Morderca na urlopie dziekańskim
Fajbusiewicz na tropie(565)
Na początku lat 90. ubiegłego wieku w typowym bloku na nowym poznańskim osiedlu mieszkali państwo P. z 13-letnim synem. Ojciec był technikiem budowlanym, a matka, Dominika, pracowała w biurze jednej z lokalnych firm. Pewnego dnia syn państwa P. postanowił zrezygnować z gry w piłkę z kolegami i wrócił do domu zaraz po lekcjach ok. godz. 14, miał bowiem pojechać z mamą na zakupy.
Po otwarciu drzwi chłopak ujrzał przerażający widok. W pokoju stołowym w kałuży krwi leżała jego matka. Ciało nakryte było drzwiami harmonijkowymi wyrwanymi z futryny. To jednocześnie wskazywało, że ofiara musiała się bronić. Morderca był wyjątkowo okrutny. Jak wykazała późniejsza sekcja zwłok, kobieta otrzymała 28 ran kłutych, zadanych najprawdopodobniej nożem. Zmarła na skutek wykrwawienia. Przyjęto, że do zabójstwa doszło między 11.30 a 13.45. Tego dnia około godziny 11.30 sąsiadka widziała panią Dominikę wychodzącą z zakupami z supersamu. Po chwili weszła do swojej klatki schodowej. Prowadzący dochodzenie przyjęli, że morderca musiał obserwować ofiarę już w sklepie.
Prawdopodobnie szedł za nią i siłą wtargnął do mieszkania, nim kobieta zamknęła drzwi.
W kolejnej wersji przyjęto, że pani Dominika dobrowolnie wpuściła napastnika, którym mógł być jej znajomy. Możliwe też było, że zabójca wcześniej włamał się do mieszkania na tak zwaną pasówkę (dorobionym kluczem) i czekał na kobietę. Co ciekawe, z mieszkania nie zginęły żadne wartościowe przedmioty. Zniknął wprawdzie dowód osobisty ofiary, ale motyw zbrodni pozostawał nieznany. Jak twierdzili sąsiedzi, gospodyni była osobą nieufną i nader ostrożną. Nie wpuszczała do mieszkania nikogo, zanim nie upewniła się, z kim ma do czynienia.
Prowadzący dochodzenie otrzymali wiele interesujących informacji od widzów lokalnej telewizji po wieczornym programie na temat wspomnianej zbrodni. Jeden z mieszkańców sąsiedniego bloku poinformował, że tuż po godz.13 widział nieznanego mężczyznę, który wyszedł z budynku, w którym mieszkała Dominika P. Miał przewieszoną przez rękę dżinsową kurtkę i szedł szybkim krokiem w kierunku centrum, lekko kulejąc. Błyskawicznie przeszukano ten teren. Na trawniku znaleziono zakrwawioną porcelanową szkatułkę, którą rozpoznał syn ofiary. Później okazało się, że krew należała do mordercy. Cennej informacji dostarczyła także kobieta, która na przystanku tramwajowym w pobliżu bloku państwa P. zauważyła około godz. 14 dziwnie zachowującego się mężczyznę w dżinsowym stroju. Na butach i spodniach kobieta zauważyła krew. Zwróciła też uwagę, że jedna noga młodego mężczyzny przewiązana była szalikiem na wysokości kolana.
Z kolei właściciel prywatnego zakładu murarskiego poinformował policję, że tego samego dnia około godz. 14 widział na swojej budowie mężczyznę w okularach, który wrzucił jakiś przedmiot do kotłowni. Świadek przeszukał z pracownikami teren i znalazł nóż z plastikową rączką, który następnie dostarczył policji. Mąż ofiary stwierdził, że nóż na pewno nie pochodzi z ich mieszkania.
Trzeciego dnia po zabójstwie pracownicy MPO znaleźli dowód osobisty Dominiki P. przy głównym wejściu na Targi Poznańskie, w pobliżu dworca głównego PKP. Policjanci przyjęli, że poszukiwany nie jest mieszkańcem Poznania i zapewne przyjechał do tego miasta pociągiem, a po zabójstwie także w ten sposób uciekł. Kryminalni dysponowali licznymi
śladami i dobrym portretem pamięciowym sprawcy, co pozwalało przypuszczać, że jego zatrzymanie jest kwestią najbliższych godzin. Czas jednak mijał, a zabójca pozostawał na wolności.
W tej sytuacji poznańscy policjanci zdecydowali się poprosić o pomoc widzów niezwykle popularnego „Magazynu kryminalnego 997”. Jeszcze w czasie emisji programu dyżurujący w TVP Łódź policjanci odebrali telefon od kobiety, która twierdziła, że chyba wie, kim jest poszukiwany mężczyzna. Z jej informacji wynikało, że może to być 21-letni Jerzy K., student Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku. Kobieta dodała też, że przebywa on na urlopie dziekańskim, a w dniu zbrodni pojechał do Poznania, by... kupić podręczniki. Po szybkim zweryfikowaniu danych zorganizowano zasadzkę w akademiku w Słupsku. Morderca był zaskoczony i nie stawiał oporu podczas zatrzymania. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego popełnił tak brutalną zbrodnię. Ponoć chciał się tylko napić...
Sąd w Poznaniu skazał Jerzego K. na 25 lat więzienia (to była wtedy najwyższa kara za zabójstwo). Prowadzący śledztwo przyznali, że gdyby nie telefon odebrany w czasie programu „997”, Jerzy K. byłby prawdopodobnie do dziś na wolności. Chyba że sam by się zgłosił na policję.
Imię ofiary zostało zmienione.