Piszę dla siebie
Gwiazda wśród gwiazd. Jego twórczość znają miliony. Philip LaZebnik będzie pracował dla gdyńskiego producenta
Należy do najlepszych scenarzystów muzycznych filmów animowanych na świecie. Ma w swoim dorobku wiele kultowych produkcji. Należą do nich m.in. ulubione nie tylko przez dzieci, ale także przez dorosłych – „Pocahontas”, „Mulan”, „Książę Egiptu”, „Droga do El Dorado”. Pisał też scenariusze do seriali fabularnych, jak np. „Star Trek”, oraz musicale. Niedawno kilka dni spędził w Gdyni. Po cichu, bez rozgłosu, fleszy i kamer. Jego wizyta nad polskim morzem związana była z podpisaniem umowy z KAZstudio, wytwórnią filmów animowanych, która ma w swoim dorobku popularny nie tylko w Polsce serial „Rodzina Treflików”.
– Pracował pan dla największych wytwórni, Disneya czy Dream Works. Jakie są pana doświadczenia z europejskimi producentami filmów animowanych?
– Od długiego czasu mieszkam w Danii, gdzie w ostatnich 20 latach pracowałem przy wielu projektach w różnych częściach Europy – filmach, serialach telewizyjnych czy musicalach. Jeden z moich musicali grany jest obecnie w Czechach. Pracowałem też przy „Księciu Egiptu” wystawianym na West Endzie. Współpracowałem już wcześniej w Polsce przy projektach filmów animowanych, ale nie zostały one, niestety, ostatecznie zrealizowane, co dość często zdarza się w branży filmowej. To jest pierwszy raz, kiedy pracuję nad pełnometrażowym filmem animowanym w Polsce od samego początku, co jest dla mnie bardzo ekscytujące.
– Miał pan już wcześniej jakieś zawodowe kontakty z Polską?
– Tak. Przez wiele lat związany byłem z projektem Kids Kino Lab realizowanym w ramach Festiwalu „Nowe Horyzonty”. Organizowane są na nim warsztaty, na których uczę innych, jak pisać scenariusze i realizować kino o familijnym charakterze. – Jak trafił pan do Gdyni? – Żona mojego agenta jest Polką i również producentem filmów animowanych. I to przez nią ludzie z wytwórni KAZstudio do mnie dotarli. Szukali osoby, która będzie mogła zrealizować ich projekt, czyli pełnometrażowy film animowany z Treflikami w rolach głównych. Kiedy tu przyjechałem, zobaczyłem całe spektrum działalności tej grupy, która przecież znana jest z produkcji puzzli nie tylko w Polsce. Poznałem właściciela, zobaczyłem fabrykę z puzzlami, z grami, których sam jestem wielbicielem. Obejrzałem też studio, przyjęto mnie bardzo ciepło.
– Czy ten projekt tworzony we współpracy z gdyńską firmą to trudne zadanie?
– Myślę, że raczej jest on wypełniony dobrymi emocjami. Nie ma łatwych filmów do zrobienia i każdy jest dużym wyzwaniem. Dla mnie podstawową rzeczą będzie przełożenie wypracowanego i znanego już brandu z serialu telewizyjnego na język filmowy, bardziej uniwersalny, międzynarodowy, aby dotrzeć do szerszego kręgu odbiorców. To będzie bardzo ciekawa współpraca. Wiem też, że mogę liczyć na duże wsparcie zespołu KAZstudia.
– Podpisał pan umowę, co oznacza, że ma pan już jakiś pomysł na tę bajkę? O czym ona będzie i czy zostanie umiejscowiona w polskich realiach?
– Nie wiem, ile mogę zdradzić marketingowo. Przede wszystkim będzie to przygodowa produkcja oparta na życiu rodziny Treflików. Będzie ona odsłaniała niektóre sekrety i tajemnice, które w serialu nie do końca były wyjaśnione. To będzie pierwszy poklatkowy musical, ale ja kocham ten gatunek i dlatego szczególnie cieszy mnie ta współpraca.
– W „Pocahontas” czy w „Mulan” mieliśmy do czynienia z silnymi kobietami, które odnajdywały siebie, a jak będzie tutaj?
– Na razie projekt owiany jest jeszcze tajemnicą i nie będziemy zdradzać zbyt wielu szczegółów. Na pewno będzie to mocno przygodowa historia – na tym nam zależy. To, co mogę zdradzić – w filmie będzie dużo różnorodności oraz zostaną w nim podkreślone wartości rodzinne, podobnie jak są one obecne w serialu o Treflikach. Będzie to z pewnością kino bardzo familijne.
– Czy trudno pisze się scenariusze do bajek dla dzieci?
– Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy pisze się scenariusz dla dorosłych, czy dla dzieci; czy to jest animacja, czy klasyczna fabuła. Najważniejsze jest to, aby scenariusz był ciekawy i aby w ostatecznej wersji film chciało się obejrzeć. Nigdy nie piszę dla dzieci albo dla dorosłych. Piszę dla siebie. To musi być interesujące i jak najlepsze. Liczy się opowiadana historia.
– Pakiet stworzonych przez pana postaci jest bardzo szeroki, ale i ciepły, barwny. Skąd czerpie pan inspiracje?
– To nigdy nie jest praca jednej osoby. Nad takim scenariuszem pracuje wielu ludzi, całe zespoły. Są to godziny dyskusji, konsultacji, wszystko jest szeroko omawiane. Nie wszystko zresztą mogę zdradzić. Nigdy nie zaczynam od kartki papieru i pisania. I właśnie będąc tutaj, gdy szedłem na długi spacer przy sporym mrozie, nagle przyszła mi do głowy pewna historia. Zatem tak to czasami się dzieje. W przypadku „Pocahontas” czy „Mulan” było trochę inaczej, bowiem tam były gotowe historie. To było oparte na pewnych opowieściach, legendach, często bardzo szczegółowych, i należało pomyśleć, jak je najlepiej przedstawić. Poza tym zupełnie inaczej wygląda praca w dużym studiu, gdzie przy stole siedzi kilkadziesiąt osób i one wszystkie mają swój udział w procesie twórczym.
– Woli pan pracować z mniejszymi producentami, gdzie jest więcej miejsca na własne pomysły, na inwencję twórczą, ale trzeba skupić się na całości?
– Naturalnie, praca dla dużego studia jest inna niż ta dla małego. W tym drugim przypadku jest w istocie więcej miejsca na własną inwencję, można tu mieć więcej swojego wkładu. Jednak współpraca z dużym studiem, jak Dream Works, ma swoje zalety. Przy takiej produkcji czasem pojawiają się nagle jakieś nowe wątki, postacie, które później bardzo ubarwiają fabułę.
– W kilku przypadkach jest pan absolutnym ojcem scenariusza. Ale rozumiem, że jest grupa współpracowników, a tworzenie dzieła to pewien proces.
– Przy każdej produkcji współpraca wygląda inaczej. W przypadku „Księcia Egiptu” byłem jedynym scenarzystą, zatem sam to wszystko pisałem i opracowałem. Jednak w innych przypadkach rzeczywiście bywa tak, że tych współpracowników czy współscenarzystów jest kilku.
– Którą produkcję i postać lubi pan najbardziej i najlepiej wspomina?
– Moją ulubioną postacią jest ta, nad którą właśnie pracuję. Tak więc teraz jest to Treflik (śmiech). Gdybym miał być szczery, to bardzo lubię Mulan, a że przy „Księciu Egiptu” pracowałem też nad musicalową wersją tego filmu, gdzie poza Mojżeszem i Ramzesem pojawiła się też nowa postać, Nefertari, ją darzę również szczególną sympatią. Tak więc mam ulubione postaci, choć, jak powtarzam, najbliższa jest mi zawsze ta, nad którą właśnie pracuję.
– Czy zna pan polskie produkcje animowane, jak „Bolek i Lolek” czy „Zaczarowany ołówek”, które były bardzo popularne nie tylko w naszym kraju?
– Oczywiście, że znam i bardzo sobie cenię polską animację. Znam też Marka Skrobeckiego, reżysera filmu, do którego napiszę scenariusz, który jest twórcą Treflików i szefem artystycznym gdyńskiego studia. To także współtwórca oscarowej produkcji „Piotruś i Wilk”. Jest zatem znany w tym świecie i cieszę się, że będziemy razem pracować.
– Pana filmy obejrzały na świecie miliony osób. Ze wszystkich jest pan zadowolony?
– Rzeczywiście, zdarza się tak, że nie zawsze to, co wymyślimy sobie w głowie, co sobie wyobrażamy, uda się przełożyć wprost na animację. Są tacy animatorzy, jak np. jeden z twórców „Pocahontas”, notabene znakomity profesjonalista, który jak gdyby dał życie głównej bohaterce i był bardzo zadowolony z efektów. Zdarzają się jednak także animatorzy, którzy już tak dobrze nie radzą sobie z zadaniem. Widać, że ten poziom jest inny, ale o szczegółach wolałbym nie mówić.
– Czy ciągle jeszcze z przyjemnością ogląda pan swoje filmy?
– Oglądam tylko wtedy, kiedy jestem już do tego zmuszony (śmiech). Choć bywają sytuacje, że po prostu muszę ponownie obejrzeć któryś ze swoich filmów. Staram się jednak tego unikać, gdyż chcę mieć świeży obraz, świeżą głowę. Zanim film się ukaże, oglądam go tysiące razy na różnych etapach produkcji, znam go doskonale i czasem mam tego już zwyczajnie dość.
– Dziękuję za rozmowę.