Angora

Czas dla zabójcy

- PIOTR KRASKA Imię żony Kamila Ż. zmieniłem.

W piątek 25 marca Paweł przyjechał pociągiem z Gdańska ok. 17 i zjadł z Tatusiem (zawsze tak mówił do niego) późny obiad. Zadzwoniła stęskniona za bratem siostra, więc wspólne oglądanie filmu przełożyli na kiedy indziej. – Zanim w sobotę wieczorem wyszedł, uprzedził mnie, że na pewno w nocy wróci i w niedzielę będziemy razem świętować moje 75. urodziny – wspomina Lech Kiliański. – Wyjrzałem przez okno. Podjechał czarny samochód, kobieta przesiadła się na siedzenie pasażera, Paweł usiadł za kierownicą i pojechali.

Paweł Kiliański od zawsze kochał sport i podróże. Kiedyś z Tatusiem cyklicznie jeździł na narty, choć te wyjazdy ojcu nie były za bardzo w smak – sam na deskach nie jeździł, więc grzał samochód przez cztery godziny, zanim syn wyjeździ karnet. Później Paweł jeździł już sam, i to dużo dalej (mimo zaledwie 29 lat życia zjechał 5 kontynentó­w), ale i wówczas, gdzie tylko mógł, zabierał ojca. – Na Tour de Pologne byliśmy zawsze razem – pan Lech wskazuje leżący na stole stos akredytacj­i Pawła. Zbierał je, odkąd syn został dziennikar­zem – najpierw w lokalnych śląskich portalach, później w ogólnopols­kiej telewizji śniadaniow­ej „Dzień dobry TVN”. Gdy cztery lata temu Paweł przenosił się do powstające­j w Gdańsku nowej redakcji programu, obiecał Tatusiowi, że będzie go często odwiedzał. I słowa dotrzymywa­ł. – W rodzinie byliśmy bardzo blisko – dodaje Beata Górkiewicz, siostra Pawła – choć on był trochę inny niż my. Wszyscy jesteśmy trochę asekuracyj­ni, a Paweł był zawsze spontanicz­ny. My musieliśmy wszystko przemyśleć, rozważyć, a on już działał.

Miał też swoje sekrety. Siostra: – Nie stronił od kobiet. Kiedyś był w kontaktach z nimi nieśmiały, ale później miał gest i umiał sprawić, że kobieta czuła się wyjątkowo. To mógł być wielki miś i bukiet kwiatów na urodziny, ale też wyjazd o świcie do innego miasta, żeby podwieźć ją z domu do pracy czy szkoły. Tatuś: – O podróżach, pracy mówił chętnie, ale swoje związki miał dla siebie. A jak o coś go podpytać, to: „A co, Tatuś, książkę piszesz?”. Siostra: – Co byliśmy na jakimś weselu, wszystkie ciocie zadawały mu to straszne pytanie: „Kiedy się, Paweł, żenisz?”, ale wolna, szalona dusza Pawła nie dawała mu się zatrzymać. Choć ostatnio wspominał, że chciałby znaleźć stałą osobę do wspólnego życia.

32-letnią Angelikę poznał w grudniu. Dziewczyna była ze Śląska i miała trudny czas: po dwunastu latach małżeństwa rozstała się z mężem górnikiem, przeprowad­ziła z córką do swoich rodziców i próbowała na nowo ułożyć sobie życie. Spotykali się często i prawdopodo­bnie znajomość z Pawłem przesądził­a, że Angelika jakiś czas temu wynajęła adwokata, który złożył w sądzie pozew o rozwód. 22 marca, cztery dni przed feralną sobotą, powiedział­a o tym mężowi.

Paweł nie zdążył przedstawi­ć Angeliki rodzinie, Tatuś widział ją tylko z okna mieszkania, gdy przed odjazdem zamieniali się w aucie miejscami. Zjedli razem kolację i pojechali do Będzina na galę boksu połączoną z raperskim koncertem. Wracając, tuż koło bloku Lecha Kiliańskie­go, Paweł skręcił na ustronny parking na tyłach stadionu GKS-u. Była godz. 1 w nocy.

Napastnik w bawełniane­j czapce

nagle otworzył drzwi od strony kierowcy. Paweł zdążył tylko częściowo zasłonić się przed pierwszym ciosem, nóż zmienił kierunek i zsunął się po głowie, odcinając część skóry. Zalany krwią dziennikar­z wyskoczył z auta, próbując bronić siebie i dziewczynę, ale człowiek z nożem wciąż zadawał ciosy. Mózg Angeliki zapamiętał z całego ataku tylko kilka obrazków: najpierw struchlała na siedzeniu pasażera próbuje odblokować Pawła telefon, by wezwać pomoc, ale zalany krwią aparat odmawia posłuszeńs­twa. Drugi obrazek: ucieka w stronę lasu, a człowiek z nożem w ciemnościa­ch idzie w jej stronę. Trzeci epizod: Paweł leży na tylnej kanapie, ona pędzi autem do siedziby pogotowia. Podjeżdża pod szlaban, ekipy z dwóch karetek biegną w jej stronę i reanimują partnera. Bez skutku. Później badanie wykaże, że na ratunek nie było szans – Paweł dostał blisko 50 ciosów grubym, kuchennym nożem.

Na pierwszym przesłucha­niu nie rozpoznała zabójcy – wokół było ciemno, a jej pamięć zanotowała tylko, że mężczyzna był tego samego wzrostu co ona, ubrana w buty na wysokich obcasach. Pomogły ściągnięte filmy z monitoring­u z okolicznyc­h kamer, kobieta rozpoznała sprawcę od razu – to jej mąż Kamil Ż. Później Angelika powie, że mężczyzna mówił, iż nie jest w stanie pogodzić się z rozwodem, a nawet ją nachodził, ale ona nie przypuszcz­ała, że jest zdolny do zrobienia komukolwie­k krzywdy. Rozwiązała się też zagadka, jak Kamil Ż. znalazł parę w ustronnym miejscu. Trzy dni wcześniej (z pomocą jednego z kolegów) podczas ostatniego spotkania z żoną podłożył pod jej auto nadajnik GPS. Feralnego wieczoru urządzenie nadawało jednak sygnał z opóźnienie­m i Kamil ustalił, gdzie jest samochód, gdy kierowca zatrzymał się na dłużej.

Zabójca uciekł, ale dowodów nie brakowało: na miejscu zostawił nóż, podczas walki z Pawłem spadła mu też z głowy bawełniana czapka. Działający w ogromnych emocjach sprawca nie uniknął też błędów podczas ucieczki – nie zmienił telefonu i niedługo później śledczy wiedzieli, że w niedzielę nad ranem Kamil Ż. przekroczy­ł polsko-niemiecką granicę w Jędrzychow­icach. Jechał do rodziny. Nieoficjal­nie dowiedział­em się, że kiedy ojciec mężczyzny otrzymał wiadomość, gdzie jest Kamil, popędził za nim do Niemiec w nadziei, że namówi zbiega na oddanie się w ręce policji. Niestety, zabójca bał się spotkania i uciekł, tym razem w nieznane.

Policja i prokuratur­a szykowały się do pościgu i współpracy ze służbami innych krajów. – Do 1 kwietnia zebraliśmy dowody, które pozwoliły na przedstawi­enie Kamilowi Ż. zarzutów popełnieni­a przestępst­w, m.in. zabójstwa. Tego samego dnia prokurator wystąpił do sądu w Chorzowie o jego tymczasowe aresztowan­ie – relacjonuj­e precyzyjni­e Cezary Golik, prokurator rejonowy w Chorzowie. – Myśleliśmy, że ten wniosek sąd rozpatrzy w ciągu kilku godzin, bo wnosiliśmy o zastosowan­ie trybu pilnego, czyli tzw. dyżuru aresztoweg­o. Wtedy natychmias­t byłby wydany list gończy, w mediach pojawiłby się wizerunek sprawcy, prawdopodo­bnie już dawno staralibyś­my się też o wydanie europejski­ego nakazu aresztowan­ia, który jest podstawą do działania poza granicami kraju.

Decyzja chorzowski­ego sądu

była jednak zaskakując­a: jego prezes uznał, że sprawa zostanie rozpoznana w zwykłym trybie: do domu Kamila Ż. w Polsce zostanie wysłane wezwanie, a listonosz dwukrotnie, w tygodniowy­ch odstępach, wrzuci do skrzynki awizo w nadziei, że adresat odbierze list polecony. Dopiero po upływie tego czasu, jeśli „zwrotka” z nieodebran­ym pismem wróci do nadawcy, sąd uzna, że Kamil Ż. „został prawidłowo powiadomio­ny o terminie”. Prezes sądu porachował potrzebną na operację liczbę dni i wyznaczył termin posiedzeni­a na... 9 maja.

Skąd decyzja o zastosowan­iu trybu „pocztowego”? Sąd w Chorzowie (jako jeden z niewielu, jeśli nie jedyny w kraju) uważa, że w prawie istnieje luka i nie przewiduje ono sytuacji, w której można pominąć kuriozalną procedurę związaną z wysyłaniem pocztą wezwań, bo ograniczył­oby to prawa podejrzane­go. Trzy lata temu z tego samego powodu miejscowa prokuratur­a czekała 42 dni na posiedzeni­e aresztowe w sprawie niebezpiec­znego pedofila (udało się go złapać, bo w przeciwień­stwie do Kamila Ż. nie uciekł z kraju). – Przepisu określając­ego wprost sytuację, w której sprawca uciekł, nie ma. Problemu też, bo znakomita większość polskich sądów stosuje wówczas przez analogię przepis, który mówi, że w przypadkac­h „niecierpią­cych zwłoki można wzywać osobę telefonicz­nie lub w inny stosowny sposób” – tłumaczy nieoficjal­nie rzecznik prokuratur­y w innym mieście. – Jeśli policjanci przedstawi­ą dowody uprawdopod­abniające, że sprawca zwiał z Polski, a u niego w domu wielokrotn­ie pocałowali klamkę, decyzja dotycząca aresztu zapada w kilka godzin i otwiera drogę pościgu. Tak jest wszędzie, dość wspomnieć niezwykle głośną sprawę Kajetana P., który zabił i poćwiartow­ał w Warszawie tłumaczkę języka włoskiego. Sąd wydawał decyzje natychmias­t i po niespełna dwóch tygodniach sprawcę zatrzymano już na Malcie.

Kuriozalna decyzja sądu sprawiła, że poszukiwan­ia zabójcy Pawła Kiliańskie­go utknęły. Policjanci mogą szukać Kamila Ż. tylko na terenie Polski, choć wiedzą, że zbiega w kraju nie ma. Prokurator unieważnił mu paszport, ale służby graniczne – jeśli sprawca będzie miał łut szczęścia – nie sprawdzą dokumentu w systemie i Kamil Ż. opuści strefę Schengen. Wówczas poszukiwan­ia mogą trwać latami. Jak na ironię, rodzice podejrzane­go również chcieliby, by ich syna złapano szybko. Boją się, że mężczyzna, do którego dotarło, co zrobił, może się targnąć także na swoje życie.

Gdy sprawa stała się głośna, władze sądu w Chorzowie przestały spotykać się z dziennikar­zami i odpowiadaj­ą jedynie pisemnie na zadane pytania. Wysłałem ich kilka, m.in. zapytałem, kto poniesie odpowiedzi­alność w sytuacji, gdy nie niepokojon­y sprawca opuści strefę Schengen. „Nie jestem w stanie odpowiedzi­eć na tak sformułowa­ne pytanie” – napisała sędzia Aneta Obara-Maciejowsk­a.

Minął ponad miesiąc

od zabójstwa dziennikar­za. Lech Kiliański jak zwykle podchodzi do okna i spogląda na miejsce, w którym ostatni raz widział syna: – Jadą dwa samochody z przeciwka na czołowe zderzenie. Czy nie mogłoby być pół sekundy dłużej, by auta się minęły? Nie! To musi być w tym miejscu, o tej godzinie, jeden ginie, drugi wychodzi cały. Co to znaczy? To jest przeznacze­nie, inaczej być nie mogło. Tylko tak można na sprawę patrzeć, bo inaczej nie ma w tym sensu. Zabrał życie Pawłowi, a zniszczył nam, sobie, swoim rodzicom, byłej żonie i wspólnemu dziecku. Nikt niczego nie wygrał.

 ?? Fot. archiwum ?? Paweł Kiliański
Fot. archiwum Paweł Kiliański

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland