tylko dlatego, że Putin został „rzecznikiem”, Kaczyński chce reanimować religię smoleńską? Jaki ma w tym cel polityczny? Przecież wie, że żadnego zamachu nie było.
Najczęściej powtarzana jest teza, że Kaczyński chciałby odzyskać inicjatywę polityczną. Potrzebne jest mu to z dwóch powodów. Po pierwsze, do gry w obozie prawicy, tak by narzucić swoją wolę i Ziobrze, i Dudzie. Po drugie, do rozgrywki z Tuskiem i opozycją.
Zacznijmy od sytuacji na prawicy. Wojna rosyjsko-ukraińska przykryła postępujący w Zjednoczonej Prawicy kryzys i zatrzymała spadek jej poparcia. Z tego punktu widzenia okazała się dla rządzących politycznym złotem. Tylko – zapytajmy – których rządzących?
Zjednoczona Prawica, jeśli popatrzy się na działania jej liderów, jest coraz bardziej rozbita na dwie części. Dzieli ją przede wszystkim stosunek do Unii Europejskiej i do Zachodu. W grupie polityków nieufnych wobec Zachodu oczywiście bryluje Zbigniew Ziobro. Ale przecież niewiele różni się w tym od Jarosława Kaczyńskiego.
Jeżeli prześledzić jego wypowiedzi, wyraźnie widać, że konsekwentnie buduje teorię dwóch wrogów – Rosji i Niemiec. A Unia Europejska jest dla niego współczesną wersją Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
W listopadzie 2021 r. w przemówieniach z okazji rocznicy odzyskania niepodległości Kaczyński głosił: „Dziś (...) stoimy przed ogromnymi wyzwaniami, i tymi, które można na co dzień oglądać w polskiej telewizji czy internecie – chodzi o to, jak wszyscy państwo się domyślili, co dzieje się na części naszej granicy wschodniej – i tymi, których już tak łatwo nie można ujrzeć, które przychodzą do nas również z Zachodu”.
I rozwijał tę myśl: „Jaki jest wspólny mianownik tego, co się dzieje? Choć intencje są różne i różne są ośrodki, które prowadzą do tych konfliktów, otóż jest tak, że bardzo wielu po obu stronach Europy nie chce zaakceptować naszej podmiotowości, nie chce zaakceptować perspektywy naszego rozwoju, wzrostu naszej siły, wzrostu naszej determinacji, determinacji, by być narodem nie tylko niezależnym, wolnym, ale także silnym, liczącym się. Bo tylko taka Polska może przetrwać”.
Innymi słowy, zagrożenie dla Polski idzie ze Wschodu i z Zachodu. I to są zagrożenia równej mocy. Zresztą w cytowanym wywiadzie dla „Gazety Polskiej”, w którym Kaczyński zapowiedział reanimowanie religii smoleńskiej, najwięcej uwagi poświęcił... Niemcom. Oskarżał ich o próbę zdominowania Europy poprzez swoiste „lewarowanie” za pomocą uprzywilejowanych stosunków z Rosją.
Ta wojna, którą Kaczyński prowadził z Zachodem, z instytucjami unijnymi, miała bardzo konkretne formy. Prezes PiS patronował operacji budowy nacjonalistycznej międzynarodówki, z udziałem Viktora Orbána, Mattea Salviniego i Marine Le Pen, czyli polityków ewidentnie wrogich jedności europejskiej, za to mających znakomite kontakty z Moskwą. Szedł ramię w ramię z sojusznikami Putina i realizował ich plan rozwalania Zachodu.
Wojna rosyjsko-ukraińska przekreśliła tę grę. Zachód okazał się zjednoczony i solidarny. Przyjaźń z Ameryką została wzmocniona. A to wszystko okazało się główną gwarancją polskiego bezpieczeństwa.
Potwierdził to zresztą, odwiedzając Polskę, Joe Biden. Amerykański prezydent był do wizyty dobrze przygotowany, faworyzował Dudę, pomijał Kaczyńskiego. Ten zresztą odwdzięczył mu się, nie przychodząc na Zamek Królewski, kiedy Biden wygłaszał przemówienie. Krąży też w mediach wersja, że Kaczyński zrewanżował się i Dudzie, bo samolot, którym prezydent leciał do Rzeszowa na powitanie Bidena, nieprzypadkowo zawrócił do Warszawy.
Ale nie wpłynęło to w istotnym stopniu na punkt widzenia Białego Domu. Dudę chwaliły także amerykańskie media. Dziennik „Washington Post” doniósł, że Joe Biden określił go jako „brata” i chwalił jego przywództwo. Tak oto Andrzej Duda zaczął zbierać owoce swojej polityki. Przypomnijmy, ambasadorem w USA jest Marek Magierowski, były dyrektor jego kancelarii. Z tego samego miejsca wywodzi się Marcin Przydacz, wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za sprawy amerykańskie. Ostatnio Duda mocno wyszedł naprzeciw amerykańskim oczekiwaniom. Zawetował ustawę o TVN, zawetował lex Czarnek, złożył w Sejmie własny projekt ustawy o Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i w sprawie jej poparcia porozumiał się z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.
To dowodzi, że prezydent zaczął realnie i świadomie budować swoją pozycję. A wojna i postawa Zachodu jeszcze ją wzmocniły. Duda pokazał się jako „dobra” twarz rządzącej prawicy. A Kaczyński – jako twarz podejrzana. I nawet jego antyrosyjskie wypowiedzi i działania, idące dalej niż stanowisko Bidena i NATO, niewiele w tej sprawie pomogły.
Bo gdy Biden rzuca hasło, że wojna rosyjsko-ukraińska to wojna demokracji z autokracją, aż się prosi zapytać, jakie miejsce w tej dychotomii zajmuje prezes PiS.
W tej sytuacji reanimowanie religii smoleńskiej jest dla niego świetnym wyjściem. Bo zmusza wszystkich, i Dudę, i Morawieckiego, i Ziobrę, do powrotu do szeregu. Zwłaszcza że raport jako głównego podejrzanego wskazuje Tuska.
Tusk zresztą już zareagował. „Jeśli ktoś ma pomysł, żeby ze Smoleńska robić politykę, to najlepszy prezent dla Putina. To gra pod te nuty, które pisze Moskwa: dzielenie narodów, i to w bardzo wielu wymiarach”, zdążył skomentować. Widać, że perspektywa odgrzania Smoleńska nie za bardzo go pociąga. I ma odpowiedź na działania Kaczyńskiego – że jego gorliwość w podgrzewaniu atmosfery, nawet rzucona w Kijowie idea wysłania wojsk NATO do Ukrainy z „misją pokojową”, to bardziej element rozbijania jedności Zachodu, raczej prowokacja niż realna pomoc.
Oto więc znów stoją naprzeciw siebie Kaczyński i Tusk i licytują się, który z nich służy Putinowi.
W tej rozgrywce, o jedność Zjednoczonej Prawicy, o zachowanie politycznej inicjatywy, Kaczyński sięga po starą, sprawdzoną broń. Po Smoleńsk. Jako główny żałobnik, któremu Putin zabił brata, będzie poza podejrzeniami. Znów będzie mógł rzucać oskarżenia. To jego metoda na podgrzewanie atmosfery społecznej, na przejęcie roli przywódcy, Wielkiego Oskarżyciela. Tego, który wskazuje palcem zdrajców. Dowody są tu nieistotne, ważniejsza jest atmosfera właśnie. Bo wiadomo – im bardziej rozedrgana, tym bardziej nie trzeba dowodów. Można ujawniać spisek i prezentować mit. Że Lech Kaczyński zatrzymał Putina w Gruzji w 2008 r. (co jest nieprawdą), że był jego głównym przeciwnikiem (to była polska fantazja) i że został przez niego zgładzony przy milczącej aprobacie (to najłagodniejsza wersja oskarżyciela Donalda Tuska i Angeli Merkel (Jarosław Kaczyński zdążył już zasugerować, że jako Niemka z NRD może mieć powiązania ze Stasi). I wystarczy teraz tę tezę rozpropagować, mediów PiS ma dostatek... Że to bzdura? Że ludzie wyśmieją? Przepraszam, a co zwykli Rosjanie sądzą o wojnie, pardon, operacji specjalnej, wojsk moskiewskich w Ukrainie? Kogo najbardziej popierają?
Trumny smoleńskie dały Kaczyńskiemu władzę, teraz mają mu pomóc tę władzę zachować.
Do niedawna Polak z Węgrem szli ramię w ramię. Jarosław Kaczyński zafascynowany stylem rządów Viktora Orbána obiecywał „Budapeszt w Warszawie” i wspólne budowanie lepszej Unii Europejskiej. Zjednoczona Prawica z Fideszem wznosiła mury przeciwko migrantom i stawiała czoło Brukseli, broniąc własnej koncepcji praworządności. Orbán zachwalał Polskę, z którą można konie kraść. Ustanowiono nawet Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. W tym roku prezydenci obu krajów mieli świętować w Bochni, ale obchody anulowano. Andrzej Duda nie chciał występować publicznie z Jánosem Áderem. Przyjaźń skończyła się po wybuchu wojny w Ukrainie, obnażającej absurdalność sojuszu z państwem będącym sprzymierzeńcem Kremla.
