Rozbój z rurą w rękach
25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo właściciela warzywniaka w Ząbkach
Drogie polskie drogi
1 milion 235 tysięcy mandatów nałożyli policjanci na polskich kierowców tylko w pierwszym kwartale tego roku – o 1454 więcej niż w tym samym okresie przed rokiem. Najwięcej na Mazowszu, Śląsku i w Wielkopolsce, a najmniej w Lubuskiem. Łącznie na rzecz Skarbu Państwa przybędzie z tego tytułu 335 milionów złotych. To dwa razy więcej niż przed rokiem – za sprawą nowego taryfikatora. Ku przestrodze!
Na podst. www.businessinsider.com
Rolnik sam w dolinie
Fikołka traktorem fiknął 33-letni kierowca ciągnika z przyczepą na trasie między Prądzoną a Osusznicą. Jazda prostą, pustą drogą gruntową była nudna, więc urozmaicił ją, zjeżdżając ze skarpy za poboczem i wywracając pojazd do góry kołami. We krwi miał dwa promile. Nie miał natomiast prawa jazdy (odebrano mu je za jazdę po pijaku) ani rejestracji i ubezpieczenia przyczepy. Łącznie grozi mu do 5 lat pudła.
Na podst. www.se.pl
Lokal z wkładką
Na rynku mieszkaniowym w Warszawie pojawiła się okazja będąca szczytem marzeń każdego „słoika” – 32-metrowa kawalerka na Bródnie za bagatelne 250 tys. zł. Ale jest „ale”. W mieszkanku zadekował się uporczywy lokator, który najpierw je wynajmował, a teraz nie płaci rachunków i nie chce się wyprowadzić. Zgodnie z logiką polskiego prawa nie można mu nic zrobić; można za to sprzedać lokal razem z nim. I właśnie to chce zrobić właściciel, ku uciesze licznych chętnych pragnących mieszkać w stolicy. CD. na pewno N.
Na podst. „Faktu”
W to drugie prawo
Nie tylko alkohol i narkotyki otumaniają kierowców. Władze umysłowe równie często odbiera im ruch okrężny po rondzie. A już szczególnie skutecznie – jazda po rondzie turbinowym. Pokazał to kierowca dostawczaka w Wolsztynie. Ruszając z lewego pasa, nie wykonał okrążenia, lecz od razu skręcił w lewo, pod prąd, czym natychmiast zablokował ruch pod miejscowym urzędem skarbowym. Nikomu nic się nie stało, ale filmik z nagraniem jego manewrów do dziś jest hitem w sieci.
Na podst. www.fakt.pl
Ciszę nocną spowijającą okolice Komisariatu Kolejowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu zmąciły huki i trzaski giętej blachy. Pełniący tam służbę policjanci byli ciekawi, ki diabeł, wybiegli przed posterunek i zobaczyli faceta z kostką brukową w ręku, niszczącego ich radiowóz. Zatrzymany i zapytany o to, co go podkusiło, odparł, że tak oto wyładowuje złość i frustrację. Co ciekawe, był trzeźwy jak świnia. Z pełną świadomością odpowie więc przed sądem.
Na podst. www.policja.pl
Nie mówiono na niego inaczej niż pan Stasiu. Znali go wszyscy w okolicy, bo od lat kupowali u niego owoce i warzywa. Najpierw na straganie, a później już w sklepie. Był lubiany i szanowany.
Nic więc dziwnego, że jego śmierć wstrząsnęła mieszkańcami podwarszawskich Ząbek. W styczniu ubiegłego roku został brutalnie napadnięty i zabity niemal na oczach świadków. Rozbójniczy napad widziała bowiem para jadąca samochodem. Przejeżdżali obok warzywniaka i zobaczyli, że w środku ktoś zaatakował właściciela, a później zgasił światło i zasłonił żaluzje. Nie zdołano jednak od razu zatrzymać sprawcy, bo uciekł. 67-letni Stanisław B. zmarł tego samego dnia w szpitalu. Przed jego warzywniakiem pojawiły się kwiaty i setki zniczy.
Trop z kamery monitoringu
Policjanci wytypowali kilka osób, które podejrzewano o dokonanie tej zbrodni, ale ich udział w zdarzeniu się nie potwierdził. Natomiast na nagraniu z kamer monitoringu zwrócono uwagę na mężczyznę poruszającego się w charakterystyczny sposób. Wchodził do sklepu w tym samym czasie, kiedy świadkowie zaobserwowali szarpaninę. A później wyszedł z warzywniaka i szedł ulicą szybkim krokiem.
Dziesięć dni po zabójstwie śledczy dotarli do Ryszarda R., w przeszłości karanego za usiłowanie zabójstwa podczas rozboju z użyciem broni palnej. Mężczyzna przez wiele lat pracował na budowach w Norwegii, a ostatnio przyjechał do Polski i mieszkał u córki. Ustalono, że jego DNA było na rękawiczce, którą znaleziono w warzywniaku. Zgodził się na badanie wariografem, a wynik okazał się dla niego niekorzystny. Eksperyment wykazał bowiem, że reagował na zadawane mu pytania jak osoba, która mogła być sprawcą tej zbrodni.
Na przesłuchaniu Ryszard R. stanowczo jednak zaprzeczył, że ma cokolwiek wspólnego z zabójstwem właściciela warzywniaka. I milczał. Jednak następnego dnia, podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania, zmienił zdanie i szczegółowo opowiedział, co się wydarzyło.
– W dniu zdarzenia obserwowałem sklep pokrzywdzonego, a później wszedłem do środka, żeby zabrać mu pieniądze. W kieszeni miałem metalową rurę o długości około pół metra. Pokrzywdzony zapytał: „Co tu robisz?”, złapał mnie za kurtkę i powiedział, że dzwoni na policję. Wówczas uderzyłem go trzy razy tą rurką.
Po trzecim uderzeniu Stanisław B. miał upaść na podłogę i bardzo krwawił.
– Zabrałem z kasetki dwa tysiące złotych, a później przesunąłem ciało tego mężczyzny, zgasiłem światło, opuściłem żaluzje i wyszedłem ze sklepu. W środku chyba została
Oskarżony: Ryszard R. (58 l.) O: zabójstwo Ofiara: Stanisław B. (67 l.) Sąd: Beata Ziółkowska (przewodnicząca składu orzekającego), Małgorzata Wasylczuk – Sąd Okręgowy Warszawa-Praga Oskarżenie: Michał Magier – Prokuratura Rejonowa w Wołominie Oskarżyciele posiłkowi: Klaudia B., Aleksander B., Norbert B., pełnomocnik – Mateusz Oleniacz
Obrona: Izabela Ławińska jedna moja rękawiczka, a drugą wyrzuciłem do śmietnika obok warzywniaka. Wracając do domu, wszedłem po drodze do Minimaxa i kupiłem tam 200 g wódki. Już przed swoim osiedlem wyrzuciłem do kontenera rurę i kurtkę.
Chciał pójść na pogrzeb swojej ofiary?
Ryszard R. nie zaprzeczał, że miał zamiar okraść pokrzywdzonego, bo zawsze zajmował się drobnymi kradzieżami. Kradł ze sklepów między innymi piwo i konserwy.
– Wiedziałem, że u tego pana będą pieniądze, bo obserwowałem warzywniak i widziałem, gdzie trzyma utarg. Nie miałem jednak zamiaru go zabijać, ale zrobił awanturę.
Dlaczego zatem wziął ze sobą metalową rurkę? Nosił ją dla obrony od momentu, kiedy „jakieś małolaty zaczepiły go przed nocnym sklepem”.
– Nie miał pan zamiaru zgłosić się po tym wszystkim na policji? – dopytywał prokurator.
– Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Chciałem jednak pójść na pogrzeb tego pana Stasia, ale się trochę bałem...
Dwa miesiące później Ryszard R. ponownie oświadczył, że nie przyznaje się do zabójstwa. W najnowszej wersji pojawił się niejaki Zygmunt S., którego poznał przed świętami przed sklepem pokrzywdzonego.
– Chciałem go oszukać i zaproponowałem, żeby wziął kredyt w banku. Parę dni później spotkaliśmy się u niego w domu i umówiliśmy się po Nowym Roku na kolejne spotkanie. W dniu zabójstwa wyszedłem rano z domu i poszedłem na przystanek przed tym warzywniakiem. Szukałem rękawiczek, bo podejrzewałem, że zabrał mi je ten Zygmunt. On był wówczas w sklepie i poprosił mnie, żebym wszedł do środka, wziął od niego pieniądze i schował do stojącego obok warzywniaka busa. Tak zrobiłem i jeszcze raz wróciłem do sklepu. Wówczas zobaczyłem leżącego na podłodze właściciela. Opuściłem żaluzje i wróciłem do domu...
Policjanci dotarli do Zygmunta S. Przyznał, że od lat znał pokrzywdzonego, pomagał mu i jeździł z nim rano po owoce i warzywa.
– Codziennie wspólnie otwieraliśmy sklep i rozkładaliśmy towar. W dniu zabójstwa pana Stasia też pojechaliśmy o 3.30 na giełdę i wróciliśmy po 7 rano. Około dziesiątej pojechałem do domu. Miałem wrócić o 17.30, bo o 18 pan Stanisław zamykał sklep, i umówiliśmy się, że pomogę mu wnieść owoce sprzed sklepu do środka. W domu jednak usnąłem i nie chciało mi się tam jechać. Tuż przed 19 zadzwonił do mnie syn pokrzywdzonego i powiedział, co się stało...
Przesłuchiwany mężczyzna zapewniał, że nie zna żadnego Ryszarda R. i nie rozpoznał go na okazanych mu zdjęciach. Z przeanalizowania jego billingów telefonicznych wynikało, że tego dnia z nikim się nie łączył. Śledczy wykluczyli Zygmunta S. kręgu podejrzanych.
Ryszard R. zaś został przebadany przez psychiatrów i psychologa. Nie stwierdzono u niego choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. Biegli uznali, że cechuje go silna i utrwalona postawa nieodpowiedzialności i lekceważenia norm społecznych. Nie jest także zdolny do poczucia winy i przejawia skłonność do obwiniania innych. W zakładach karnych spędził prawie 20 lat.
Sam badany tłumaczył, że kradł głównie wtedy, gdy był głodny i zwykle wynosił coś ze sklepu na jeden posiłek, także w Norwegii. Ale nie powstrzymywał się od kradzieży, nawet gdy miał pieniądze na jedzenie. „Tak już ze mną jest, że lubiłem kraść i tyle” – oświadczył ze śmiechem psychologowi. Zapewniał natomiast, że jest miłośnikiem gry w szachy i czyta książki, najczęściej kryminały. Uważa, że nie wchodzi w konflikty z innymi, bo jest raczej spokojnym człowiekiem. Więzienie zaś nauczyło go cierpliwości.
Prokuratura nie miała wątpliwości, że to właśnie Ryszard R. zabił właściciela warzywniaka w Ząbkach i w październiku ubiegłego roku mężczyzna stanął przed sądem.
Liczył na wariograf i się zawiódł...
Podczas pierwszej rozprawy oskarżony nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i oświadczył, że przyznanie się do winy podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania było nieracjonalne, ale była w tym jakaś... logika.
– Zdałem sobie wówczas sprawę, że lepiej pójść do aresztu i za jakiś czas wyjść, bo na pewno znajdzie się sprawca tego zabójstwa. A siedząc w celi, będę miał wreszcie spokój i nie będę już więcej nagabywany przez policjantów. Zależało mi też na córce i drugiej żonie, które prowadzą sklep z odzieżą, a jeden z funkcjonariuszy straszył, że będą im to utrudniać. Teraz jednak chciałem zapewnić sąd, że nikogo nie okradłem,
a zwłaszcza nie zabiłem. Po prostu wówczas wymyśliłem sobie taką bajkę i tyle.
– A skąd zatem znał pan szczegóły tego, co się wydarzyło w środku warzywniaka? – pytał sąd. – Policjanci mi to wszystko sugerowali... – W kolejnych wyjaśnieniach mówił pan, że w warzywniaku była jeszcze jedna osoba poza pokrzywdzonym.
– To jest całkowita nieprawda. Znałem pana Zygmunta S. i on też pewnie mnie zna. Wielokrotnie widziałem, jak kręcił się koło sklepu pokrzywdzonego i przypuszczałem, że sporo może wiedzieć. Wydawało mi się, że jak przesłucha go policja, to coś więcej powie i łatwiej będzie znaleźć sprawcę.
– Dobrowolnie poddał się pan badaniom poligraficznym – zwróciła uwagę sędzia Beata Ziółkowska.
– Tak, bo byłem pewny, że wyjdą na moją korzyść, bo przecież jestem całkowicie niewinny. Wyszło zupełnie inaczej i mogę tylko podejrzewać, że to z powodu mojego stanu zdrowia. To właśnie mogło spowodować zaburzenia w działaniu wariografu. Dodam jeszcze, że w chwili mojego zatrzymania policja była już pewna, że to ja jestem sprawcą i wszystko szło w tym kierunku. Dlatego jedyne, co od nich słyszałem, to żebym się przyznał. Mówili, że widać mnie na nagraniach z monitoringu, że zgubiłem rękawiczkę i tak dalej. Cały czas sączyli do ucha: „Zajeb... pana Stasia rurą”. I teraz stanąłem przed sądem oskarżony o straszną zbrodnię, której nie dokonałem.
Spokojny człowiek bez agresji?
Przed sądem zeznania złożył Mariusz J., który był świadkiem tego, co się działo w środku warzywniaka.
– Jechałem samochodem ze swoją dziewczyną i z odległości 2 pasów drogowych widziałem, jak jakiś człowiek w środku zadawał czymś ciosy drugiemu mężczyźnie, a później go ciągnął po podłodze. Wszystko było dobrze widać, bo paliło się światło, które później zgasło. Jak się okazało, ofiarą był pan Stasiu.
– Czy rozpoznałby pan dzisiaj tego mężczyznę? – pytał sąd.
– Nie wydaje mi się, żebym był w stanie go teraz rozpoznać. Świadek Renata W. – Byłam pasażerem i jak przejeżdżaliśmy koło warzywniaka, zobaczyłam w środku dwóch mężczyzn. Jednym był pan Stanisław, a drugiego nie znałam. Widziałam, jak się kłócili i że ten drugi miał jakieś narzędzie w ręku. Byłam zaniepokojona tą sytuacją, a za chwilę zobaczyłam, jak to narzędzie trafia w głowę pana Stanisława. A także, jak pan Stasiu jest przesuwany po podłodze. Widziałam też, jak sprawca wychodził ze sklepu, a później jeszcze raz wchodzi i zasuwa rolety.
– Czy ten mężczyzna poruszał się w charakterystyczny sposób, może kulał? – pytała obrona.
– Nie zwróciłam na to uwagi. Byłam pod wpływem dużych emocji i właściwie charakterystyczna była dla mnie tylko czarna czapka tego człowieka. Raczej bym go jednak dzisiaj nie rozpoznała. Świadek Adrianna R. to córka oskarżonego. – Ojciec po przyjeździe z Norwegii mieszkał ze mną. Zajmował się wnuczką i wychodził z psami. On zresztą bardzo lubił spacerować. To bardzo spokojny człowiek, jest w nim zero agresji. Przed zatrzymaniem nie zauważyłam żadnej zmiany w jego zachowaniu. Żył bardzo skromnie i w zasadzie nie miał większych potrzeb finansowych. Dużo mi pomagał w remoncie mieszkania: uszczelniał okna i wykonywał jakieś drobne rzeczy.
Sąd zwrócił uwagę, że świadek zeznawała wcześniej, że oskarżony w ogóle nie wychodził z domu, co najwyżej do sklepu obok. A także, że nie mógłby zrobić nikomu krzywdy, bo był bardzo schorowany – cierpiał na schorzenie kręgosłupa.
– Nie wiem, czym się kierowałam, mówiąc wtedy, że tata praktycznie nie wychodził z domu. Może byłam wówczas bardzo zestresowana? A co do remontów, to wykonywał tylko te najlżejsze prace.
Działanie z bardzo niskich pobudek
Prokuratura wnosiła o dożywocie dla oskarżonego. Obrona oczekiwała uniewinnienia, jednak z ostrożności procesowej apelowała do sądu o uznanie, że było to działanie ze skutkiem ewentualnym, a nie z bezpośrednim zamiarem zabójstwa.
Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonego, który wielokrotnie zmieniał wersję wydarzeń. Były diametralnie różne i stanowiły jedynie przyjętą przez Ryszarda R. linię obrony. Mało tego, oskarżony w żaden sposób nie potrafił wyjaśnić sprzeczności. Nie przekonało też sądu to, że o szczegółach zdarzenia dowiedział się jakoby od policjantów, bo mógł je znać tylko sprawca. Zwłaszcza że jego relacja podczas aresztowego posiedzenia sądu była zbieżna z zeznaniami naocznych świadków, których oskarżony nie mógł znać, bo nie zapoznał się wcześniej z aktami sprawy.
Ryszard R. skazany został na 25 lat pozbawienia wolności. Sąd nie miał wątpliwości, że oskarżony działał z bezpośrednim zamiarem zabójstwa, na co wskazują silne ciosy metalową rurką, które zadawał swojej ofierze w głowę.
– Początkowo oskarżony chciał tylko okraść pokrzywdzonego, jednak sytuacja zmieniła się, gdy Stanisław B. zobaczył napastnika i zagroził wezwaniem policji. I wtedy właśnie Ryszard R. zaatakował, działając z bardzo niskich pobudek – uzasadniała wyrok sędzia Beata Ziółkowska.
Orzeczenie nie jest prawomocne. Apelację złożyła zarówno obrona, jak i prokuratura i sprawę będzie teraz rozpatrywał sąd wyższej instancji.
się, że nie ma w nim sztyletu. Jestem przekonany, że kradzieży mógł dokonać podczas imprezy Ryszard albo mój bratanek Bogdan, który często nas odwiedza. Tylko oni bowiem wiedzieli o istnieniu tego sztyletu. Nawet żona, która czuje wstręt do wszelkiego rodzaju broni, nie widziała go, ponieważ nigdy nie zaglądała do tego kredensu, w którym trzymam swoje najcenniejsze egzemplarze.
– Czy sztylet był ubezpieczony? – zapytał Nerak.
– Oczywiście, podobnie jak moja kolekcja.
– Po wysłuchaniu pana już wiem, co stało się ze sztyletem – oświadczył Nerak.
Do jakich wniosków doszedł inspektor Nerak? cała
Rozwiązanie zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelników detektywów czekamy do 5 maja. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujemy nagrodę książkową.
Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@angora.com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.
Rozwiązanie zagadki sprzed dwóch tygodni „Kolekcjoner polskich impresjonistów”: Podczas rozmowy z Wrzoskiem paser powiedział, że nie zna Andrzeja Kowalczyka. Skąd więc wiedział, jaki jest numer jego domu i mieszkania? Przecież zapraszając go, Nerak podał tylko nazwę ulicy.
Wpłynęło prawidłowych odpowiedzi na kartkach pocztowych i 87 e-mailem.
Książkę Maxa Seecka „W sieci zła” (wydawnictwo Sonia Draga) wylosowała pani Ewa Skrabska z Bytomia.
Gratulujemy! pocztą.
Nagrodę wyślemy