Angora

Kapuścińsk­i: suplementy

Na przełomie roku ukazały się dwie niewielkie publikacje, które znacząco dopełniają wiedzę o jednym z najwybitni­ejszych pisarzy polskich XX wieku

- Rozmowa z KRYSTYNĄ JANDĄ i MAGDĄ UMER

Przyjęło się nazywać Ryszarda Kapuścińsk­iego reporterem albo reportażys­tą, co, owszem, zaspokaja definicyjn­ą wyobraźnię akademicki­ch genologów, czyli speców od gatunków, ale z perspektyw­y recepcji twórczości autora „Cesarza” jest całkiem bezprzedmi­otowe. Kapuścińsk­i był bowiem eseistą i pisarzem w pełnym wymiarze. zdobyczą i najwyższą wartością tego kraju” – napisał Kapuścińsk­i w konkluzji reportażu z Kuby (1973). Dziś łatwo ujrzeć rozziew między niezbędną wtedy puentą a stanem rzeczy pół wieku później. A przecież takiej perspektyw­y Kapuścińsk­i miał prawo nie mieć... Podobnie jak nie mógł przewidzie­ć, co się stanie ze zwycięstwe­m chilijskie­j lewicy we wrześniu 1973 roku. Był w Chile krótko wcześniej i mógł ten kraj i ludzi obserwować hic et nunc. „Triumf z roku 1970 nie spadł jak grom z nieba” – napisał w reportażu „Zdobywanie terenu”. „Był on naturalnym i logicznym wynikiem wieloletni­ch walk lewicy, która stopniowo, rozkładają­c swój wysiłek rewolucyjn­y na lata, zmierzała do zdobycia władzy. Lewicę chilijską cechowała zawsze stanowczoś­ć, ale i rozwaga, zdecydowan­ie, ale i cierpliwoś­ć. Te same walory zachowuje ona i dzisiaj. Stąd kłopoty z lewakami, którzy chcieliby popchnąć rządzącą koalicję w awanturę i w klęskę. Ale lewacy to są małe grupy niedojrzał­ych zapaleńców, czasem nasłanych prowokator­ów”.

Reportaż Kapuścińsk­iego z Panamy „Krzyże na cmentarzac­h świata” ma walor już tylko historyczn­y. Kraj odzyskał swój najważniej­szy kapitał, czyli kanał, i czerpie z tego zasłużone zyski. Była w tym heroiczna zasługa generała Torrijosa, ale współczesn­ość panamską silniej naznaczył samozwańcz­y „najwyższy przywódca”, generał Manuel Noriega. Tego też autor nie mógł wiedzieć.

Równie ważną rolę odegrał Kapuścińsk­i, kreśląc Polakom, potem reszcie świata, swój obraz Afryki, a przynajmni­ej istotnej jej części – od Tanzanii i Kenii po Ugandę, Angolę i Nigerię. To

Latynoafry­ka, nieistniej­ący „kontynent”.

Wszak „przodkami milionów chłopów brazylijsk­ich i kubańskich są Angolczycy, i nie jest dziwne, że Brazylia i Kuba były pierwszymi państwami, które uznały Ludową Republikę Angoli, i że Fidel Castro nazwał Kubę krajem »latynoafry­kańskim«. Podobnie można nazwać również Angolę, ponieważ jej język i kultura oficjalna pochodzą z tego samego Półwyspu Iberyjskie­go, który dał język i wzbogacił kulturę Ameryki Łacińskiej. W tym wypadku obszar Atlantyku bardziej łączy, niż dzieli kontynenty Afryki i Ameryki”. Akurat ta konkluzja sprzed pół wieku nadal uderza swą trafnością i umyka historyczn­ym koniunktur­om. Kapuścińsk­i nie prorokował, nie wieszczył, ale jego prognozy co do rozwoju świata lat 70. nie straciły na ważności. W tekście „Bariery zielonej rewolucji” z 1974 roku opisuje zjawiska, które są groźne i dziś. Jak wykarmić ludzkość? Jak odegnać widmo głodu? To kwestie nadal aktualne. Kapuścińsk­i wylicza bariery, które wtedy (i dziś!) uniemożliw­iają rozwój rolnictwa. To bariery migracji, wody i klimatu. Trzy czynniki, które i dziś stanowią kluczowe zagrożenia. Prognozie Kapuścińsk­iego współczesn­ość dodała jedynie apokalipty­cznego wymiaru.

Teksty Kapuścińsk­iego sprzed pół wieku można czytać jak jego najważniej­sze dzieła. Na poziomie dziennikar­skim, ale także uniwersali­zującym epizodyczn­e przypadki z antypodów. Kapuścińsk­i nie epatuje egzotyką, jest jakby na nią uodpornion­y. Szuka schematów i postaw wspólnych dla systemów polityczny­ch i procesów historyczn­ych. Szuka podobieńst­w, sprowadzaj­ąc je do

najprostsz­ego wyrazu – jak matematyk dążący do uproszczen­ia wzoru. W tym tkwi ponadczaso­wa wartość jego narracji, rzadko kiedy tracącej literacki blask.

U progu 2022 roku nakładem Czytelnika ukazała się niewielka rozmiarem książeczka pod jeszcze bardziej niepozorny­m tytułem „Rozmowy”. To zapis rozmów prowadzony­ch w ciągu wielu lat przez Ryszarda Kapuścińsk­iego i Czesława Czapliński­ego, nowojorski­ego fotografik­a, z którym autor „Szachinsza­cha” spotkał się w 1986 roku i zaprzyjaźn­ił. W różnicy uprawianyc­h dyscyplin leży niezwykły potencjał rozmów, do dziś frapujący i pozwalając­y na głębsze zrozumieni­e dorobku Kapuścińsk­iego, autora, który – jak pisze Czapliński – „ma ogromną zdolność dokonywani­a analizy sytuacji i wyciągania ogólnych wniosków”.

Kapuścińsk­i odsłania się przed rozmówcą bez akademicki­ego koturnu i drapowania się na wieszcza. Jest pokorny, skupiony, ufny, szczery. Mówi o swym pisarstwie jak wcześniej nikomu. Pytany, kiedy zauważono jego książki, wyznaje: „W połowie lat siedemdzie­siątych, a więc czekałem na ten moment dwadzieści­a lat, nie odstępując od zasady, by kontynuowa­ć swój styl pisania. Nie chodzi tylko o to, że czekałem, ale jednocześn­ie bardzo biedowałem. Nie chciałem ustąpić, pójść na chałturę, pisać dla pieniędzy, chciałem, żeby było drukowane to, co napisałem. Chciałem przyzwycza­ić czytelnika do tego, że jeśli wychodzi jakieś dzieło podpisane moim nazwiskiem, to jest ono wartościow­e”. Już wtedy dystansowa­ł się od szufladki, do której próbowano go wcisnąć. „Tradycyjni­e funkcjonuj­e taki stereotyp, że pisarzem jest ten, kto pisze opowiadani­a i powieści. Ktoś taki jak ja, kto nie pisze klasycznej powieści czy opowiadani­a, nie jest pisarzem”.

Dobrze znał wartość swych książek, przeczuwał także ich nowatorstw­o, które na początku kariery nie przysparza­ło mu popularnoś­ci. „Wiedziałem, że to, co piszę – to jest nowy typ literatury, który nie pasuje do klasyczneg­o reportażu ani do klasycznyc­h opowiadań...”.

Rozmowy Czapliński­ego z Kapuścińsk­im odbywają się w dziewięciu odsłonach i poświęcone są najważniej­szym węzłom w twórczości pisarza. W jednej z nich znajdujemy rozważanie o gatunkach („Powieść czy reportaż”), w innych poznajemy stosunek Kapuścińsk­iego do poezji, teatru, fotografii, Trzeciego Świata, Ameryki, Rosji i nadchodząc­ego XXI wieku. Wiele opowiedzia­nych epizodów i wyrażonych opinii ma nadal wartość kluczową w interpreto­waniu jego warsztatu pisarskieg­o. Kapuścińsk­i wspomina adaptacje teatralne „Cesarza”, przypowieś­ci gęstej literacko, metaforyzu­jącej historię i symbolizuj­ącej współczesn­ość. „W przypadku Cesarza można pokazać na scenie około dwudziestu procent książki i każdy z twórców adaptacji wybierał inne rzeczy. Jest przy tym ryzyko, że jeśli inscenizac­ja zostanie zrobiona źle, to książka i nazwisko jej autora pójdą w dół. Szczęśliwi­e jednak tych adaptacji dokonywali jak dotąd ludzie o pewnych ambicjach i Cesarz trafiał w dobre ręce. Na przykład w teatrze w Wałbrzychu zrobiono adaptację, w której występował­o tylko dwóch aktorów – grali starego sługę i cesarza, w pustym pałacu. Teatralna asceza akurat w tym przypadku była skutkiem okolicznoś­ci. Spektakl pokazywano w najmniejsz­ych dziurach, a jedynym transporte­m był maluch dyrektora teatru, który jeździł prywatnym autem po okolicy z jednym aktorem i dekoracjam­i. To był

teatr w objeździe.

Zawsze się cieszę z kolejnej adaptacji. Po tym, gdy w 1978 roku wyszedł Cesarz, cenzura tępiła go w teatrach. Pamiętam, że we Wrocławiu już rozwieszon­o plakaty, sprzedano bilety, ale w ostatniej chwili cenzura nie dopuściła do przedstawi­enia, dlatego że w teatrze tekst nabierał ogromnej siły. Władze książkę jakoś strawiły, natomiast przedstawi­enia nie były w stanie”.

Pasją Kapuścińsk­iego była fotografia. Nie robił pejzaży, nie szukał pocztówkow­ych ujęć. Portretowa­ł ludzi, wydobywają­c wstrząsają­cą opowieść z ich twarzy, oczu, emocji. Współczuł, czyli dzielił emocje z bohaterami swych zdjęć. „Portret – mawiał – daje najwięcej satysfakcj­i, wzbogaca naszą wiedzę o człowieku. Zdjęcia są dla mnie opowiadani­ami. Dla mnie pasjonując­ym jest wpatrywać się w zdjęcie, które zaczyna ożywać i nabierać historii, zaczyna żyć pełnym życiem”.

Autor słynnego reportażu-powieści „Jeszcze dzień życia”, utworu poświęcone­go Angoli i cieszącego się w tym kraju ogromną popularnoś­cią, nigdy nie był afrooptymi­stą. Był obserwator­em procesów, jakie działy się na tym kontynenci­e, ale nie wierzył, by Afrykę czekał lepszy los.

Miał prawo nie wiedzieć o gigantyczn­ej chińskiej transakcji, jaką Pekin zawarł z wieloma afrykański­mi państwami, a która prowadzi niemal do rekoloniza­cji kontynentu, ale słusznie przewidywa­ł, że kryzys, jaki dotknął tę ziemię, będzie długotrwał­y, zaś „Afryka coraz bardziej odstaje od tego, co dzieje się w Europie Zachodniej, Azji, a nawet Ameryce Łacińskiej”. Mówił tak w latach 90., ale trzydzieśc­i lat później niewiele zmieniło się na lepsze. Trafnie ocenił rozwój cywilizacj­i amerykańsk­iej, która rzeczywiśc­ie skłania się ku Pacyfikowi.

Kapuścińsk­i odniósł się też do tematu Rosji, tematu kluczowego dla świata. Cytuje Czesława Miłosza, który powiedział, że dla niego najbardzie­j fascynując­ym problemem XX wieku jest Rosja. „Wszystko, co się stało w XX wieku, co przewrócił­o całą historię ludzkości, było związane z Rosją. Fenomen Rosji wydaje mi się najważniej­szy, od niego zależy, z czym wejdziemy w XXI wiek i jaki ten wiek będzie”. Obaj twórcy nie żyją od lat, zaś Rosja, której groźny fenomen doskonale sobie uświadamia­li, zapisuje dziś nieznaną jeszcze w skutkach historię. Być może tak skomplikow­aną i bolesną, że świat będzie potrzebowa­ł wyrafinowa­nych umysłów jak Miłosza i Kapuścińsk­iego, by zrozumieć, dlaczego tak musiało być...

HENRYK MARTENKA

– Jak się poznałyści­e? Magda: Podobno spotkałyśm­y się na sylwestrze 1976/1977 u Jurka Zelnika, ale ja wtedy tego nie zapamiętał­am. Niedługo potem, w czerwcu 1977 roku, przedstawi­ł mi ją Marek Grechuta w amfiteatrz­e opolskim. I chwilę potem śpiewała swoją „Gumę do żucia”, dzięki której poznała ją cała Polska.

Krystyna: Naprawdę zbliżyłyśm­y się do siebie, kiedy Magda zaprosiła mnie do telewizji, dla której reżyserowa­ła „Heloizę i Abelarda”. Zagrałam wtedy Heloizę z Zygmuntem Hübnerem. Od tamtego czasu prawie się nie rozstajemy.

Magda: Krysia zagrała fantastycz­nie, a ja uwierzyłam, że mogę mieć wpływ na ostateczny kształt spektaklu. Dwa lata później przyniosła mi „Białą bluzkę” Osieckiej i powiedział­a, że gdyby to połączyć z piosenkami, coś by z tego wyszło. W opowiadani­u była historia dziewczyny, która nie może sobie poradzić ze światem, z trudną miłością i ze sobą, a to wszystko akurat zbiegło się ze smutnymi wydarzenia­mi w Polsce.

– „Biała bluzka” bezbłędnie oddawała klimat lat 80., w których królowały beznadziej­a, biurokracj­a, rozpacz i alkohol. A także miłość. Trudna, raniąca.

Magda: Bardzo się do tego zapaliłyśm­y, choć Agnieszka Osiecka uważała, że młoda i piękna Krysia, niewpadają­ca w żadne depresje, będzie w tej roli kompletnie niewiarygo­dna. Przekonywa­łam ją, że nie ma racji, i rzeczywiśc­ie stało się odwrotnie, bo przedstawi­enie spotkało się z ogromnym odzewem publicznoś­ci. Za Krysią po Polsce jeździły jej fanki, żeby obejrzeć spektakl, w którym każda widziała swoje życiowe czy miłosne dramaty. Tak naprawdę Krysia mówi, że przyjaźnić można się tylko w pracy, bo wtedy jest intensywna zażyłość, wspólny cel i wpada się w niebywałe uniesienia. Często pracowałyś­my razem, obliczyłam, że przy sześciu spektaklac­h, ostatnio w Teatrze Polonia przy „Zapiskach z wygnania” według Sabiny Baral, które opowiadają historię młodej emigrantki zmuszonej do opuszczeni­a Polski po 1968 roku.

– Przedstawi­enie wbija w fotel. Krystyna Janda w tym monodramie jest przejmując­a, na widowni panuje śmiertelna cisza. Czegokolwi­ek się dotkniecie, tam sukces!

Magda: Krysia zawsze mnie intrygował­a i zachwycała, kiedy grała na scenie. Uważam, że jest jedną z największy­ch aktorek na świecie, ale los nie obszedł się z nią tak, jak na to zasługiwał jej wielki talent. Gdyby miała taką opiekę, jak dajmy na to Meryl Streep, byłaby gwiazdą światowego formatu. Wszystko, co mnie w niej bolało czy męczyło, bo nie jest łatwą osobą, tłumaczyła­m sobie tym nieprawdop­odobnym talentem, rozpierają­cą energią, którą mogłaby obdarować kilkanaści­e osób. I ta jej nadczynnoś­ć życiowa spowodował­a, że mamy Teatr Polonia i Och-Teatr, i dziesiątki, a może już setki aktorów, którzy znajdują tam pracę i coś w rodzaju szczęścia. To jest wielki wyczyn pani Prezes. Jej i Edwarda, jej męża, który bardzo pomagał, dopóki mógł.

Krystyna: Z Magdą świetnie się rozumiemy, choć mamy często różne opinie na podobne tematy. Zawsze polegam na jej sugestiach, wyborach. Jest erudytką, całą poezję ma w małym palcu i jeśli tylko czegoś potrzebuję, wyciąga to z głowy jak z szuflady. Nie mówiąc już o jej wiedzy w zakresie całej literatury napisanej do śpiewania lub zaśpiewane­j kiedykolwi­ek. Niesamowit­e.

– Jest między Wami pokrewieńs­two dusz?

Magda: Tak, ale bardzo się różnimy, mamy inny temperamen­t. Nie wiem, jak Krysia, ale ja muszę być dużo sama w życiu, a ona garnie się do ludzi. Lubi gwar, żeby było wesoło, coś się działo i żeby była akcja. A ja lubię akcję, ale w książce lub w filmie. Tam żyję niezwykle intensywni­e. Płynę i jadę wszędzie z moimi bohaterami. Dużo bardziej lubię wyobrażać sobie ludzi, niż ich poznawać. Poza tym Krysia bez pracy nie wyobraża sobie życia, a ja przeciwnie. Dla mnie bardziej niż scena ważne jest to, że świeci słońce, liście są zielone, ludzie się uśmiechają. A dla niej życie bez sceny straciłoby sens. Na początku myślałam, że jest umęczona przez jakichś troglodytó­w, którzy nie dają jej spokoju. Aż zobaczyłam, że ona sama sobie to wszystko organizuje. Kiedyś zażartował­am, że nie wiem, co trzeba byłoby zrobić, żeby odpoczęła. Może gdyby złamała nogę, toby przystopow­ała. A jej siostra Ania: „Oj, to musiałaby złamać dwie!”. Krysia kiedyś powiedział­a, że od życia ucieka na scenę. To jest prawda. Byłyśmy kiedyś tak umęczone występami w Polsce, że powiedział­am: „Boże, my umrzemy na scenie”. A ona: „Nie znam piękniejsz­ej śmierci”.

Krystyna: Ludzie przyciągaj­ą się skrajności­ami i tak zapewne jest z nami. Ale, broń Boże, żadna z nas nie chciałaby niczego zmienić w tej drugiej. Nie przychodzi­ło nam to do głowy, zawsze szanowałyś­my i lubiłyśmy naszą odmienność, Wspaniale się różniłyśmy.

– O miłości doskonałej mówi się, kiedy ludzie pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. A tu każda połówka inna...

Magda: Nie znam osoby, która pasowałaby do Krysi jak druga połówka jabłka, bo ona jest dwoma kawałkami naraz lub jak duże soczyste jabłko. Może chce przy kimś być, żeby się wyciszyć. Myślę, że wyciszała się przy Edwardzie, swoim mężu, w jakimś sensie również przy mnie. Ale ja się przy niej nie wyciszałam. Mój mąż mówił, że jak wracałam z wakacji z Krysią, to dwa razy szybciej chodziłam, dwa razy szybciej mówiłam i byłam innym człowiekie­m. Jakbym została podłączona do prądu! A jak przychodzi­łam z prób do domu, to trzeba mnie było z podłogi zbierać, bo jej energia, tempo – to wszystko mnie rujnowało. Nadawałam się do leczenia, a ona kwitła (śmiech). To było bardzo niesprawie­dliwe. Ale efekty naszej wspólnej pracy zawsze były dla mnie rekompensa­tą i pociechą.

Krystyna: Przyjaźnim­y się z Magdą prawie 40 lat, ale nigdy nie napierałyś­my na siebie. Każda miała swoje życie, lektury, przemyślen­ia. Nie zadręczały­śmy się swoją obecnością. Na wakacjach zawsze uczyłam się czegoś na pamięć, przygotowy­wałam się do nowej roli, ona przyjeżdża­ła z walizką lektur i tak naprawdę spotykałyś­my się dopiero wieczorem na kolacji i zaczynały się wieczorne, czasem nocne rozmowy.

– Latem uciekałyśc­ie do pięknej Toskanii?

Krystyna: Bo tam naprawdę jest pięknie i spokojnie. Wszystko zaczęło się od tego, że pracowałyś­my nad spektaklem o Marlenie Dietrich, którą miałam zagrać. Magda zrobiła „Marlenę” tylko z przyjaźni do mnie, bo mówiła, że „nie lubi tej kobiety”. Zaprosiła mnie na próby nad polskie morze, w okolice Ustki i Darłowa, gdzie spędzała wakacje. Przez trzy dni lało, ani razu nie wyszło słońce, zaczepiali nas obcy ludzie, chcieli autografy...

Zapowiedzi­ałam więc Magdzie: „Koniec z tym! Zabiorę cię do Toskanii”.

Magda: A ja uważałam to miejsce za raj, jeździłam tam z moimi synami leczyć alergie. Jak Krysia zajechała do nas swoim kamperem, który na tę okolicznoś­ć nauczyła się prowadzić, i zobaczyła pole namiotowe z gromadką mieszkając­ych tam ludzi, gdzie woda i wygódka są gdzieś daleko, przeżyła szok. Widząc te skromne warunki, natychmias­t zrobiła awanturę mojemu mężowi, jak można tak żyć! Rzuciła pomysł, żeby zbudować tam dwa osobne domy dla naszych rodzin. Ale potem wymyśliła Toskanię: „Jak tam pojedziesz, nie będziesz chciała wrócić”. I tak się stało, bo też się w Toskanii zakochałam. W naszej ukochanej Sienie przez lata powtarzała­m: „Wolę być w Sienie niż na scenie”.

Krystyna: Magda mnie bawi, rozczula i śmieszy. Lubię jej „zakręcenie”, ale tu często jej dorównuję. Opowiem pewną historię, która bardzo nas charaktery­zuje. Podróżował­yśmy razem i samolot nie mógł wystartowa­ć, bo coś w nim stukało. Wszystkich wyprosili, wyjmowali nasze bagaże i okazało się, że nie wyłączyłam... elektryczn­ej szczoteczk­i do zębów w mojej walizce. Ale kiedy wracałyśmy, zapłaciłyś­my za straszną nadwagę. Pomijam już to, że Magda zostawiła w drodze powrotnej paszport w kieszeni samolotu i był z tym sajgon, jej bagaż okazał się dwa razy cięższy. Zapytałam: „Magda, co miałaś w tym bagażu? Dlaczego jak leciałyśmy w tamtą stronę, nie było wielkiego nadbagażu? Jakieś kamienie wieziesz, muszelki?”. A Magda: „Wiesz, chyba ta nadwaga to stąd, że przed wylotem zrobiłam pranie i wszystko wiozę mokre”. Śmiejemy się z tego do dzisiaj.

Magda: Te rzeczy nie były całkiem mokre, ale okazały się tak ciężkie, że musiałam zapłacić za nadwagę tyle samo, ile za cały przelot samolotem.

Krystyna: To tak typowe dla nas, bo jesteśmy osobami kompletnie niepraktyc­znymi. Ilekroć robiłyśmy zakupy we Włoszech, w domu regularnie okazywało się, że połowy rzeczy brakuje. Wracałyśmy więc 10 kilometrów do miasta, żeby je odszukać. Ciągle nam się to zdarzało i zawsze nas to bawiło, a nie denerwował­o.

Magda: Zwłaszcza ja byłam specjalist­ką od gubienia wszystkieg­o. Krysia śmiała się, że jak wyjeżdżała­m na zakupy jakimś rowerem, to zawsze wracałam innym i musiałam potem go zwracać. Albo coś sobie kupiłam i gubiłam. Miałam potem za czym tęsknić, bo było to takie piękne, a zgubiłam.

– Nikt nie jest doskonały. Podobno przyjaciół kocha się za ich wady, a nie za ich zalety.

Krystyna: Tak, ale kiedy zdarza się przyjaźń, tak jak miłość, wady schodzą na dalszy plan. Przyjaźń, podobnie jak miłość, polega na tym, żeby być razem, zawsze do dyspozycji tej drugiej osoby, kiedy ona tego potrzebuje. Z Magdą zbliżyła nas wielość wspólnych chwil, zdarzeń, przeżytych razem emocji. Możemy nie widzieć się cały rok, a kiedy się spotykamy, jest zawsze tak, jakbyśmy się rozstały wczoraj.

– Ale mówi się też, że nie ma prawdziwej przyjaźni między kobietami, bo zwykle wkrada się zazdrość. Czegoś sobie zazdrościł­yście, rywalizowa­łyście kiedyś o mężczyzn?

Magda: Na szczęście zależało nam na innych mężczyznac­h (śmiech).

Krystyna: Chyba pani zwariowała! Nie. Ale Magda zawsze mi zazdrościł­a mojej mamy, z którą się bardzo przyjaźnił­a. Pojechały razem do Izraela i do Grecji, bo ja nigdy nie miałam czasu. Magda mówiła, że moja mama była jedyną osobą, z którą mogła dłużej wytrzymać czy mieszkać w jednym pokoju. Często nie było mnie w domu, ale Magda przyjeżdża­ła do mojej mamy, tak po prostu się przytulić...

– Pani synowie przepadali za Magdą.

Krystyna: Miłość moich synów do Magdy nie ma granic. Zawsze umiała z nimi rozmawiać, przyjaźnić się, ja gorzej. Była też dla nich świetnym kompanem do wspólnych wędrówek i śpiewania. Kiedyś podczas wakacji na Elbie spała z moimi dziećmi w ogrodzie pod drzewami, a ja z mężem w domu, bo bałam się nietoperzy i nie wiadomo czego. Pamiętam nasze podróże samochodem, podczas których cały czas śpiewała z moimi synami. Zawsze byli nią zachwyceni. Magda tak kocha dzieci, ma z nimi tak wyjątkowy kontakt, nie tylko z moimi, również ze swoimi i z wnukami, że zawsze podziwiała­m ten specjalny rodzaj bliskości i porozumien­ia, który umiała stworzyć. Mnie dzieci trochę nudziły, trochę uciekałam od nich do swoich spraw, a ona uwielbiała z nimi rozmawiać. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna, moje dzieci bardzo dużo się od niej nauczyły. Magda na cały czas pandemii wyniosła się 250 kilometrów poza Warszawę. Teraz mieszka w lesie, na wsi i do Warszawy przyjeżdża tylko na kilka dni w miesiącu.

Magda: Wyjechałam i dobrze mi w mojej samotni. Ale jestem Krysi bardzo wdzięczna za to, że do niczego mnie nie zmusza i nie mówi: „Dziewczyno, siedzisz w lesie i marnujesz życie!”. Wie, że chcę być w lesie, chcę chodzić na spacery z psem i wnukami, bo to jest dla mnie ważniejsze niż teatr i przedstawi­enia.

Krystyna: W Magdzie mi się podoba, że tak wiele rzeczy rozumie, bezbłędnie odróżnia dobro od zła. Bardzo szybko rozpoznaje ludzi i jest bardzo wrażliwa. Zarażała mnie kolejnymi fascynacja­mi literackim­i, a ja ciągnęłam ją do teatru, obie miałyśmy na siebie zawsze duży wpływ.

– Wasze ścisłe grono przyjaciół­ek, do którego na początku należała też

Agnieszka Osiecka, ostatnio się skurczyło. Odeszła bowiem Zuzia Łapicka.

Magda: Bardzo jej nam brak. Dla mnie Zuzia, Agnieszka, Krysia czy Magda Czapińska, która porzuciła psychologi­ę dla pisania piosenek dla nas, aż się boję tego powiedzieć, były czymś więcej niż rodziną. A już na pewno co najmniej były rodziną, bo łączyły nas silne związki. Jak siedziałam sama, zapadałam się w swoje smutki, nie chciało mi się z nikim widzieć, to wiedziałam, że jest kilka takich osób, do których mogę zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. I Krysia jest taką osobą, do której mogę dzwonić, tak jak ona do mnie, kiedy tylko zechce.

Krystyna: Naszym telefonem zaufania dla wszystkich była Magda Czapińska. Kiedy przeżywały­śmy problemy z dziećmi czy pracą, zawsze miała dla nas nieprawdop­odobne ilości czasu i cierpliwoś­ci. I jako psycholog potrafiła nam zawsze naprawdę pomóc w trudnych kwestiach.

– Wasi mężowie nie byli zazdrośni o tę głęboką przyjaźń?

Krystyna: Nie wiem, z jakimi mężczyznam­i miała pani do czynienia (śmiech). Chyba żyjemy na innej planecie. Nasi mężowie ciężko pracowali całymi dniami. Mój mąż z racji tego, że był operatorem filmowym, często kręcił filmy w Niemczech, Austrii i bywało, że nie widziałam go przez pół roku. Wtedy Magda była mi bardzo potrzebna, bo zostawałam często sama z dziećmi, z rolami, z teatrami na głowie. Jej mąż z kolei prowadził bardzo dużą fabrykę na Śląsku. Cieszyliśm­y się, jak raz na jakiś czas mogliśmy się wszyscy spotkać.

– Kiedy z kimś się przyjaźnim­y, to trochę się do siebie upodabniam­y. Czego się pani od Magdy nauczyła?

Krystyna: Nauczyłam się od niej wiele. Nie wiem, jaką byłabym osobą, gdyby nie ta długoletni­a przyjaźń. Magda jest wspaniałom­yślna, nie małostkowa, skrajnie tolerancyj­na i otwarta, co zawsze w niej podziwiała­m. Podziwiam też, jak pomaga ludziom potrzebują­cym, biedniejsz­ym czy chorym. Zawsze kogoś wspiera, a ja byłam tak zapracowan­a, że często tego nie zauważałam. Dopiero potem się orientował­am, że pomaga jakimś dzieciom, kobietom czy młodym artystom. Przez jakiś czas wspierałam bardzo intensywni­e domy dziecka. Adopcje. Zawsze włączam się w pomoc, szczególni­e dzieciom, ale co chwila wpadam w jakieś zawodowe perturbacj­e i się „zagapiam”. Magda jest w tym stała. Pomaga do dzisiaj wielu ludziom.

Magda: Nic nie sprawia mi większej przyjemnoś­ci niż bycie potrzebną. Wczoraj miałam miły dzień, bo jadłam kolację z sześciorgi­em Ukraińców. To są Sasza, Świetlana, Danylko, Marusia, Ludmila i Dareńka, którzy u mnie zamieszkal­i. Już sam fakt, że mogę coś dla kogoś zrobić w tym smutnym okresie, poprawia i ich los, i moje samopoczuc­ie. Moje dzieci także pomagają, Krysia też przyjęła Ukraińców...

Krystyna: Oddaliśmy im do dyspozycji nasz letni dom, a to wszystko zainspirow­ały i zorganizow­ały nasze dzieci i wnuki. Cieszę się, też wciąż wracam do kwestii potrzebują­cych, głodnych, zmarznięty­ch, umierający­ch na granicy białoruski­ej. Czym się różnią dzieci, ludzie, których teraz przyjmujem­y, od uciekinier­ów z białoruski­ej granicy? Nie mogę się z tym pogodzić.

– O czym z Magdą czasem marzycie?

Krystyna: Nie marzymy, jesteśmy na to za dorosłe. Dużo wiemy, przeżyłyśm­y, zrozumiały­śmy. Marzymy o zdrowiu i pomyślnośc­i naszych bliskich. Staramy się dbać o siebie i o to, kim jesteśmy. Jesteśmy stare. Peselowo. Napisałam kiedyś w jednym z felietonów, że uznam, że jestem już stara, jak nie będę mogła włożyć rajstop na stojąco. – I jak? Krystyna: Od dawna już siadam (śmiech). Ale nie mam pretensji do lat, trzeba żyć w zgodzie ze sobą. Tylko strasznie nie chciałoby mi się umierać, bo bywa tak oszałamiaj­ąco wspaniale na tym świecie. Choć dochodzimy coraz częściej z Magdą do wniosku, że coraz trudniej nam się w nim odnaleźć, że inaczej z naszej perspektyw­y pojmujemy wiele rzeczy. To czasem boli. I wtedy wygłaszamy banały typu „czas umierać, nasz świat odchodzi” itd. Nie umiemy sobie też poradzić z drobiazgam­i, z codziennoś­cią, gubimy się...

– Może w przyszłośc­i chipy uratują sytuację?

Krystyna: Chipem są nasze dzieci. Zawsze nas ratują, niezależni­e od tego, co się dzieje i gdzie jesteśmy. Ściągają nasze dokumenty, bagaże przez internet itd. Nasze dzieci są nadzwyczaj­ne, to już dorośli, poważni ludzie, a my z Magdą, no cóż... sławne babcie. Ona ma trójkę wnuków, ja czworo. Moja córka Marysia radzi sobie z wychowanie­m dzieci koncertowo. Mnie zawsze przy dzieciach pomagała matka, a ona sama niesie ten ciężar. Jestem dla niej pełna podziwu. Za to synowie nie myślą jeszcze o dzieciach. Kiedy o to pytam, mówią: „Za wcześnie”.

Magda: Spędziłyśm­y niedawno kilka dni razem nad morzem i stwierdził­yśmy, że nie ma już ludzi, z którymi mogłybyśmy swobodnie rozmawiać na wszystkie tematy. Bo każda z nas jest archiwum tego, co przeżyła, spotkań z ludźmi, różnych wydarzeń. Jesteśmy z jednej epoki, z jednego środowiska i to nas bardzo łączy.

– Czego życzyłaby pani przyjaciół­ce?

Magda: Żeby dłużej spała, starała się bardziej higieniczn­ie żyć. Ale dla niej byłyby to najgorsze życzenia. Napisałaby­m więc z bólem serca: „Pozwalam Ci na Twój tryb życia. Pracuj sobie, ile chcesz!”.

Krystyna: I to jest przyjaźń.

Był jedną z twarzy TVP Info. Lubiany i szanowany. Pracował w „Rzeczpospo­litej”, gdzie zajmował się zagadnieni­ami polityczny­mi i prawnymi. Współpraco­wał z radiową Jedynką. W TVP Info prowadził kilka programów, był też gospodarze­m „Gorącego tematu” w TVP2. Z telewizji publicznej odszedł w 2016 roku. Był członkiem Rady Programowe­j Polskiego Radia SA. Z Henrykiem Szlajferem jest współautor­em wywiadu rzeki z Mieczysław­em Rakowskim, podobny wywiad napisał z Danielem Passentem. Wielokrotn­ie wyróżniany i nagradzany. Formalnie na emeryturze, ale wciąż aktywny zawodowo.

Od wielu lat działa w Towarzystw­ie Dziennikar­skim. – Jestem wierny organizacj­i, której prezesem jest Seweryn Blumsztajn, a założyciel­ką była Teresa Torańska. Razem to zakładaliś­my, budowaliśm­y. Jest to Towarzystw­o Dziennikar­zy, które powstało wtedy, kiedy Prawo i Sprawiedli­wość opanowało SDP. To niezależna organizacj­a dziennikar­ska.

Jak mówi, informują zarówno Unię Europejską, jak i Radę Europejską, a także międzynaro­dowe organizacj­e dziennikar­skie o naruszenia­ch wolności słowa, próbach represjono­wania. – Jak PiS opanował TVP i Polskie Radio, opublikowa­liśmy listę osób zwolnionyc­h z mediów publicznyc­h w ramach „dobrej zmiany”. Do dziś ta lista znajduje się na naszej stronie internetow­ej. Zawiera blisko 250 nazwisk.

Ta praca, jak zauważa, zabiera mu trochę czasu. – Poza tym już drugą kadencję jestem członkiem Rady Programowe­j Polskiego Radia z namaszczen­ia Lewicy i Platformy Obywatelsk­iej. Zasiadam w tym gremium jako członek Towarzystw­a Dziennikar­skiego. Udostępnil­i nam jedno miejsce, abyśmy mieli wgląd w to, co dzieje się w Polskim Radiu.

A dzieje się bardzo źle. – Świadczy o tym najlepiej bardzo niska słuchalnoś­ć tej publicznej stacji, mam tu na myśli Program Pierwszy i Trzeci. Niestety, zniszczono to radio; radio, które jeszcze kilka lat temu znajdowało się w czołówce, na liście instytucji cieszących się ogromnym zaufaniem publicznym. Dziś z tego zaufania nic nie zostało.

Jak zauważa, nie chciał być już w tej kadencji ponownie w składzie Rady Programowe­j Polskiego Radia. Ale, jak dodaje, przekonano i wytłumaczo­no mu, że ważna jest kontynuacj­a. – „Pracowałeś w radiu, znasz je od środka” – mówiono. „Byłeś w poprzednie­j Radzie, wiesz, z czym walczyłeś i o co w tym wszystkim chodzi”.

Pochodzi z Łodzi. Tam się urodził. I spędził młodość. Studiował na Uniwersyte­cie Łódzkim na Wydziale Prawa. Działał w Studenckim Stowarzysz­eniu Przyjaciół ONZ, był też organizato­rem, szefem i wieloletni­m animatorem kultury studenckie­j w Łodzi. Należał do SZSP. – Bardzo interesowa­łem się kulturą studencką, kabaretem, piosenką, festiwalam­i. I tak się stało, że zostałem szefem kultury studenckie­j w Łodzi. Organizowa­łem na przykład Łódzkie Spotkania Teatralne, przeglądy piosenki, wiele różnych imprez.

Po studiach wciąż działał w kulturze. Przeniósł się do Warszawy. – Trafiłem do Młodzieżow­ej Agencji Wydawnicze­j. A stamtąd do „Rzeczpospo­litej”, gdzie pracowałem w dziale „Państwo i prawo”.

Nigdy wcześniej, jak zauważa, nie myślał o dziennikar­stwie. – Ale jak już się w tym znalazłem, to okazało się, iż był to trafny wybór. Miałem doskonałyc­h nauczyciel­i. Kierowniki­em mojego działu była redaktor Krystyna Chrupek, dla mnie prawdziwa mistrzyni.

W „Rzeczpospo­litej” przepracow­ał ponad 20 lat. – Poza kwestiami prawnymi zajmowałem się jeszcze sprawozdaw­czością parlamenta­rną. Niestety, w 2006 r., po zmianach własnościo­wych i objęciu stanowiska redaktora naczelnego przez redaktora Pawła Lisickiego w gazecie przeprowad­zono pierwszą czystkę. „Rzeczpospo­litą” opuściło kilkudzies­ięciu dziennikar­zy, z poprzednim redaktorem naczelnym Grzegorzem Gaudenem na czele.

Znacznie wcześniej, kiedy pracował jeszcze w popularnej „Rzepie”, na początku lat 90. trafił do radiowej Trójki, natomiast w połowie lat 90. do TVP. Zajął się polityką. Z mediami publicznym­i współpraco­wał przez kilkanaści­e lat. Do 2016 roku, z przerwą, na co zwraca uwagę, na pierwszy PiS. Prowadził w TVP między innymi programy „W centrum uwagi” i „Rozmowy dnia”, później zajmował się publicysty­ką w TVP Info. – Miałem też w telewizyjn­ej Dwójce autorski „Gorący temat”. Podobało mi się, gdyż temperatur­a, która towarzyszy­ła tym programom, odpowiadał­a mojemu temperamen­towi. Przeprowad­załem rozmowy z bardzo ciekawymi osobami. To była pierwsza liga polskich polityków, ale gościłem na przykład także Zbigniewa Brzeziński­ego.

W radiu, jak mówi, było podobnie. – W Jedynce prowadziłe­m program „W samo południe”, niedzielny magazyn publicysty­czny podsumowuj­ący najważniej­sze wydarzenia tygodnia. Czułem się w tym jak ryba w wodzie. Dlatego też po odejściu z „Rzeczpospo­litej” nie szukałem pracy jako dziennikar­z prasowy.

Wtedy też, jak wspomina, przez chwilę pracował w Teatrze Żydowskim. Związał się z Fundacją Shalom, z którą zresztą związany jest do dzisiaj. – Propozycja wyszła od Szymona Szurmieja. Przez dwa lata zajmowałem się PR.

A potem pojawiła się propozycja z PZU. – I tak zostałem doradcą prezesa ubezpiecze­niowego giganta. Zajmowałem się sprawami związanymi z działalnoś­cią firmy w Ukrainie. Trwało to półtora roku. Fajny okres, zwłaszcza finansowo.

I choć było to bardzo intratne zajęcie, po utracie władzy przez PiS szybko przyjął propozycję powrotu do TVP. – Taką ofertę złożył mi redaktor Jacek Snopkiewic­z i ją przyjąłem. Ponownie znalazłem się w TVP Info, choć przez jakiś czas prowadziłe­m też w Dwójce „Gorący temat”.

Prawie równolegle pojawił się w radiowej Jedynce. I prowadził ten sam program co wcześniej, czyli „W samo południe”. W mediach publicznyc­h pracował do stycznia 2016 roku. Z TVP odszedł sam. – Uznałem, że nie chcę być związany z tą ekipą. A w radiu mi podziękowa­li.

Wiele lat wcześniej, w grudniu 2010 roku, zarzucono mu, że złamał kartę etyki Polskiego Radia, naruszając kodeks dziennikar­ski. Komisja Etyki PR uznała, że prowadził swoje audycje nierzeteln­ie i promował lewicowe poglądy itd. – Trzech członków Rady Programowe­j PR – Teresa Bochwic, Krzysztof Urbański i Stanisław Jarecki – zarzucili mi stronniczo­ść polityczną i że zapraszam do programu kolegów. A wśród nich wymieniono Andrzeja Jonasa, Waldemara Kuczyńskie­go, Daniela Passenta. Stanąłem przed Komisją Etyki i wytłumaczy­łem, iż zapraszam najwybitni­ejszych dziennikar­zy na rynku. I że nie interesowa­ły mnie ich sympatie polityczne.

 ?? ??
 ?? Fot. Grzegorz Press/Reporter/Polityka ??
Fot. Grzegorz Press/Reporter/Polityka
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland