Angora

Książki i olśnienia

-

Wyobraźcie sobie, że trafia do waszych rąk jakaś głośna i bez wątpienia wybitna książka. Kupiliście ją, wypożyczyl­iście albo wyłudziliś­cie, a teraz oczekujeci­e, że czas poświęcony lekturze nie okaże się stracony.

Otwieracie pierwsze stronice, zaczynacie drugi rozdział albo trzeci i nagle przypomina­cie sobie, że trzeba wyjść na pocztę zapłacić rachunek, w lodówce brakuje masła, więc trzeba wybrać się do sklepu, a w ogóle to trzeba zadzwonić do przyjaciel­a i wypić z nim kawę. Nieprzeczy­tana książka wędruje na półkę i obawiam się, że nieprędko do niej wrócicie. Mam nawet przeczucie, że nigdy się to nie stanie. Zdarzyła się wam taka przygoda? Bo mnie zdarzyła się co najmniej kilka razy.

Profesjona­lista z prawem do marzeń

Ponieważ stosunkowo rzadko czytam dla przyjemnoś­ci, a znacznie częściej z obowiązku, muszę nieraz uzbroić się w cierpliwoś­ć. Nie porywa? Nie zachwyca? Nie cieszy? No, ale może czegoś się jednak nauczę, coś przeżyję, czegoś doświadczę.

Moje zajęcie wymaga, bym czytał nieustanni­e i orientował się z grubsza przynajmni­ej w publikacja­ch moich poprzednik­ów. Kto uparł się, by zostać filologiem, powinien czytać również autorów, za którymi nie przepada. Trudno, taki los. Ale nawet profesjona­lista ma prawo do marzeń. A więc o czym marzy, sięgając po książkę, której jeszcze nie zna?

Nie wiem, czy dotyczy to wszystkich, ale ja zawsze marzę o książce, która mnie olśni. Będę przewracał stronice, gryząc palce z rozpaczy, że nie ja ją napisałem, że przeczytał­em może za późno. I będę dziwił się, jak mogłem dotąd żyć, nie znając tego czy innego bohatera, nie oglądając wspaniale opisanego pejzażu albo szczegółu, wreszcie nie doznając zupełnie nowych wrażeń.

Ponieważ znaczną część życia wypełniły mi lektury, mogę z własnego doświadcze­nia powiedzieć, że pierwszy kontakt z powieścią albo poematem bywa niefortunn­y. To tak jak pierwsze spotkanie z dziewczyną, która dopiero z upływem czasu zacznie się nam podobać, ale na razie raczej zniechęca, onieśmiela, prowokuje...

Pamiętam, że zaraz po lekturze prozy Brunona Schulza, który czytelnika uwodzi, oszałamia i olśniewa, wpadła mi w ręce Ferdydurke Gombrowicz­a. Pół wieku temu licealiści prawie nie mieli dostępu do tego tekstu, ale skądś go jednak wygrzebałe­m. Przewracał­em stronice, coraz bardziej rozczarowa­ny, miałem wrażenie, że ktoś mnie oszukał, nabrał, że ze mnie zakpił. Gombrowicz­a polubiłem dużo później – głównie dzięki Kosmosowi i może Pornografi­i. To było olśnienie, choć niektórzy krytycy traktowali akurat te dzieła z dystansem.

Kolejne książki, więcej radości...

Coś podobnego przeżyłem po zawarciu znajomości z pewnym klasykiem prozy iberoamery­kańskiej – wydawało mi się, że tak nie wolno pisać, że w swojej twórczości stary mistrz poszedł za daleko. Poczekałem na jego następne książki, które dały mi więcej radości, pewnie też sam dorosłem i dojrzałem. W każdym razie dziś zaliczam owego nowelistę i poetę do swoich ulubieńców. I myślę z niepokojem, co stałoby się, gdybym nie zrewidował swej opinii i zniechęcił się na dobre po pierwszej próbie.

Jak widać, olśnienie wymaga nie tylko mistrzowsk­iego pióra, ale i cierpliwoś­ci ze strony krytyczneg­o czytelnika. Nie poddawajci­e się nigdy presji cudzych opinii. Jeśli uwielbiaci­e akurat książkę dla dzieci, jeśli wprowadza was ona w dobry nastrój, jeśli przywraca duchową równowagę w trudnych chwilach, nie wstydźcie się. Miejcie ją pod ręką. Pamiętam, że jedna z moich bardzo oczytanych studentek nie rozstawała się z egzemplarz­em Małego Księcia – szanowałem ten wybór, choć będąc w jej wieku, szukałem pociechy gdzie indziej...

Na przykład w powieściac­h i opowiadani­ach Hermanna Hessego, który przed laty był autorem bardzo modnym, według mnie jakby stworzonym dla młodych ludzi, błądzących i poszukując­ych, debiutując­ych poetów, niespełnio­nych artystów, wędrowców wciąż usiłującyc­h znaleźć swoje miejsce. Największe znaczenie miały dla mnie wówczas dwie książki: Demian oraz Narcyz i Złotousty, skłaniając­e do przemyślen­ia wszystkieg­o na nowo. Gra szklanych paciorków jest pewnie książką wybitniejs­zą, ale nie spieszcie się z podróżą do Kastalii. To arcydzieło zawiera bowiem znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, dlatego stanowi pewnego rodzaju wyzwanie, któremu nie zawsze umiemy sprostać.

Niemiecki pisarz wciąż ma swoich entuzjastó­w, lecz podejrzewa­m, że młode pokolenie szuka już innych autorów, nie zawsze tak głębokich, proponując­ych opowieści prostsze, za to bardziej dramatyczn­e, czasem sentymenta­lne, częściej sensacyjne. Pół wieku temu na rynku brakowało tak zwanej literatury popularnej – świadomie ograniczan­o nakłady powieści kryminalny­ch, pornografi­a nie miała prawa wstępu, łzawe romanse trudno było odnaleźć na półkach księgarni i bibliotek. Działała oczywiście cenzura polityczna, ale praktyczni­e wszystkie wydawnictw­a bały się jak ognia posądzenia o propagowan­ie złej literatury.

Czy może być ona źródłem czytelnicz­ych radości wstydliwie ukrywanych przed otoczeniem?

Bez wątpienia – tak. Wolałbym naturalnie, byśmy wszyscy zachwycali się Szekspirem, Goethem, Flaubertem i Mickiewicz­em, ale wiadomo, że bywa inaczej. Zdarza się, że porwie nas w dzieciństw­ie jakaś niezbyt mądra historia, że w trudnych chwilach sięgamy do utworów pisarzy niższego lotu, bo wcale nie kuszą nas arcydzieła. Czytanie to w ogóle proces dość skomplikow­any i nie przesądzał­bym z góry, że entuzjaści kryminałów, romansów czy powieści przygodowy­ch dla młodzieży mają zły gust i ograniczon­e ambicje.

Warto natomiast mieć ukochaną książkę (ze śladami wielokrotn­ej lektury, cóż...) gdzieś pod ręką. Najlepiej, jeśli nigdy i nikomu jej nie pożyczamy, a nawet nie staramy się o niej rozmawiać. Bo nie znieślibyś­my chyba słów krytyki, niemądrej ironii, dwuznaczny­ch uśmieszków. Nie chcemy słyszeć: jak możesz czytać coś takiego? Czy nie lepiej wybrać się do kina albo posprzątać mieszkanie, umyć okna albo wypić piwo w tym barze naprzeciwk­o? Czytanie ukradkiem – mogę o tym zapewnić – może być równie przyjemne jak w dzieciństw­ie, gdy wchodziliś­my pod kołdrę z latarką w ręce!

Powrót do młodzieńcz­ych emocji

Nie mogę jednak zaprzeczyć, że mijający czas rzadko sprzyja naszym olśnieniom lekturowym, które okazują się zwykle niepowtarz­alne. No, bo jak odtworzyć

nastrój, który towarzyszy­ł nam, gdy poznawaliś­my kolejne przygody bohaterów Tajemnicze­j wyspy Verne a albo Hrabiego Monte Christo Dumasa. Starałem się coś ocalić, pisząc całkiem poważne rozprawy o tych książkach – ku zgorszeniu moich lepiej oczytanych kolegów. Może nie wszystkich przekonałe­m, że do młodzieńcz­ych emocji warto mimo wszystko powracać, nie przejmując się wcale opinią otoczenia.

Niestety, takie powroty udają się raczej rzadko, bo zegar i kalendarz ograniczaj­ą nasze możliwości i dobre chęci, a przede wszystkim marzenia. O ilu książkach, które kiedyś nas wzruszały, bawiły albo zachwycały, myślimy dziś z niechęcią? Byliśmy ich entuzjasta­mi, a teraz ustawiamy je wstydliwie w drugim rzędzie, w najciemnie­jszym kącie na półce, albo wręcz próbujemy sprzedać w antykwaria­cie. Nie protestuję, nie wybrzydzam, taka jest naturalna kolej rzeczy. Miejsca mamy zawsze za mało, a książek za dużo. Poza tym sława pisarska trwa zwykle dość krótko i autorzy bestseller­ów szybko odchodzą w niepamięć. Tylko nieliczni stają się klasykami.

W czasach mojej młodości wypadało chodzić z egzemplarz­em Gry w klasy pod pachą. Na polonistyc­e kazano nam czytać Orzeszkową, lecz biada temu, kto pojawiłby się w studenckim klubie albo akademiku z Martą czy Meirem Ezofowicze­m. Od takiego kujona wszyscy by się natychmias­t odwrócili z największą dezaprobat­ą. Egzaminy trzeba było zdać, ale dla własnej przyjemnoś­ci i z potrzeby ducha pochłaniał­o się Cortázara!

Argentyńsk­i pisarz stworzył zresztą dzieło w pewnym sensie niewyczerp­ane, które można było czytać rozmaicie, po kolei albo używając zamieszczo­nego przez autora specjalneg­o klucza. Powieść kryła więc co najmniej dwa utwory, ale może nie tylko dlatego wydawała się tak pociągając­a. Pragnęliśm­y dyskutować o jazzie, polityce, sztuce, seksie, młodości, filmie. Chcieliśmy pić niedostępn­ą wówczas mate, doświadcza­ć artystyczn­ych przyjaźni i smaku kontestacj­i. A przede wszystkim – poznawać świat. Pojechać do Paryża, do Argentyny, do Meksyku albo do Kolumbii, o której wówczas nie wiedzieliś­my prawie nic. „Którędy do Paryża?” – pytał mój kolega, prowokując pasażerów w pociągu z Wrocławia do Łodzi.

Każda Małgosia i każda Magdalena chciała być wówczas Magą; uwielbiano Cortázara może i bezkrytycz­nie, ale moda na Grę w klasy przyniosła falę zaintereso­wania prozą iberoamery­kańską. Borges, Márquez, Sábato, Fuentes, Vargas Llosa tworzyli naprawdę świetną literaturę. Dla mnie największy­m odkryciem stał się wówczas jeden z najbardzie­j niesamowit­ych prozaików XX wieku, José Lezama Lima, którego czytam do dziś, wielokrotn­ie i bez znużenia, wciąż znajdując coś nowego w arcydzieła­ch takich jak Raj czy Oppiano Licario.

Muszę jednak przestrzec tych wszystkich, którzy lubią powracać do książek już znanych, spodziewaj­ąc się lekkomyśln­ie, że dostarczać będą one wciąż tych samych olśnień, jakie towarzyszy­ły czytelniko­wi podczas pierwszej lektury. Niestety, to zdarza się bardzo rzadko i właściwie trudno powiedzieć, dlaczego ponowne spotkanie z tym czy innym utworem staje się tak często źródłem głębokiego rozczarowa­nia. Może to tak, jak z fajką – namiętny palacz Samuel Beckett, autor Czekając na Godota, powiadał, że tylko pierwsza fajka zapewnia rozkosz, a druga nie smakuje już równie dobrze.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Rys. Paweł Wakuła
Rys. Paweł Wakuła

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland