Katolików rozmowy
Nareszcie wiosna i czas na spontaniczne spotkania znajomych przy ognisku. Dane mi było zaliczyć taką imprezę. Pieczone na żarze kiełbaski i co nieco alkoholu przyrządzonego w formie pysznych drinków sprzyjały rozmowie na przeróżne tematy, ze świadomym pomijaniem wątków politycznych, gdyż grono obecnych różniło się w swoich sympatiach co do tych spraw. Z szacunku więc dla odmienności zapatrywań, te kwestie nie miały miejsca w dyskusji. Ponieważ spotkanie odbywało się w sobotni wieczór, jedna ze znajomych nadmieniła, że następnego dnia całą rodziną udadzą się do kościoła, aby spełnić swój obowiązek dobrego katolika. Było to jednak nie tylko stwierdzenie, a pewien rodzaj prowokacji, bo liczyła na to, że pozostali podejmą temat i wyrażą swoją deklarację wobec niedzielnego obowiązku bycia w kościele. Na odpowiedź nie musiała długo czekać, bo zaraz potem swoje zdanie wyraziła gospodyni tego spotkania, która otwarcie przyznała, że choć jest osobą wierzącą, zdecydowanie nie wierzy w księży, a co za tym idzie, nie czuje się w obowiązku zaliczać obrzędów, których sensu nie widzi.
Swoje zdanie wyraził także oszczędny zazwyczaj w słowach małżonek prawowitej katoliczki i stwierdził, że pójdzie jutro na mszę, choć w Boga tak naprawdę nie wierzy.
Zaintrygował mnie tym stwierdzeniem, dlatego dopytałem, co jest powodem takiego jasnego stwierdzenia, które zresztą zdziwiło chyba wszystkich. „Nie mogę wierzyć w Boga, który dozwala na ogrom zła, którego doświadczają ludzie na Ukrainie” – odpowiedział krótko. Najbardziej poruszona jego stwierdzeniem była oczywiście jego małżonka i chyba chcąc ratować sytuację, zmieniła niezręczny temat i stwierdziła, że minionej niedzieli przystąpiła do komunii, nie poprzedzając jej spowiedzią. I tu postanowiłem uświadomić ją, że wcale nie popełniła wykroczenia przeciwko wierze, bo jeżeli od ostatniego sakramentu pokuty nie popełniła ciężkiego grzechu, to ze spokojnym sumieniem mogła przystąpić do sakramentu eucharystii. To oczywiste zdać by się mogło stwierdzenie spotkało się ze zdziwieniem wszystkich obecnych, a mnie nasunęło przemyślenie, że pewnie już dawno zarzucili podstawy katechizmu, bo to, co winno być oczywiste, po latach przeistoczyło się we wtórny analfabetyzm wiary.
Taki to jest ten nasz katolicyzm, w którym jest wiele tradycyjnego przywiązania do obrzędowości, a tak mało wiedzy, która winna tę wiarę czynić świadomym wyborem. I tu mój gorący apel do tych, którzy z racji swojego powołania codziennie przyjmują obowiązek prostowania ścieżek wiary swoich owieczek, czyli do kapłanów. Może w coniedzielnych homiliach winni położyć nacisk na przypominanie oczywistych zasad, których przestrzeganie czyni wiernych świadomymi uczestnikami tajemnic, serwowanych przez Boga w trakcie eucharystycznych ćwiczeń... Pewnie w wielu wystąpieniach kapłańskich autorytetów podejmuje się obecnie temat zła, które się dzieje tak blisko naszych granic. Nawet po imieniu nazywa się tych, którzy pozwalają na te niegodziwości, ale to nie wystarcza, bo jednocześnie należałoby uświadomić słuchającym, że swoistym nadużyciem jest czynić Boga odpowiedzialnym za to, że na ludzkie niegodziwości pozwala.
Stwórca, szanując wolność wyboru, jaką dał nam od zarania naszych dziejów, dozwala na wszelkie zachowanie z naszej strony i może tylko przeżywać ból, kiedy ludzkie działanie jest sprzeczne z miłością, którą On jest. Nawet najczarniejsze zło, którego sprawcą staje się człowiek, nie powinno przekreślać naszego zawierzenia, że On jest ponad tym wszystkim i kiedyś okaże swoją moc w sprawiedliwym osądzie. O tym wszystkim trzeba mówić otwarcie i to jest także odpowiedzialność tych, którzy winni kształtować naszą wiarę.