Ile razy wstaniesz z krzesła?
Każdy chciałby do końca życia zachować sprawność pozwalającą normalnie funkcjonować. Nie jest to jednak proste w sytuacji, gdy np. unikamy aktywności fizycznej. Wtedy zniedołężnienie związane z wiekiem na pewno dopadnie nas szybciej.
Jak twierdzi prof. Aleksander Kabsch, wybitny specjalista w dziedzinie biomechaniki i biomechaniki klinicznej, codzienna minimalna dawka ćwiczeń fizycznych jest niezbędna do utrzymania odpowiedniej siły i sprawności mięśni szkieletowych. A od tego zależy nasza ogólna sprawność. Zachodzące z wiekiem zmiany w układzie mięśniowo-szkieletowym odzwierciedlają nie tylko proces starzenia się organizmu człowieka, ale są również następstwem ograniczenia aktywności fizycznej. By temu w jakiś sposób przeciwdziałać konieczna jest odpowiednia rehabilitacja ruchowa. Pomocne też jest regularne wykonywanie testów, potwierdzających jej efekty.
Jednym z najbardziej znanych i zalecanych przez Międzynarodową Radę Nauk o Sporcie i Wychowaniu Fizycznym (ICSSPE – CIEPSS) jest test Fullerton, uznany za wyjątkowo użyteczny w całościowej ocenie sprawności fizycznej osób w starszym wieku. Opracowany został w 2001 roku przez naukowców z Californian State University w Fullerton. Test składa się z sześciu części. Każda część oceniana jest oddzielnie, w zależności od płci i wieku osoby badanej. Twórcy testu wyróżnili siedem kategorii wiekowych: 60 – 64 lat, 65 – 69, 70 – 74, 75 – 79, 80 – 84, 85 – 89 i 90 – 94. Poniżej wyjaśniamy, jak można samemu przeprowadzić test (przy niewielkiej pomocy np. domowników) i jakie wyniki uznaje się za prawidłowe. Co istotne – poszczególne zadania należy wykonywać w podanej niżej kolejności. Przygotujmy też ciężarek 2 kg (dla kobiet) lub 3,5 kg (dla mężczyzn) oraz linijkę 30 cm. Teraz możemy już zaczynać test Fullerton.
1. Wstawanie z krzesła (30 Second Chair Stand) – celem jest ocena siły dolnej części ciała. Siadamy na krześle z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Plecy muszą być wyprostowane, a stopy ustawione w linii tułowia. Następnie wstajemy do pozycji wyprostowanej i ponownie siadamy. W ciągu 30 sekund staramy się powtórzyć tę czynność możliwie jak największą liczbę razy.
2. Zginanie przedramienia (Arm Curl Test) – ćwiczenie ocenia siłę mięśni górnej części ciała. Konieczny będzie ciężarek ważący 2 kg dla kobiet i 3,5 kg dla mężczyzn. Siedząc na krześle i trzymając ciężarek w sprawniejszej ręce, staramy się uginać ją jak największą liczbę razy w ciągu 30 sekund.
3. „Drapanie się” po plecach (Back Scratch) – to zadanie ocenia elastyczność górnej części ciała. W pozycji siedzącej staramy się dotknąć na plecach palcami jednej dłoni do drugiej, przy czym jedna ręka musi być przełożona nad barkiem. Osoba nam pomagająca mierzy linijką oddalenie lub zachodzenie na siebie czubków środkowych palców obu dłoni.
4. Dosięgnięcie w pozycji siedzącej (Chair Sit and Reach) – w tym przypadku sprawdza się elastyczność dolnej części ciała. Zadanie polega na tym, że siedząc na krześle, prostujemy jedną nogę tak, by opierała się piętą o podłogę. Następnie staramy się dosięgnąć dłonią jak najdalej wzdłuż wyciągniętej nogi i utrzymujemy tę pozycję przez dwie sekundy. Należy zmierzyć odległość między czubkami palców dłoni a stopy (zachodzenie lub oddalenie).
5. Próba wstań i idź (8 Foot Up and Go) – ocena zwinności i równowagi. W odległości 2,44 m (8 stóp) od krzesła stawiamy pachołek. Następnie na komendę „start” wstajemy i staramy się możliwie jak najszybciej przejść (ale nie biec) do pachołka i wrócić do pozycji siedzącej na krześle. Zapisujemy uzyskany czas.
6. Sześciominutowy marsz (6 Minute Walk Test) – ćwiczenie sprawdza tolerancję wysiłku. Zadanie najlepiej wykonać na stadionowej bieżni. Rozpoczynamy marsz i uruchamiamy stoper. Celem jest przejście jak najdłuższego dystansu w ciągu 6 minut. W razie potrzeby można się zatrzymać i po odpoczynku kontynuować marsz (czasu jednak nie zatrzymujemy!).
Alternatywnym rozwiązaniem dla 6-minutowego marszu może być 2-minutowy marsz (2 Minute Step) w miejscu w taki sposób, by unoszona noga sięgała połowy drugiego uda. Zliczamy liczbę uniesień prawej nogi.
Skoro już poćwiczyliśmy i zapisaliśmy uzyskane wyniki, porównajmy je z ustalonymi normami dla kobiet i mężczyzn. Co jakiś czas starajmy się powtarzać test Fullerton, co pozwoli nam ocenić, czy nasza sprawność utrzymuje się na dotychczasowym poziomie, czy też ciągle się pogarsza. miejsca. Mniejsze ozdoby wieszam, na czym się da, niech sobie spokojnie zbierają kurz. Jeszcze malutkie jajeczka na patykach gdzieś trzeba poupychać. I oczywiście mam rzeżuchę, ale jak co roku zbyt późno wysianą. Na nic zdają się modły, żeby w drodze wyjątku przyspieszyła wzrost.
Niedzielę Wielkanocną dobrze jest spędzić z rodziną, ale taką, z którą żyje się dobrze na co dzień. Obojętnie, czy to my pojedziemy do nich, czy oni przybędą do nas. I w pierwszym, i w drugim przypadku dla starszych ludzi jest to męczący dzień. Dlatego w Poniedziałek Wielkanocny tylko się odpoczywa w miłym towarzystwie żółciutkich kurczaczków, sympatycznych zajączków i białych baranków. mkaminska@angora.com.pl
– Jak pandemia wpłynęła na sytuację pacjentów z rakiem jelita grubego?
– Minione dwa lata doprowadziły do opóźnień w diagnostyce, w efekcie czego notujemy obecnie wzrost liczby przypadków nowotworu w zaawansowanym już stadium. Pandemia wydłużyła też czas oczekiwania na zabieg operacyjny, co prowadzi do progresji choroby, często do takiego stadium, w którym leczenie jest już praktycznie niemożliwe. Pogorszenie sytuacji pacjentów świetnie widać w zebranych przez nas danych porównawczych. W czasie pandemii obserwowaliśmy krytyczne spadki liczby wszystkich kontaktów z ośrodkami ochrony zdrowia w zakresie profilaktyki, diagnostyki i leczenia chorych z rakiem jelita grubego. – Ile osób choruje w Polsce na raka jelita grubego? – Obecnie każdego dnia ok. 50 osób dowiaduje się, że ma ten rodzaj raka, a 30 osób traci z jego powodu życie. Rocznie oznacza to ok. 19 tys. nowych przypadków i ok. 12 tys. zgonów. Rak jelita grubego jest drugim najczęściej występującym nowotworem złośliwym oraz drugą, po raku płuca, przyczyną zgonów. – Kto jest najbardziej narażony na zachorowanie? – Rak jelita grubego to przede wszystkim choroba, której głównym czynnikiem ryzyka jest wiek. Dlatego też po 50. roku życia ryzyko zachorowania znacząco wzrasta. Najwięcej przypadków notuje się u osób po 75. roku życia. Ryzyko zachorowania u mężczyzn jest 1,5 raza wyższe niż u kobiet. Istotne znaczenie mają też obciążenia rodzinne, kiedy rak występował u rodziców czy rodzeństwa. Jest także grupa osób z chorobami zapalnymi jelit lub pewnymi zespołami genetycznymi, które predysponują do zachorowania.
– Na te czynniki nie mamy wpływu, a co z tymi, które zależą od naszego zachowania?
– To tzw. czynniki środowiskowe, których wpływ na rozwój raka jelita grubego udokumentowano naukowo. Chodzi głównie o: niezdrową dietę z dużą ilością czerwonego mięsa i szkodliwych tłuszczów, otyłość, niskie spożycie warzyw i owoców, palenie papierosów, brak aktywności fizycznej.
– Co sprawia, że w jelicie grubym dochodzi do zmian nowotworowych?
– Pod wpływem wspomnianych czynników ryzyka tworzą się tam zmiany, określane mianem gruczolaków, zwanych powszechnie polipami. Te początkowo łagodne zmiany po pewnym czasie, w wyniku różnych mutacji genetycznych, mogą się przerodzić w raka. Jednak wciąż nie znamy bezpośredniego czynnika inicjującego chorobę. Jego odkrycie oznaczałoby olbrzymi przełom w diagnostyce, profilaktyce i leczeniu tego groźnego nowotworu.
– Ostatnio pojawiła się teoria upatrująca przyczyn choroby w nierównowadze między kwasami żółciowymi, niezbędnymi do trawienia i wchłaniania tłuszczów.
– Ta koncepcja ma związek z nowym spojrzeniem na naszą mikrobiotę jelitową. Zaburzenia w jej funkcjonowaniu mogą prowadzić do powstawania tzw. wtórnych kwasów żółciowych, których część wywołuje stan zapalny i zmienia skład flory jelitowej naszego organizmu, co może zainicjować proces nowotworzenia. Konsekwencją tego może być właśnie rak. Wciąż jednak brak jest przekonujących i odpowiednio udokumentowanych danych na ten temat.
– Czy wszystkie polipy mogą stać się zaczątkiem nowotworu?
– Nie. Dotyczy to jedynie kilku procent takich zmian, które ulegają progresji nowotworowej. Rzecz w tym, że nie wiemy, które z nich przekształcą się w raka. Dlatego złotą zasadą jest usuwanie większości polipów wykrytych w czasie kolonoskopii.
– Jakie objawy sugerują możliwość pojawienia się choroby?
– Z tym jest problem, bo rak jelita grubego we wczesnych stadiach rozwoju nie daje praktycznie żadnych objawów. Taka sytuacja może trwać kilka miesięcy, a nawet rok od momentu pojawienia się ogniska choroby. Z czasem naszą czujność powinny wzbudzić takie objawy, jak: anemia, zmiana rytmu i częstości wypróżnień, stolec węższy niż zwykle, utrata masy ciała bez znanej przyczyny, krew w stolcu. – Na czym polega diagnostyka w tym przypadku? – Pierwszym i podstawowym badaniem jest kolonoskopia, czyli wizualizacja jelita grubego od wewnątrz metodą endoskopową. Pozwala to zlokalizować ewentualne zmiany chorobowe wymagające interwencji. Oczywiście możemy skorzystać też z dodatkowych metod diagnostycznych, takich jak rezonans magnetyczny czy tomografia komputerowa, które pozwalają sprawdzić, czy już nie doszło np. do ewentualnych przerzutów.
– Kto i kiedy powinien decydować się na kolonoskopię?
– Warto w tym miejscu wyjaśnić różnicę między profilaktyką a diagnostyką. W tym drugim przypadku chodzi o badanie wykonywane wtedy, gdy podejrzewamy chorobę na podstawie objawów. Natomiast o badaniach profilaktycznych mówimy w odniesieniu do osób z grupy ryzyka, ale zdrowych i bez objawów. U nich bowiem istnieje większe prawdopodobieństwo pojawienia się gruczolaków w jelicie grubym. W profilaktyce raka jelita grubego ważnym badaniem jest immunochemiczny test na krew utajoną w stolcu (FIT). U osób bez objawów wykrywa on niewidoczną bez mikroskopu krew w stolcu. Kolonoskopia z kolei jest zarówno metodą profilaktyczną, jak i diagnostyczną.
– Do czego najczęściej sprowadza się leczenie raka jelita grubego?
– Wszystko zależy od stadium zaawansowania choroby. W jego początkowym stadium mamy do czynienia z polipem zawierającym komórki rakowe, które nie naciekają głębokich warstw ściany jelita. Jego usunięcie podczas kolonoskopii za pomocą endoskopu może wystarczyć do całkowitego wyleczenia raka. Natomiast gdy nowotwór jest bardziej zaawansowany, konieczne jest wycięcie fragmentu jelita, co już wymaga zabiegu chirurgicznego. Najbardziej inwazyjnych działań wymagać będą chorzy, u których doszło już do przerzutów do innych narządów. Potrzebne tu jest dodatkowo systemowe leczenie onkologiczne – chemioterapia, immunoterapia, a w raku odbytnicy także radioterapia.
– Czy w ostatnim czasie pojawiły się jakieś nowe metody leczenia?
– W leczeniu wczesnego raka jelita grubego coraz większe znaczenie zyskują techniki endoskopowe, które są metodami małoinwazyjnymi. Za pomocą nowoczesnych narzędzi wprowadzanych do jelita przez endoskop dokonuje się miejscowego usunięcia zmiany nowotworowej. Pozwala to wyleczyć raka bez konieczności usuwania jelita. Dodatkowe korzyści to skrócenie czasu pobytu pacjenta w szpitalu i mniejsze ryzyko powikłań w porównaniu z tradycyjnymi zabiegami chirurgicznymi. W metodach chirurgicznych dużym postępem w ostatnim czasie jest upowszechnianie się metod laparoskopowych. W zaawansowanym stadium raka olbrzymim postępem jest dobór odpowiedniej terapii w zależności od typu nowotworu jelita grubego u danego pacjenta. Pozwala na to postęp, jaki dokonuje się w diagnostyce genetycznej, co umożliwia stosowanie terapii celowanych, które w wielu przypadkach umożliwiają wyleczenie lub znaczną poprawę rokowania chorych.
– Jakie są i od czego zależą rokowania w przebiegu tego nowotworu?
– Obecnie 90 proc. pacjentów z rakiem jelita grubego przeżywa pięć lat od rozpoznania, jeśli nowotwór został wykryty we wczesnym stadium rozwoju. Natomiast jeśli leczenie rozpoczęło się w ostatnim, czwartym stadium choroby, jedynie 10 proc. takich pacjentów ma szansę przeżyć pięć lat.
– Czy możemy w jakiś sposób starać się przeciwdziałać pojawieniu się choroby?
– Oczywiście, pod warunkiem ograniczenia – o ile to możliwe – wpływu wspomnianych wcześniej czynników ryzyka. Od 20 lat prowadzony był w Polsce program badań przesiewowych raka jelita grubego, co przyczyniło się zarówno do częściowego „oswojenia się” społeczeństwa z tym schorzeniem, jak i do ograniczenia zachorowalności na ten rodzaj nowotworu.
– Mówi pani o tym w czasie przeszłym. To znaczy, że obecnie program nie jest kontynuowany?
– Z końcem ubiegłego roku postanowiono zmienić sposób jego finansowania, ale trwające procedury legislacyjne wstrzymały program. Zgodnie z założeniami od 1 stycznia za stronę finansową ma odpowiadać Narodowy Fundusz Zdrowia, a nie ministerstwo, jak to było dotychczas. Mam nadzieję, że program zostanie wkrótce wznowiony.
– Czy rzeczywiście musi on jednak promować kolonoskopię jako podstawowe narzędzie profilaktyki w tym przypadku?
– Poruszył pan niezwykle istotny temat. Jako Centralny Ośrodek Koordynujący Program Badań Przesiewowych raka jelita grubego mamy wieloletnie doświadczenie wynikające z prowadzenia wspomnianego programu i uważamy, że pierwszym krokiem powinno być testowanie pod kątem obecności krwi utajonej w kale. Dopiero w przypadku pozytywnego wyniku testu pacjent kierowany byłby na kolonoskopię. Taki sposób postępowania pozwoliłby wcześniej wychwycić te osoby, które na pewno odniosą korzyść z kolonoskopii. Przyniosłoby to również wymierne korzyści dla systemu opieki zdrowotnej, bo przecież test na krew utajoną jest nieporównywalnie tańszą procedurą. Ponadto o wiele więcej osób zdecydowałoby się na taki test niż na kolonoskopię. Wyniki pilotażu z testem FIT, przeprowadzonego w ostatnich latach w ramach programu badań przesiewowych, jednoznacznie wykazały, że więcej osób zgłasza się na to badanie. W przypadku negatywnego testu na obecność krwi utajonej w kale powtórne badanie powinno być przeprowadzane po dwóch – trzech latach. Mam nadzieję, że takie właśnie zasady, przy zachowaniu wysokiej jakości badań kolonoskopowych dla osób z dodatnim wynikiem testu FIT, wprowadzone zostaną wraz ze wznowieniem programu badań przesiewowych raka jelita grubego.
Chciałbym nieco uzupełnić i rozszerzyć wiedzę o tym, który do niedawna mówił o wyimaginowanej wspólnocie, a wspomnianą przez p. Artura Bukaja (ANGORA nr 14), ponieważ w pełni na to zasługuje jako pożal się Boże zwierzchnik Sił Zbrojnych. Po miesiącu wojny Rosja – Ukraina przebywający z dwudniową wizytą prezydent USA Joe Biden mówił między innymi o tym, że wolny świat musi bronić demokracji, bo jest ona niezbędna dla wolności człowieka nie tylko dzisiaj, ale i dla przyszłych pokoleń. Niestety, w demolce tej naszej raczkującej dopiero demokracji ten pan (mała litera zamierzona) ma swój główny udział. Jednak po wizytach Kamali Harris, Blinkena, Austina i Bidena nasza władza powinna przemyśleć, po której jest stronie. Bo nie może być tak, że jesteśmy trochę demokratami, trochę autokratami albo na odwrót. Mają o czym myśleć Kaczyński, Morawiecki i Duda.
Zwłaszcza ten ostatni, o którym już dawno napisano na jednym ze znanych portali politycznych: „Chcesz się dowiedzieć, o czym rozmawiał Duda z... (tu pada nazwisko prezydenta lub premiera innego kraju)? Poczekaj na konferencję prasową po rozmowach, bo zawsze coś dodaje od siebie. Treść artykułu krytyczna wobec Dudy, zakończona sugestią do głów państw, że jest człowiekiem niepotrafiącym trzymać języka za zębami, gdy porusza się tematy objęte poufnością, powodującą palenie dalszych rozmów i wysiłków, o ważnych sprawach geopolitycznych planowanych do rozstrzygnięcia i rozpatrzenia w grupach eksperckich. Smutne to i przykre, świadczące o niedorosłości i niedojrzałości w sprawowaniu urzędu zwierzchnika Sił Zbrojnych.
Ludzie mentalność zmieniają bardzo wolno. To, co władza zrobiła do tej pory w kraju od 2015 roku, powoduje, że nadal pozostajemy na konfliktowym kursie z UE. Polityczną koniecznością pozostaje zmiana władzy, a w pierwszej kolejności likwidacja KURwizji – i to jak najszybciej. Dlaczego? Ponieważ kłamstwo i manipulacja są takie same jak w Rosji Putina. Ta putinizacja mediów trwa o wiele dłużej, a u nas jest na wczesnym etapie. Dlatego tak zwana publiczna TV powinna ulec likwidacji.
Prezydent USA ostrzegł, że to zagrożenie wojenne na wielką skalę będzie trwało długo, i ma moim zdaniem rację, nawet jeżeli Putina już nie będzie. Książka
Catherine Bolton wydana w tym roku „Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi” potwierdza moje przekonanie. Wiele informacji tam zawartych musiało być na biurku obecnego i poprzednich prezydentów USA. Nasza władza zachłyśnięta art. 5 traktatu waszyngtońskiego myśli naiwnie, że tylko USA będą walczyć z Putinem, gdziekolwiek by napadł. Joe Biden mówił o nieoddaniu ani centymetra ziemi członka NATO w imieniu swojego narodu. A co z resztą 29 członków NATO? Czy wszyscy wyślą swoje wojsko na wojnę? Mogą, ale nie muszą. O wysłaniu wojska (właśnie zgodnie z art. 5 traktatu) na wojnę decydują wewnętrzne uregulowania prawne każdego członka NATO. Tu, niestety, nie ma automatu. Słowne deklaracje na międzynarodowych forach premierów czy prezydentów, że „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, to tylko słowa. Skąd my to znamy?
Coś mi się wydaje, że jeszcze w tym roku Niemcy będą musieli zamontować w swoich domach liczniki na gaz, prąd i wodę. Czy elektorat PiS wiedział o tym, że ich nie mieli i dlaczego?
Zawierucha wojenna na Ukrainie i ponadmilionowa fala uchodźców przekraczających polską granicę przesłoniły nam obraz dramatycznej sytuacji gospodarczej w Polsce, szalejącej inflacji, narastającej drożyzny oraz ogromnego zadłużenia Skarbu Państwa przy jednoczesnych licznych przypadkach marnotrawienia środków publicznych przez rządzącą ekipę. Sytuację komplikuje fakt, że nadal jesteśmy w znacznym stopniu uzależnieni od dostaw rosyjskiego gazu i ropy naftowej. Podniesienie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej uderzy boleśnie w licznych kredytobiorców. Sytuacja jest więc bardzo trudna, zwłaszcza że musimy pomóc licznym ukraińskim uchodźcom szukającym w Polsce schronienia przed bandyckimi bombardowaniami obiektów cywilnych na Ukrainie.
Przedstawione powyżej okoliczności wskazują jednoznacznie na tchórzostwo szefa partii rządzącej, który odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo państwa. W obawie przed reakcją Zbigniewa Ziobry oraz jego kilkunastu pomagierów, którzy skutecznie blokują dopływ unijnych miliardów do Polski, toleruje jego działania na szkodę Polaków, gdyż niesłusznie obawia się utraty większości głosów w Sejmie, popełniając w ten sposób zasadniczy błąd. Rozumiem motywy takiego postępowania, gdyż po utracie władzy muszą się on i jego najbliżsi poplecznicy liczyć z pociągnięciem do odpowiedzialności za niezliczone machlojki, ale chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że – nomen omen – minister sprawiedliwości, który nie uznaje europejskiej praworządności, rozbijając w ten sposób wraz z Orbánem unijną jedność ku uciesze Putina, będzie zmuszony, nawet po pozbawieniu go urzędów państwowych, nadal popierać tzw. zjednoczoną prawicę, gdyż w przeciwnym wypadku stanie przed sądem wraz z przywódcami PiS-u.
Tchórzostwo nadprezesa objawia się również w innym przypadku. Jak się okazuje, według oficjalnych danych w Polsce w okresie trwania wojny na Ukrainie, na skutek obawy przed reakcjami durnych antyszczepionkowców, zmarło więcej osób na COVID-19 niż na Ukrainie w wyniku rosyjskich bombardowań. Ktoś, kto doprowadził do takich wyników, plasujących Polskę w absolutnej czołówce światowej pod względem liczby zgonów na koronawirusa, wzdragając się przed wprowadzeniem obowiązkowych szczepień, powinien ponieść pełną odpowiedzialność za nieuzasadnioną śmierć wielu Polaków...
Prawdziwym nieszczęściem Polski są jednak (...) ci, którzy bezmyślnie popierają pisowską władzę, która sprytnie zastosowała korupcję polityczną w postaci „pincet plus”. Niestety, ciągle cierpimy na niedostatek prawdziwych patriotów, z których większość zginęła w powstaniu warszawskim, w ruchu oporu i w ubeckich katowniach, pomijając już tych, którzy uciekli z Polski po wojnie w obawie przed stalinowskim terrorem lub pozostali poza granicami, jak wielu żołnierzy Andersa czy Maczka. Przy kłótliwej opozycji perspektywy naszej przyszłości nie rysują się w różowych barwach, zwłaszcza że rządy PiS-u pchają nas do całkowitego bankructwa.
Ktoś kiedyś powiedział, że historia się powtarza, ktoś inny, że to ludzie powtarzają historię, i kto ma rację?
Neville Chamberlain, premier Wielkiej Brytanii, prowadził w 1938 r. negocjacje z Hitlerem, stosując taktykę zachowania pokoju za wszelką cenę. Wracając z Monachium, obiecywał światu pokój; pokoju nie było, wojska niemieckie bez walki zajęły Czechosłowację, a w 1939 r. zaatakowały Polskę (...). Takich spotkań tych przywódców było wiele. W 2019 r. odbyło się też spotkanie przywódców Ukrainy, Niemiec, Rosji i Francji, co skutkowało między innymi częściowym czasowym zawieszeniem broni na wschodnim froncie ukraińskim. Macron, oprócz innych przywódców UE, w lutym 2022 r. negocjował z Putinem, próbując przekonać świat, że uratował pokój. To wtedy padły słowa prezydenta Francji: „To do mnie należało zablokowanie gry, aby zapobiec eskalacji i otworzyć nowe perspektywy. Ten cel jest dla mnie spełniony”. Wszyscy szukali wyjścia z tej niebezpiecznej dla świata sytuacji, ale okazało się, że negocjacje nie zdały egzaminu i wojska rosyjskie z całą brutalnością zaatakowały Ukrainę, bombardując też cele cywilne i stosując przy tym broń niezgodną z konwencjami międzynarodowymi. Wniosek jest jeden: z oszustami nie warto negocjować, to wie każdy pokerzysta – niestety, wśród polityków jest wielu amatorów.
Kłamał Hitler, kłamał Stalin, a teraz kłamie, wyszkolony w ZSRR, KGB-ista Putin: „Wojna nie jest wojną, Rosja jest atakowana przez Ukrainę i Zachód, a wejście wojsk rosyjskich na tereny obcych państw to ratunek dla miejscowej ludności, często rosyjskojęzycznej, gnębionej przez reżim, tak jak w Ukrainie”. Cywilizowany Zachód nabierał się w przeszłości i nabiera się, niestety, i dzisiaj na te sztuczki propagandy rosyjskiej. A więc znowu ludzie powtarzają historię.
I zaczęła się gehenna ludności cywilnej, w tym i dzieci (...). Przestraszona, zmaltretowana ludność opuszcza rodzinne strony, ratując życie. To już trzy miliony uchodźców. Patrząc na te straszne obrazy w transmisjach telewizyjnych, przypominają mi się opowieści mojej matki, która ze mną, kilkumiesięcznym berbeciem, przeszła 39-dniowe walki w czasie Powstania Warszawskiego, gdzie były bombardowania, nie było wody i jedzenia. Później krótki pobyt w obozie w Pruszkowie, a następnie piesza wędrówka z Końskich do Kielc. Pamiętam również opowiadanie teściowej o jej kilkudniowej podróży z dziećmi odkrytymi wagonami z terenów wschodnich II RP, w ramach repatriacji z ZSRR w 1945 r. Widząc wspaniałe kobiety ukraińskie walczące o swoje dzieci, wspominam dramat mojej matki, która walczyła o przetrwanie swojego syna. Dziś my, w XXI wieku, obserwujemy z przerażeniem to, co się dzieje w Ukrainie. Niszczenie budynków mieszkalnych, mostów, lotnisk i infrastruktury to realizacja programu Putina o „państwie upadłym”. 3500 obiektów infrastruktury ukraińskiej zniszczonej przez barbarzyńców ze Wschodu, kilka tysięcy zabitych cywilów, w tym prawie 100 dzieci, to dotychczasowe sukcesy wojsk Putina. Przeciwników nazywa on faszystami, banderowcami i nacjonalistami, zapominając, że sam reprezentuje, znane wielu, nacjonalistyczne poglądy „Wszechrusa”. Tu również nasuwają się porównania do niszczenia Warszawy po Powstaniu Warszawskim przez wojska niemieckie.
A więc może mają rację zarówno ci, którzy twierdzą, że to historia się powtarza, jak i ci, którzy sądzą, że to ludzie powtarzają historię? Szkoda, że tę historię powtarzają ludzie pokroju zbrodniarza wojennego Putina. Ale to mały człowieczek, łobuz i szumowina z Leningradu, z potężnymi kompleksami, wspierający się botoksem, przepychem, pałacami i winnicami. To tylko nieudolne próby bycia carem Rosji. Nawet jeżeli jest psychopatą bez sumienia, to świat mu nie powinien wybaczyć zniszczonej
Ukrainy, pamiętając zarazem o Czeczenii i Krymie. Świat też nie powinien zapomnieć o Litwinience, Niemcowie i Nawalnym.
Z jakichś powodów mam słabość do Ukrainy i Ukraińców. Może w poprzednim życiu byłam szczęśliwą Laszką w jakimś zapomnianym przez Boga chutorze w bezkresnym stepie? Przemawiają do mnie „Stepy akermańskie”, cudne dumki, przepiękne głosy, zwłaszcza kobiet, haftowane rubaszki, kerseti, jupki, świty... Dźwięki bandury i bałałajki. Moim ideałem mężczyzny jest Griszka Pantelejewicz Melechow... („Cichy Don”). Może w takim mężczyźnie byłam szczęśliwie zakochana w poprzednim życiu w cudnej scenerii ukraińskich stepów? W każdym razie kocham Ukrainę i Ukraińców, a obecny ich dramat boli mnie tak jak ich. Boli i przeraża, bo przyszłość nie jest przewidywalna. Nie mają biedacy szczęścia do historii, a my mamy w ich historię całkiem niemały, bolesny wkład.
Kiedy kilka miesięcy temu Redakcja opublikowała mój list krytyczny dla najeźdźców forsujących nielegalnie naszą granicę z Białorusią, dwóch panów uznało mnie za osobę pozbawioną empatii. Ale chyba nie jest ze mną aż tak źle. Mieszkam w województwie na pierwszej linii uciekinierów ze Wschodu i na miarę moich własnych możliwości staram się pomagać. Bo według moich osobistych kryteriów są to autentyczni uciekinierzy (uciekinierki) przed wojną. Nie Ahmed, który płacze przed panią dziennikarką z OKO.press, że biedak ucieka z Iraku przed wojną (wojna w Iraku już dawno się skończyła) przez Białoruś! Tak, niby, na bliższe ścieżki... Ale niby dokąd? Do białowieskiej puszczy? Albo inny Mustafa, który chce przekonać, że musi uciekać z Afganistanu, bo talibowie są groźni. Ale nie ma oporu zostawić pod „spolegliwą” opieką owych talibów kobiet swojej rodziny: matki, sióstr, żon, córek...
Jakże inaczej na tym tle widać autentycznych wojennych uciekinierów. To nie są młode osiłki przemykające ukradkiem przez puszcze i bagna, ale kobiety i dzieci (!) na legalnych przejściach granicznych. Ich mężczyźni zostają bronić ojczyzny. Wielu z nich zginie. Kiedyś Ryszard Kapuściński nazwał kobiety najbardziej uciśnioną połową rodzaju ludzkiego. Ale to tylko kobiety i dzieci mogą odtworzyć biologiczną substancję narodu. Oni to rozumieją i chronią je! I chwała IM! Ale z innego powodu pozwalam sobie fatygować Redakcję.
Dzieciaki z pierwszej fali już w większości mają zapewnioną stabilizację i mogą zacząć naukę w szkole. Oczywiście, nie jest to nauka w pełnym naszym rozumieniu, bo po pierwsze – nie wszystkie dzieciaki znają język polski, a po drugie – nie wiemy, w jakim zakresie nasz program nauczania pokrywa się z programem w szkołach Ukrainy. Niemniej lepsze to niż nic albo przesiadywanie w lęku w schronach. A dzieciaki szybko sobie poradzą z językiem, byle nie straciły roku, bo czasu cofnąć się nie da. Co innego jednak niepokoi matki owych dzieciaków. Są zaniepokojone, że ich dzieci w polskich szkołach są niejako z marszu zagospodarowywane przez katechetki i katechetów nauczających polską dziatwę katolickiej wersji chrześcijaństwa. A Ukraińcy są bądź prawosławni, bądź unici i nie akceptują polskokatolickiej wersji chrześcijaństwa. Podkreślam POLSKOKATOLICKIEJ, bo to niby też chrześcijaństwo, ale takie jakieś bardziej polskawo-rydzykowe niż chrześcijańskie.
Ortodoksyjne matki unitki (lub prawosławne) nie godzą się na katolicką indoktrynację swoich dzieci, a równocześnie jako uchodźcy nie mają wyboru.
Nie chcę wdawać się w polemikę, czy wiara czyni czuba, ale czy aby nie czas zastanowić się, czy to szkoła powinna formatować czubów?
I jeszcze moja osobista refleksja do pana ministra Czarnka. Czy nadal uważa on, że „Pożoga” pani Zofii Kossak-Szczuckiej to dobra lektura w szkole z uczestnictwem dzieci z Ukrainy?
Zdaniem laików ekologia jest nauką bardzo pojemną. Kiedy poruszyłam temat kiczu na zajęciach z tego przedmiotu, mało który student potrafił odpowiedzieć, co to jest kicz i podać jego przykład – czy mamy do czynienia np. z pojedynczymi sztukami ze zdekompletowanego cennego zestawu obiadowego, czy z mało wartościowym kilimem jelenia na rykowisku zawieszonym nad posłaniem).
Każda kobieta lubi dekorować swoje mieszkanie – szczególnie dobrze widać to we wszelkiego rodzaju muzeach etnograficznych. W Łodzi (Sieradzkie) można było wyróżnić dwie grupy ozdób. W kuchniach dominowały wyszywane na białym płótnie i/lub lnie haftowane niebieską nicią napisy typu: „Dobra żona tem się chlubi, że gotuje, co mąż lubi” czy też: „Dobra woda zdrowia doda”. Myślę że każda z nas, łodzianek, potrafi dopisać jeszcze inne sentencje z tego zakresu. Najczęściej wisiały one nad wodniarką (szafka, gdzie stała miska do mycia oraz wiaderko z wodą). Z kolei w „pokoju” łódzkich robotników ściany udekorowane były kilimami, najczęściej z jeleniami na rykowisku (taka moda). Oczywiście, każdy właściciel mieszkania zmienia co jakiś czas jego image, chociaż trzeba podkreślić, że ten największy wymiar mają zmiany pokoleniowe. A jeśli zmiany, to i wyrzucanie. A rzeczy likwidowane też kryją skarby, zwłaszcza jeśli to nie właściciel dokonuje selekcji.
Z przedmiotami zbędnymi (ale zarówno z takimi o wysokiej, jak i niezbyt wysokiej wartości) zetknęłam się przy likwidacji mieszkań osób, które już na zawsze odeszły. W takich przypadkach najczęściej pod klatki w blokowiskach podstawiane są niewielkie metalowe pojemniki i pracownicy „likwidatorzy” wynoszą do nich przedmioty z opróżnianych mieszkań. Wokół nich najczęściej ustawiają się obserwatorzy, też niemłodzi ludzie, i bacznie penetrują takie tymczasowe wysypisko.
Mnie szczególnie rozczuliła jedna z pań, która z pudełka zabawek wybierała te gumowe, a do tego piszczące, tłumacząc, że robi to dla młodych psiaków, które lubią bawić się takimi gumowymi, a do tego wydającymi głos zwierzakami.
Jeszcze inne znaleziska cieszą hobbystów. Mój kolega znalazł stertę starannie poukładanych nie tylko czasopism dotyczących akwarystyki (całe roczniki), ale także pojedynczych wydawnictw z zakresu biologii i ekologii poszczególnych gatunków ryb popularnych na łowiskach w naszych wodach słodkich. I tutaj podziękowania dla likwidatorów, którzy nie wrzucili wydawnictw chaotycznie do podstawionego pojemnika, ale starannie układali je obok czasowego śmietnika. Taki zwyczaj dobrze świadczy o kulturze wyrzucających, a może też i o zbieraczach, którzy te dane przez lata gromadzili i segregowali. Sama zresztą odkładam przeczytane kolorowe czasopisma, nie tylko te nazywane babskimi (czasem z dużą liczbą krzyżówek); cieszą się one ogromnym powodzeniem, gdyż znikają natychmiast, ale także te poważniejsze, o politycznym zacięciu.
Wracając do hobbystów. Był taki okres w powojennej historii Polski, kiedy to kuchnie mieszkań masowo oddawanych do użytku (wielka płyta) były nagminnie dekorowane ceramiką wytwarzaną przez manufakturę we Włocławku. Ale ta moda minęła i obecnie poszczególne przedmioty z wcześniejszych produkcji trafiają do takich czasowych wysypisk (likwidacji) przy blokach. Sama należę do wielbicieli tych małych dekoracyjnych przedmiotów, więc czasem coś „zagrabiam” z takich znalezisk także do swojej kuchni.
Nie zgadzam się zatem z tezą Starszej Pani Mirosławy Kamińskiej z ANGORY nr 11, że w końcu wszystkie rzeczy przechowywane pieczołowicie przez lata przez wielu z nas trafią do takiego kontenera i w konsekwencji na śmieci. Sama gromadzę te tak zwane kicze (czasem elementy ze zdekompletowanych serwisów), które przechowuję na działce w jednym z pomieszczeń. Pokazuję ten zbiór moim znajomym i czasem ktoś z nich dorzuca do mojej kolekcji coś nowego – niekoniecznie są to przedmioty zupełnie pozbawione wartości lub o bardzo niskiej wartości. W ten sposób mój zestaw się powiększa. A może to też będzie zbiór istotny dla pamięci przyszłych pokoleń?