Orbán nigdy nie potępił rosyjskiej inwazji. Podkreślał, że zachowuje neutralność. Po szczycie NATO ogłosił: – W wojnie Rosji z Ukrainą Węgry są po stronie Węgier. Pomagają potrzebującym, lecz chcą chronić własne interesy narodowe. Oba zdania nie są prawdziwe.
Orbán nie pomaga, odmawiając transportowania broni do Ukrainy przez węgierskie terytorium i nie zgadzając się na unijne embargo na rosyjskie paliwa. Inne sankcje przyjaciel PiS zaakceptował, choć twierdził, iż rozumie dążenie Rosji do posiadania swojej strefy wpływów. Dziwne słowa w ustach przywódcy, którego kraj jeszcze niedawno w takiej strefie egzystował. Naprawdę Orbán stoi po stronie Węgier, jeśli narodowy interes ogranicza do biznesu prowadzonego w imię utrzymania władzy?
Szyderczy rechot
Ceny paliw są kluczem do sukcesu politycznego. Tani gaz, tania ropa to zadowoleni obywatele głosujący na jego partię. Po wygranych przez Fidesz wyborach parlamentarnych węgierski premier poczuł moc i zaczął demonstrować prorosyjskość już całkiem otwarcie. Rechotał szyderczo, nazywając prezydenta Ukrainy swoim przeciwnikiem w kampanii, Węgrom z Zakarpacia oznajmił, że mogą się czuć bezpiecznie – w domyśle: rządzę ja, więc Rosja wam nie zagraża, a rosyjskie winy zaczął wręcz kwestionować. Jego komentarz do ludobójstwa w Buczy brzmiał: – Żyjemy w czasach, w których nie można wierzyć nawet w to, co widzimy. Gdy Władimir Putin zażądał płatności za gaz w rublach, zamiast w euro i dolarach, większość krajów europejskich postawiła weto, a Orbán się zgodził: – Nie mamy z tym problemu. Jeśli Rosja będzie chciała, będziemy płacić w rublach.
Wybielając Putina, przyjmując jego warunki, lekceważąc ofiary wojny, obrażając Zełenskiego, Orbán uderza w polskich sojuszników ze Zjednoczonej Prawicy. Wybryki kolegi z Budapesztu wyraźnie ich zaskoczyły. Oczywiście, doskonale zdawali sobie sprawę z jego uzależnienia od Moskwy. Rozbieżność poglądów w tej kwestii wychodziła na jaw niejednokrotnie, choćby sześć lat temu podczas Dnia Przyjaźni. Andrzej Duda mówił wtedy o zasadności sankcji na Rosję, prezydent Węgier – o potrzebie jak najszybszego ich zniesienia. Kością niezgody mógł być również popierany przez Węgry gazociąg Nord Stream 2. Mógł, ale nie był. Zjednoczona Prawica wszelkie różnice pomijała, nie z naiwności, lecz z wyrachowania. Chciała być ślepa i głucha, bo Węgry były potrzebne do walki z Unią.
Polityczna hipokryzja
Wraz z wybuchem wojny polityka przyjaźni zbudowana na zgniłych fundamentach runęła. Może dałoby się jeszcze zachować pozory, jeśli Orbán działałby bardziej dyplomatycznie – robił swoje, trzymając język za zębami. Były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski to właśnie sugerował, mówiąc w wywiadzie dla „Wprost”: – Gdyby siedział cicho, nikt nie miałby mu za złe interesów z Putinem. Ale po co się odzywa i buduje atmosferę na rzecz Rosji? Ostentacyjnej spolegliwości wobec Kremla nawet politycy Zjednoczonej Prawicy nie mogli zignorować. Pierwsze komentarze były spontaniczne: Sojusz PiS z Fideszem jest politycznym dzieckiem Jarosława Kaczyńskiego. Lecz dziś wszystko się zmieniło, Orbán przestał być przyjacielem; Zamrażamy na razie wszelkie kontakty poza niezbędnym minimum na poziomie rządu. A potem? Szczerze mówiąc, nie wiemy. Konsternacja była tym większa, że Orbán uznał Polskę za współwinną inwazji, ponieważ nalegała na przesunięcie granic NATO na wschód.
Najlepszym wyjściem byłoby definitywnie zerwać z kumplem Putina, o co apelowała opozycja. – Każdy dzień akceptacji tej patologii to hańba! – wołał poseł KO Franek Sterczewski na Twitterze. – To jest oczywiście w jakiejś mierze schizofrenia polityczna, a przede wszystkim polityczna hipokryzja. Władza z jednej strony ma ostre wypowiedzi i wyraźnie pokazuje w polityce ostrze antyputinowskie, a z drugiej nie tylko toleruje, ale i akceptuje to, że ich sojusznik jest sojusznikiem wroga – mówił w wywiadzie dla „Faktu” prezydent Bronisław Komorowski. – Po której stronie stoi pisowski rząd? – pytał Donald Tusk na antenie TVN24. – Nie można równocześnie wspierać Ukrainy i popierać kandydatury Marine Le Pen przeciwko prezydentowi Macronowi we Francji oraz Viktora Orbána, który jawnie wspiera Putina.
Piąta kolumna Putina
Na całkowite odcięcie się od Węgier Zjednoczona Prawica jednak nie przystanie. Bitwy z Brukselą pozostają priorytetem, a toczy się je przecież z pomocą Viktora. Stąd radość w pisowskich mediach, kiedy okazało się, że Fidesz ma czwartą kadencję. Dla Polski sukces premiera Orbána oznacza także, że Warszawa wciąż będzie mogła liczyć na Budapeszt – i vice versa – w walce o suwerenność w ramach Unii Europejskiej. Wojna nieco przesłoniła te kwestie, ale z pewnością nie na długo – pisał Jacek Karnowski na portalu wPolityce. Mimo wszystko ostatnie wybryki węgierskiego premiera wymagały zmiany narracji. Dotychczasowe uwielbienie dla Orbána trzeba było stonować, zachowując przy tym twarz i nie przyznając się do własnych błędów. Gdy minął szok, Prawo i Sprawiedliwość wespół z Solidarną Polską zaczęły kreślić przyszłą drogę, już nie przyjaźni, lecz współpracy. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” ogłosił, że będzie ona kontynuowana w sferach, które są możliwe. Prawo i Sprawiedliwość, tłumaczył prezes, patrzy krytycznie na postawę Węgier, chociaż Orbán ma powód, by nie zadzierać z Kremlem: – Zdajemy sobie sprawę z innych uwarunkowań gospodarki węgierskiej niż te występujące w Polsce. To przede wszystkim głębokie uzależnienie od Rosji w wielu wymiarach, jakie dokonało się za czasów postkomunistycznego premiera Ferenca Gyurcsányego. Prezesowi PiS wtóruje Zbigniew
Ziobro: – Siły, które rządziły Węgrami, doprowadziły do całkowitego uzależnienia Węgier od energetyki rosyjskiej. Dziś premier Węgier jest, można powiedzieć, związany całkowicie dostawami gazu i ropy od Rosji. No tak, racja stanu. Tyle że obaj politycy nie uwzględnili faktu, że kontrakt na gaz zawarty z Rosją przez poprzedni lewicowo-liberalny rząd już wygasł, a Orbán zawarł w ubiegłym roku nową umowę na 15 lat z możliwością przedłużenia o kolejne 10. Warto też wspomnieć, że wcześniej, w 2014 roku, powierzył rosyjskiej spółce Rosatom rozbudowę jedynej węgierskiej elektrowni jądrowej. Osobliwego wybraliśmy sobie przyjaciela. Niebezpiecznego dla nas, dla NATO i dla Unii – ostrzega prezydent Aleksander Kwaśniewski. – Trudno działać z człowiekiem, który kwalifikuje się do określenia jako piąta kolumna Putina. Jak robić wspólną politykę w momencie, kiedy nawet nie wiemy, czy informacje z naszych spotkań nie są przenoszone później gdzie indziej?
Tymczasem Orbán znów mówi jednym głosem z pisowskim rządem: – Są na linii polsko-węgierskiej różne interesy, które uniemożliwiają reprezentowanie takiego samego stanowiska w niektórych kwestiach. Ale to nieważne, bo współpraca polsko-węgierska i w ramach Grupy Wyszehradzkiej to nie jest sojusz geopolityczny. Nie po to powstał, by prowadzić wspólną politykę zagraniczną. Powstał, aby kraje środkowoeuropejskie mogły skuteczniej realizować zbieżne interesy wobec Brukseli w ramach UE. Tu współpraca z Polakami nie ucierpiała.