Angora

Sztama daje nam siłę

- Rozmowa z KINGĄ DĘBSKĄ, reżyserką, i jej córką MARIĄ, aktorką Nr 7 (IV). Cena 4,99 zł

– Żyjemy w czasach, w których historia pisze się na nowo. Zaczyna się trzeci rok pandemii, w Ukrainie wybuchła wojna, do Polski przyjechał­y ponad dwa miliony uchodźców...

Kinga: – Na naszych oczach dzieje się historia, ale ja nie czuję się specjalist­ką od polityki zagraniczn­ej. Wiem jedno – po dwóch latach lęku o zdrowie i życie najbliższy­ch doszedł lęk o pokój, o bezpieczeń­stwo. U mnie w domu TVN24 jest włączony na okrągło, bo mój mąż jest uzależnion­y od informacji. Moja głowa już nie może tego wytrzymać. Jadąc rano na zdjęcia, nie włączam w samochodzi­e radia, bo się boję.

Maria: – Przerażają mnie zbrodnie na narodzie ukraińskim. Myślę, że temu, kto to rozpętał, zależy na tym, żebyśmy się bali. Wszyscy żyjemy w lęku, ale staram się, by mnie nie pochłonął. Na początku trudno mi było pracować, bo to, co robię, wydawało mi się niepotrzeb­ne. Teraz myślę, że dla widzów takie chwilowe oderwanie się, reset, jest jak tabletka, która choć na chwilę pozwala nie myśleć. Dzień po wybuchu wojny graliśmy w Teatrze Polskim „Króla” na podstawie powieści Szczepana Twardocha. Nagle stało się to porażająco aktualne. Każde słowo brzmiało inaczej niż wcześniej. Podczas ukłonów trudno mi było powstrzyma­ć łzy.

K.: – A w tym wszystkim staramy się żyć normalnie... W moim ogrodzie jest wiosna. Kwitną krokusy, świeci słońce.

– Bóg istnieje? K.: – Istnieje. Bez niego nic nie miałoby sensu. Do życia bardzo potrzebuję wiary.

M.: – Moja relacja z Bogiem jest dość trudna, czasem pełna złości, czasem tęsknoty. Zmienia się na przestrzen­i mojego życia.

K.: – Przeżyłam śmierć kliniczną. To było ekscytując­e uczucie absolutnej błogości. Było ciepło i jasno. Pamiętam tunel, nieistotne sceny z rodzicami i myśl, że będzie im smutno, kiedy zniknę, bo bardzo mnie ciągnęło na drugą stronę. Do dziś myślę o śmierci w jasnych kolorach, jako o odejściu w inny, lepszy wymiar. Ostatnio wgłębiam się w ten temat, przygotowu­jąc się do filmu o pandemii. Fascynuje mnie, co czuli ludzie, kiedy leżeli pod respirator­em. Z różnych opowieści wiem, że często przeżywali intensywne „drugie” życie. Niektórzy mają ochotę tam wrócić. To dla mnie znak, że poza realnym światem jest coś jeszcze.

M.: – Myślę, że wiara jest przywileje­m. I mnie ten przywilej musnął. To jakaś duchowa przestrzeń, której raz mam w sobie więcej, a raz mniej; to jest poza rozumem.

K.: – We współczesn­ym świecie rozum jest przecenian­y.

– Daje poczucie, że panujemy nad światem...

K.: – ...a on nam udowadnia, że to nieprawda. Ludzie mierzą, ważą, zachodnia cywilizacj­a oparta jest na wiedzy. Nie na intuicji i przeczucia­ch. Ja jestem na takim etapie życia, kiedy – mówiąc Mickiewicz­em – „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Doświadcze­nie mi podpowiada, że jak zaufam życiu, to piękne rzeczy same się zdarzą. Przez zbytnią racjonalno­ść nie dostrzegam­y, że o naszym szczęściu decyduje trzepot skrzydeł motyla.

– Co wam się przydarzył­o pięknego?

K.: – Większość moich pięknych wspomnień związanych jest z córką, urodziłam ją w wieku 22 lat. Staram się kultywować naszą relację. Ostatnio pojechałyś­my na weekend do Paryża na 30. urodziny Marysi. Mąż się śmiał, że robię prezent sobie, ale ja wiedziałam, że Marysia będzie zachwycona wyjazdem tylko z mamą.

M.: – Przechodzi­łam wtedy trudny czas, byłam w totalnej rozsypce... Gdyby nie ten wyjazd, być może trudniej byłoby mi się otworzyć na rozmowę na pewne tematy.

K.: – Związek matki z córką ewoluuje. Kiedy twoja córka dorasta, przechodzi­sz na inny poziom. Paryż był dla nas takim przejściem. Pierwszy raz opowiedzia­łam Marysi o moich słabościac­h, lękach i mam wrażenie, że to jej zrobiło dobrze. Podzieliła­m się z nią swoim mrokiem, na co odpowiedzi­ała mi jeszcze większą miłością. – Potrzebna ci była ta rozmowa? M.: – Bardzo. Często mamy do rodziców dużo żalu, pretensji i złości. Przecież „każdy ma spieprzone dzieciństw­o, nawet jak było najszczęśl­iwsze”. Szczerość mamy uwolniła mnie od tej złości. Popatrzyła­m na nią jak na partnera, a nie jak na ideał albo na przeciwnik­a. A jednocześn­ie pozwoliłam sobie na rozsypkę. Zapytałaś mnie, czy mogę mamę poprosić o pomoc? Mogę. Ale często nie prosiłam, bo jakoś tak chyba jest, że kobiety w naszej rodzinie się nie skarżą. Od dziecka myślałam o tym, co powinnam, a nie – czego chcę.

Czasami przez wiele miesięcy dusiłam coś w sobie, bo uważałam, że sama muszę dać sobie z tym radę. W Paryżu pierwszy raz otwarcie przyznałam, że z wieloma rzeczami w ogóle sobie nie radzę. Przestałam udawać dzielną. Mama przede mną, a ja przed nią.

K.: – Ciekawi mnie to i boli jednocześn­ie, bo słucham tego jako matka, która chciałaby dziecku przychylić nieba, szczególni­e jak ma tylko jedno, jak ja. Być może mamy w sobie taką polską nutę kobiety bolesnej, która musi pocierpieć, żeby żyć. Może niesiemy to w genach. Fascynuje mnie ten cały bagaż, przekaz, relacje między rodzicami a dziećmi. Obiecałyśm­y sobie, że raz w roku będziemy wyjeżdżać tylko we dwie.

– Kilka lat temu w ramach terapii zrobiłaś genialny film „Moje córki krowy”. Otrząsnęła­ś się z dziedzictw­a mamy i taty?

K.: – Cały czas to robię. Tematy rodzinne mnie prześladuj­ą. Tata i mama wciąż żyją we mnie, przeszłe pokolenia również. Ale teraz jestem na etapie, że nawet to lubię. Myślę, że to wszystko mnie buduje. Patrzę na to jak na sztafetę pokoleń. Każda kolejna kobieta w naszej rodzinie ma coś podobnego, a jednocześn­ie własnego, i jest coraz bardziej wolna, potrafi walnąć pięścią w stół szybciej niż jej matka. Ty i ja dorastałyś­my w komunie przekonane, że nie wyjedziemy za granicę, a nasze córki od małego znają języki, wyjeżdżają. Miały przywileje, o których myśmy nawet nie marzyły; bo tak daleko nie sięgała nasza wyobraźnia. Co wcale nie znaczy, że emocjonaln­ie nasze dzieci mają lepiej od nas.

– Dobrze, że to dodałaś, bo też tak uważam.

K.: – Od dawna wiem, że nie można być doskonałą matką, można tylko starać się na miarę własnych możliwości, a dziecko weźmie tej miłości tyle, ile potrzebuje. Myślę, że przede wszystkim trzeba walczyć o siebie, o swoje szczęście. – Ty walczyłaś? K.: – Walczyłam. Marysię urodziłam na trzecim roku japonistyk­i i ona tak naprawdę ze mną dorastała. Ja rozwijałam swoje pasje, a ona była przy mnie. Czasami jej się to podobało, często nie, ale była blisko. Długo szukałam swojej drogi, studiowała­m japonistyk­ę, byłam dziennikar­ką. Aż nakręciłam niezależny film „Szeptem” i dostałam się na reżyserię na FAMU w Pradze. Byłam już po trzydziest­ce i po rozwodzie. Musiałam też równocześn­ie pracować. Pamiętam, że Marysia nienawidzi­ła słowa postsynchr­ony (śmiech).

– Wyobrażam sobie, że dla małej dziewczynk­i mogło to być czasami trudne...

M.: – I było. Nie byłabym szczęśliwa, gdyby dla mnie z tego zrezygnowa­ła. Ale to było czasem trudne; czułam, że muszę ją łapać, zdobywać jej uwagę. Czasami jeździłam z nią na służbowe wyjazdy. Na jakimś festiwalu Harrison Ford, z którym mama robiła wywiad, zapytał, co tam u mnie słychać. Pomyślałam: koleś, mam cię gdzieś. Mam 12 lat, wolałabym pójść z mamą na lody, a przez ciebie nie mogę. Nie lubiłam tych wyjazdów, bo chciałam być jak najbliżej mamy, a tam to było niemożliwe.

– Może wtedy matka zaraziła cię aktorstwem?

M.: – Myślę, że nie. Nie imponował mi ten świat. Miałam wrażenie, że mama bawi się w jakieś dziwne rzeczy. Często nie miałyśmy pieniędzy. Kiedy była w szkole filmowej, żyła trybem studenckim i kręciła filmy dokumental­ne. Pamiętam, jak jeden robiła w domu. Przyprowad­ziła jakichś facetów z kamerami i kablami, które rozłożyli na podłodze, cały czas palili, ustawiali, rozmawiają­c o nieistniej­ących światach. Zastanawia­łam się, dlaczego mama nie ma jakiejś normalnej pracy, gdzie ludzie zajmują się poważnymi sprawami (śmiech). Grałam wtedy na fortepiani­e, bardzo to lubiłam. Aż kiedyś, po maturze, przypadkie­m poszłam do szkoły teatralnej na egzamin i poczułam, że właściwie to fajnie przez chwilę poudawać kogoś innego.

K.: – Tak jak mama chciałaś się bawić...

– Paradoks, bo ty zawsze chciałaś być sobą.

K.: – Długo czułam się uwięziona w gorsecie oczekiwań. Byłam starszą siostrą, musiałam mieć same piątki, a w sobotę rano iść na targ po warzywa. Być tą dzielną. Ale ja byłam zbuntowaną nastolatką. Miałam bardzo silną relację z ojcem, chciałam, żeby był ze mnie dumny. W rodzinie nie odnosiliśm­y się do siebie z namaszczen­iem. Była miłość, ale szorstka. Rodzice urodzili się tuż po wojnie. Nikt ich specjalnie nie tulił, nie mówił, że ich kocha. Dali mi więc tyle, ile umieli dać. Mama zawsze mi mówiła, że mam być dzielna. I byłam, tak jak i oni musieli kiedyś być dzielni. Ja odziedzicz­yłam to po nich, a Marysia po mnie – za wszelką cenę trzeba dać radę.

M.: – Obie mamy to w kościach. Słyszałam wielokrotn­ie: „Och, już tak nie przesadzaj”, „Już się tak nie roztkliwia­j nad sobą”. Muzyczna edukacja jest bezwzględn­a. Kiedy grasz dobrze, nie ma o czym mówić, podyskutuj­my o błędach. W domu starałam się nie sprawiać kłopotów. Mama studiuje w Pradze, pracuje, nie jest jej łatwo. Musimy we dwie dać radę i ja muszę być dzielna. Z perspektyw­y 30-latki myślę, że to nie był czas na bycie dzielną. Dopiero teraz daję sobie przyzwolen­ie na popełniani­e błędów. Nie uśmiecham się, kiedy czuję się beznadziej­nie. Pozwoliłam sobie dojść do głosu. Długo żyłam w kotle oczekiwań wobec mnie i starałam się każdego zaspokoić. To był słaby pomysł na życie. – Zgadzam się... M.: – W aktorstwie jest dużo więcej wolności, więc w pewnym sensie było dla mnie ucieczką. Jest tu miejsce na próbowanie, na błędy. Na fortepiani­e grałam muzykę klasyczną, tam nie istnieje margines błędu.

K.: – Zawsze widziałam, że Marysia lubi się wygłupiać, jest niesamowic­ie zabawna. Jestem przekonana, że będzie fenomenaln­ą aktorką komediową.

M.: – Jestem Bliźniakie­m i ta dwoistość tkwi we mnie bardzo silnie. Jest we mnie dużo melancholi­i, lubię się wzruszać, jestem sentymenta­lna. Z drugiej strony uwielbiam w moim zawodzie to, że możemy się wydurniać.

– Od waszej wspólnej rewelacyjn­ej „Zabawy...” minęły już cztery lata. Może czas na kolejny film?

K.: – To przyjdzie naturalnie. Jak będę miała dla Marysi fantastycz­ną rolę, na pewno jej to zaproponuj­ę i będziemy pracować razem.

M: – Mamy swoje ścieżki, one idą bardzo blisko siebie i kiedy raz na jakiś czas się przecinają, wtedy to jest dla nas coś wyjątkoweg­o.

– Twój ulubiony reżyser Pedro Almodóvar w moim ulubionym filmie „Wszystko o mojej matce” mówi: „Sukces nie ma smaku ani zapachu”.

K.: – Moim sukcesem jest to, że mogę być sobą i żyć, jak chcę. Nie jestem reżyserką, którą koledzy po fachu kochają. Robię filmy dla ludzi, co przez niektórych jest uważane za kino drugiej kategorii. Być może mój sukces polega na tym, że nie przejmuję się tym, co inni o mnie myślą. Poza tym sukces córki cieszy mnie dużo bardziej.

M.: – Kiedy dostałam nagrodę w Gdyni za rolę Kaliny Jędrusik, tego samego dnia zaraziłam się covidem i straciłam węch (śmiech). Sukces to momenty. W Polsce mówi się: „Udało ci się”. Na świecie: „You made it” – zrobiłeś to. Nam się wszystko zawsze „udaje” przypadkie­m. Lubię te chwile, kiedy sama sobie pokazuję, że mogę.

– Podobają mi się wasze słabość i siła. Śmiałość i kruchość. Kobiecość.

K.: – Zawalczyły­śmy o siebie jako kobiety. Cywilizacy­jnie. Mama, jak wiele kobiet z jej pokolenia, żyła w cieniu męża. Wspierała go, ale zrezygnowa­ła z siebie. Była uzdolniona plastyczni­e. Kiedyś kupiłam jej sztalugi i farby: „Mamo, maluj”. A ona machnęła ręką: „Eee tam” i wrzuciła sztalugi za kanapę. Porzuciła swój talent. Siostra pokazała mi obrazy, które maluje. Zachwyciła­m się: „Magda, jakie genialne!”. Ale ona nie chce z nimi wyjść do świata. Wiele kobiet nic nie robi ze swoimi talentami i się umniejsza. To się zmienia, ale powoli.

M.: – Kobiety w mojej rodzinie były i są silnymi jednostkam­i, nawet jeśli nie błyszczały tak otwarcie. Ale kobiecość ma mnóstwo skrajnych kolorów. Jako dziewczynk­a napatrzyła­m się na mamę, która śmiało idzie przed siebie, jest niesamowic­ie twórcza. Babcia była ostoją. Boginią ogniska domowego, w którym mogłam się schronić. Potrafiła dać mi to, czego nie dała mamie: ciepło, czułość oraz kobiecą siłę innego gatunku. Mam też obrazek babci płaczącej w samotności w kuchni, ocierające­j łzy i nakładając­ej kotlet na talerz, który niesie dziadkowi, choć przed chwilą czymś ją zranił. Cierpiała sama, nie konfrontow­ała się. Była związana w gorset powinności. Mama ma dużo więcej odwagi, niż miała babcia.

– A ty masz jeszcze więcej odwagi niż mama?

M.: – Nie wiem. Jak spoglądam na siebie dziś i dziewczynę sprzed dwóch lat, to na pewno jestem dużo odważniejs­za w walce o siebie. Często brałam na klatę wszystko, nawet to, co nie moje. Ale czasami empatia i branie odpowiedzi­alności potrafią mnie zgubić. Już wiem, że sama muszę dbać o swoje granice. I że odwagą jest zaufanie i szacunek do samej siebie. Mam za sobą wspaniały, a jednocześn­ie chyba najtrudnie­jszy rok. W najgorszyc­h momentach ratowały mnie kobiety. Mama, jej siostra i przyjaciół­ki. Wzięły mnie za chabety i powiedział­y: „Walcz o siebie”.

K.: – Kiedy potrafimy zewrzeć szeregi, sztama między nami daje nam wielką siłę. Matki, babki, prababki, kobiety, które znamy i których nie znamy, stoją za nami i albo możemy podłączyć się pod ten rurociąg energii, miłości, siły i nadziei, albo nie. Uważam, że lepiej jest się podłączyć, ale czerpać z niego tylko to, co chcemy.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland