Taigo i T-Roc w jednym stoją domu
Wiosna w salonach Volkswagena stoi pod znakiem nowości. Pierwszą jest debiutujący w europejskiej gamie miejski SUV Coupé o nazwie Taigo. Drugą reprezentujący ten sam segment odświeżony T-Roc, który jest najlepiej sprzedającym się modelem VW w Polsce. Moje krótkie spotkanie z tymi pozornie podobnymi do siebie pojazdami pozostawiło zgoła odmienne wrażenia...
Za stwierdzeniem, że Volkswagen Taigo jest gorącą nowością niemieckiego producenta, czai się pewna pułapka. Otóż model ten jest niemal żywcem przeniesiony z południowoamerykańskiego rynku, gdzie – pod nazwą Nivus – zadebiutował dobre kilkanaście miesięcy temu. Niemal, ponieważ różni się wariantami wyposażenia i dostępnymi jednostkami napędowymi. Wytwarzany w Brazylii pojazd został bardzo dobrze przyjęty w Ameryce Południowej, stąd całkiem zrozumiała była decyzja o wprowadzaniu go także na Stary Kontynent, gdzie za jego produkcję odpowiada fabryka w hiszpańskiej Pampelunie. Czym dokładnie w takim razie jest Taigo? To właściwie konstrukcja bliźniacza do T-Crossa, czyli podwyższonego Polo, przebranego zgodnie z panującymi trendami w szaty crossovera... Taigo różni się od T-Crossa przede wszystkim kilka centymetrów dłuższym nadwoziem, z opadającą linią dachu w pożądanym stylu SUV-ów coupé. Odnaleźć się w szerokiej i pokręconej gamie miejskich i „uterenowionych” wozów rodem z Wolfsburga nie jest łatwo. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy do wyliczanki dodamy T-Roka, będącego także przedstawicielem tego samego segmentu aut...
Zanim o T-Roku, zostańmy jednak przy Taigo, które sprawdziłem jako pierwsze. Bez wątpienia w wypadku tego wozu kolor lakieru ma znaczenie. Ciemnozielony wojskowy odcień dodawał mu charakteru i pozwalał nie zginąć w tłumie innych aut. Gdy patrzyłem na zaparkowany tuż obok egzemplarz w grafitowym, nijakim odcieniu, dziwiłem się, że to ten sam samochód. Nie jest jednak tak, że samym odważnym kolorem Taigo mnie kupiło. Przeciwnie. Mówiąc wprost, „pierwszy SUV coupé w gamie Volkswagena”, jak z dumą reklamuje Taigo niemiecki producent, nie przypadł mi do gustu. Wygląda jak poskładany naprędce z niepasujących do siebie klocków, aby tylko jak najmniejszym nakładem sił zaprezentować w swojej ofercie SUV-a coupé. Widać to szczególnie z profilu. Zachowawczy T-Cross jawi się jako bardziej spójna i zrozumiała propozycja.
Trudno oczekiwać cudów, jeśli chodzi o przestronność wnętrza w wypadku wozu z kategorii tych miejskich. Niemniej plusem Taigo jest fakt, że ścięta linia dachu nie wpływa w dramatyczny sposób na brak miejsca nad głową, czego się obawiałem. Owszem, jest dość ciasno, ale narzekanie byłoby przesadą. Bagażnik? Niemal 440 litrów pojemności to dobry rezultat. Szkoda, że zbiornik paliwa jest mały (skromne 40 litrów). Pomarudzić trzeba też na wykończenie wnętrza. Otoczenie kierowcy i pasażerów przypomina twardą, plastikową skorupę. Jedynym akcentem, który wniósł trochę życia do nudnej kabiny, jest spora listwa dekoracyjna w zielonym kolorze nawiązująca do lakieru nadwozia. Nie poprawiło to jednak ogólnego wrażenia na tyle, by zatuszować wszechobecne w środku kiepskie i tanie materiały nieprzystające do nowości z 2022 roku. Gdybyśmy mówili o budżetowym aucie, wtedy można by przymknąć na to oko...
Tyle że Taigo tanim autem wcale nie jest. Teoretycznie cennik startuje od niecałych 90 tys. zł (95-konna wersja z manualną skrzynią biegów i bazowym wyposażeniem). W praktyce bywa jednak drożej. Testowany egzemplarz wyceniono na ponad 130 tys. złotych! Co ciekawe, tę kwotę da się jeszcze podbić, co przyprawia już o zawrót głowy. OK, jeździłem możliwie najmocniejszą wersją, jeśli chodzi o silnik, czyli 150-konną turbodoładowaną benzyną. Przedstawiciele marki spodziewają się, że klienci raczej będą zainteresowani pośrednią odmianą, czyli tą 110-konną. I słusznie, bowiem nadmiar mocy akurat Taigo nie jest potrzebny, a wręcz... przeszkadza. Miałem wrażenie, że przy próbach wykrzesania pełni tego, co zapewniała 150-konna jednostka, auto zachowywało się niestabilnie na drodze, gubiąc trakcję, szarpiąc i skutecznie wybijając z głowy ostrzejszą jazdę. Winna temu była m.in. automatyczna skrzynia DSG, przez lata uchodząca za wzór dwusprzęgłowych przekładni, dziś potrzebująca co najmniej liftingu. Ponadto przy autostradowych prędkościach w kabinie robiło się zdecydowanie za głośno. To nie koniec wad. Zawieszenie zestrojono zbyt sztywno. Inżynierowie chyba za mocno wzięli do siebie koncepcję, że Taigo ma dzierżyć miano „coupé”. Do miejskich zadań zdecydowanie bardziej by pasowało nadać mu więcej komfortu, aby skutecznie tłumić niezliczone dziury i nierówności na naszych ulicach.
Kiedy kilka dni później przejmowałem kluczyki do T-Roka, byłem przekonany, że nie najlepsze doznania się powtórzą, wszak to kolejny SUV Volkswagena z tej samej półki (oba auta mają niemal te same wymiary zewnętrzne). Nic z tych rzeczy. Po kilkugodzinnej próbie zrozumiałem, dlaczego T-Roc jest najlepiej sprzedającym się modelem Volkswagena w naszym kraju, który zdetronizował nawet popularnego Golfa i Tiguana. Do testu otrzymałem wersję z identycznym silnikiem jak ten z Taigo. Wrażenia z jazdy? O niebo lepsze. T-Roc odpowiednio trzyma się drogi, jest wyciszony jak należy i daje kierowcy znacznie więcej pewności. Na pewno nie można zarzucić mu braku komfortu. Z wyglądu przypomina Audi Q2, które – delikatnie mówiąc – nigdy nie zostało hitem sprzedaży. Jak się okazuje, w przypadku T-Roka jest inaczej. VW prezentuje się elegancko, nowocześnie i efektownie nawet w grafitowym odcieniu, sprawiając wrażenia solidnego auta. Ostatni lifting podobno przyniósł rewolucję, jeśli chodzi o wykończenie wnętrza. Przyznaję, że nie miałem wcześniej do czynienia z T-Rokiem, natomiast ten z 2022 roku reprezentuje wewnątrz naprawdę dobry poziom. W przeciwieństwie do Taigo nie jest zalany najtańszym plastikiem. Mamy do czynienia z lepszą jakością tworzyw (dominują miękkie), co sprawia, że T-Roc jest pojazdem z wyższej półki. Co ciekawe, w standardzie otrzymujemy w pełni cyfrowy kokpit zamiast analogowych zegarów czy ledowe reflektory. Wydawało mi się, że przy zestawieniu tych dwóch bratnich pojazdów główna różnica będzie widoczna w cenie zakupu. Tymczasem, gdy porównamy tożsame wersje wyposażenia i ten sam silnik, okazuje się, że Taigo i T-Roc wcale nie stoją w volkswagenowskim domu na górze i dole cennika, lecz są na tym samym poziomie. A nawet jeśli do T-Roka należy nieco dopłacić, to przynajmniej wiadomo za co...