Liderzy trzymają się mocno
– Frakcje, koterie to w każdej dużej partii zjawiska powszechne, które miały miejsce nawet w tak totalitarnych strukturach jak NSDAP, a dziś w kierowanej przez Kim Dzong Una Partii Pracy Korei. Czy w Prawie i Sprawiedliwości pozycja prezesa Jarosława Kaczyńskiego pozostaje niezagrożona?
K.K.: – Na pewno jest słabsza niż przed kilku laty, tak z racji biologii, jak i niższego niż kiedyś poparcia jego partii. Ale PiS, tak jak większość polskich ugrupowań, ma charakter wodzowski. Wódz sam dobiera swoje najbliższe otoczenie i na ogół gromadzi wokół siebie wykonawców, a nie partnerów, co świadczy o wysoko postawionym instynkcie samozachowawczym. Ale tak samo jest z Donaldem Tuskiem w Platformie czy Włodzimierzem Czarzastym w Nowej Lewicy. Dlatego wokół wodza jest pusto. Chociaż trzeba pamiętać, że nie zawsze tak było. W PiS-ie byli przecież Lech Kaczyński i Ludwik Dorn, a w Platformie Obywatelskiej Andrzej Olechowski i Maciej Płażyński i z tej trójki Tusk był najsłabszy. Wracając do PiS-u... Wielkim wyzwaniem może być dla tego ugrupowania kwestia sukcesji po Kaczyńskim. Kiedyś za delfina uważano Zbigniewa Ziobrę, ale dzisiejszy lider Solidarnej Polski nie wytrzymał ciśnienia. Teraz delfinem jest chyba premier Morawiecki, który nie popełnia błędów Ziobry i wykazuje wobec prezesa całkowitą lojalność. Ale pamiętajmy, że są mu przeciwne wszystkie pisowskie frakcje. Pozostali „mocni” ludzie w Prawie i Sprawiedliwości – Mariusz Kamiński, Mariusz Błaszczak, Joachim Brudziński – nie mają żadnych szans na przywództwo, nie mają charyzmy i są tylko lojalnymi wykonawcami, ale dobrze o nich świadczy, że znają swoje miejsce w szeregu.
R.Ch.: – Oczywiście pozycja Jarosława Kaczyńskiego jest dziś niezagrożona. Jednak prezes na pewno zastanawia się, kiedy zejść ze sceny i co zrobić, żeby zminimalizować straty. Moment odejścia może być nawet ważniejszy niż to, kto ewentualnie mógłby go zastąpić. Wbrew temu, co twierdzi wielu obserwatorów sceny politycznej, odejście prezesa wcale nie musiałoby oznaczać podziału partii. PiS – podobnie jak Platforma – jest profesjonalnym organizmem politycznym, a liczba związanych z nim beneficjentów tak duża, że nikomu nie opłacałoby się tego demontować. Co najwyżej mogłyby
Andrzej Duda – 57 proc. zaufania (przy nieufności wynoszącej 30 proc.) Szymon Hołownia – 44 proc. (30) Rafał Trzaskowski – 44 proc. (36) Mateusz Morawiecki – 43 proc. (45) Władysław Kosiniak-Kamysz – 36 proc. (25) Mariusz Błaszczak – 36 proc. (32) Jarosław Kaczyński – 33 proc. (57) Donald Tusk – 30 proc. (54) Zbigniew Ziobro – 27 proc. (53) Krzysztof Bosak – 23 proc. (36) Mariusz Kamiński – 22 proc. (32) Włodzimierz Czarzasty – 20 proc. (31) odejść jakieś lokalne grupki działaczy. Dziś delfinem jest premier Morawiecki, który na razie nie ma konkurencji, gdyż z jednej strony trudno byłoby w obecnej sytuacji wylansować inną kandydaturę, a poza tym premier jest kojarzony ze zwycięstwem w kilku kampaniach wyborczych, także skuteczną blokadą granicy z Białorusią czy pomocą Ukrainie. Jeżeli jednak wybory odbędą się w konstytucyjnym terminie, to sytuacja gospodarcza może się znacząco pogorszyć i wówczas Morawiecki byłby zapewne kojarzony z kryzysem, co z pewnością nie pomogłoby PiS-owi.
– W Platformie Obywatelskiej rywalizacja Tuska z Trzaskowskim nie jest już żadną tajemnicą. Podczas wizyt w Polsce prezydenta Bidena i przewodniczącej von der Leyen oboje spotkali się z Trzaskowskim, a nie z Tuskiem, mimo że były takie propozycje.
K.K.: – Obaj panowie ostro rywalizują, ale starają się nie robić tego w mediach. Tusk w oczach wielu Polaków ma opinię polityka reprezentującego Unię. Pamięta się mu też to, w jakim stanie zostawił Polskę, wyjeżdżając do Brukseli. Trzaskowski ma prezencję, zna języki, ale nie zawsze potrafi powiedzieć w nich coś znaczącego. Jako prezydent Warszawy chyba się nie sprawdza. Remonty, awarie, korki to codzienność. Ale bez wątpienia, o ile Tusk jest politykiem przeszłości, to przyszłość należy do Trzaskowskiego. Poza tą dwójką nie widzę nikogo: Budka i Schetyna to politycy, którzy nie odegrają już żadnej istotnej roli.
R.Ch.: – W kierownictwie Platformy nie ma układu 0-1. Tusk z pewnością skonsolidował partię, ale nie zdołał uzyskać poparcia większego niż podczas ostatnich wyborów. Jeśli w najbliższych wyborach Platforma, a właściwie Koalicja Obywatelska, uzyska co najmniej 30 proc., to pozycja Tuska będzie niezagrożona. Jeżeli jednak stagnacja będzie trwać, a poparcie dla partii Hołowni i Lewicy rosnąć, osłabi to Tuska i wzmocni pozycję Rafała Trzaskowskiego. Nie wiem, czy prezydent Warszawy byłby wówczas jej przewodniczącym, ale na pewno byłby twarzą partii czy koalicji. Pamiętajmy też, że Trzaskowski jako lider opozycji byłby bardziej akceptowany przez partię Hołowni i Lewicę niż Donald Tusk. Całe zamieszanie wojenno-kryzysowe przysłużyło się zarówno PiS-owi, jak i Platformie, gdyż w sytuacji dużej niepewności wyborcy zwracają się ku partiom stabilnym, które znają i wiedzą, czego się po nich spodziewać. Nie bez znaczenia jest też to, że im bardziej PiS atakuje Tuska, tym bardziej umacnia to jego pozycję wewnątrz Platformy.
– Polska 2050 Szymona Hołowni, jak sama nazwa wskazuje, jest ugrupowaniem jednego lidera. Ale jak uczy historia, była kiedyś partia o nazwie Nowoczesna Ryszarda Petru, która w sondażach wyprzedzała Platformę. Dziś Nowoczesna to tylko szyld, a po Ryszardzie Petru w polityce nie ma śladu.
K.K.: – Pozycja Hołowni jest raczej niezagrożona. Michał Kobosko (I wiceprzewodniczący partii – przyp. autora) wiernie mu służy. Na razie zarówno w ruchu, jak i w partii nie ma jakichś frakcji, wewnętrznych walk, ale też i nie ma wzrostu popularności w sondażach, a nawet jest spadek (na początku 2021 r. ugrupowanie Hołowni notowało poparcie na poziomie ponad 30 proc., teraz od 8 do 11 proc. – przyp. autora).
R.Ch.: – W polityce nie ma miejsca na dwie tak podobne partie jak Polska 2050 i PO. Pamiętamy Nowoczesną Ryszarda Petru, która wydawała się profesjonalnym ugrupowaniem, ale gdy ówcześni liderzy Platformy powiedzieli: sprawdzam, okazało się, że był to mecz do jednej bramki i przeciwko profesjonalnej partii politycznej stanęli amatorzy. I chyba podobnie jest dziś z ugrupowaniem Szymona Hołowni. Z jednej strony musi być programowo bliska Platformie, z drugiej – musi się od niej w jakiś sposób różnić. Takie balansowanie jest łatwe, jeżeli niewiele się dzieje. Ale żyjemy w cieniu wojny, w czasie kryzysu gospodarczego i popandemicznego. Dopóki notowania Hołowni znacznie przekraczają 5 proc., może wybierać ewentualnych partnerów politycznych. Ale wygląda na to, że z miesiąca na miesiąc szanse na
samodzielne startowanie w wyborach maleją. Na razie nawet malejące poparcie w sondażach nie wpływa na jego pozycję jako lidera partii. Zresztą kto miałby go zastąpić, skoro tam nie ma jakichś wielkich osobowości.
– Na lewicy było kiedyś wielu liderów, teraz został już samotny Włodzimierz Czarzasty.
K.K.: – Socjalny elektorat lewicowy przeszedł do PiS-u. Dziś Nowa Lewica po połączeniu SLD z Wiosną stała się ugrupowaniem zajmującym się przede wszystkim kwestiami światopoglądowymi, obyczajowymi, a to stanowczo za mało. W obecnym kształcie Lewica nie ma przyszłości. Dziwię się, że w sondażach ma aż 7 proc., tym bardziej że elektorat postkomunistyczny pod względem obyczajowym jest raczej konserwatywny. Teoretycznie na lewicy jest jeszcze Zandberg i jego Razem. Zandberg ma co prawda lewicowe poglądy, ale to lewicowiec z Nowego Światu, który z elektoratem lewicowym nie ma nic wspólnego. Gdybym jednak musiał wskazać kogoś, kto po Czarzastym mógłby zostać liderem Nowej Lewicy, to wskazałbym Krzysztofa Gawkowskiego, przewodniczącego klubu parlamentarnego. To doktor politologii, ma więc pewne przygotowanie teoretyczne. W SLD zaszedł bardzo wysoko. Był sekretarzem generalnym i wiceprzewodniczącym. Nie sprawdził się i odszedł do Wiosny. Nie zmarnował jednak tego czasu, nabył doświadczenia, nauczył się na błędach. Wyzbył się braku cierpliwości, która jest charakterystyczna dla wszystkich młodych polityków, którzy nie mogą się doczekać wejścia na szczyt. Gawkowski już się nie śpieszy, nie przebiera nogami. Stał się sprawnym politykiem, a przy tym realistą. Nie wyjawia swoich planów, nie wykazuje nadmiernej ambicji, chociaż nie mam wątpliwości, że jego aspiracje sięgają stanowiska przewodniczącego.
R.Ch.: – Jeśli notowania Lewicy będą powyżej 8 proc., to Włodzimierz Czarzasty może spać spokojnie i decydować się na samodzielny start swojego ugrupowania. Gdyby jednak notowania wynosiły 5 – 7 proc., to wówczas będzie silny nacisk, zwłaszcza lokalnych struktur, które często zawierały koalicje z Platformą, na to, żeby dryfować w stronę partii Tuska i tworzyć z nią wspólną listę, a pamiętajmy, że w Platformie jest sporo działaczy o lewicowym rodowodzie. Wówczas pozycja Czarzastego byłaby mocno zagrożona, ale nie przypuszczam, żeby jego konkurentem mógł być ktoś z obecnego kierownictwa
Nowej Lewicy. Raczej byłby to jakiś działacz z terenu. Wówczas do partii mogliby wrócić dysydenci z Koła Poselskiego PPS: Robert Kwiatkowski, Andrzej Rozenek i Joanna Senyszyn. To, czy Lewica wystartuje samodzielnie, czy na wspólnej liście z Koalicją Obywatelską, może być jednym z najważniejszych czynników przesądzających o wyniku wyborów i tym, kto zdobędzie władzę.
– W Polskim Stronnictwie Ludowym od siedmiu lat prezesem jest Władysław Kosiniak-Kamysz. Jednak w grudniu nastąpiła reaktywacja Waldemara Pawlaka, który został przewodniczącym Rady Naczelnej, pokonując Piotra Zgorzelskiego, który wydawał się człowiekiem nr 2.
K.K.: – Kosiniak-Kamysz to inteligentny inteligent z Krakowa, który poza tradycjami rodzinnymi ma niewiele wspólnego z polską wsią. Kierowany przez niego PSL miał się stać partią chadecką, co się nie udało; miał wejść do dużych miast, co także się nie powiodło, za to na wsi stracił poparcie na rzecz PiS-u. Na razie Kosiniak-Kamysz prowadzi partię w nieznanym kierunku. Mimo to jego pozycja jest na razie niezagrożona. Za to Pawlak jest typowym przedstawicielem wsi, ale wydaje się, że podpisanie przez niego kontraktu gazowego z Rosją w 2010 r. może być czymś w rodzaju politycznego „haka”, którego PiS zawsze może użyć. Także z tego powodu wiarygodność Pawlaka poza PSL-em jest niewielka i taka zapewne zostanie. Na razie ludowcy osiedli na mieliźnie, notując w sondażach poparcie na poziomie około 5 proc. Gdyby nie weszli do Sejmu, to partia by się rozsypała i zapewne nie pomogłoby nawet to, że ludowcy są dość silni w samorządach.
R.Ch.: – Tak jak w poprzednich wyborach także w najbliższych PSL będzie znowu walczył o życie. W takiej sytuacji jego lider nigdy nie może być pewny, czy zachowa stanowisko. Kosiniakowi-Kamyszowi udało się uratować partyjne „imperium”, ale uległo ono znacznemu osłabieniu. Mariaże PSL-u z Kukizem czy Jarosławem Gowinem okazały się wyjątkowo nietrwałe. Niewiele szans daję sojuszowi ludowców z Hołownią, gdyż polityk, który pozyskał wielu młodych wyborców, raczej nie ma interesu w podpieraniu się logo ludowców.
– Konfederacja jest w polskiej polityce niecodziennym zjawiskiem. Liberalna gospodarczo, konserwatywna światopoglądowo. Jednak po wybuchu wojny w Ukrainie kontrowersyjne wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna spowodowały spadek w sondażach do 6 proc.
K.K.: – Konfederacja jest postrzegana jako ugrupowanie skrajne, a Polacy nie lubią skrajności. Jej liderzy, także ci młodsi, to osoby dość emocjonalne, a w polityce liczy się przede wszystkim pragmatyzm. Konfederacja ma elektorat zbliżony do PiS-u, który zawsze dążył do tego, żeby na prawo od niego nie było żadnej innej partii. Gdyby wybory odbyły się jesienią, o czym od pewnego czasu mówi się coraz głośniej, to Konfederacja zapewne przekroczyłaby próg wyborczy, ale w przyszłym roku może być im dużo trudniej.
R.Ch.: – Poziom indywidualizmu liderów Konfederacji jest niespotykany w innych partiach, co jest zarówno jej atutem, jak i wadą. W ostatnich tygodniach Konfederacja stała się największym przegranym. Po pierwsze dlatego, że niektórzy z jej liderów, nazwijmy to oględnie, byli obojętni na poczynania Rosji. Po drugie, mniejsze formacje w sytuacji zagrożenia tracą najbardziej. Wydaje się, że dziś mogłaby ją uratować tylko erupcja kryzysu gospodarczego, co zniechęciłoby Polaków do pisowskiego etatyzmu.
– Czy na polskiej scenie politycznej może się pojawić jakaś nowa siła, która tak jak kiedyś Samoobrona, Liga Polskich Rodzin czy Nowoczesna przebojem weszłaby do Sejmu?
K.K.: – W najbliższych miesiącach nie widzę możliwości wyłonienia się takiego ugrupowania. Jednak jeżeli wybory odbędą się w konstytucyjnym terminie, a sytuacja ekonomiczna znacznie by się pogorszyła, wówczas nie tylko uderzyłoby to w Prawo i Sprawiedliwość, ale stworzyłoby pole do powstania różnych nowych formacji. Nie przewiduję, żeby to był jakiś radykalny ruch, ugrupowanie. Raczej coś, co programowo zajęłoby miejsce między PiS-em a Koalicją Obywatelską. Mogliby to być na przykład bezpartyjni samorządowcy.
R.Ch.: – Nasz system partyjny jest bardzo stabilny, zarówno ze względu na sposób jego finansowania, jak i tego, że odzwierciedla istniejące społeczne podziały (po ostatnich wyborach do Sejmu weszły niemal wszystkie ugrupowania, co jest rzadko spotykane na świecie). Dlatego nie widzę przestrzeni dla nowego ugrupowania.