Kamienicznicy bez grosza
Każdego dnia mogą zginąć pod gruzami, ale – mimo zakazów – wciąż mieszkają w walącym się budynku. Nieszczęście pary emerytów polega na tym, że nie byli zwykłymi lokatorami. z tego 51 lat z mężem. W latach świetności mieszkało tu ponad 40 rodzin, blisko 200 osób. Przeżyłam tu moje najlepsze lata.
Typowa historia łódzkich budynków: po wojnie i śmierci administratora – dawnego współwłaściciela kamienicę przejęło miasto. Administrowało bez remontów 20 lat, a dom popadał w ruinę. W 2004 r. urzędnicy stwierdzili, że nadaje się tylko do rozbiórki. Stopniowo wysiedlili mieszkańców do innych „zasobów gminy”, wszystkich z wyjątkiem jednej rodziny. – Właściciele zostają na swoim – usłyszeli Kosteccy. Tak, emerytowany robotnik i schorowana rencistka krawcowa to kamienicznicy, a ściślej właściciele ¼ zrujnowanego budynku – pozostałe udziały należą do trzech innych
Tylko z odszkodowaniem
– Mogli już dawno spokojnie mieszkać. Słyszałem, że jeszcze parę lat temu byli ludzie, którzy oferowali za ich udziały około pół miliona złotych. Kupiliby solidne mieszkanie i jeszcze by im zostało – mówi Sławomir Granatowski, dyr. wydziału rewitalizacji Urzędu Miasta Łodzi, który od dawna rozmawia z emerytami. – Mało tego: także miasto chce od lat uporządkować sytuację w tym miejscu. W sumie zleciliśmy za pieniądze gminy trzy operaty. W 2019 r. biegli wycenili dom na blisko 2 mln zł i to był moment, gdy wydawało się, że jest po sprawie. Doprowadziliśmy do spotkania w urzędzie wszystkich współwłaścicieli, pokazaliśmy operat i zaproponowaliśmy, że odkupimy nieruchomość. Wszyscy, włącznie z Kosteckimi zgodzili się, ale później dostaliśmy od pana Włodzimierza pismo – dyrektor pokazuje ugodę – blisko pół miliona złotych, ale odrzucili ofertę i wrócili do grożącego zawaleniem budynku, bez prądu, ogrzewania i wody. Jej zdaniem, nieszczęście tych ludzi polega po prostu na tym, że są właścicielami, a nie lokatorami – od lat spokojnie mieszkaliby w komunalnym lokalu.
Dwa miesiące temu sąd zasądził na rzecz pani Marianny (to ona jest w księgach współwłaścicielką) dużo mniej niż mogła dostać – 308 tys. zł. Kobieta zapowiedziała mi, że odwoła się od wyroku, a to oznacza kolejne miesiące, a może lata sporu.
– Doskonale rozumiem, że oni nie mają majątku, żeby już teraz wynająć jakieś lokum, mają zaś wielkie poczucie krzywdy. Myśleliśmy o znalezieniu kogoś, kto mógłby poradzić tym ludziom, by zachowali się najlepiej dla siebie. Problem w tym, że musieliby takiej osobie zaufać, a oni naprawdę mało komu ufają – mówi dyr. Granatowski z UMŁ. – Jednocześnie nikt przecież nie chce, żeby zginęli pod ruinami. Nie wiem, czy do dzisiejszej sytuacji nie przyczyniła się tragedia sprzed lat.
W rogu mniejszego z dwóch pomieszczeń, które służą emerytom za schronienie, wokół czarno-białej tabliczki stoją kwiaty. – Dziś miałby 50 lat – pani Marianna wskazuje porcelanową urnę i wspomina dramat sprzed 11 lat. – Mój najstarszy syn. Rak zabrał go tak szybko, a on wciąż śni mi się po nocach. Rozmawiam z nim, nawet kawały mi opowiada.
Gdy siadamy do stołu i wyciągamy dokumenty, wraca jednak złość i chęć wyrównania krzywd. – Walczycie z wiatrakami, a z każdym miesiącem wartość budynku spada i za chwilę nie będziecie mieli nawet na bezpieczne schronienie. O ile dożyjecie wypłaty jakiejkolwiek sumy. – Nam już nie zależy, a to nie wiatraki tylko publiczna mafia – z twarzy pana Włodka znika uśmiech. – To nasze cierpienie, warunki, w jakich od lat się męczymy, nic nie jest warte? – pani Marianna ma łzy w oczach.
Dyrektor Granatowski ma nadzieję, że państwo Kosteccy nie zginą pod gruzami własnego domu i przyjmą jego ostatni pomysł: przeniesienie do tymczasowego lokalu komunalnego, w którym płacąc czynsz, będą mogli mieszkać, póki nie zakończy się sądowy spór i nie dostaną pieniędzy, za które kupią lub w najgorszym wypadku wynajmą mieszkanie. – Z mieszkania jest widok na ich kamienicę, bo wiem, jak bardzo są z nią związani. Może to ich przekona – dodaje.