Nie dałbym rady wytłumaczyć tego, co się dzieje
Janusz Gajos:
zgłosić do odpowiednich specjalistów (terapeuty dziecięcego, lekarza).
Wraz z rozwojem dziecka powinny zostać wprowadzone kolejne tematy. Opowiadamy o dojrzewaniu i zmianach, jakie zachodzą w ciele, o miesiączce, o tym, kiedy można zajść w ciążę, o pierwszym razie, antykoncepcji, świadomej zgodzie itd. Jeśli mamy opory przed rozmową na te tematy lub po prostu czujemy się niekompetentni, możemy wspomóc się różnymi książkami (np. „#SEXEDPL. Rozmowy Anji Rubik o dojrzewaniu, miłości i seksie”).
Edukacja nigdy nie powinna być tematem tabu, a dostęp do niej (i to rzetelnej) jest prawem każdego człowieka. – Jak przełamywać seksualne tabu? – Edukować się! Wiele osób uważa, że edukacja seksualna zarezerwowana jest jedynie dla dzieci i młodzieży. To kolejny często powielany mit. Wiedzę z zakresu seksualności powinniśmy zdobywać przez całe życie. Wydawać by się mogło, że takie tematy jak chociażby antykoncepcja, choroby przenoszone drogą płciową, budowa anatomiczna narządów płciowych, fizjologia reakcji seksualnej, istotność świadomej zgody są niezbędnym minimum, które każdy z nas powinien mieć w małym palcu. Niestety, tak nie jest. Doświadczenia z mojego gabinetu pokazują, jak wiele mamy braków nawet w tych najbardziej podstawowych tematach. Nierzadko się więc zdarza, że konsultacje w dużej mierze opierają się właśnie na edukacji seksualnej i obalaniu mitów.
– Tabu wynika z niewiedzy/braków w edukacji?
– W dużym stopniu. To właśnie braki w edukacji, opieranie się na stereotypach i mitach, najczęściej prowadzą do poczucia, że „coś jest ze mną nie tak” i wstydu, aby komukolwiek o tym powiedzieć – nawet seksuologowi! Kiedy jednak zaczynam wyjaśniać, edukować, nagle pojawia się ulga: „Aha! Więc to, czego doświadczam, jest normalne”. Dla wielu osób to właśnie potrzeba otrzymania potwierdzenia, że ich trudność nie jest niczym „wyjątkowym”, niespotykanym, to bardzo częsta motywacja do skorzystania z pomocy.
– Sprawdzone sposoby na wolną od mitów i stereotypów wiedzę o seksie?
– Jedną z możliwości jest sięgnięcie do poradników. Szczególnie polecam takie pozycje, jak: „Ona ma siłę” (Emily Nagoski), „Radości z kobiecości” (Nina Brochmann, Ellen Støkken Dahl), „Dochodzę. Odkryj, co sprawia ci przyjemność” (Roberta Rossi), „Warsztaty intymności” i „Warsztaty intymności dla par” (Agnieszka Szeżyńska).
W sieci znajdziemy także wielu specjalistów i specjalistek, którzy na co dzień dzielą się swoją wiedzą. Osoby, które warto polecić, to m.in.: Magdalena Fritz (@rozmowyoseksie), Małgorzata Iwanek (@kulturaseksualna), Dominik Haak (@psycholog.dominikhaak), Kasia Koczułap (@ kasia_coztymseksem) czy profil Tosi@wdz.dla. zaawansowanych. Sama także prowadzę profil poświęcony seksualności – @seksuologbeztabu.
Oczywiście wiedzę możemy zaczerpnąć bezpośrednio od specjalistów, umawiając się z nimi na konsultację. Do edukacji seksualnej, jak i poradnictwa dotyczącego rozwoju swojej seksualności przygotowani są psycholodzy-seksuolodzy, edukatorzy seksualni, psychoseksuolodzy czy sex coachowie.
– Jestem dzieckiem wojny. Gdy przyszedłem na świat w 1939 r., byłem poddany wojennym rygorom, nie znałem innej rzeczywistości. Próbuję sobie odtworzyć tamten czas. Musiałem zrozumieć, dlaczego wybuchła wojna – mówi w rozmowie z Onetem Janusz Gajos przed premierą spektaklu „Ożenek” w Och-Teatrze, którym debiutuje jako reżyser. Aktor odnosi się do bojkotu rosyjskiej kultury, pomocy uchodźcom, a także działań Jerzego Owsiaka, współpracy z Wojciechem Smarzowskim i problemów Kościoła.
Spotykamy się w Wielki Piątek, w restauracji nieopodal Teatru Narodowego. – Odszedł pan z teatru? – Tak, odszedłem... Zawsze uważałem, że precyzja w działaniu jest niezbędnym elementem w wykonywaniu mojego zawodu. W pewnym momencie poczułem się zmęczony. Doszedłem do wniosku, że należy zwolnić. Poszedłem do dyrektora i poinformowałem go o mojej decyzji. – Jak to przyjął? – Przyjął do wiadomości (śmiech). – Z jednej strony nie gra pan już w Teatrze Narodowym, z drugiej spotykamy się przed premierą w Och-Teatrze.
– No tak, jak pan widzi, ten mój rozwód z teatrem idzie dość opornie. Nie chcę być sentymentalny, dlatego nie powiem, że z tęsknoty. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie: jak by to było pracować z drugiej strony rampy? Chętnie skorzystałem z zaproszenia Krystyny Jandy.
– Reżyseria wieloobsadowego przedstawienia to pana debiut, mam rację? Wcześniej odpowiadał pan za reżyserię swojego monodramu „Msza za miasto Arras”.
– Tak. Powieść Andrzeja Szczypiorskiego to literatura, która mimo upływu czasu nie daje spokoju. Dlatego wróciłem do „Mszy...”, którą grałem wiele lat wcześniej w Teatrze Powszechnym. Tamta „Msza...” była teatrem ze wszystkimi jego atrybutami. Był aktor, kostium z epoki i rampa oddzielająca widownię od aktora. „Msza...”, którą zagrałem w Narodowym, była przedstawieniem pozbawionym tych atrybutów. Uważałem, że nie należy się przebierać, udawać kogoś sprzed lat, tylko powiedzieć coś istotnego z perspektywy szarego człowieka, którego otacza dzisiejsza rzeczywistość.
– W latach 90. w „Ożenku” w Teatrze Powszechnym zagrał pan Koczkariewa.
– To była świetna współpraca z Andrzejem Domalikiem, który naszpikował mnie tym Gogolem. Dziś pomyślałem, że poszukam innej formy dla tej niby banalnej, śmiesznej niezwykle historyjki, którą prawie wszyscy znają: Podkolesin nie chce się ożenić, zmusza go do tego przyjaciel, który ma w tym jakiś interes... Komedia pełna niebanalnych pytań. – Jakich pytań? – Przeróżnych. Od najprostszych po te sięgające szczytu: po co żyjemy; czy żyjemy dobrze, co jest nam potrzebne do tego życia, jak siebie oceniamy, jak oceniają nas inni? Po latach wydało mi się to na tyle frapujące, że zdecydowałem się, jak już ustaliliśmy, zadebiutować Gogolem.
– Co zapamiętał pan z tamtej inscenizacji „Ożenku” z roku 1995?
– Myślę, że szacunek dla formy. Przejrzałem sobie zdjęcia z tamtych lat. Minęło ponad ćwierć wieku, zobaczyłem siebie w roli człowieka, który jest troszeczkę wykrzywiony, „zarażony formą”. – Jakim reżyserem jest Janusz Gajos, krzyczącym? – Zdecydowanie nie. Najważniejsze, by odpowiednio traktować widownię – jak przyjaciela, któremu się zwierzamy. Przyznam się, że ta reżyserska przygoda, którą sam sobie zgotowałem, zaczęła mnie bardzo podniecać. – Publiczność będzie się śmiała? – Powinna, taki gatunek. Dobrze, żeby oprócz śmiesznostek dotarła do ludzi refleksja: czy to jest aby do końca śmieszne, czy to aby nie jest o nas?
– Czas jest okrutny, coraz trudniej się uśmiechać. Sięga pan po Gogola, pisarza ukraińsko-rosyjskiego, w szczególnym okresie.
– Już samo słowo „Ukraina” jest dziś szczególne. Zaczęliśmy próby przed wojną, więc na początku nie zadawałem sobie pytań o współczesność. Później doszliśmy do wniosku, że sięganie po Gogola w tym momencie to nic zdrożnego.
– Czy podejście do rosyjskiej kultury zmieni się na długo? A może na zawsze?
– To pytanie o wielkim ciężarze. Trudno odrzucić całą kulturę i sztukę rosyjską, to przecież niemożliwe. Chęć odrzucenia wszystkiego co rosyjskie, łącznie z całym wielopokoleniowym dorobkiem, bierze się prawdopodobnie z chęci wymierzenia sprawiedliwości ludziom, którzy zabijają na wojnie. Ale nie jestem pewien, czy to dobre wytłumaczenie.
– Z drugiej strony bardzo trudno oddzielić te dwie rzeczywistości – kulturalną i społeczno-polityczną.
– Na tym polegają te wszystkie „haki”. Na co dzień każdy z nas mierzy się z różnymi problemami, ale teraz przyszło nam wszystkim zetknąć się z czymś, z czym naprawdę trudno sobie poradzić. Oczywiście zrozumiałe jest rezygnowanie artystów z wyjazdów do Rosji, powiedzenie: przepraszamy, ale z państwem chwilowo nie rozmawiamy.
Jestem dzieckiem wojny. Gdy przyszedłem na świat w 1939 r., byłem poddany wojennym rygorom, nie znałem innej rzeczywistości. Próbuję sobie odtworzyć tamten czas. Musiałem zrozumieć, dlaczego wybuchła wojna. Rodzice w ostrożny sposób mi to tłumaczyli, później odpowiedzi szukałem w literaturze. Dziś, w słusznym wieku, dochodzę do wniosku, że jednak nie wiem wszystkiego. Będzie trzeba dużo czasu, by te potwory wojny, o których do tej pory większość z nas szczęśliwie mogła tylko słyszeć, odpędzić od siebie. Odizolowaliśmy się od hasła „wojna” i wszyscy jesteśmy mocno pogubieni.
– Od wielu rodziców słyszę, że próbują tłumaczyć swoim dzieciom, co dzieje się teraz za naszą wschodnią granicą.
– Myślę, że nie dałbym rady wytłumaczyć tego, co się dzieje, zbyt wielu rzeczy nie rozumiem.
– Był pan jednym z ambasadorów akcji „Nikt nie zasługuje na śmierć w lesie”, zwracającej uwagę na problem z pomocą na granicy z Białorusią.
– Nie trzeba było mnie do tego namawiać. Z ludzkiej wrażliwości wynika, że nie wolno zostawiać człowieka w sytuacji bez wyjścia. Z drugiej strony pozostaje pytanie: co ja mogę zrobić? Mogę powiedzieć głośno, że się nie zgadzam. I tak też robię.
– Dzisiejszy kryzys, związany z uchodźcami z Ukrainy, zmieni Polskę?
– Jeżeli do Polski przybywa około dwóch milionów uchodźców, to coś musi się zmienić. Nie podejmuję się