Król Dziunek z synem Jankiem
Wrócił do domu solidnie poobijany. Na tyle, że potem leżał przez kilka dni i odpoczywał. Z ust nie schodził mu jednak szeroki uśmiech zadowolenia z tego, że pomógł młodszemu koledze – opowiada Jan Barański, syn króla kaskaderów, również pracujący w przemyśle kinematograficznym, obecnie jako pirotechnik. Wykonując swoje numery, odniósł parę poważniejszych kontuzji. – W „Czarnych chmurach” urwał sobie szczękę, w „Do krwi ostatniej” spalił rękę – przypomina Monika Mirowska. Nie osłabiło go to jednak i nigdy nie zatrzymało. Wręcz przeciwnie.
Był prawdziwy, nie ściemniał, miał aparycję i charyzmę, a do tego niezłomny charakter. Za to ludzie go szanowali, cenili i kochali. W trakcie pracy nad amerykańską superprodukcją pt. „Dowód życia” (2000 r.) zakolegował się z Russelem Crowe’em, występującym w głównej roli obok Meg Ryan, i jadali razem obiady. A gdy poznał go Donald Sutherland, nie chciał już „Dziunka” wypuścić, lecz porwać go do Hollywood w swej ekipie. Na próżno.
Władysław Barański nie występował w głównych rolach, ale każdy aktor pierwszoplanowy chciał, żeby to on go dublował i zastępował w niebezpiecznych sytuacjach. Albo po prostu czuwał nad bezpieczeństwem planu filmowego. Wtedy każdy czuł się tam komfortowo. Bo „Dziunek” był niezwykle skutecznym ochroniarzem. Sam z uśmiechem opowiadał o tym, – opowiada Janek Barański. – Każdy, kto go znał, wiedział, że ojciec się nie szczypie i potrafi przyłożyć, za co również miał u ludzi szacunek – dodaje. A kiedy przeszedł na emeryturę i po paru miesiącach rząd ustawowo obciął mu ją o kilka tysięcy złotych, uznając zawód kaskadera za profesję niewymagającą ryzyka (sic!), poszedł wyjaśnić sprawę u samej góry. Straż sejmowa zatrzymała go dopiero tuż przed drzwiami gabinetu premiera... A to właśnie Władysław Barański sprawił, że zawód kaskadera zaistniał w Polsce oficjalnie i został prawnie, ustawowo usankcjonowany.
Sam siebie nazywał fachowcem i powtarzał, że bywa zadowolony jedynie z tego, że nie dubluje numerów podczas kręcenia filmów. Z tego zresztą słynął, że nie musiał tego robić. W istocie, kinematografii oddał się całkowicie.