Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę?
W Federacji Rosyjskiej, której wojska niszczą ukraińską infrastrukturę militarną i cywilną, wybuchają i płoną zakłady zbrojeniowe, magazyny amunicji i składy paliw. Kto za tym stoi? Żadna ze stron woli nie nagłaśniać zbytnio tego tematu.
Dwie osoby zginęły, a jedna została ciężko ranna w wyniku eksplozji w zakładach amunicji – taką informację w poniedziałek 2 maja podały rosyjskie media. Tylko że nie było to doniesienie o unieszkodliwieniu strategicznego obiektu przeciwnika podczas „wojskowej operacji specjalnej w Ukrainie”, bo do eksplozji doszło w leżącym 1,5 tys. km na wschód rosyjskim mieście Perm, w zakładach zbrojeniowych, w których produkuje się m.in. ładunki do rakiet manewrujących oraz pociski do wyrzutni Grad i Smiercz. Według oficjalnej wersji do wypadku doszło „podczas planowych testów”.
Od początku wojny podobne wypadki zdarzają się dosłownie co kilka dni. Czasem nawet po kilka w ciągu jednego dnia... 27 kwietnia pożar trzeba było gasić w magazynach amunicji w Starej Nielidowce w obwodzie biełgorodzkim, 30 km od granicy z Ukrainą. Tej samej nocy eksplozje słychać było w Kursku, gdzie miała jednak skutecznie zadziałać obrona przeciwlotnicza. Ale co zestrzeliła, nie wiadomo... Być może zwiadowczego drona, takiego jak ten, którego strąceniem nad Woroneżem również 27 kwietnia pochwalił się tamtejszy gubernator.
Więcej pecha miał Briańsk, gdzie dwa dni wcześniej zapalił się skład ropy naftowej. Zaledwie po dwóch dobach od groźnego pożaru w instytucie badawczym resortu obrony w Twerze, w którym konstruowano rakiety balistyczne Iskander i wyrzutnie przeciwlotnicze S-400. 1 kwietnia, trzy dni po wcześniejszej serii wybuchów, w magazynach amunicji w obwodzie biełgorodzkim do kilku eksplozji doszło w stolicy obwodu – spłonął znów skład ropy naftowej. Do internetu trafiło wówczas wideo z przelatującymi w pobliżu wojskowymi śmigłowcami.
Czy były to ukraińskie maszyny? Analitycy z międzynarodowego ośrodka Conflict Intelligence Team uważają, że byliby oni w stanie dokonać takiej misji. Jak twierdzą inni niezależni eksperci, ukraińskie wojsko może też niszczyć cele strategiczne na terytorium Rosji za pomocą bezzałogowców – prostych dronów kamikadze oraz wsławionych już w tej wojnie tureckich Bayraktarów. Sztab Generalny w Kijowie nie potwierdził jednak nigdy, że miałby prowadzić działania zbrojne poza swoim krajem, a wojna miałaby mieć inny charakter niż obronny. Tajemnicze incydenty komentują jedynie politycy, ale wyraźnie unikając konkretów.
– W Rosji nie wiadomo, co się dzieje: płonie baza wojskowa w Ussuryjsku, płoną komendy uzupełnień, składy paliw, domy gubernatorów itd. Mam wrażenie, że w Rosji zaczęła się wojna partyzancka – komentował wybuchy w Briańsku doradca szefa Biura Prezydenta Ukrainy Ołeksij Arestowycz. Jakby na wszelki wypadek wyraźnie podkreślając, że „za wszystko, co dzieje się w Federacji Rosyjskiej, odpowiada Federacja Rosyjska”. Z kolei były wiceszef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wiktor Jahun, zgadzając się, że ukraińscy wojskowi teoretycznie są w stanie dokonywać aktów dywersji w Rosji, dopuszcza też możliwość, że powodem tajemniczych pożarów i eksplozji jest banalna... korupcja.
– To był jakiś koszmar, kiedy zobaczyłem osłonę dynamiczną, czyli kartony po jajkach na rosyjskich czołgach. A co lali do swoich czołgów, że stawały co 100 – 200 km? Lepiej to wszystko teraz zniszczyć, niż za to potem odpowiadać – sugeruje gen. Jahun. Zaś ukraiński ekspert ds. wojskowości Serhij Hrabski nie wyklucza, że może być to nawet element gry Kremla z własnymi obywatelami: ataki na obiekty strategiczne wewnątrz kraju miałyby bardziej zmobilizować społeczeństwo, pokazując, jakim niebezpiecznym wrogiem są „ukraińscy faszyści”. Istnieje co prawda ryzyko, że rosyjscy podatnicy zaczną się naprawdę zastanawiać, co jest warta ich własna armia, skoro rozpoczętą przez siebie „operację wojskową” w cudzym kraju pozwoliła przenieść do własnego...
Na podst.: