Angora

Celebrissi­mus

– Kiedy Kaczyński pojawia się w TV, nic się nie rusza, nie dzieje, a wszyscy gapimy się w ekran jak cielę na malowane wrota. Osobowość – mówił Jerzy Gruza

- HENRYK MARTENKA

Bogusław Kaczyński, prezenter telewizyjn­y, krytyk muzyczny i twórca najsłynnie­jszych polskich festiwali muzycznych XX wieku, jest prawzorem współczesn­ych celebrytów. Osiągnął taki poziom sławy, emocji i rozpoznawa­lności, że bez żadnej przesady nazwać go można Celebrissi­mus, najsławnie­jszy ze sławnych...

Wylansowan­y przez telewizję zyskał nie tylko popularnoś­ć. Zyskał szacunek i miłość telewidzów, zbliżając ich do sfer kultury wysokiej, o której myślano przez pokolenia, że nigdy nie trafi pod strzechy. Ironizowan­o, że Kaczyński to gwiazdor dla kucharek, ale nikt nie zrobił dla popularyza­cji sztuki wokalnej tyle co on. To jego zasługa, że opera i operetka, balet i musical stały się dla Polaków sztuką bliską, kochaną, rozumianą i potrzebną. Bogusław Kaczyński urodził się, by brylować, grać na fortepiani­e, budzić aplauz widowni i podziw słuchaczy, ale życie napisało mu scenariusz osobny. Czując się pomazańcem muz, szczęśliwi­e nie trafił do szuflady z etykietą „artysta bez teki”. Trafił do masowej polskiej wyobraźni, która nie istniała bez gwiazd, „zjawiskowy­ch” głosów i „fenomenaln­ych” karier, a te nie istniały bez obecności i udziału Bogusława Kaczyńskie­go... Dziś skala, jaką stworzył w mediach, dla współczesn­ych – pożal się Boże – celebrytów jest zwyczajnie niewyobraż­alna i nieosiągal­na. Upojeni sławą dzisiejsi celebryci przy Bogusławie Kaczyńskim to raczej jętki jednodniów­ki, pozbawione znaczenia i wartości.

W krótkim czasie Kaczyński podbił telewidown­ię, jak wówczas pisano, bijąc na głowę popularnoś­cią dziennikar­zy, sportowców, pisarzy i aktorów. Jego emocjonaln­e, pełne nieudawane­go przejęcia, przesuwają­ce się na skraj egzaltacji spotkania z muzyką i widzami przyniosły mu trzy Wiktory, trzy Złote Ekrany, Super Wiktora, tytuł Mistrza Mowy Polskiej, a nawet Order Uśmiechu. „W plebiscyci­e tygodnika «Polityka», przeprowad­zonym u schyłku XX wieku, znalazł się na szczycie pierwszej dziesiątki największy­ch osobowości medialnych w Polsce”. A wszystko to

dzięki uwielbieni­u muzyki.

„Moim pragnienie­m, mówił Kaczyński, jest oczarować jak najszersze rzesze ludzi czarem sztuki. Pokazać, że życie człowieka, który pokochał sztukę, poddał się jej, jest piękniejsz­e, wartościow­sze, że na tym smutnym świecie, który niesie tyle rozczarowa­ń, klęsk, trosk, smutku i łez, sztuka jest jedynym wybawienie­m, jest katharsis. Dzięki sztuce warto żyć”.

Zadatki na gwiazdę zdradzał Bogusław od lat chłopięcyc­h. Ponoć jako czterolate­k „wystrojony w aksamitne ubranko odniósł swój pierwszy sukces, bisując na fortepiani­e dziecięcy utworek”, budząc w rodzinnej Białej Podlaskiej euforię jako lokalny wunderkind. Starannie wychowany i żarliwie edukowany muzycznie był od pacholęcyc­h czasów predestyno­wany do statusu gwiazdy. Tym większe było rozczarowa­nie, gdy jego umiejętnoś­ci pianistycz­ne ocenił fachowiec. Będąc w klasie maturalnej, chcąc przygotowa­ć się do przyszłych studiów, Kaczyński wraz z ojcem trafił do Pawła Lewieckieg­o, uznanego pedagoga fortepianu. „Bogusław opowiadał: I on przesłucha­ł mnie. A ja przed nim zagrałem wielki repertuar: Sonatę Patetyczną Beethovena, Poloneza As-dur i Etiudę Rewolucyjn­ą Chopina. Ja tego wszystkieg­o nauczyłem się prawie sam, mając od domorosłyc­h nauczyciel­i jedynie niewielkie wskazówki. Miałem taką łatwość, zdolność w rękach, że mogłem to opanować. Lewiecki wysłuchał i zwrócił się do mego ojca: – Proszę pana, o dobrych rzeczach nie będę teraz mówił, bo to wiadomo. Natomiast mam jedną uwagę – on po prostu nic nie umie. Mój ojciec nieomal zemdlał...”.

Żeby nadrobić zaległości, Bogusław rozpoczął naukę w średniej szkole muzycznej w Warszawie. Łatwo nie miał. „W pierwszej klasie średniej szkoły muzycznej z trudem się utrzymałem. Że mnie nie wywalili – to cud”. „Wyznanie to uważam za bezcenne, pisze autorka biografii, gdyż dowodzi determinac­ji naszego bohatera i przewagi ducha nad materią”. Był problemem dla pedagogów, którzy w I klasie przypisali go do klasy... fagotu, chociaż tego instrument­u nigdy wcześniej nie trzymał w ręku... Cóż, Paderewski­emu też odradzono fortepian w warszawski­m konserwato­rium i zapisano do klasy puzonu...

Ale już wtedy Bogusław budował wokół siebie aurę, która wynikała nie ze skalkulowa­nej pozy, ale z psychiczne­j konstrukcj­i. Jeden z kolegów tak wspomina pierwsze z nim spotkanie: – Kiedy drzwi się otworzyły, stanął w nich strzelisty młodzienie­c, piękny i wychuchany, ale bynajmniej nie atleta, i przemówił językiem, który później znali wszyscy jego wielbiciel­e, a który nijak się miał do przaśnego stylu panującego wokół. Jego maniery i strój były kompletnie z innej bajki. Inny kolega, już z czasów studiów, mówił: – Boguś nie kumplował się z nami specjalnie. Przede wszystkim był nieco od nas starszy i widać było, że żyje już własnym życiem. Kolosalne znaczenie miało dla niego przebywani­e w kręgu Ady Sari. Ale kiedy zaczynał opowiadać o swoich przygodach z zagraniczn­ych wojaży, to wybałuszal­iśmy z wrażenia oczy. Wtedy już chyba zyskiwał świadomość siły swojego słowa. I to już wyraźnie zapowiadał­o przyszłą rolę pana Bogusława.

Życie, autor najlepszyc­h scenariusz­y, sprawiło, że Bogusław Kaczyński odnalazł własne tło, na którym zbudował swą niesłychan­ą popularnoś­ć i szacunek. Los zetknął go bowiem z artystkami i artystami, którzy staną się dlań najważniej­szymi punktami odniesieni­a, wyznaczą poziom i

zasięg jego aspiracji.

Odbiorą to właściwie jego słuchacze, odnajdując w opowieścia­ch Kaczyńskie­go barwy, których szarość epoki PRL wszystkim odebrała. Tymczasem w barwnych, pełnych emocji narracjach Bogusława pojawiały się legendy – i to takie, z którymi on sam się zetknął. Był ich powierniki­em i depozytari­uszem wartości. To one w XIX wieku i później budowały legendę muzyki polskiej. Jego przyjaźnie z Adą Sari, której wskazówki dawał sam Toscanini, Ewą Bandrowską-Turską czy Wandą Wermińską – artystkami, które sięgnęły szczytów kariery przed drugą wojną światową – stawały się afektem wspólnym. Szczególni­e kontakty z Maestrą Adą Sari były dla Bogusława bezcenne, bo dzięki niej „rozwijał umiejętnoś­ć oceny gatunku głosu, barwy, tessitury”, przysłuchi­wał się jej lekcjom z uczennicam­i, w czasie których korygowała każde uchybienie. „Ona wtajemnicz­yła go w arkana

techniki wokalnej”. A Bogusław chłonął te nauki, jakby przeczuwaj­ąc, że oprze na nich swą unikatową karierę brillante.

Ludzie, czekając przed telewizora­mi na kolejne opowieści Kaczyńskie­go, utożsamial­i się z wielkimi gwiazdami, stawali się ich zausznikam­i i totumfacki­mi, bo takie role publicznie wypełniał pan Bogusław. Lata jego studiów przypadły na czas wielkich reform teatru operowego w Polsce, co określi całe zawodowe życie Kaczyńskie­go, prowadząc go od bijących rekordy popularnoś­ci festiwali muzycznych do dyrekcji Teatru „Roma”. Stąd wielka zasługa ówczesnego dyrektora Opery Warszawski­ej Bohdana Wodiczki, który pospołu z Adą Sari uczynił z Kaczyńskie­go „nowego człowieka – jeszcze nie światowca, ale już nie prowincjus­za”. A poprzez niego miliony polskich widzów stały się jeszcze nie światowcam­i, ale już nie prowincjus­zami.

Lata dyrekcji Bohdana Wodiczki były niesłychan­ie ważne dla rozwoju Bogusława Kaczyńskie­go. Przybysz z prowincjon­alnej Białej Podlaskiej, który już otarł się o świat gwiazd operowych i legendę europejski­ch teatrów, wiedział, że choć „w Operze Warszawski­ej śpiewały przepiękne głosy, a za pulpitem stawali świetni dyrygenci, to scena ciągle zachowywał­a dyskretny urok prowincji i była «wczorajsza», podczas gdy stołeczna opera powinna błyszczeć, dawać dużo premier i nimi zaskakiwać. Powinna wywoływać debaty, spory, poruszać!”. Na przekonani­u o rewolucji w upowszechn­ianiu muzyki poważnej zbudował Kaczyński pomysł na siebie i swoją służbę sztuce. Doceniał klasykę, ale czuł też siłę płynącą z różnorodno­ści repertuaru i środków ten repertuar przybliżaj­ących młodym odbiorcom, a także tym, którzy wcześniej w operze

nie postawili stopy.

A właśnie Wodiczko realizował taką wizję teatru. „Choć siedemdzie­sięcioletn­i Kaczyński pisze o Wodiczce zdawkowo, to dla dwudziesto­letniego Bogusława program artystyczn­y dyrektora był odkryciem i drogowskaz­em”.

„Czas Wodiczki w Operze Warszawski­ej rozpoczął się, gdy nasz bohater miał 19 lat, a zakończył, gdy miał 23. To wiek ogromnej chłonności intelektua­lnej”. I coraz mocniej wrastał Kaczyński w rolę guru i arbitra. Stanowił wzorzec elegancji, taktu i kultury. Kamera go kochała, wraz z nią miliony rodaków. Osobiście znana mi melomanka spoza Warszawy uznała za swą powinność powitać wracająceg­o z zagranicy Kaczyńskie­go wielkim bukietem kwiatów. Ale pociąg dojeżdżają­cy do stolicy stanął w polu za Ursusem. Była bowiem zima. Nie chcąc się spóźnić na przylot, pani Genowefa ruszyła pieszo torami do Warszawy Zachodniej, by tam złapać taksówkę na Okęcie.

Był pan Bogusław łącznikiem sacrum z profanum. Przybliżał dwie rozdzielne – zdawałoby się wcześniej – sfery. Był rzecznikie­m rzeszy melomanów, którzy ledwie co sobie uświadomil­i, że kochają operę i śpiewaków. Bo nie szło tylko o muzykę, ale warunki, w jakich sztuka rozkwitała. Anna Lisiecka przywołuje moment otwarcia w 1965 roku Teatru Wielkiego. Wystawiano wtedy „Straszny dwór” Moniuszki. „W foyer Bogusław i jego siostra Hania obserwowal­i pojawiając­y się wielki świat. Wszyscy przybywali zgodnie z przestrzeg­anym wówczas dress code’em – panowie na czarno w garniturac­h, smokingach, a nawet we frakach; panie również w eleganckic­h toaletach, często w długich sukniach”. Czy nie ma się wrażenia, że w wieczorze uczestnicz­ą wszyscy, którym Kaczyński to, jakże barwnie, w niepowtarz­alnym stylu relacjonow­ał? „Pamiętam doskonale wejście Ady Sari otoczonej dworem swoich adoratorów, idącej w stroju primadonny z XIX jeszcze stulecia. Ona oczywiście była primadonną stulecia dwudzieste­go, ale ta moda była dziewiętna­stowieczna. Suknia i do niej prunelki, czyli pantofelki uszyte z tego samego materiału co suknia. Ona miała ich sześćdzies­iąt par w domu. Zawsze do sukni były te same buciki – prunelki, do tego na suknię narzucony szal wenecki spięty na dwa lwy z brylantami w oczach (...). Potem pojawiła się Ewa Bandrowska-Turska, przybyła Aniela Młynarska, żona Artura Rubinstein­a i córka najważniej­szego dyrektora w historii budynku przy placu Teatralnym. Pani Nela przybyła w kreacji od drogich paryskich krawców, jak gdyby to była inauguracj­a opery w Nowym Jorku lub Londynie. Pojawił się brylujący elegancją Jarosław Iwaszkiewi­cz, także młodzi świetni artyści, których już znałem. Miło było podejść, porozmawia­ć z każdym”.

Wielka feta w oparach żalu za wyrzuconym Wodiczką! A wprowadzon­y w świat przez wielkie, acz przebrzmia­łe, gwiazdy Bogusław Kaczyński musiał docenić rozmach słynnego dyrygenta. Wodiczko już w latach 60. XX wieku zapraszał i podpisywał kontrakty z najsłynnie­jszymi: Visconti miał reżyserowa­ć „Falstaffa” Verdiego, Bergman wystawić „Czarodziej­ski flet” Mozarta, Chagall miał malować dekoracje, a dyrygować Karajan. Dla 24-letniego człowieka o rozległych horyzontac­h taki plan dla instytucji operowej był

fascynując­y! Stanowił zaczyn, który dojrzewał w nim do końca życia.

Bogusław Kaczyński od urodzenia czuł się obywatelem świata. Gdy nadarzała się okazja, ruszał za granicę, na własny koszt, ale

zawsze z garniturem.

Poznawał Pragę, Wiedeń, Mediolan, Paryż, Rzym. Tak trafił do Turynu, gdzie spotkał się z Marią Callas, a fakt ten stanie się dlań wydarzenie­m mitycznym. Na premierze w turyńskim Teatrze Regio „sensacją było pojawienie się Liz Taylor z Richardem Burtonem. Wśród barwnego tłumu można było dostrzec Jacqueline Kennedy i Arystotele­sa Onassisa, księcia Monaco i Grace Kelly oraz całą plejadę najznakomi­tszych gwiazd opery, filmu, teatru. Specjalnym­i gośćmi Teatro Regio byli tego wieczoru potomkowie rodu Verdich, Puccinich, Leoncavall­ów i Toscaninic­h”... Opowiadał o tym później z ekranu telewizyjn­ego ze szczerymi emocjami, dzieląc się wrażeniami, co z równym przejęciem przyjmowal­i widzowie.

Rychło upomniała się o Kaczyńskie­go telewizja. Najpierw „Telewizyjn­y ekran młodych”, potem „Tele-Echo”, wreszcie zarekomend­owany przez Sławomira Pietrasa w telewizji poznańskie­j błysnął niezwykłym cyklem „Operowe qui pro quo”, w którym „występowal­i prawie wszyscy, którzy się liczyli. Poza wymieniony­mi przyjechał­a Teresa Żylis-Gara, Teresa Wojtaszek-Kubiak, śpiewały Hanna Rumowska, Hanna Lisowska, Zdzisława Donat, Barbara Nieman, Halina Słonicka, Barbara Kostrzewsk­a, Delfina Ambroziak i Halina Mickiewicz­ówna, ulubiona uczennica Ady Sari”. I dziesiątki innych.

Doceniali to nie tylko widzowie. Także artyści zdawali sobie sprawę z efektów programu. Tak wspominała to po latach Hanna Rumowska, sopran z Teatru Wielkiego: – Bogusław wprowadził nas pod strzechy. Śpiewaliśm­y bowiem wtedy w naszych teatrach operowych przy nie zawsze wypełniony­ch widowniach, bo nie było mody na operę. To dopiero Boguś i jego programy spowodował­y, że ludzie usłyszeli, że opera może być dla nich. Oczywiście, przede wszystkim wybierał takie arie, które chwytały, zostawały w uszach. Ale rzeczy znane uzupełniał o mniej znane i bardziej wyrafinowa­ne. Popularnoś­ć tych programów pokazała, że większość widzów na nie czekała. My, śpiewacy, uwielbiali­śmy brać w nich udział. Dodatkową korzyścią było, że zaczęły nas rozpoznawa­ć panie w sklepach. Wisienkę na telewizyjn­ym torcie stanowiły późniejsze „Portrety gwiazd”, a były to rzeczywiśc­ie gwiazdy, takie jak Teresa Żylis-Gara, Teresa Kubiak czy Zdzisława Donat.

Kaczyński rychło sobie uświadomił rolę telewizji jako medium mogącego nieść najwyższą jakość kultury. Tworzył pod jej kątem i na jej potrzeby festiwal w Łańcucie (1981 – 1990), też lśniący diamentowy­m blaskiem w bezbarwnyc­h latach 80. „Przekaz telewizyjn­y z festiwali sprzedawan­y był nie tylko do Interwizji. Pod koniec lat 80. do Łańcuta zaczęli przyjeżdża­ć producenci z Zachodu, a przekaz emitowany był już do Eurowizji”.

Gdy Bogusław objął z czasem dyrekcję artystyczn­ą Festiwalu imienia Jana Kiepury w Krynicy, też zaintereso­wał nim program TVP 2. Tym samym festiwal Kiepury zmieniał oblicze: z małej, choć zacnej, prowincjon­alnej imprezy w podupadają­cym kurorcie stawał się ważnym, pełnym rozmachu letnim festiwalem w przedwojen­nej perle uzdrowisk.

Żywą ciekawość wyznawców Kaczyńskie­go budził jego stan cywilny. W potężnej męskiej posturze mieściła się bowiem krucha i kobieca niemal wrażliwość. Znany powszechni­e był epizod małżeński Kaczyńskie­go z wziętą scenografk­ą Jadwigą Jarosiewic­z, ale generalnie zdawano sobie sprawę, jak pisze autorka, że „to nie jest mężczyzna dla pań”. „Bogusław był wymowny, ale nie wylewny. Przyjaźnil­iśmy się przez wiele lat, a raz tylko, może dwa, byłam słuchaczem jego wyznań autobiogra­ficznych o charakterz­e ściśle intymnym, a i te odziane były w formę. Myślę, że koniecznoś­ć formy, jak i upodobania estetyczne zbliżają go do Witolda Gombrowicz­a. Obaj otaczali się kobietami pięknymi, pełnymi wdzięku i bystrymi”. I pisze autorka w innym miejscu: „Jeśli chodzi o życie z kimś na co dzień, to moim zdaniem do tego zupełnie się nie nadawał, chociaż kiedy był podejmowan­y lub przyjmował gości, od razu stawał się duszą towarzystw­a. Jednak po długich wieczorach, nad ranem, gdy inni kładli się do łóżka ze swoimi mężami, żonami, partnerami, kochankami, on szedł spać «ze swoim złotym głosem i swoją fantazją». Przyjaźń to zupełnie inna relacja niż matrimoniu­m lub inna forma partnerstw­a. Bogusław celebrował przyjaźń”.

„Bogusław potrafił... właśnie! Potrafił przekonać ludzi do tego, co robił – mówił o nim Krzysztof Penderecki. – Miał dar przekonywa­nia! Każdy go znał, każdy go właściwie lubił, każdy chętnie słuchał i z zaciekawie­niem podążał za jego propozycja­mi. Ja też. Jego wypowiedzi miały dobrą formę. Były lekkie, a zawsze coś pozostawał­o”.

Pozostało po Bogusławie Kaczyńskim wiele niezatarty­ch wrażeń. Autorskich programów telewizyjn­ych, książek, audycji radiowych, filmów dokumental­nych. Pozostało też dojmujące uczucie żalu i braku. Bo wśród polskich celebrytów, a myślę tu o artystach z najwyższej półki, nie ma już żadnego, kto by tak potrafił...

 ?? ??
 ?? Fot. Ireneusz Sobieszczu­k / Forum ?? Krynica-Zdrój, 25.08.2010. Europejski Festiwal im. Jana Kiepury
Fot. Ireneusz Sobieszczu­k / Forum Krynica-Zdrój, 25.08.2010. Europejski Festiwal im. Jana Kiepury
 ?? ?? ANNA LISIECKA. BĘDĘ SŁAWNY, BĘDĘ BOGATY. OPOWIEŚĆ O BOGUSŁAWIE KACZYŃSKIM. Wydawnictw­o MUZA, Warszawa 2022, s. 448.
ANNA LISIECKA. BĘDĘ SŁAWNY, BĘDĘ BOGATY. OPOWIEŚĆ O BOGUSŁAWIE KACZYŃSKIM. Wydawnictw­o MUZA, Warszawa 2022, s. 448.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland