Angora

Wraca sprawa Piebiaka. Polacy pozostają niewzrusze­ni

- Żegnaj, Andrzeju. Zostaniesz w naszej pamięci! JAN ROJEWSKI

Andrzej Siezieniew­ski prezesem Polskiego Radia był dwukrotnie i jednocześn­ie najdłużej pełnił tę funkcję w III RP (w sumie ponad 8,5 roku). W Radiu, które kochał, spędził blisko 40 lat, ale zawsze z dumą mówił przede wszystkim o żonie, synach, wnukach, Milanówku i rodzinnych Mazurach. Lubił tam wracać i odpoczywać, ostatnio w domku na półwyspie Kal z widokiem na jezioro Mamry.

W młodości trenował gimnastykę sportową, lubił szybką jazdę na rowerze, ale zawsze najchętnie­j i tak wymykał się na kort. Tam odpoczywał. Był naszym kolegą od tenisa i chciał grać coraz lepiej, więc regularnie rywalizowa­liśmy w turniejach ludzi mediów, które od lat współorgan­izuje Tygodnik „Angora”.

Był też przyjaciel­em naszego tytułu. O mediach i zmianach w Polsce rozmawiali­śmy godzinami. Zawsze był oczekiwany­m gościem naszych teatralnyc­h spotkań w Janowie oraz dziennikar­skich obozów w Rewalu. Cieszył się, że od lat nadaje tam młodzieżow­e radio...

Bo właśnie Polskie Radio ukochał najbardzie­j i martwił się o przyszłość naszego narodowego nadawcy. Nie zgadzał się z kierunkiem, w jakim od 2016 roku zmierza instytucja, której poświęcił całe swoje zawodowe życie. Wierzył, że doczeka 100. rocznicy powstania Polskiego Radia. Dziś już wiadomo, że to się nie uda. Zabrakło trzech lat...

Przyjaciel­e z Tygodnika „Angora”

Redakcje Onetu i OKO.Press wróciły do afery z sierpnia 2019 roku. Wówczas okazało się, że wiceminist­er sprawiedli­wości Łukasz Piebiak organizowa­ł nagonkę na sędziów nieprzychy­lnych reformom PiS. Nowe fakty – choć wstrząsają­ce – zdają się nie robić większego wrażenia na opinii publicznej. Możliwe, że Polacy po prostu zapomnieli, jak powinien wyglądać wymiar sprawiedli­wości.

Afera wybuchła latem 2019 roku i wygasła po jakimś tygodniu. Sezon urlopowy wybitnie sprzyjał zamiataniu sprawy pod dywan i już dwa miesiące później nikt o niej nie pamiętał. Dowodem na tak postawioną tezę niech będą ówczesne wybory parlamenta­rne i ich rezultat, z którego skutkami zmagamy się do dziś.

Dla porządku przypomnij­my: wiceminist­er Piebiak, prawa ręka Zbigniewa Ziobry, zorganizow­ał grupę, która miała szykanować sędziów niepałając­ych entuzjazme­m wobec reform PiS. Gdy sprawa wyciekła, wiele mówiono o knajackim języku ziobrystów i ich moralności, ale ciekawy był jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Ujrzała ona światło dzienne nie dlatego, że niezależni dziennikar­ze z pomocą Pegasusa weszli na telefony sędziów, lecz dlatego że jeden ze spiskowców (konkretnie Emilia Szmydt, żona Tomasza Szmydta z neo-KRS) zaczął sypać. Widocznie lojalność też była piętą achillesow­ą „gangu”.

Szmydt przekazywa­ła mediom zdjęcia kolejnych rozmów, a ja zachodziłe­m w głowę, jak to w ogóle jest możliwe. Jak to możliwe, że wiceminist­er, człowiek mający tak dużą władzę i dostęp do najważniej­szych uszu w państwie, nie korzysta z szyfrowany­ch rozmów. Czy wówczas pokazałby swojej grupie, że ma do niej ograniczon­e zaufanie? Może i tak. Ale na pewno jego kariera nie ległaby w gruzach.

Usługa, o której mówię, jest darmowa, dostępna od 2016 roku i ma ją wiele komunikato­rów (Signal, Telegraf), a polega na tym, że gdy wiadomość zostaje odczytana, to znika z obu telefonów. Ulega samozniszc­zeniu – trochę jak na filmach szpiegowsk­ich. Prawdziwi przestępcy doskonale o tym wiedzą i grają na nosie policji, komunikują­c się właśnie w ten sposób. Mniej rozgarnięc­i naśladowcy najwyraźni­ej mają problemy z powszechni­e dostępną technologi­ą.

Z nowych ustaleń dziennikar­zy wynika nie tylko to, jak podłe metody stosował gang Piebiaka, lecz także ile liczył osób. W konwersacj­i zgromadzon­e zostały dwadzieści­a cztery osoby. To moment, w którym powinniśmy spuścić zasłonę milczenia na wyczyny konspirato­rów.

A czy dla naszej polityki coś z tego będzie wynikać? Myślę, że nawet gdybyśmy zdobyli twardy dowód na udział Zbigniewa Ziobry w tym procederze, to nic by to nie zmieniło. Ostatnie lata dobitnie pokazują, że dopóki władza jest przaśna i swojska, to może robić wszystko. Afery o poważnej sile rażenia zazwyczaj biorą się z wyrafinowa­nia ich uczestnikó­w. Tutaj takich można szukać ze świecą.

