Czytam, więc jestem
Przypadki starszej pani(101)
Cała ściana regałów z książkami. – Mama, a wiesz, że to wszystko zmieściłoby się na jednej małej płycie DVD – mówi syn. Długa cisza, bo refleksja wielka. – To co, oddać na makulaturę? – pytam. – No nie... ale papierowe książki zabierają dużo miejsca i wymagają ciągłego odkurzania, a cyfrowe nie... – zamyślił się. – Co ty z tą biblioteką potem zrobisz to twoja sprawa. Nie musisz decydować dziś. – Ja z nią umrę – mówię. Z książkami dziecięcymi, bo świat był jeszcze bajkowy. Z młodzieżowymi, gdy słowo pisane było ważniejsze od rzeczywistości i człowiek nie wiedział, gdzie i po co żyje. Z literaturą piękną, zachwycającą urodą słowa i dziwnie znajomymi emocjami. Ze słownikami i encyklopediami, które teraz są w internecie, a trzymane w pokojach muszą mieć dużo przestrzeni, bo do szczupłych okazów nie należą. Z dramatami – przeczytanymi i nawet niektórymi przeżytymi. Z podróżniczymi – co to była za jazda po świecie; aż dziw, że człowiek cały wracał do domu. Z poezją na łzawe wieczory i melancholizowanie się. Z historią, bo jak się nie zna przyszłości, to trzeba znać chociaż przeszłość. Z sensacjami i społeczno-politycznymi podnoszącymi ciśnienie. Z albumami, niekiedy całkiem dobrze udającymi muzealne zbiory. Z ekonomią, która daje pojęcie o tym, na co nie wydawać pieniędzy. Z medycyną, socjologią i psychologią dla sprawności, jeśli nie umysłu, to przynajmniej ciała. Z poradnikami, których kiedyś nie było, a człowiek dowiaduje się z nich, że prawie wszystko robił źle. I z satyrą, żeby czasem się pośmiać z samej siebie. Biblioteka tworzona latami to nie stary segment z dawnych lat, którego żal wyrzucić, a trzymać nie ma gdzie. To prawda, że zajmuje dużo miejsca, zbiera kurz, hoduje bakterie i pożera lasy. Pewnie,