Policyjny przepis na szycie butów
Funkcjonariusze z trzebnickiej komendy pilnie studiowali rozkład jazdy PKS i liczyli minuty spędzone na przesiadkowym przystanku. Tylko po to, by oskarżyć swojego kolegę, że w ramach policyjnej pensji wziął... mniej pieniędzy, niż mógł.
Na początku 2018 r. aspirant Tomasz Kowalski z sekcji prewencji Komendy Powiatowej w Trzebnicy pod Wrocławiem miał w pracy w zasadzie z górki. Wielokrotnie nagradzany, znał w rejonie wszystkie zakamarki i sprawiających kłopoty mieszkańców do tego stopnia, że rozpoczynających służbę funkcjonariuszy uczył fachu. Jedynym problemem był kierownik i jego bezpośredni szef P.O., który jemu i dwóm innym policjantom od ok. 2 lat miał uprzykrzać życie. – Naśmiewanie się z problemów zdrowotnych, rodzinnych, parodiowanie ruchów, manipulowanie przy układaniu grafików, bezpodstawne straszenie wyrzuceniem z pracy. Wszystko w obecności młodszych policjantów – Tomasz Kowalski zapewnia, że i tak zawęził listę do niezbędnego minimum. – Krótko mówiąc, mobbing. Wszystko było tym bardziej nieznośne, że poza pracą kierownik był normalnym facetem. Po prostu nie nadawał się do rządzenia ludźmi i kiedy miał władzę, wychodził z niego czarny charakter.
W końcu policjanci uznali, że problem trzeba przeciąć. Kowalski poszedł do ówczesnego szefa trzebnickiej komendy Adama Jędryszczaka. – Wiem, jak jest w mundurówce, więc mówiłem: „Szefie: zróbmy z tym na spokojnie porządek. Usiądźmy wspólnie do stołu, wywalmy, co kto ma do kogo i przetnijmy to raz na zawsze”. Odpowiedź była, że niby tak, niby fajnie, ale z każdą taką rozmową było coraz gorzej, a kierownik się tylko rozkręcał. My, starzy aspiranci, byliśmy wysyłani na piesze patrole, a młodych kierownik w tym czasie wsadzał do radiowozu. Kowalski napisał w końcu z kolegami oficjalny raport do komendy wojewódzkiej: spisali zachowania kierownika, załączyli dokumenty i opinie psychologów. I się zaczęło. Kowalski: – Zrobili mi cztery postępowania dyscyplinarne, wszystkie o jakieś bzdury: m.in. miałem któregoś dnia nie wpisać danych do systemu komputerowego, nie usprawiedliwić nieobecności, na którą wcześniej dostałem zgodę kierownika itp. Nic im z tego nie wyszło, więc kierownik O. wytoczył armatę. Było nią rzekome wyłudzanie od lat przez aspiranta Kowalskiego tzw. dodatku za dojazdy do służby.
Wyłudził, żeby stracić
System dodatków – jak większość zasad przydziału benefitów w publicznym sektorze polskiej gospodarki – jest skomplikowany. W skrócie: jeśli dojazd do pracy i powrót do domu komunikacją publiczną mieści się w dwóch godzinach, policjantowi przysługuje dodatek za dojazdy. Jeśli dojazd PKS czy koleją zająłby więcej czasu – funkcjonariusz dostanie wyższy dodatek mieszkaniowy. Kowalski, który mieszkał z rodzicami w Miliczu, pobierał od paru lat niższy dodatek za dojazdy. Kierownik Paweł O. wziął tę właśnie sprawę pod lupę, a jego śledztwo wykazało, że asp. Kowalski nie mieszka – jak uparcie wskazuje – z rodzicami w Miliczu (31 km od Trzebnicy), lecz ze swoją dziewczyną i matką wspólnego dziecka w miejscowości Krośnice (o 1 km dalej). O ile jednak z Milicza do Trzebnicy można dojechać w obie strony w 2 godz., w wypadku Krośnic jest inaczej. – Przedstawia
się to następująco – raportował kierownik po wnikliwym studium lokalnego rozkładu PKS. – Krośnice – Milicz 18 min, tu 17 min oczekiwania na przesiadkę, Milicz – Trzebnica 45 min (łącznie 1 godz. 20 min); Trzebnica – Milicz 35 min i po 15 min oczekiwania Milicz – Krośnice 16 min (łącznie 1 godz. 6 min). Ergo – donosił kierownik O. – Tomasz Kowalski poświadczył nieprawdę i „wyłudził nienależne świadczenie” od pracodawcy w kwocie „co najmniej 9804 zł”, bo tyle dodatku uzbierało się w minionych latach. Aby wykazać, że Kowalski faktycznie mieszka w Krośnicach, szefostwo powiatowej komendy „przeprowadziło też czynności na miejscu” – funkcjonariusze po cywilnemu rozpytali sąsiadów, kto i o której zajmuje mieszkanie partnerki podejrzanego aspiranta.
Kowalski tłumaczył, że sprawa jest dość wstydliwa, a jego związek z partnerką bywa burzliwy, w efekcie zdarza się, że nocuje w Krośnicach, ale generalnie mieszka w Wołowie z rodzicami. Podnosił też – co wydawało się argumentem zamykającym dyskusję – że podanie przezeń jako stałego adresu Wołowa zamiast Krośnic... obniżało wypłacaną mu przez policję sumę, bo dodatek mieszkaniowy, który przysługiwałby mu w drugim wypadku, znacznie przewyższa pobierany dodatek za dojazdy. Wydawało się, że problem rozwiązał się samoistnie z powodu „polskiego paździerza” – włodarze trzebnickiej komendy nie wyrobili się w przepisowych 90 dniach i postępowanie dyscyplinarne wobec aspiranta-sygnalisty z powodów formalnych upadło. I znów: rozmowa z szefostwem i zapowiedzi „odcięcia przeszłości grubą kreską”. Kowalski: – Komendant powiedział: „Dobra, było, jak było, a teraz wracajcie do pracy”, tyle że po dwóch tygodniach napisał na mnie w sprawie tego dodatku doniesienie o przestępstwie do miejscowej prokuratury.
Ta zaprzęgła do pomocy Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli policję w policji stworzoną do walki z poważnymi przestępcami w mundurach. Oskarżyciel raz-dwa powielił efekty policyjnego „śledztwa” i aspirant – oczywiście zawieszony w pełnieniu obowiązków i pozbawiony połowy pensji – stał się oskarżonym o wyłudzenie Tomaszem K., któremu grozi do 8 lat więzienia. Kowalski zorientował się, że to nie żarty i wynajął adwokata. – Prokuraturze tak się spieszyło, że nie czekając na upływ terminu, zamknęła sprawę i nie mogliśmy złożyć wniosków dowodowych, zanim przesłała do sądu akt oskarżenia – relacjonuje mec. Adam Puchacz z wrocławskiej kancelarii JKP. – Natychmiast wnieśliśmy o wyłączenie ze sprawy sędziów z Trzebnicy, którzy na co dzień współpracują z tamtejszą policją. Proces toczył się więc w innym mieście.
Skąd wzięliście tę listę?
Gdyby policja mogła cofnąć czas, zapewne by chciała. Podczas procesu wyszedł bowiem na jaw mechanizm „szycia butów” aspirantowi. Do prokuratury wysłano tylko część zebranej dokumentacji – potwierdzającą tezę kierownika i komendanta, że Kowalski rzekomo w Miliczu nie mieszka. Co więcej, jednym z kluczowych dowodów przeciw policjantowi była tzw. lista alarmowa policjantów z Trzebnicy, tworzona na wypadek – jak nazwa wskazuje – sytuacji nagłej, gdy każdy policjant podaje, gdzie można go zastać. Przy nazwisku Kowalski wpisany był adres w Krośnicach, ale sąd postanowił przesłuchać policjanta odpowiedzialnego za prowadzenie listy alarmowej. Kiedy
Arkadiusz D. przyszedł do sądu, okazało się, że w aktach jest zupełnie inny dokument. – Wszystkie materiały miałem w komputerze i pamiętam, że [tam] był adres w Miliczu, gdyż sam to wykonywałem. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego na tej stronie jest inny adres, a mianowicie Krośnice (...). Lista alarmowa nie powinna tak wyglądać. To wygląda jak brudnopis – policjant długo jeszcze tłumaczył, że dokument nie ma nic wspólnego z oryginałem, jednocześnie unikając nazwania wprost tego, do czego doszło.
Po dwóch latach procesu sąd nie miał wątpliwości i uniewinnił asp. Tomasza Kowalskiego. Prokuratura nawet nie odwoływała się od wyroku. Mec. Puchacz: – Przypuszczamy, że prawdziwym powodem założenia Kowalskiemu sprawy karnej była chęć jego przełożonych do pozbawienia policjanta najważniejszego uprawnienia, czyli mundurowej emerytury. Właśnie kiedy mój klient zamierzał odpuścić walkę z wiatrakami w komendzie i złożył wniosek o przejście na należną mu za kilka miesięcy emeryturę, pojawiło się doniesienie komendanta o przestępstwie, a po postawieniu zarzutu – zawieszenie go w obowiązkach. Wtedy aspirant wniosek wycofał, bo emerytury nie dostałby w ogóle.
Najważniejszej dla Kowalskiego sprawy uniewinnienie nie zamknęło. Kiedy niedawno aspirant złożył podanie o przyznanie emerytury od czasu złożenia pierwszego wniosku (sprzed procesu), ZUS stwierdził, że to niemożliwe. W efekcie emerytowany dziś już policjant Kowalski stracił dwa lata pobierania świadczenia, czyli ok. 60 tys. zł. – Będziemy walczyć o te pieniądze, prawdopodobnie w procesie przeciw Skarbowi Państwa – zapowiada mec. Puchacz. – Nie ma żadnego powodu, żeby niewinny funkcjonariusz cierpiał za knowania swoich przełożonych.
Kowalski wylicza: – Cała ta sprawa kosztowała mnie i moich bliskich mnóstwo nerwów. Moja dziewczyna musiała mówić przed sądem o naszych intymnych sprawach, jej sąsiadów pytano o mnie, jak o przestępcę, ja sam żyłem przez ponad dwa lata w stanie zawieszenia i nie wiedziałem, jak to się skończy. Straciłem też wiarę w to, co robiłem przez tyle lat – w policyjną służbę, w której – gdyby nie ta sprawa – mogłem jeszcze pracować długo.
Zapomniał o jednym: Skarb Państwa (obciążony kosztami wyimaginowanego śledztwa i procesu) stracił realnie dziesiątki tysięcy złotych.
Kierownik sekcji, którego policjanci oskarżyli o mobbing, dziś już nie żyje. Komendant trzebnickiej policji – inspektor Adam Jędryszczak – wciąż pełni kierownicze stanowisko; jest teraz wicekomendantem w pobliskim Wołowie. Do KPP w Trzebnicy wysłałem kilka prostych pytań, m.in. jakie kroki zamierza podjąć policja w związku z uniewinnieniem T. Kowalskiego i jakie konsekwencje poniósł autor doniesienia o przestępstwie, którego nie było. Odpowiedzi nie dostałem.