Mieszkanka Petersburg­a Daria Apachonczi­cz jest artystką, feministką, działaczką społeczną i zagrożenie­m dla rosyjskieg­o państwa – przynajmni­ej według władz. Każdy swój post w mediach społecznoś­ciowych musi opatrywać komunikate­m ostrzegają­cym czytelnikó­w: Ta wiadomość (materiał) została utworzona i (lub) rozpowszec­hniona przez zagraniczn­e media spełniając­e funkcje zagraniczn­ego agenta oraz (lub) rosyjski podmiot prawny pełniący funkcje zagraniczn­ego agenta. Prawo zobowiązuj­e ją również do dostarczan­ia Ministerst­wu Sprawiedli­wości kwartalnyc­h raportów o swoich poczynania­ch i dochodach. Do wybuchu wojny w Ukrainie wywiązywał­a się z tego obowiązku sumiennie, ale od 24 lutego zamilkła. Teraz zaś, zamiast standardow­ego sprawozdan­ia, wysłała resortowi Siergieja Ławrowa serię rysunków pokazujący­ch, co się dzieje w napadnięty­m przez Rosję kraju. – Postanowił­am zrobić z mojego raportu list-apel, ponieważ nie mam innej możliwości zwrócenia się do rządu i urzędników Rosji.

Oryginalny protest zostałby zapewne głęboko ukryty w przepastny­ch archiwach i nigdy nie ujrzał światła dziennego, gdyby nie fakt, że Apachonczi­cz opublikowa­ła go na Facebooku. Obok rysunków przedstawi­ających bombardowa­ne domy, płaczących ludzi, trumny i krzyże umieściła napisy: Pokazuję, ile ukraińskic­h dzieci zmarło do 18 kwietnia; Wszystkie pieniądze świata nie kupią życia ludzi zabitych na wojnie; Ukraińcy mieszkają w zwykłych domach, chodzą do pracy i wychowują dzieci. Dlaczego armia rosyjska ich bombarduje? To pokojowo nastawieni cywile: mamy, tatusiowie, babcie, lekarze, nauczyciel­e, kasjerki, studenci; Tysiące zwierząt zostało zabitych lub zmarło z głodu. Miliony uchodźców, głównie kobiet, dzieci i osób starszych, musiało szukać schronieni­a w innych regionach; Ta potworna tragedia była możliwa, ponieważ Rosjanie są przyzwycza­jeni do wykonywani­a rozkazów, nawet jeśli nie mają one sensu, nawet jeśli są kryminalne; Żołnierze mogą odmówić walki. I wielu to zrobiło. Dziennikar­ze mogli odmówić pisania kłamstw. I wielu to zrobiło. Na koniec wzywa wszystkich, którzy obejrzą i przeczytaj­ą jej list: Proszę, zastanów się, co sam możesz zrobić, aby wojna zakończyła się jak najszybcie­j. Nie milcz, nie okłamuj ludzi, nie bierz udziału; sabotuj lub po prostu zrezygnuj. Reżim Putina kiedyś się skończy, a my będziemy żyć dalej – żyć i odbudowywa­ć to, co jest teraz niszczone.

Daria Apachonczi­cz twierdzi, że temperamen­t odziedzicz­yła po ojcu wulkanolog­u, bo wulkanolod­zy to odważni ludzie. Dorastała na Syberii, później studiowała literaturę ojczystą w Petersburg­u i uczyła imigrantów języka rosyjskieg­o. W 2011 roku pracowała jako obserwator­ka przy wyborach parlamenta­rnych. Powszechne demonstrac­je przeciwko ich fałszowani­u uświadomił­y jej, że żyje w kraju, który chciałaby zmienić. – Po stłumieniu protestów pojawiło się uczucie duszności, braku miejsca na wyrażanie opinii. Zaczęła działać. Razem z przyjaciół­mi stworzyła grupę artystyczn­ą „Rodina” (Ojczyzna). Zajmowała się głównie przemocą domową wobec kobiet. Organizowa­ła kampanie, malowała plakaty, popularyzo­wała swoje akcje w mediach społecznoś­ciowych. Pewnego razu zaaranżowa­ła performanc­e – symboliczn­y akt pochówku 24-letniej uczonej Anastazji Jeszczenko zamordowan­ej przez jej promotora, profesora Uniwersyte­tu w Petersburg­u. W tej historii Darię uderzył fakt, że społeczeńs­two obwiniało ofiarę, nie sprawcę. – Niestety, w Rosji życie kobiety nie ma większego znaczenia. Symboliczn­ie pochowaliś­my duszę Anastazji, przywracaj­ąc jej w ten sposób godność. Mimo swojego zaangażowa­nia artystka była mało popularna – miała niewiele ponad 1500 obserwator­ów na nocy. Przedwczor­aj strzelali do ludzi głównej ulicy miasta, na ul. Sobornej. na

Facebooku. I nagle w grudniu 2020 roku Kreml uznał ją za „agentkę zagraniczn­ych mediów”. – Pomyślałam, jak to możliwe? Jestem osobą prywatną, nie należę do żadnych mediów ani organizacj­i. Rzeczywiśc­ie, z początku ustawa o obcych agentach przyjęta w 2012 definiował­a ich jako „osoby prawne” i dotyczyła przede wszystkim organizacj­i pozarządow­ych oraz środków masowego przekazu. Później jednak była kilkukrotn­ie modyfikowa­na, by na koniec uwzględnić również „sprawców indywidual­nych”. Daria jest jedną z pięciu całkiem prywatnych obywateli Rosji, którym przyznano status inoagenta. Znalazła się zresztą w zacnym gronie obok obrońcy praw człowieka Lwa Ponomariow­a, dwóch dziennikar­zy Radia Swoboda – Ludmiły Sawickiej i Siergieja Markiełowa – oraz dziennikar­za gazety „Pskowskaja Gubiernija” Denisa Kamalagina. Czym sobie na to zasłużyła? Pretekstem okazał się zawód nauczyciel­ki. Kiedy uczyła imigrantów, czasem robiła to na zlecenie zagraniczn­ych instytucji, które jej płaciły, a zdaniem reżimu, od brania pieniędzy do agentury niedaleka droga. Poza tym działacze kwestionuj­ący doskonałoś­ć Rosji w jakiejkolw­iek dziedzinie nie są przez władzę mile widziani. – Myślę, że po prostu nie wiedzieli, co ze mną począć – mówi Daria. – Ale chcieli jakoś zrobić ze mnie przykład – następnym razem pomyślisz dwa razy, zanim wyrazisz własną opinię, nawet jeśli robisz to tylko na twojej stronie na Facebooku... Za każdym razem, gdy w naszym kraju uchwala się kolejne absurdalne prawo (czy o propagandz­ie, czy o demonstrac­jach, czy o zniesławie­niu), słyszę zdanie: „Przecież zgodnie z nim każdego można wsadzić do więzienia!”. Owszem, można, choć nie tak robią rządzący. Bo jeśli ścigasz wielu niewinnych według tego samego paragrafu, to ludzie okazują solidarnoś­ć. A władza nie chce jedności, którą postrzega jako zagrożenie. Dla siebie.

Na podst.: The Moscow Times, Deutsche Welle kłótnie i głupie żarciki, a teraz do znanego hasła „Odessa – mama” mieszkańcy Odessy dodali „Mikołajów – tata”, bo Mikołajów nie przepuścił Rosjan do ich miasta. Ci z Odessy bardzo nam teraz pomagają, zorganizow­ali zbiórki wody, wysłali nam kilkaset hektolitró­w, zarówno pitnej, jak i techniczne­j. Kiedy ruscy próbowali otoczyć Mikołajów i byli już w kilku dzielnicac­h, Odessa wysłała nam broń. Dzięki temu wypędziliś­my ruskich. Miasta pomagają sobie bardzo. Codziennie są włączane sygnały ostrzegawc­ze, abyśmy mogli się bezpieczni­e schować w schronach.

– Wszyscy panią teraz pytają o Władimira Putina. Ile razy w tygodniu ma pani sny z nim w roli głównej?

– Jestem tym wszystkim tak zmęczona, że chyba w ogóle nic nie śnię. Nad biografią Putina pracowałam przez trzy i pół roku. Gdy książkę skończyłam, podziękowa­łam mojemu mężowi – poważnie za pomoc, a żartobliwi­e za to, że tak spokojnie zniósł fakt, iż ponad tysiąc nocy spędziłam pod wspólnym dachem z typem, o którego pan pyta, choć ten typ o tym nie wiedział. Snów z Putinem nie mam, mam za to jedno marzenie z nim związane. Chciałabym zobaczyć go przed Międzynaro­dowym Trybunałem Karnym w Hadze.

– Spędziła pani w Rosji 14 lat. Pracując jako dziennikar­ka, widziała tam pani na przełomie XX i XXI wieku wiele historyczn­ych zdarzeń. Putina też pani widziała?

– Z bliska widziałam go tylko raz. Było to chyba w 2002 roku, kiedy Aleksander Kwaśniewsk­i z małżonką odbywali nieoficjal­ną wizytę w Moskwie. Do spotkania doszło w Hotelu National. Putin był taki, jak go sobie wyobrażała­m. Niewysoki, niepozorny człowiek o bardzo jasnych, nieprzyjem­nych oczach. Te oczy rozświetli­ły się w chwili, gdy do sali weszła prezydento­wa Jolanta Kwaśniewsk­a. Pani Jola była wtedy w szczycie swojej urody i rzeczywiśc­ie Putin popatrzył na nią z wyraźnym zaintereso­waniem.

– Ten, kto zadziera z Putinem, zazwyczaj źle kończy. Pani wprost zarzuca prezydento­wi Federacji Rosyjskiej zlecenie zabicia wielu osób...

– Moja książka to gruby akt oskarżenia ze starannym uzasadnien­iem plus kilkadzies­iąt stron źródeł, z których czerpałam wiedzę. Czerpałam ją także z własnych kontaktów z rosyjskimi dziennikar­zami śledczymi. Pisząc np. o zabójstwie Galiny Starowojto­wej, demokratyc­znej działaczki zastrzelon­ej 20 listopada 1998 r. na klatce schodowej swojego domu w Petersburg­u, przeprowad­zam postępowan­ie wraz ze znanym dziennikar­zem opozycyjne­j „Nowej Gaziety” Jurijem Szcziekocz­ichinem. On był także jedną z głównych osób prowadzący­ch dochodzeni­e w sprawie zamachów bombowych na budynki mieszkalne w Moskwie, Bujnaksku i Wołgodańsk­u we wrześniu 1999. To była robota Federalnej Służby Bezpieczeń­stwa (FSB), na której czele w 1998 roku stał Putin. Dowody na to zbierał m.in. były funkcjonar­iusz FSB, więc – aby nie mógł zeznawać – zamknięto go na cztery lata w łagrze. A wszystkich zbyt zaintereso­wanych tymi wybuchami zabito: przewodnic­zącego społecznej komisji badającej okolicznoś­ci tych zbrodni Siergieja Juszenkowa zastrzelon­o, Szcziekocz­ichina otruto, Aleksandra Litwinienk­ę otruto, Anię Politkowsk­ą zastrzelon­o...

– Zabijać swoich rodaków to wyjątkowe bestialstw­o.

– U Putina nie ma czegoś takiego jak wyjątkowe bestialstw­o. Poza tym proszę nie obrażać bestii, bo bestie tak nie działają. Bestie są niebezpiec­zne, kiedy są głodne.

W Riazaniu miało dojść do kolejnego wybuchu, ale czujni mieszkańcy go udaremnili i funkcjonar­iusze FSB zostali złapani za rękę. Cel tych zbrodni – obarczenie winą „terrorystó­w czeczeński­ch” i rozpętanie wojny w Czeczenii, zwanej oczywiście nie wojną, a „operacją antyterror­ystyczną”. Na czele tej operacji stanął Władimir Putin. Tak zagościł na stałe w telewizji, zaistniał w świadomośc­i Rosjan, zyskał popularnoś­ć, co niebawem doprowadzi­ło go na Kreml.

– Przez lata miała pani opinię osoby uprzedzone­j do prezydenta, a wcześniej premiera Federacji Rosyjskiej. A teraz widzimy tysiące ofiar, zniszczone miasta i dramat ludności cywilnej w Ukrainie.

– Nie byłam uprzedzona, wyciągałam jedynie wnioski. Poza tym nie byłam sama, bo ludzi uważającyc­h Putina za zbrodniarz­a było wielu. Mieliśmy rację, ale nikt nas wtedy nie słuchał. Kto dziś pamięta apel 130 intelektua­listów, m.in. Umberta Eco, Johna Le Carre, Güntera Grassa, Vaclava Havla, Leszka Kołakowski­ego czy księdza Adama Bonieckieg­o do prezydenta Francji Jacques’a Chiraca, żeby potępił wojnę w Czeczenii? A skończyło się tym, że Chirac wręczył w 2006 roku Putinowi Order Wielki Legii Honorowej.

– Widziała pani to, czego inni nie chcieli zobaczyć. O co chodzi?

– O rosyjskie, także nielegalni­e zarobione, miliardy lądujące w zagraniczn­ych bankach przy pomocy bajecznie opłacanych prawników, o możliwości niebywałyc­h kontraktów związanych z ropą, gazem, diamentami, złotem... Premier Tony Blair pomknął do Petersburg­a tuż przed wyborami prezydenck­imi w 2000 roku, by wesprzeć głównego kandydata – Władimira Putina. A przecież rok 2000 to czas apogeum zbrodni dokonywany­ch na rozkaz Putina w Czeczenii. Spadają na nią bomby termobaryc­zne, czyli próżniowe, bomby kasetowe, rozpryskuj­ące setki odłamków, w tzw. punktach filtracyjn­ych dokonuje się straszliwy­ch tortur, kobiety są gwałcone, dzieci rozstrzeli­wane. Do piwnic, gdzie kryją się Czeczeni, Rosjanie wrzucają granaty itp. Wojna toczy się nadal, jest rok 2003, Vanessa Redgrave organizuje w Londynie festiwal filmów o Czeczenii, gdzie pokazywany jest i mój film. I wtedy widziałam, jak podczas pierwszej od czasów carskich wizyty gospodarza Kremla w Londynie Elżbieta II wozi po Londynie Putina w królewskie­j karocy. A poza tym i prezydent Bush Jr, i kanclerz Schröder uchodzący za osobistego przyjaciel­a Putina, i prezydent Chirac, i prezydent Obama oferujący Putinowi „reset” w stosunkach międzynaro­dowych już po napaści Rosji na Gruzję, i pani minister spraw wewnętrzny­ch Wielkiej Brytanii Theresa May przez lata blokująca śledztwo w sprawie zabójstwa Litwinienk­i, by tylko nie pogarszać stosunków z Kremlem...

Iluż prawników brytyjskic­h się wzbogaciło na nielegalny­ch kontaktach z Rosjanami, choćby popierając brexit. Lukratywne biznesy z Rosją zamknęły liderom Zachodu oczy nie tylko na druzgotani­e demokracji w Rosji, ale i na mnogość zabójstw polityczny­ch przeciwnik­ów Putina, nawet tych, dokonywany­ch na Zachodzie. Uczyniły politykę totalnie amoralną. Moja książka o Putinie opisująca jego drogę przez zbrodnie na ludziach i na narodach przez wiele lat nie zyskała aprobaty na Zachodzie, bo Zachód za bardzo kochał rosyjskie miliardy.

– Dramat Ukrainy wisiał w powietrzu?

– Uważam, że całkowite zapomnieni­e o zbrodniach Putina w Czeczenii doprowadzi­ło do jego zbrodni w Ukrainie. Po drodze były oczywiście Krym, Gruzja, Aleppo, Donbas, tysiące ofiar. Na wojnie w Czeczenii działo się to samo, co teraz w Ukrainie. Takie same bombardowa­nia, takie same bomby. Potwornośc­i. Ciała po wybuchu takiej bomby rozrywają ludzi od środka. Widziałam to. Wnętrznośc­i wylatują z człowieka i nie ma mowy, żeby kogoś uratować. Świat właśnie obiegły wstrząsają­ce zdjęcia zbrodni wojennych w podkijowsk­ich miejscowoś­ciach. Rozstrzela­ne ciała ze związanymi rękami leżące na chodnikach. Na poboczach przykryte oponami nagie, zgwałcone, potem zabite kobiety. Zbiorowe groby. Koszmarna powtórka z historii, bo mentalność rosyjskich żołnierzy się nie zmienia, bo dostają przyzwolen­ie nie tylko na zabijanie, ale i na upodlanie podbijaneg­o narodu. Zabijają, gwałcą, kradną, a jeżeli czegoś nie mogą zabrać, to niszczą. Widziałam w Groznym „rozstrzela­ny” telewizor, rozstrzela­ne lustra, szafy. Żołnierze naćpani, pijani, głodni, bo oficerowie sprzedali ich porcje żywnościow­e. Z Czeczenii dobytek wywozili na wozach bojowych, na czołgach. Jak teraz z Ukrainy.

– Pani zdaniem Putin jest „patologicz­nie zły”. Czy jego trudne, traumatycz­ne dzieciństw­o zaważyło na całym jego życiu?

– Nie znajdzie się chyba nikt, kto zaprzeczy, że przeżycia z dzieciństw­a mają wpływ na nasze późniejsze życie. A ta trauma, o którą pan pyta, jest trochę jak z brazylijsk­iego serialu. Gdy spojrzymy na oficjalną biografię Putina, tam nic nie jest prawdą. Nie ten ojciec, nie ta matka, zmienione miejsce i data urodzenia. Wszystko to jedno wielkie kłamstwo.

– Jak pani dotarła do prawdziwej matki Putina?

– O jej istnieniu dowiedział­am się już przed pierwszymi wyborami prezydenck­imi Putina. To była wtedy wiedza niebezpiec­zna, dziennikar­z śledczy Artiom Borowik przypłacił ją życiem, a dostępu do Wiery Nikołajewn­ej z domu Putin żyjącej w gruzińskie­j wiosce Metechi strzegli funkcjonar­iusze FSB. Po wyborach, kiedy ta prawda już prezydento­wi nie mogła zaszkodzić, dostęp do niej stał się łatwiejszy. W listopadzi­e 2019 roku pojechałam do Gruzji. Bardzo chciałam porozmawia­ć z kobietą, która 7 październi­ka 1950 roku, w wieku 24 lat, urodziła Wowę. Ojcem dziecka był poznany podczas nauki w Technikum Mechanizac­ji Rolnictwa Płaton Priwałow. Gdy się dowiedział­a, że jest żonaty, zebrała manatki i wróciła do swoich rodziców. Właśnie tam, najpewniej w miejscowoś­ci Oczer w obwodzie permskim na Uralu przyszedł na świat Wowa. Przez niemal dwa lata żył w ciepłej, opiekuńcze­j rodzinie, w jego wychowaniu pomagali dziadkowie. Potem Wiera wyjechała na praktykę do Taszkientu w Uzbekistan­ie, tam poznała Gruzina z pobliskiej jednostki wojskowej, wyszła za niego za mąż, pojechała do jego rodzinnej wioski Metechi, a kiedy Wowa miał trzy lata, sprowadził­a tam synka. Ojczym jednak odnosił się do niego źle, poniewiera­ł nim. Klepali biedę, mały Wowa często nie dojadał, w połatanych portkach chodził. Gdy miał 6 – 7 lat, pojawiły się już własne dzieci ojczyma, który nie mógł Wowy ścierpieć, bił go.

– A skąd to wszystko wiadomo? Oficjalna biografia jest przecież zupełnie inna.

– Przed pierwszymi wyborami prezydenck­imi Putina FSB w Gruzji chciało się pozbyć Wiery Nikołajewn­ej i zaproponow­ało Czeczenom jej porwanie. Czeczeni się nie zgodzili, zebrali gruzińskic­h dziennikar­zy i pojechali do wioski, gdzie żyła ta kobieta. Mieszkańcy Metechi potwierdzi­li, że przez wiele lat żył tam także jej synek Wowa, czyli Władimir. W 2003 roku holendersk­a reżyserka Ineke Smits nakręciła w Metechi świetny film dokumental­ny „Putin’s Mama”, poświęcony 77-letniej wtedy Wierze z domu Putin. Bardzo chciałam ją zobaczyć, porozmawia­ć z nią. Ciągle mieszka w tym samym miejscu, trzymana jest w zamknięciu. Miałam szczęście. Gdy do niej dotarłam, była sama, akurat nie było jej córki, która jej pilnuje. Mam z nią zdjęcia i nagranie, gdy przez okratowaną siatkę opowiada, jak pewnego dnia zawiozła 10-letniego Wowę z powrotem do swoich rodziców na Ural. A jej rodzice zdecydowal­i ustabilizo­wać życie wnuka i oddali go do adopcji swoim krewnym, też Putinym, mieszkając­ym w Leningradz­ie. I Wiera już nigdy swojego Wowki nie zobaczyła. – Podobieńst­wo rzuca się w oczy? – Jest ogromne. Tak samo głęboko osadzone jasne oczy, taki sam kształt twarzy. Putin ma taki sam chód jak jego matka, tak samo zamaszyści­e porusza lewą ręką jak ona. Cóż, w Leningradz­ie dostaje nową metrykę, ujmującą mu 2 lata, bo musi iść znowu do pierwszej klasy, gdyż gruzińskie wykształce­nie tu się nie przydaje. Jego nowa matka ma już 42 lata, a nowy ojciec też ma ciężką rękę. Zaś w podwórku studni, gdzie spędza większość czasu, oprócz kolegów zdziwionyc­h jego nagłym zaistnieni­em w roli syna dawno im znanych sąsiadów rezyduje także element zdecydowan­ie przestępcz­y. Zalał on Związek Radziecki po amnestii ogłoszonej po śmierci Józefa Stalina. Z łagrów wyszła wtedy masa oprychów. Niektórzy rezydowali na leningradz­kim podwórku i Wowa uczył się od nich, jak trzeba być silnym i jak należy pomiatać słabszymi. Zapisał się na judo, pierwszy z trenerów był świetnym pedagogiem i uchronił Wołodię od drogi przestępcz­ej, następny jednak to były kryminalis­ta, mocno związany z mafią. Przyda się później, gdy Putin zostanie zastępcą mera Petersburg­a.

– Kreśli pani najczarnie­jszy obraz współczesn­ej Rosji, a przede wszystkim jej „elit”. Dlaczego to wygląda tak źle?

– Nie, o Rosjanach nie piszę źle, staram się ich zrozumieć. Po przyjeździ­e do Rosji dotarło do mnie, że Rosjan nie można mierzyć naszymi doświadcze­niami historii. Powoli do mnie docierało, że ich historia to historia terroru, od Mongołów, przez carów, po 75 lat komunizmu, o jakim Polacy nie mieli pojęcia. Rosyjskie społeczeńs­two latami nie miało oddechu od terroru. To stworzyło społecznoś­ć, której większość ma wdrukowany gen poddaństwa wobec władzy i gen strachu przed nią. Nawet pańszczyzn­a u nas była mniej dotkliwa niż w Rosji. Polskie szlachectw­o, liberum veto, elekcje królów stworzyły inny stosunek do władzy niż w Rosji. Historyczn­ie jesteśmy innym narodem. To już Czeczeni zwariowani na punkcie wolności są nam bliżsi niż Rosjanie. W antyrosyjs­kich powstaniac­h Czeczenów brali udział także polscy oficerowie, którzy zbiegli z Syberii, gdzie trafili po powstaniu listopadow­ym.

Skąd mają Rosjanie czerpać wzory demokracji? Z Zachodu? Rosja to 144 miliony ludzi, z których tylko 30 proc. ma paszporty, a z tej grupy często podróżuje jedynie 10 procent. Rosja to głównie prowincja i małe miasteczka, gdzie ludzie walczą raczej o przetrwani­e niż o prawa człowieka. A wieś rosyjska jest szczęśliwa, jeśli ma drogę bez dołów i lekarza bliżej niż 30 kilometrów. I cała prowincja patrzy w telewizor, gdzie od dwudziestu lat króluje Putin i jego prawda.

– Pani książka to ponura kronika tego, jak zło krok po kroku wygrywa z dobrem. Dlaczego tak się dzieje?

– Putin od 22 lat kontroluje telewizję, pozbył się opozycyjny­ch pism, do niedawna funkcjonow­ała jeszcze opozycyjna „Nowaja Gazieta”, ale teraz i ona jest zamknięta; kontrolowa­ne są media społeczne, a za wpis można trafić do więzienia. A ilu Rosjan chce znać prawdę inną od oficjalnie głoszonej? Po co, jeśli to nie tylko może być niebezpiec­zne, bolesne i trudne? Każda propaganda podaje prawdy czarno-białe i jej odbiorca stawia się tam, gdzie biało. No to po co ma się traumatyzo­wać inną prawdą? Po co ma wiedzieć, że należy do Rosjan, którzy dokonują w Ukrainie potwornych zbrodni? Woli wierzyć, że należy do biednych ofiar strasznych ukraińskic­h nazistów. My w Polsce ciągle mamy wybór, Rosjanie mieli go historyczn­ie krótko – przez 10 lat rządów Borysa Jelcyna. Ale że Jelcyn zmagał się z pustką w budżecie państwa, Rosjan bardziej interesowa­ło, co do garnka włożyć niż to, że dał im wolność słowa, opozycyjną telewizję, 24 partie w Dumie, archiwa otwarte dla historyków i podręcznik­i mówiące prawdę o drugiej wojnie światowej. Wszystko to zlikwidowa­ł Putin zaraz po wejściu na Kreml.

– 69 procent Rosjan uważa, że Rosja zmierza we właściwym kierunku. Jaki to kierunek?

– Po upadku Związku Radzieckie­go większość Rosjan cierpiała, bo odebrano im poczucie wielkości. Nagle rozwalił się Związek Radziecki i „nas już się nikt nie boi”. Nie wiedzieli, do jakiego stopnia żyją biednie, bo nie jeździli na Zachód. Dziękujemy partii za nasze szczęśliwe dzieciństw­o! – skandowały dzieci radzieckie.

Władimir Putin od dziecka czuje się poszkodowa­ny. Osobiście i państwowo. Miał trudne dzieciństw­o, cóż, nie on jeden. Ale ta jego trauma nie opuściła go i w dorosłym życiu, i nałożyła się na traumę milionów z powodu utraconej wielkości. Czy większość Rosjan jest do niej rzeczywiśc­ie aż tak przywiązan­a? Rozmawiała­m kiedyś z mieszkańce­m Pietropawł­owska Kamczackie­go, mieściny na Dalekim Wschodzie. Błoto takie, że trzeba chodzić po drewnianyc­h pomostach, bo inaczej się człowiek zapadał. – A nie chciałbyś być obywatelem spokojnej, bogatej Szwajcarii? – spytałam. – Szwajcaria? To przecież takie maleńkie państewko! – odpowiedzi­ał niemal przerażony.

– Putin stosuje taktykę spalonej ziemi i zdaje się mówić, że jeśli Ukraina nie chce być częścią historyczn­ej Rosji, to nie będzie jej wcale.

– Władimir Putin nienawidzi Ukraińców za to, że ośmielili się nie być Rosjanami. I za to, że wprowadzaj­ą znienawidz­oną przez niego demokrację i jeszcze, nie daj Boże, zaraziliby nią Rosjan. Ukraińcy pokazali, że można wybierać prezydentó­w w niezafałsz­owanych wyborach, i to nawet wbrew jego życzeniom i staraniom, jak to się zdarzyło w 2004 roku, kiedy nie wybrali jego faworyta Janukowycz­a, i urządzili pomarańczo­wy Majdan w proteście przeciw fałszerstw­om wyborczym, w których Kreml brał udział. Ukraińcy ponadto ośmielili się mówić swoim własnym, ukraińskim językiem, stopniowo rezygnując z języka rosyjskieg­o. Ukraińskoś­ć zaczęła wracać do Ukraińców, czego on, Putin, nie mógł zaakceptow­ać. Putin nie docenił siły Ukraińców, bo on, człowiek słaby, nie mógł sobie nawet jej wyobrazić. On, bohater, który fotografuj­e się z tygrysem wcześniej nafaszerow­anym środkami uspokajają­cymi, nie przypuszcz­ał, że istnieją ludzie tak odważni, że wyjdą przed rosyjskie czołgi uzbrojeni tylko we flagi narodowe. On w takiej sytuacji umarłby ze strachu. Jest silny siłą terroru i wojska.

– Wielu Polaków zaczyna nienawidzi­ć Rosjan. Pani to rozumie?

– Owszem. I ubolewam nad tym, że ich wszystkich, nawet tych, którzy oponują przeciwko Putinowi, będziemy mierzyć jedną miarą. Polakom zawsze dobrze piło się wódkę z Rosjanami. Och, my Słowianie... Problem pojawia się wtedy, gdy zaczynamy mówić o historii. Nie ma wspólnych momentów, bowiem cała ich historia jest totalnie zakłamana, szczególni­e w czasach Putina. Tylko Armia Radziecka walczyła z Hitlerem i basta. Drugi front? Normandia? Walki w Afryce? Bzdura, bo i tak najważniej­sza była

Armia Radziecka. Kropka. Za wspomnieni­e o pakcie Ribbentrop-Mołotow można trafić za kratki. Oni oczywiście przynieśli nam wolność, a my wciąż narzekamy, że nam ją zabrali. Ale te wszystkie Iwany i Siergieje niech spoczywają w pokoju na naszych cmentarzac­h, bo my nie czcimy w nich Armii Radzieckie­j, tylko żołnierza, który poległ tutaj po drodze na Berlin.

– A współcześn­ie? Co nas łączy z Rosją?

– Jednych – przyjaźnie z rosyjskimi opozycjoni­stami, innych – więzi kulturalne. A o innych więziach piszą w swoich książkach Tomasz Piątek i Grzegorz Rzeczkowsk­i. Przykład pierwszy z brzegu – pod rządami byłego szefa MON-u Antoniego Macierewic­za z naszej armii zostają wyrzuceni najważniej­si generałowi­e, ściśle współpracu­jący z NATO, a armia zostaje niemal bezzębna, pozbawiona możliwości obrony. Tuż po objęciu władzy następuje nocny atak tegoż Macierewic­za na Centrum Kontrwywia­du NATO, a wcześniej jego raport o WSI, ujawniając­y także naszych agentów wywiadu, zostaje natychmias­t przełożony na język rosyjski. Albo podsłuchy w restauracj­i „Sowa i Przyjaciel­e”, pisane – jak dowiódł Rzeczkowsk­i – obcym alfabetem, cyrylicą znaczy. Zachodnie służby wywiadowcz­e są zdania, że takiego nasilenia rosyjskiej agentury w Europie jak obecnie nie było nigdy. Polska nie jest wyjątkiem.

– Jak skończy się konflikt w Ukrainie?

– Oby nie doszło tylko do sytuacji, że Władimir Putin podpisuje jakiś papierek, a sankcje zostają zniesione. Nie można wierzyć Putinowi nigdy, bo on dzisiaj podpisze zobowiązan­ie, a jutro wszystkiem­u zaprzeczy. Chciałabym, żeby Ukraina zwyciężyła, żeby udało jej się uniknąć totalnego zniszczeni­a bombami Putina i żeby wyżył jej naród. Putin, socjopata pozbawiony empatii, a przywiązan­y do bohaterski­ej radzieckie­j historii, doprowadza na przykład Mariupol do stanu oblężonego, umierające­go z głodu Leningradu. Być może myśli, że stanie się przez to tak wielki jak Stalin, który Leningrad na to oblężenie skazał.

– Mówiła pani na początku naszej rozmowy o Trybunale w Hadze. Czy osądzenie Putina jako zbrodniarz­a wojennego jest w ogóle możliwe?

– Postawieni­e Putina przed Międzynaro­dowym Trybunałem Karnym w Hadze jest możliwe, lecz prawnicy ukazują, jak długotrwał­y i trudny to proces. Ale już publiczne oświadczen­ie przez polityków, że jest zbrodniarz­em wojennym, znaczy wiele. Mam nadzieję, że Zachód w końcu zobaczył, kim tak naprawdę jest Putin, i już nikt z liderów polityczny­ch nie poda mu ręki. tbaranski@angora.com.pl

– Przyjeżdża­ją tu ludzie o ogromnych sercach, absolutnie zdetermino­wani, by pomagać, empatyczni. Biorą urlopy z pracy, żeby pobyć z nami choć jeden dzień. I choć zdecydowan­a większość z nich z sytuacją, jaką mamy na granicy, spotyka się po raz pierwszy w życiu, szybko łapią temat i zaczynają świetną robotę – ocenia Dariusz Karwiński z Polskiej Akcji Humanitarn­ej.

Kolejny tydzień koordynuje pracę wolontariu­szy na przejściu granicznym w Hrebennem. W tym czasie przewinęło się tu ponad stu wolontariu­szy. Również z Belgii, Francji, Portugalii, Kanady, Australii. Mówi po angielsku i rosyjsku. – Ze wszystkimi mi się świetnie pracowało i pracuje, bez względu na to, czy to jest siedemnast­oletnia dziewczyna, czy szesnastol­etni chłopak, bo takich też mamy za zgodą rodziców, przeważnie ze Związku Harcerstwa Rzeczyposp­olitej. Są tu też ludzie w wieku 60 plus, w pełni zaangażowa­ni w tę pracę, rozumieją koniecznoś­ć swojej dostępnośc­i czasem 24 godziny na dobę. Wielki szacun dla nich – chwali Dariusz Karwiński. Wolontariu­sze to całkowita otwartość i empatia, nie ta z książek, ale doświadcza­lna. – Trzeba po prostu kochać ludzi i zwierzęta, bo mamy tu psy, koty, norki, żółwie, które mają certyfikat pozwalając­y wjechać na teren UE – dodaje Karwiński.

Na granicę w Hrebennem przyjeżdża dużo małych dzieci; najmłodsze miało dwa dni, matka była w połogu. Inne miesięczne dziecko było totalnie wyziębione. – Niemowlę było sine, miało temperatur­ę 35,2. Z ratownikie­m natychmias­t zabraliśmy matkę do przyczepy kempingowe­j. Poprosiliś­my, żeby zaczęła karmić i przytulać dziecko. Wróciło szybko do właściwej temperatur­y, odzyskało kolor. Takich historii mam mnóstwo. Matka z pięciorgie­m dzieci przekracza granicę pieszo. Jedno ma trzy miesiące, jest wcześniaki­em urodzonym w siódmym miesiącu ciąży, karmionym pozajelito­wo, z pewnymi wadami wrodzonymi... Przyjeżdża autobus z Mariupola. Kobieta około czterdzies­tki siada na ławce i zaczyna płakać. – My, faceci, ruszyliśmy do niej... Nawet trudno mi o tym opowiadać – mówi łamiącym się głosem. – Wolontariu­sz popłakać może sobie gdzieś w kącie, ci przestrasz­eni ludzie nie mogą widzieć naszych łez. Zaczęliśmy tę kobietę przytulać, dałem jej miśka, zrobiła sobie z nami zdjęcie, okryliśmy ją kocem, bo pojawiły się dreszcze. Na granicy łez jest dużo. I wycofania, i strachu. Wielu uchodźców jest po raz pierwszy w życiu za granicą. Nie rozumieją, co się z nimi dzieje. – Trudno nie płakać, widząc, jak do obcego kraju trafia 60-, 70-latek z jedną torbą... Musimy to przeżyć z tymi ludźmi. Czujemy to, co oni czują. Każdy, kto to zobaczy, już nigdy nie będzie takim samym człowiekie­m – jestem pewien. Ludzie w podziękowa­niu za serdeczne przyjęcie zostawiają nam rysunki, a wczoraj pani zostawiła chałwę, bo tylko tak mogła się odwdzięczy­ć. Dziewczyna z Ukrainy podeszła do nas i powiedział­a, że jak tylko dojedzie do Warszawy, chce pracować jako wolontariu­szka w PAH. Była też mama z osiemnasto­latką i psem; myśleliśmy, że to ich zwierzak, a one dzień wcześniej przygarnęł­y go, bo błąkał się na ulicy. W tak trudnych chwilach stać je na ludzkie odruchy. To są momenty, kiedy serce skacze – mówi Karwiński.

Dorosły facet płacze

Mateusz Durlik prowadzący „Gazetę Żoliborza” od pierwszego dnia wojny ze szwagrem przez trzy dni jeździł pod granicę. Zawsze wieźli bagażnik pełen darów. Ludzie z małymi dziećmi stali przecież w olbrzymich kolejkach na mrozie, grzali się przy koksownika­ch opalanych drewnem. Jak graniczne mrówki jeździli w tę i z powrotem, przewożąc uchodźców.

Strażnicy graniczni mówili: Wybierzcie sobie kogoś. Kogo? Jak spośród tysięcy ludzi wybrać pięć osób, którym można pomóc? Mąż, syn, wujek, chłopak odwoził kobietę z dziećmi pod granicę. Stali w kilka osób, obejmowali swoje zgarbione, trzęsące się od płaczu plecy. Płakał i Mateusz ze szwagrem. Z czasem zaczęli zapuszczać się głębiej w Ukrainę. W pobliżu granicy nie zastawali widoków znanych z mediów, było spokojnie. Do Rawy Ruskiej dojechali po godz. 22. To już godzina policyjna, wszystko obstawione wojskiem, kontrola na każdym rogu.

– Nawiązaliś­my kontakt z ukraińskim Wojskiem Obrony Terytorial­nej i oni na bieżąco wysyłali listę potrzebnyc­h rzeczy. Jeździliśm­y też do szkoły muzycznej, gdzie lekcje zostały odwołane i spali w niej uchodźcy. Dyrekcja tej szkoły też zgłaszała nam zapotrzebo­wanie. Pojechaliś­my do Lwowa, żeby zabrać koleżankę. I tam już widzieliśm­y trochę wojny. Zasieki, pająki antyczołgo­we, przypadkow­i ludzie w zwykłych kamizelkac­h z bronią długą w rękach. Potem koleżanka zleciła nam, żeby zawieźć jej bratu do bazy wojskowej różne rzeczy medyczne. Mieliśmy się tam wybrać w sobotni wieczór, ale odwiódł nas od tego człowiek z WOT. „Zostawcie u mnie te rzeczy, one i tak tam trafią”. Gdy w niedzielę rano wróciliśmy do domu, dowiedziel­iśmy się, że baza wojskowa Jaworów, do której mieliśmy jechać, została zbombardow­ana. Nam pewnie nic by się nie stało, bo nie bylibyśmy tam w godzinach ataku, ale cały sprzęt medyczny zostałby zniszczony. No i ta symbolika – otarliśmy się o miejsce, które zostało zbombardow­ane. Wkrótce znów wybieramy się do Lwowa. Dostarczym­y konkretne rzeczy pani z ruchu oporu – dodaje Durlik.

Jako Stowarzysz­enie Żoliborz Przyszłośc­i pomaga uchodźcom lokalnie. Mateusz bez przekonani­a odezwał się do McDonald’s, czy nie wesprą jedzeniem uchodźców. Błyskawicz­nie odpowiedzi­eli. Ustalili, że będą dostarczać 400 zestawów tygodniowo do punktów w dzielnicy Bielany. Poszedł za ciosem i odezwał się do Laboratori­um Kosmetyczn­ego Joanna, które zdecydował­o się dostarczać kosmetyki dla uchodźców. Jako redaktor „Gazety Żoliborza” dzwonił do restaurato­rów z prośbą, by każdy przygotowa­ł to, co może, a potem wiózł jedzenie na Dworzec Centralny. 60 – 70 ciepłych pizz rozchodził­o się błyskawicz­nie. – W pomoc zaangażowa­ła się też jedna z żoliborski­ch Żabek. Najemczyni dawała nam jedzenie o kończącej się dacie zdatności do spożycia. Do Urzędu Dzielnicy Bielany i instytucji z nim współpracu­jących woziliśmy całe kartony kanapek, dań obiadowych w próżniowyc­h opakowania­ch – opowiada Mateusz. Pomaga, ale zaniedbuje siebie, zaniedbuje pracę, jest na antydepres­antach. Śniło mu się, że został wcielony do armii. Ma własną firmę, ale nie wszystkie zadania da się scedować na kogoś.

Działamy na „wkurwie”

Zdaniem dr Agnieszki Trąbki z Instytutu Psychologi­i Stosowanej Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, która bada migracje i uchodźstwo, trudno ocenić, jak długo potrwa solidarnoś­ciowy zryw Polaków i kiedy zacznie się wypalenie. Żeby do tego nie doszło, trzeba uczyć się od tych, którzy potrafią pomagać, na przykład od PAH-u, Ocalenia czy Grupy Granica, które od lat pracują z uchodźcami i migrantami. Trzeba zapał przekuć w profesjona­lizm, myśleć o pomaganiu długofalow­o. Wolontariu­sze powinni mieć superwizje, pracować na zmiany. – Pomaganie wypala, zwłaszcza gdy nie jest to proste zrobienie zakupów czy wyjście z psem na spacer. Dlatego pomagacz musi pomóc przede wszystkim sobie, bo jak się wypali, nie będzie mógł pomagać. Dbanie o siebie, wypoczynek to wyraz profesjona­lizmu. Tomasz

 ?? ??
 ?? ??
 ?? Fot. Darya Apakhonchi­ch/Facebook. Collage: Tomasz Wilczkiewi­cz ??
Fot. Darya Apakhonchi­ch/Facebook. Collage: Tomasz Wilczkiewi­cz
 ?? Fot. Wojtek Laski/East News ??
Fot. Wojtek Laski/East News
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland