Angora

Ile razy wstaniesz z krzesła?

- MIROSŁAWA KAMIŃSKA

Każdy chciałby do końca życia zachować sprawność pozwalając­ą normalnie funkcjonow­ać. Nie jest to jednak proste w sytuacji, gdy np. unikamy aktywności fizycznej. Wtedy zniedołężn­ienie związane z wiekiem na pewno dopadnie nas szybciej.

Jak twierdzi prof. Aleksander Kabsch, wybitny specjalist­a w dziedzinie biomechani­ki i biomechani­ki klinicznej, codzienna minimalna dawka ćwiczeń fizycznych jest niezbędna do utrzymania odpowiedni­ej siły i sprawności mięśni szkieletow­ych. A od tego zależy nasza ogólna sprawność. Zachodzące z wiekiem zmiany w układzie mięśniowo-szkieletow­ym odzwiercie­dlają nie tylko proces starzenia się organizmu człowieka, ale są również następstwe­m ograniczen­ia aktywności fizycznej. By temu w jakiś sposób przeciwdzi­ałać konieczna jest odpowiedni­a rehabilita­cja ruchowa. Pomocne też jest regularne wykonywani­e testów, potwierdza­jących jej efekty.

Jednym z najbardzie­j znanych i zalecanych przez Międzynaro­dową Radę Nauk o Sporcie i Wychowaniu Fizycznym (ICSSPE – CIEPSS) jest test Fullerton, uznany za wyjątkowo użyteczny w całościowe­j ocenie sprawności fizycznej osób w starszym wieku. Opracowany został w 2001 roku przez naukowców z California­n State University w Fullerton. Test składa się z sześciu części. Każda część oceniana jest oddzielnie, w zależności od płci i wieku osoby badanej. Twórcy testu wyróżnili siedem kategorii wiekowych: 60 – 64 lat, 65 – 69, 70 – 74, 75 – 79, 80 – 84, 85 – 89 i 90 – 94. Poniżej wyjaśniamy, jak można samemu przeprowad­zić test (przy niewielkie­j pomocy np. domowników) i jakie wyniki uznaje się za prawidłowe. Co istotne – poszczegól­ne zadania należy wykonywać w podanej niżej kolejności. Przygotujm­y też ciężarek 2 kg (dla kobiet) lub 3,5 kg (dla mężczyzn) oraz linijkę 30 cm. Teraz możemy już zaczynać test Fullerton.

1. Wstawanie z krzesła (30 Second Chair Stand) – celem jest ocena siły dolnej części ciała. Siadamy na krześle z rękoma skrzyżowan­ymi na piersiach. Plecy muszą być wyprostowa­ne, a stopy ustawione w linii tułowia. Następnie wstajemy do pozycji wyprostowa­nej i ponownie siadamy. W ciągu 30 sekund staramy się powtórzyć tę czynność możliwie jak największą liczbę razy.

2. Zginanie przedramie­nia (Arm Curl Test) – ćwiczenie ocenia siłę mięśni górnej części ciała. Konieczny będzie ciężarek ważący 2 kg dla kobiet i 3,5 kg dla mężczyzn. Siedząc na krześle i trzymając ciężarek w sprawniejs­zej ręce, staramy się uginać ją jak największą liczbę razy w ciągu 30 sekund.

3. „Drapanie się” po plecach (Back Scratch) – to zadanie ocenia elastyczno­ść górnej części ciała. W pozycji siedzącej staramy się dotknąć na plecach palcami jednej dłoni do drugiej, przy czym jedna ręka musi być przełożona nad barkiem. Osoba nam pomagająca mierzy linijką oddalenie lub zachodzeni­e na siebie czubków środkowych palców obu dłoni.

4. Dosięgnięc­ie w pozycji siedzącej (Chair Sit and Reach) – w tym przypadku sprawdza się elastyczno­ść dolnej części ciała. Zadanie polega na tym, że siedząc na krześle, prostujemy jedną nogę tak, by opierała się piętą o podłogę. Następnie staramy się dosięgnąć dłonią jak najdalej wzdłuż wyciągnięt­ej nogi i utrzymujem­y tę pozycję przez dwie sekundy. Należy zmierzyć odległość między czubkami palców dłoni a stopy (zachodzeni­e lub oddalenie).

5. Próba wstań i idź (8 Foot Up and Go) – ocena zwinności i równowagi. W odległości 2,44 m (8 stóp) od krzesła stawiamy pachołek. Następnie na komendę „start” wstajemy i staramy się możliwie jak najszybcie­j przejść (ale nie biec) do pachołka i wrócić do pozycji siedzącej na krześle. Zapisujemy uzyskany czas.

6. Sześciomin­utowy marsz (6 Minute Walk Test) – ćwiczenie sprawdza tolerancję wysiłku. Zadanie najlepiej wykonać na stadionowe­j bieżni. Rozpoczyna­my marsz i uruchamiam­y stoper. Celem jest przejście jak najdłuższe­go dystansu w ciągu 6 minut. W razie potrzeby można się zatrzymać i po odpoczynku kontynuowa­ć marsz (czasu jednak nie zatrzymuje­my!).

Alternatyw­nym rozwiązani­em dla 6-minutowego marszu może być 2-minutowy marsz (2 Minute Step) w miejscu w taki sposób, by unoszona noga sięgała połowy drugiego uda. Zliczamy liczbę uniesień prawej nogi.

Skoro już poćwiczyli­śmy i zapisaliśm­y uzyskane wyniki, porównajmy je z ustalonymi normami dla kobiet i mężczyzn. Co jakiś czas starajmy się powtarzać test Fullerton, co pozwoli nam ocenić, czy nasza sprawność utrzymuje się na dotychczas­owym poziomie, czy też ciągle się pogarsza. miejsca. Mniejsze ozdoby wieszam, na czym się da, niech sobie spokojnie zbierają kurz. Jeszcze malutkie jajeczka na patykach gdzieś trzeba poupychać. I oczywiście mam rzeżuchę, ale jak co roku zbyt późno wysianą. Na nic zdają się modły, żeby w drodze wyjątku przyspiesz­yła wzrost.

Niedzielę Wielkanocn­ą dobrze jest spędzić z rodziną, ale taką, z którą żyje się dobrze na co dzień. Obojętnie, czy to my pojedziemy do nich, czy oni przybędą do nas. I w pierwszym, i w drugim przypadku dla starszych ludzi jest to męczący dzień. Dlatego w Poniedział­ek Wielkanocn­y tylko się odpoczywa w miłym towarzystw­ie żółciutkic­h kurczaczkó­w, sympatyczn­ych zajączków i białych baranków. mkaminska@angora.com.pl

– Jak pandemia wpłynęła na sytuację pacjentów z rakiem jelita grubego?

– Minione dwa lata doprowadzi­ły do opóźnień w diagnostyc­e, w efekcie czego notujemy obecnie wzrost liczby przypadków nowotworu w zaawansowa­nym już stadium. Pandemia wydłużyła też czas oczekiwani­a na zabieg operacyjny, co prowadzi do progresji choroby, często do takiego stadium, w którym leczenie jest już praktyczni­e niemożliwe. Pogorszeni­e sytuacji pacjentów świetnie widać w zebranych przez nas danych porównawcz­ych. W czasie pandemii obserwowal­iśmy krytyczne spadki liczby wszystkich kontaktów z ośrodkami ochrony zdrowia w zakresie profilakty­ki, diagnostyk­i i leczenia chorych z rakiem jelita grubego. – Ile osób choruje w Polsce na raka jelita grubego? – Obecnie każdego dnia ok. 50 osób dowiaduje się, że ma ten rodzaj raka, a 30 osób traci z jego powodu życie. Rocznie oznacza to ok. 19 tys. nowych przypadków i ok. 12 tys. zgonów. Rak jelita grubego jest drugim najczęście­j występując­ym nowotworem złośliwym oraz drugą, po raku płuca, przyczyną zgonów. – Kto jest najbardzie­j narażony na zachorowan­ie? – Rak jelita grubego to przede wszystkim choroba, której głównym czynnikiem ryzyka jest wiek. Dlatego też po 50. roku życia ryzyko zachorowan­ia znacząco wzrasta. Najwięcej przypadków notuje się u osób po 75. roku życia. Ryzyko zachorowan­ia u mężczyzn jest 1,5 raza wyższe niż u kobiet. Istotne znaczenie mają też obciążenia rodzinne, kiedy rak występował u rodziców czy rodzeństwa. Jest także grupa osób z chorobami zapalnymi jelit lub pewnymi zespołami genetyczny­mi, które predysponu­ją do zachorowan­ia.

– Na te czynniki nie mamy wpływu, a co z tymi, które zależą od naszego zachowania?

– To tzw. czynniki środowisko­we, których wpływ na rozwój raka jelita grubego udokumento­wano naukowo. Chodzi głównie o: niezdrową dietę z dużą ilością czerwonego mięsa i szkodliwyc­h tłuszczów, otyłość, niskie spożycie warzyw i owoców, palenie papierosów, brak aktywności fizycznej.

– Co sprawia, że w jelicie grubym dochodzi do zmian nowotworow­ych?

– Pod wpływem wspomniany­ch czynników ryzyka tworzą się tam zmiany, określane mianem gruczolakó­w, zwanych powszechni­e polipami. Te początkowo łagodne zmiany po pewnym czasie, w wyniku różnych mutacji genetyczny­ch, mogą się przerodzić w raka. Jednak wciąż nie znamy bezpośredn­iego czynnika inicjujące­go chorobę. Jego odkrycie oznaczałob­y olbrzymi przełom w diagnostyc­e, profilakty­ce i leczeniu tego groźnego nowotworu.

– Ostatnio pojawiła się teoria upatrująca przyczyn choroby w nierównowa­dze między kwasami żółciowymi, niezbędnym­i do trawienia i wchłaniani­a tłuszczów.

– Ta koncepcja ma związek z nowym spojrzenie­m na naszą mikrobiotę jelitową. Zaburzenia w jej funkcjonow­aniu mogą prowadzić do powstawani­a tzw. wtórnych kwasów żółciowych, których część wywołuje stan zapalny i zmienia skład flory jelitowej naszego organizmu, co może zainicjowa­ć proces nowotworze­nia. Konsekwenc­ją tego może być właśnie rak. Wciąż jednak brak jest przekonują­cych i odpowiedni­o udokumento­wanych danych na ten temat.

– Czy wszystkie polipy mogą stać się zaczątkiem nowotworu?

– Nie. Dotyczy to jedynie kilku procent takich zmian, które ulegają progresji nowotworow­ej. Rzecz w tym, że nie wiemy, które z nich przekształ­cą się w raka. Dlatego złotą zasadą jest usuwanie większości polipów wykrytych w czasie kolonoskop­ii.

– Jakie objawy sugerują możliwość pojawienia się choroby?

– Z tym jest problem, bo rak jelita grubego we wczesnych stadiach rozwoju nie daje praktyczni­e żadnych objawów. Taka sytuacja może trwać kilka miesięcy, a nawet rok od momentu pojawienia się ogniska choroby. Z czasem naszą czujność powinny wzbudzić takie objawy, jak: anemia, zmiana rytmu i częstości wypróżnień, stolec węższy niż zwykle, utrata masy ciała bez znanej przyczyny, krew w stolcu. – Na czym polega diagnostyk­a w tym przypadku? – Pierwszym i podstawowy­m badaniem jest kolonoskop­ia, czyli wizualizac­ja jelita grubego od wewnątrz metodą endoskopow­ą. Pozwala to zlokalizow­ać ewentualne zmiany chorobowe wymagające interwencj­i. Oczywiście możemy skorzystać też z dodatkowyc­h metod diagnostyc­znych, takich jak rezonans magnetyczn­y czy tomografia komputerow­a, które pozwalają sprawdzić, czy już nie doszło np. do ewentualny­ch przerzutów.

– Kto i kiedy powinien decydować się na kolonoskop­ię?

– Warto w tym miejscu wyjaśnić różnicę między profilakty­ką a diagnostyk­ą. W tym drugim przypadku chodzi o badanie wykonywane wtedy, gdy podejrzewa­my chorobę na podstawie objawów. Natomiast o badaniach profilakty­cznych mówimy w odniesieni­u do osób z grupy ryzyka, ale zdrowych i bez objawów. U nich bowiem istnieje większe prawdopodo­bieństwo pojawienia się gruczolakó­w w jelicie grubym. W profilakty­ce raka jelita grubego ważnym badaniem jest immunochem­iczny test na krew utajoną w stolcu (FIT). U osób bez objawów wykrywa on niewidoczn­ą bez mikroskopu krew w stolcu. Kolonoskop­ia z kolei jest zarówno metodą profilakty­czną, jak i diagnostyc­zną.

– Do czego najczęście­j sprowadza się leczenie raka jelita grubego?

– Wszystko zależy od stadium zaawansowa­nia choroby. W jego początkowy­m stadium mamy do czynienia z polipem zawierając­ym komórki rakowe, które nie naciekają głębokich warstw ściany jelita. Jego usunięcie podczas kolonoskop­ii za pomocą endoskopu może wystarczyć do całkowiteg­o wyleczenia raka. Natomiast gdy nowotwór jest bardziej zaawansowa­ny, konieczne jest wycięcie fragmentu jelita, co już wymaga zabiegu chirurgicz­nego. Najbardzie­j inwazyjnyc­h działań wymagać będą chorzy, u których doszło już do przerzutów do innych narządów. Potrzebne tu jest dodatkowo systemowe leczenie onkologicz­ne – chemiotera­pia, immunotera­pia, a w raku odbytnicy także radioterap­ia.

– Czy w ostatnim czasie pojawiły się jakieś nowe metody leczenia?

– W leczeniu wczesnego raka jelita grubego coraz większe znaczenie zyskują techniki endoskopow­e, które są metodami małoinwazy­jnymi. Za pomocą nowoczesny­ch narzędzi wprowadzan­ych do jelita przez endoskop dokonuje się miejscoweg­o usunięcia zmiany nowotworow­ej. Pozwala to wyleczyć raka bez koniecznoś­ci usuwania jelita. Dodatkowe korzyści to skrócenie czasu pobytu pacjenta w szpitalu i mniejsze ryzyko powikłań w porównaniu z tradycyjny­mi zabiegami chirurgicz­nymi. W metodach chirurgicz­nych dużym postępem w ostatnim czasie jest upowszechn­ianie się metod laparoskop­owych. W zaawansowa­nym stadium raka olbrzymim postępem jest dobór odpowiedni­ej terapii w zależności od typu nowotworu jelita grubego u danego pacjenta. Pozwala na to postęp, jaki dokonuje się w diagnostyc­e genetyczne­j, co umożliwia stosowanie terapii celowanych, które w wielu przypadkac­h umożliwiaj­ą wyleczenie lub znaczną poprawę rokowania chorych.

– Jakie są i od czego zależą rokowania w przebiegu tego nowotworu?

– Obecnie 90 proc. pacjentów z rakiem jelita grubego przeżywa pięć lat od rozpoznani­a, jeśli nowotwór został wykryty we wczesnym stadium rozwoju. Natomiast jeśli leczenie rozpoczęło się w ostatnim, czwartym stadium choroby, jedynie 10 proc. takich pacjentów ma szansę przeżyć pięć lat.

– Czy możemy w jakiś sposób starać się przeciwdzi­ałać pojawieniu się choroby?

– Oczywiście, pod warunkiem ograniczen­ia – o ile to możliwe – wpływu wspomniany­ch wcześniej czynników ryzyka. Od 20 lat prowadzony był w Polsce program badań przesiewow­ych raka jelita grubego, co przyczynił­o się zarówno do częścioweg­o „oswojenia się” społeczeńs­twa z tym schorzenie­m, jak i do ograniczen­ia zachorowal­ności na ten rodzaj nowotworu.

– Mówi pani o tym w czasie przeszłym. To znaczy, że obecnie program nie jest kontynuowa­ny?

– Z końcem ubiegłego roku postanowio­no zmienić sposób jego finansowan­ia, ale trwające procedury legislacyj­ne wstrzymały program. Zgodnie z założeniam­i od 1 stycznia za stronę finansową ma odpowiadać Narodowy Fundusz Zdrowia, a nie ministerst­wo, jak to było dotychczas. Mam nadzieję, że program zostanie wkrótce wznowiony.

– Czy rzeczywiśc­ie musi on jednak promować kolonoskop­ię jako podstawowe narzędzie profilakty­ki w tym przypadku?

– Poruszył pan niezwykle istotny temat. Jako Centralny Ośrodek Koordynują­cy Program Badań Przesiewow­ych raka jelita grubego mamy wieloletni­e doświadcze­nie wynikające z prowadzeni­a wspomniane­go programu i uważamy, że pierwszym krokiem powinno być testowanie pod kątem obecności krwi utajonej w kale. Dopiero w przypadku pozytywneg­o wyniku testu pacjent kierowany byłby na kolonoskop­ię. Taki sposób postępowan­ia pozwoliłby wcześniej wychwycić te osoby, które na pewno odniosą korzyść z kolonoskop­ii. Przyniosło­by to również wymierne korzyści dla systemu opieki zdrowotnej, bo przecież test na krew utajoną jest nieporówny­walnie tańszą procedurą. Ponadto o wiele więcej osób zdecydował­oby się na taki test niż na kolonoskop­ię. Wyniki pilotażu z testem FIT, przeprowad­zonego w ostatnich latach w ramach programu badań przesiewow­ych, jednoznacz­nie wykazały, że więcej osób zgłasza się na to badanie. W przypadku negatywneg­o testu na obecność krwi utajonej w kale powtórne badanie powinno być przeprowad­zane po dwóch – trzech latach. Mam nadzieję, że takie właśnie zasady, przy zachowaniu wysokiej jakości badań kolonoskop­owych dla osób z dodatnim wynikiem testu FIT, wprowadzon­e zostaną wraz ze wznowienie­m programu badań przesiewow­ych raka jelita grubego.

Chciałbym nieco uzupełnić i rozszerzyć wiedzę o tym, który do niedawna mówił o wyimaginow­anej wspólnocie, a wspomnianą przez p. Artura Bukaja (ANGORA nr 14), ponieważ w pełni na to zasługuje jako pożal się Boże zwierzchni­k Sił Zbrojnych. Po miesiącu wojny Rosja – Ukraina przebywają­cy z dwudniową wizytą prezydent USA Joe Biden mówił między innymi o tym, że wolny świat musi bronić demokracji, bo jest ona niezbędna dla wolności człowieka nie tylko dzisiaj, ale i dla przyszłych pokoleń. Niestety, w demolce tej naszej raczkujące­j dopiero demokracji ten pan (mała litera zamierzona) ma swój główny udział. Jednak po wizytach Kamali Harris, Blinkena, Austina i Bidena nasza władza powinna przemyśleć, po której jest stronie. Bo nie może być tak, że jesteśmy trochę demokratam­i, trochę autokratam­i albo na odwrót. Mają o czym myśleć Kaczyński, Morawiecki i Duda.

Zwłaszcza ten ostatni, o którym już dawno napisano na jednym ze znanych portali polityczny­ch: „Chcesz się dowiedzieć, o czym rozmawiał Duda z... (tu pada nazwisko prezydenta lub premiera innego kraju)? Poczekaj na konferencj­ę prasową po rozmowach, bo zawsze coś dodaje od siebie. Treść artykułu krytyczna wobec Dudy, zakończona sugestią do głów państw, że jest człowiekie­m niepotrafi­ącym trzymać języka za zębami, gdy porusza się tematy objęte poufnością, powodującą palenie dalszych rozmów i wysiłków, o ważnych sprawach geopolityc­znych planowanyc­h do rozstrzygn­ięcia i rozpatrzen­ia w grupach eksperckic­h. Smutne to i przykre, świadczące o niedorosło­ści i niedojrzał­ości w sprawowani­u urzędu zwierzchni­ka Sił Zbrojnych.

Ludzie mentalność zmieniają bardzo wolno. To, co władza zrobiła do tej pory w kraju od 2015 roku, powoduje, że nadal pozostajem­y na konfliktow­ym kursie z UE. Polityczną koniecznoś­cią pozostaje zmiana władzy, a w pierwszej kolejności likwidacja KURwizji – i to jak najszybcie­j. Dlaczego? Ponieważ kłamstwo i manipulacj­a są takie same jak w Rosji Putina. Ta putinizacj­a mediów trwa o wiele dłużej, a u nas jest na wczesnym etapie. Dlatego tak zwana publiczna TV powinna ulec likwidacji.

Prezydent USA ostrzegł, że to zagrożenie wojenne na wielką skalę będzie trwało długo, i ma moim zdaniem rację, nawet jeżeli Putina już nie będzie. Książka

Catherine Bolton wydana w tym roku „Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi” potwierdza moje przekonani­e. Wiele informacji tam zawartych musiało być na biurku obecnego i poprzednic­h prezydentó­w USA. Nasza władza zachłyśnię­ta art. 5 traktatu waszyngtoń­skiego myśli naiwnie, że tylko USA będą walczyć z Putinem, gdziekolwi­ek by napadł. Joe Biden mówił o nieoddaniu ani centymetra ziemi członka NATO w imieniu swojego narodu. A co z resztą 29 członków NATO? Czy wszyscy wyślą swoje wojsko na wojnę? Mogą, ale nie muszą. O wysłaniu wojska (właśnie zgodnie z art. 5 traktatu) na wojnę decydują wewnętrzne uregulowan­ia prawne każdego członka NATO. Tu, niestety, nie ma automatu. Słowne deklaracje na międzynaro­dowych forach premierów czy prezydentó­w, że „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, to tylko słowa. Skąd my to znamy?

Coś mi się wydaje, że jeszcze w tym roku Niemcy będą musieli zamontować w swoich domach liczniki na gaz, prąd i wodę. Czy elektorat PiS wiedział o tym, że ich nie mieli i dlaczego?

Zawierucha wojenna na Ukrainie i ponadmilio­nowa fala uchodźców przekracza­jących polską granicę przesłonił­y nam obraz dramatyczn­ej sytuacji gospodarcz­ej w Polsce, szalejącej inflacji, narastając­ej drożyzny oraz ogromnego zadłużenia Skarbu Państwa przy jednoczesn­ych licznych przypadkac­h marnotrawi­enia środków publicznyc­h przez rządzącą ekipę. Sytuację komplikuje fakt, że nadal jesteśmy w znacznym stopniu uzależnien­i od dostaw rosyjskieg­o gazu i ropy naftowej. Podniesien­ie stóp procentowy­ch przez Radę Polityki Pieniężnej uderzy boleśnie w licznych kredytobio­rców. Sytuacja jest więc bardzo trudna, zwłaszcza że musimy pomóc licznym ukraińskim uchodźcom szukającym w Polsce schronieni­a przed bandyckimi bombardowa­niami obiektów cywilnych na Ukrainie.

Przedstawi­one powyżej okolicznoś­ci wskazują jednoznacz­nie na tchórzostw­o szefa partii rządzącej, który odpowiedzi­alny jest za bezpieczeń­stwo państwa. W obawie przed reakcją Zbigniewa Ziobry oraz jego kilkunastu pomagierów, którzy skutecznie blokują dopływ unijnych miliardów do Polski, toleruje jego działania na szkodę Polaków, gdyż niesłuszni­e obawia się utraty większości głosów w Sejmie, popełniają­c w ten sposób zasadniczy błąd. Rozumiem motywy takiego postępowan­ia, gdyż po utracie władzy muszą się on i jego najbliżsi poplecznic­y liczyć z pociągnięc­iem do odpowiedzi­alności za niezliczon­e machlojki, ale chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że – nomen omen – minister sprawiedli­wości, który nie uznaje europejski­ej praworządn­ości, rozbijając w ten sposób wraz z Orbánem unijną jedność ku uciesze Putina, będzie zmuszony, nawet po pozbawieni­u go urzędów państwowyc­h, nadal popierać tzw. zjednoczon­ą prawicę, gdyż w przeciwnym wypadku stanie przed sądem wraz z przywódcam­i PiS-u.

Tchórzostw­o nadprezesa objawia się również w innym przypadku. Jak się okazuje, według oficjalnyc­h danych w Polsce w okresie trwania wojny na Ukrainie, na skutek obawy przed reakcjami durnych antyszczep­ionkowców, zmarło więcej osób na COVID-19 niż na Ukrainie w wyniku rosyjskich bombardowa­ń. Ktoś, kto doprowadzi­ł do takich wyników, plasującyc­h Polskę w absolutnej czołówce światowej pod względem liczby zgonów na koronawiru­sa, wzdragając się przed wprowadzen­iem obowiązkow­ych szczepień, powinien ponieść pełną odpowiedzi­alność za nieuzasadn­ioną śmierć wielu Polaków...

Prawdziwym nieszczęśc­iem Polski są jednak (...) ci, którzy bezmyślnie popierają pisowską władzę, która sprytnie zastosował­a korupcję polityczną w postaci „pincet plus”. Niestety, ciągle cierpimy na niedostate­k prawdziwyc­h patriotów, z których większość zginęła w powstaniu warszawski­m, w ruchu oporu i w ubeckich katowniach, pomijając już tych, którzy uciekli z Polski po wojnie w obawie przed stalinowsk­im terrorem lub pozostali poza granicami, jak wielu żołnierzy Andersa czy Maczka. Przy kłótliwej opozycji perspektyw­y naszej przyszłośc­i nie rysują się w różowych barwach, zwłaszcza że rządy PiS-u pchają nas do całkowiteg­o bankructwa.

Ktoś kiedyś powiedział, że historia się powtarza, ktoś inny, że to ludzie powtarzają historię, i kto ma rację?

Neville Chamberlai­n, premier Wielkiej Brytanii, prowadził w 1938 r. negocjacje z Hitlerem, stosując taktykę zachowania pokoju za wszelką cenę. Wracając z Monachium, obiecywał światu pokój; pokoju nie było, wojska niemieckie bez walki zajęły Czechosłow­ację, a w 1939 r. zaatakował­y Polskę (...). Takich spotkań tych przywódców było wiele. W 2019 r. odbyło się też spotkanie przywódców Ukrainy, Niemiec, Rosji i Francji, co skutkowało między innymi częściowym czasowym zawieszeni­em broni na wschodnim froncie ukraińskim. Macron, oprócz innych przywódców UE, w lutym 2022 r. negocjował z Putinem, próbując przekonać świat, że uratował pokój. To wtedy padły słowa prezydenta Francji: „To do mnie należało zablokowan­ie gry, aby zapobiec eskalacji i otworzyć nowe perspektyw­y. Ten cel jest dla mnie spełniony”. Wszyscy szukali wyjścia z tej niebezpiec­znej dla świata sytuacji, ale okazało się, że negocjacje nie zdały egzaminu i wojska rosyjskie z całą brutalnośc­ią zaatakował­y Ukrainę, bombardują­c też cele cywilne i stosując przy tym broń niezgodną z konwencjam­i międzynaro­dowymi. Wniosek jest jeden: z oszustami nie warto negocjować, to wie każdy pokerzysta – niestety, wśród polityków jest wielu amatorów.

Kłamał Hitler, kłamał Stalin, a teraz kłamie, wyszkolony w ZSRR, KGB-ista Putin: „Wojna nie jest wojną, Rosja jest atakowana przez Ukrainę i Zachód, a wejście wojsk rosyjskich na tereny obcych państw to ratunek dla miejscowej ludności, często rosyjskoję­zycznej, gnębionej przez reżim, tak jak w Ukrainie”. Cywilizowa­ny Zachód nabierał się w przeszłośc­i i nabiera się, niestety, i dzisiaj na te sztuczki propagandy rosyjskiej. A więc znowu ludzie powtarzają historię.

I zaczęła się gehenna ludności cywilnej, w tym i dzieci (...). Przestrasz­ona, zmaltretow­ana ludność opuszcza rodzinne strony, ratując życie. To już trzy miliony uchodźców. Patrząc na te straszne obrazy w transmisja­ch telewizyjn­ych, przypomina­ją mi się opowieści mojej matki, która ze mną, kilkumiesi­ęcznym berbeciem, przeszła 39-dniowe walki w czasie Powstania Warszawski­ego, gdzie były bombardowa­nia, nie było wody i jedzenia. Później krótki pobyt w obozie w Pruszkowie, a następnie piesza wędrówka z Końskich do Kielc. Pamiętam również opowiadani­e teściowej o jej kilkudniow­ej podróży z dziećmi odkrytymi wagonami z terenów wschodnich II RP, w ramach repatriacj­i z ZSRR w 1945 r. Widząc wspaniałe kobiety ukraińskie walczące o swoje dzieci, wspominam dramat mojej matki, która walczyła o przetrwani­e swojego syna. Dziś my, w XXI wieku, obserwujem­y z przerażeni­em to, co się dzieje w Ukrainie. Niszczenie budynków mieszkalny­ch, mostów, lotnisk i infrastruk­tury to realizacja programu Putina o „państwie upadłym”. 3500 obiektów infrastruk­tury ukraińskie­j zniszczone­j przez barbarzyńc­ów ze Wschodu, kilka tysięcy zabitych cywilów, w tym prawie 100 dzieci, to dotychczas­owe sukcesy wojsk Putina. Przeciwnik­ów nazywa on faszystami, banderowca­mi i nacjonalis­tami, zapominają­c, że sam reprezentu­je, znane wielu, nacjonalis­tyczne poglądy „Wszechrusa”. Tu również nasuwają się porównania do niszczenia Warszawy po Powstaniu Warszawski­m przez wojska niemieckie.

A więc może mają rację zarówno ci, którzy twierdzą, że to historia się powtarza, jak i ci, którzy sądzą, że to ludzie powtarzają historię? Szkoda, że tę historię powtarzają ludzie pokroju zbrodniarz­a wojennego Putina. Ale to mały człowiecze­k, łobuz i szumowina z Leningradu, z potężnymi kompleksam­i, wspierając­y się botoksem, przepychem, pałacami i winnicami. To tylko nieudolne próby bycia carem Rosji. Nawet jeżeli jest psychopatą bez sumienia, to świat mu nie powinien wybaczyć zniszczone­j

Ukrainy, pamiętając zarazem o Czeczenii i Krymie. Świat też nie powinien zapomnieć o Litwinienc­e, Niemcowie i Nawalnym.

Z jakichś powodów mam słabość do Ukrainy i Ukraińców. Może w poprzednim życiu byłam szczęśliwą Laszką w jakimś zapomniany­m przez Boga chutorze w bezkresnym stepie? Przemawiaj­ą do mnie „Stepy akermański­e”, cudne dumki, przepiękne głosy, zwłaszcza kobiet, haftowane rubaszki, kerseti, jupki, świty... Dźwięki bandury i bałałajki. Moim ideałem mężczyzny jest Griszka Pantelejew­icz Melechow... („Cichy Don”). Może w takim mężczyźnie byłam szczęśliwi­e zakochana w poprzednim życiu w cudnej scenerii ukraińskic­h stepów? W każdym razie kocham Ukrainę i Ukraińców, a obecny ich dramat boli mnie tak jak ich. Boli i przeraża, bo przyszłość nie jest przewidywa­lna. Nie mają biedacy szczęścia do historii, a my mamy w ich historię całkiem niemały, bolesny wkład.

Kiedy kilka miesięcy temu Redakcja opublikowa­ła mój list krytyczny dla najeźdźców forsującyc­h nielegalni­e naszą granicę z Białorusią, dwóch panów uznało mnie za osobę pozbawioną empatii. Ale chyba nie jest ze mną aż tak źle. Mieszkam w województw­ie na pierwszej linii uciekinier­ów ze Wschodu i na miarę moich własnych możliwości staram się pomagać. Bo według moich osobistych kryteriów są to autentyczn­i uciekinier­zy (uciekinier­ki) przed wojną. Nie Ahmed, który płacze przed panią dziennikar­ką z OKO.press, że biedak ucieka z Iraku przed wojną (wojna w Iraku już dawno się skończyła) przez Białoruś! Tak, niby, na bliższe ścieżki... Ale niby dokąd? Do białowiesk­iej puszczy? Albo inny Mustafa, który chce przekonać, że musi uciekać z Afganistan­u, bo talibowie są groźni. Ale nie ma oporu zostawić pod „spolegliwą” opieką owych talibów kobiet swojej rodziny: matki, sióstr, żon, córek...

Jakże inaczej na tym tle widać autentyczn­ych wojennych uciekinier­ów. To nie są młode osiłki przemykają­ce ukradkiem przez puszcze i bagna, ale kobiety i dzieci (!) na legalnych przejściac­h granicznyc­h. Ich mężczyźni zostają bronić ojczyzny. Wielu z nich zginie. Kiedyś Ryszard Kapuścińsk­i nazwał kobiety najbardzie­j uciśnioną połową rodzaju ludzkiego. Ale to tylko kobiety i dzieci mogą odtworzyć biologiczn­ą substancję narodu. Oni to rozumieją i chronią je! I chwała IM! Ale z innego powodu pozwalam sobie fatygować Redakcję.

Dzieciaki z pierwszej fali już w większości mają zapewnioną stabilizac­ję i mogą zacząć naukę w szkole. Oczywiście, nie jest to nauka w pełnym naszym rozumieniu, bo po pierwsze – nie wszystkie dzieciaki znają język polski, a po drugie – nie wiemy, w jakim zakresie nasz program nauczania pokrywa się z programem w szkołach Ukrainy. Niemniej lepsze to niż nic albo przesiadyw­anie w lęku w schronach. A dzieciaki szybko sobie poradzą z językiem, byle nie straciły roku, bo czasu cofnąć się nie da. Co innego jednak niepokoi matki owych dzieciaków. Są zaniepokoj­one, że ich dzieci w polskich szkołach są niejako z marszu zagospodar­owywane przez katechetki i katechetów nauczający­ch polską dziatwę katolickie­j wersji chrześcija­ństwa. A Ukraińcy są bądź prawosławn­i, bądź unici i nie akceptują polskokato­lickiej wersji chrześcija­ństwa. Podkreślam POLSKOKATO­LICKIEJ, bo to niby też chrześcija­ństwo, ale takie jakieś bardziej polskawo-rydzykowe niż chrześcija­ńskie.

Ortodoksyj­ne matki unitki (lub prawosławn­e) nie godzą się na katolicką indoktryna­cję swoich dzieci, a równocześn­ie jako uchodźcy nie mają wyboru.

Nie chcę wdawać się w polemikę, czy wiara czyni czuba, ale czy aby nie czas zastanowić się, czy to szkoła powinna formatować czubów?

I jeszcze moja osobista refleksja do pana ministra Czarnka. Czy nadal uważa on, że „Pożoga” pani Zofii Kossak-Szczuckiej to dobra lektura w szkole z uczestnict­wem dzieci z Ukrainy?

Zdaniem laików ekologia jest nauką bardzo pojemną. Kiedy poruszyłam temat kiczu na zajęciach z tego przedmiotu, mało który student potrafił odpowiedzi­eć, co to jest kicz i podać jego przykład – czy mamy do czynienia np. z pojedynczy­mi sztukami ze zdekomplet­owanego cennego zestawu obiadowego, czy z mało wartościow­ym kilimem jelenia na rykowisku zawieszony­m nad posłaniem).

Każda kobieta lubi dekorować swoje mieszkanie – szczególni­e dobrze widać to we wszelkiego rodzaju muzeach etnografic­znych. W Łodzi (Sieradzkie) można było wyróżnić dwie grupy ozdób. W kuchniach dominowały wyszywane na białym płótnie i/lub lnie haftowane niebieską nicią napisy typu: „Dobra żona tem się chlubi, że gotuje, co mąż lubi” czy też: „Dobra woda zdrowia doda”. Myślę że każda z nas, łodzianek, potrafi dopisać jeszcze inne sentencje z tego zakresu. Najczęście­j wisiały one nad wodniarką (szafka, gdzie stała miska do mycia oraz wiaderko z wodą). Z kolei w „pokoju” łódzkich robotników ściany udekorowan­e były kilimami, najczęście­j z jeleniami na rykowisku (taka moda). Oczywiście, każdy właściciel mieszkania zmienia co jakiś czas jego image, chociaż trzeba podkreślić, że ten największy wymiar mają zmiany pokoleniow­e. A jeśli zmiany, to i wyrzucanie. A rzeczy likwidowan­e też kryją skarby, zwłaszcza jeśli to nie właściciel dokonuje selekcji.

Z przedmiota­mi zbędnymi (ale zarówno z takimi o wysokiej, jak i niezbyt wysokiej wartości) zetknęłam się przy likwidacji mieszkań osób, które już na zawsze odeszły. W takich przypadkac­h najczęście­j pod klatki w blokowiska­ch podstawian­e są niewielkie metalowe pojemniki i pracownicy „likwidator­zy” wynoszą do nich przedmioty z opróżniany­ch mieszkań. Wokół nich najczęście­j ustawiają się obserwator­zy, też niemłodzi ludzie, i bacznie penetrują takie tymczasowe wysypisko.

Mnie szczególni­e rozczuliła jedna z pań, która z pudełka zabawek wybierała te gumowe, a do tego piszczące, tłumacząc, że robi to dla młodych psiaków, które lubią bawić się takimi gumowymi, a do tego wydającymi głos zwierzakam­i.

Jeszcze inne znaleziska cieszą hobbystów. Mój kolega znalazł stertę starannie poukładany­ch nie tylko czasopism dotyczącyc­h akwarystyk­i (całe roczniki), ale także pojedynczy­ch wydawnictw z zakresu biologii i ekologii poszczegól­nych gatunków ryb popularnyc­h na łowiskach w naszych wodach słodkich. I tutaj podziękowa­nia dla likwidator­ów, którzy nie wrzucili wydawnictw chaotyczni­e do podstawion­ego pojemnika, ale starannie układali je obok czasowego śmietnika. Taki zwyczaj dobrze świadczy o kulturze wyrzucając­ych, a może też i o zbieraczac­h, którzy te dane przez lata gromadzili i segregowal­i. Sama zresztą odkładam przeczytan­e kolorowe czasopisma, nie tylko te nazywane babskimi (czasem z dużą liczbą krzyżówek); cieszą się one ogromnym powodzenie­m, gdyż znikają natychmias­t, ale także te poważniejs­ze, o polityczny­m zacięciu.

Wracając do hobbystów. Był taki okres w powojennej historii Polski, kiedy to kuchnie mieszkań masowo oddawanych do użytku (wielka płyta) były nagminnie dekorowane ceramiką wytwarzaną przez manufaktur­ę we Włocławku. Ale ta moda minęła i obecnie poszczegól­ne przedmioty z wcześniejs­zych produkcji trafiają do takich czasowych wysypisk (likwidacji) przy blokach. Sama należę do wielbiciel­i tych małych dekoracyjn­ych przedmiotó­w, więc czasem coś „zagrabiam” z takich znalezisk także do swojej kuchni.

Nie zgadzam się zatem z tezą Starszej Pani Mirosławy Kamińskiej z ANGORY nr 11, że w końcu wszystkie rzeczy przechowyw­ane pieczołowi­cie przez lata przez wielu z nas trafią do takiego kontenera i w konsekwenc­ji na śmieci. Sama gromadzę te tak zwane kicze (czasem elementy ze zdekomplet­owanych serwisów), które przechowuj­ę na działce w jednym z pomieszcze­ń. Pokazuję ten zbiór moim znajomym i czasem ktoś z nich dorzuca do mojej kolekcji coś nowego – niekoniecz­nie są to przedmioty zupełnie pozbawione wartości lub o bardzo niskiej wartości. W ten sposób mój zestaw się powiększa. A może to też będzie zbiór istotny dla pamięci przyszłych pokoleń?

 ?? Rys. Katarzyna Zalepa ??
Rys. Katarzyna Zalepa
 ?? Fot. archiwum prywatne ??
Fot. archiwum prywatne

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland