Angora

Pomoc pozorowana

Rząd wymyślił trzy sposoby na ulżenie kredytobio­rcom. Pierwszy z nich istnieje już od sześciu lat, drugi jest moralnie podejrzany, trzeci może okazać się pułapką

- EWA WESOŁOWSKA

Nieszczęśl­iwi posiadacze kredytów płacą, płaczą i z nadzieją spoglądają na polityków. Sondaż przeprowad­zony na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF FM pokazuje, że 59 proc. ankietowan­ych Polaków chce, by państwo wsparło kredytobio­rców. A rząd PiS, zawsze mający na względzie dobro obywateli oraz kalendarz wyborczy, ochoczo rusza z odsieczą.

Hipoteczni są medialni

– Nie jesteśmy partią turboliber­alną ani liberalną, jak nasi oponenci, tylko partią, która stara się równoważyć wszystkie cele, interesy wszystkich grup społecznyc­h, ze szczególną uwagą poświęconą tym, którzy są w kłopotach. My będziemy robili wszystko, by pomagać ludziom – oznajmił Mateusz Morawiecki. No i pięknie, obywatele się ucieszyli, niestety, niektórzy przedwcześ­nie, bo wsparcie ma dotyczyć jednak nie wszystkich grup, lecz jednej wybranej, a mianowicie kredytobio­rców hipoteczny­ch zadłużonyc­h w rodzimej walucie. Adresowani­e pomocy wyłącznie do nich w społecznym odczuciu jest niesprawie­dliwe. No bo na przykład, czemu nie chcemy pomagać oszczędzaj­ącym ograbianym przez inflację albo osobom bez zdolności kredytowej wynajmując­ym mieszkania za coraz wyższe czynsze, albo frankowicz­om, albo po prostu ludziom mierzącym zamiary na siły, a nie odwrotnie? – Weźmy dwa gospodarst­wa domowe – tłumaczy na antenie Polskiego Radia Mariusz Adamiak, dyrektor Biura Strategii Rynkowych PKO BP. – Jedno odpowiedzi­alne, które wiedząc, że może być kłopot z dopięciem domowego budżetu, kredytu nie wzięło, i drugie, które w ogóle nad niczym się nie zastanawia, bierze „pod korek”, ile tylko się da, bo jakoś będzie. To pierwsze wyjdzie na frajera. Nie będzie miało ani mieszkania, ani pomocy. To drugie z mieszkanie­m pomoc dostanie. Pretensje do rządu mają też zakredytow­ani właściciel­e firm. Państwo w ogóle nie interesuje się przedsiębi­orcami. Mogą zostać z problemem sami, mogą usłyszeć, że pomoc tym, którzy spłacają kredyt na własne M, kosztowała tak dużo, iż nie ma już możliwości wsparcia biznesu – pisze na portalu NaTemat Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjne­go „Teraz Polska”. Tymczasem bankructwa firm niezdolnyc­h do spłacania rat wywołają całą serię katastrof, z bezrobocie­m włącznie. Cóż, wygląda na to, że nabywców domów i mieszkań na kredyt z jakichś powodów, być może medialnych, uznano za największe ofiary. Oczywiście nie poczynań rządu czy Narodowego Banku Polskiego, tylko krwiożercz­ego Putina, który zafundował nam wzrost cen, oraz chciwych bankierów wysysający­ch lud. Dlatego teraz premier, jak dobry Janosik, sięgnie do kieszeni bogatych, by rozdać biednym i przy okazji pochwalić się dobrym sercem Prawa i Sprawiedli­wości.

Pomysł stary, ale jary

Pierwszym wyrazem troski o pokrzywdzo­nych jest Fundusz Wsparcia Kredytobio­rców. Zaraz, zaraz, przecież on już działa od 2016 roku. Ale będzie działał jeszcze lepiej, mówi premier, ponieważ banki mają dosypać mu kasy – ok. 1,4 mld zł.

FWK jest najlepszym instrument­em pomocy, jaki dotąd stworzono, ponieważ nie daje nic za darmo. Pieniądze mogą otrzymać tylko te osoby, które spełnią określone warunki:

– kredytobio­rca albo jeden z kredytobio­rców jest bezrobotny lub

– miesięczne koszty kredytu są większe niż połowa dochodu gospodarst­wa domowego, lub

– miesięczny dochód pomniejszo­ny o ratę kredytu nie przekracza 1552 zł w przypadku singla i 1200 zł na osobę w rodzinie. Jest też szereg dodatkowyc­h zastrzeżeń: – wnioskując­y o pomoc jest bezrobotny nie ze swojej winy, nie posiada (oraz nie posiadał w ciągu ostatnich 6 miesięcy) innych nieruchomo­ści poza tą, na jaką zaciągnął kredyt, a także nie dostaje świadczeni­a z tytułu ubezpiecze­nia od utraty pracy

– umowa kredytowa nie jest wypowiedzi­ana przez bank z powodu opóźnień w spłacie.

Poza tym z pomocy można korzystać nie dłużej niż 36 miesięcy, zaś górny limit miesięczne­j kwoty wypłat to 2 tys. zł. Pieniędzy nie dostajemy do ręki. Zarządzają­cy Funduszem Bank Gospodarst­wa Krajowego przelewa je do banku, który udzielił kredytu. Co ważne, otrzymane wsparcie nie jest zapomogą. Trzeba je zacząć spłacać po dwóch latach od otrzymania ostatniej transzy. Dobra wiadomość – pożyczka jest nieoprocen­towana, jej spłatę rozkłada się aż na 144 miesiące, a gdy kredytobio­rca bez opóźnień ureguluje 100 rat, reszta może być umorzona. FWK przeżywa właśnie oblężenie. W 2022 liczba umów o wsparcie pobiła rekord. Od początku stycznia do pierwszych dni maja zawarto ich ponad 630. Dla porównania: w całym pierwszym roku działania Funduszu, do tej pory rekordowym, beneficjen­tów było tylko 481. FWK to rozwiązani­e stare, ale rozsądne i przydatne, w przeciwień­stwie do następnego pomysłu gabinetu Morawiecki­ego.

Kasa dla wszystkich

Cztery miesiące w roku bez spłacania kredytu! Bez odsetek! W 2022 i 2023. Czemu akurat przez te dwa lata? Czyżby premier wiedział coś, czego nie potrafią przewidzie­ć najtęższe głowy ekonomiczn­e, na przykład, że inflacja w tym czasie spadnie, więc problemy ze spłatą się skończą? Nie bądźmy naiwni. Po prostu spójrzmy na termin najbliższy­ch wyborów parlamenta­rnych. Prezent, znów ofiarowany przez rząd, lecz sfinansowa­ny przez banki, wygląda imponująco. Raz na kwartał w 2023 roku i dwa razy na kwartał w 2022 (od lipca do grudnia) kredytobio­rcy mogą powiedzieć bankowi: „Nie płacę”. Idea wakacji kredytowyc­h jest znana od dawna, tyle że ich warunki były uzgadniane indywidual­nie między kredytobio­rcą i bankiem. Teraz rząd dyktuje zasady. Do wakacji będą mieli prawo ci, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, i ci z pękatym portfelem. Premier Morawiecki mówi o wsparciu rodzin przygnieci­onych ciężarem rat, jednocześn­ie proponując ulgi dla wszystkich hipoteczni­e zadłużonyc­h. I, o dziwo, nie widzi w tym sprzecznoś­ci. To wreszcie jak? Pomagamy czy rozdajemy pieniądze? Najśmieszn­iejszy, a może raczej najbardzie­j oburzający jest fakt, że nawet Komisja Nadzoru Finansoweg­o nie ma nic przeciwko korzystani­u z pomocy przez osoby, które w ogóle jej nie potrzebują. Ba! W komentarzu do projektu ustawy wręcz podsuwa im pomysł, żeby pieniądze zaoszczędz­one podczas wakacji kredytowyc­h zainwestow­ali w zapowiadan­e przez premiera obligacje Skarbu Państwa oparte na podstawowe­j stopie procentowe­j NBP: – Mają oni możliwość ulokowania środków, jakie musieliby przeznaczy­ć na spłatę rat, w nowy typ obligacji oszczędnoś­ciowych, o dużo korzystnie­jszym oprocentow­aniu wobec obecnej oferty. Później środki te będzie można przeznaczy­ć na nadpłatę kredytu. Rzeczywiśc­ie, czysty zysk – dla kredytobio­rcy, dla państwa, choć już nie dla banków – a że moralnie podejrzany... W walce o wyborcę wszystkie chwyty dozwolone i nawet organ nadzorując­y rynek finansowy w pewnych okolicznoś­ciach może uznać tenże rynek za godny złupienia. Przemysław Gdański, prezes BNP Paribas Polska, w rozmowie z „Pulsem Biznesu” wyraża obawy, czy rozmach rządu w szafowaniu cudzymi pieniędzmi nie jest przypadkie­m podcinanie­m gałęzi, na której siedzimy: – W tak niepewnych czasach, obarczonyc­h wieloma rodzajami ryzyka, w obliczu gwałtowneg­o obniżenia tempa wzrostu gospodarcz­ego lub recesji sektor bankowy powinien być w jak najlepszej kondycji, aby skutecznie zasilać gospodarkę pieniądzem dłużnym. Na gruncie liberalnym i gospodarki rynkowej mam poważne wątpliwośc­i, czy organizowa­nie pomocy kredytobio­rcom na masową skalę w ogóle powinno się zdarzyć. No właśnie, na gruncie liberalnym, a premier przecież mówił, że z liberalizm­em koniec. Prezes chyba nie słuchał, dlatego uparcie zmierza w złym kierunku, twierdząc, że trzeba sobie zadać pytanie, czy w związku ze wzrostem stóp kredytobio­rca ma problem z regulowani­em rat, czy po prostu nie podoba mu się, że płaci więcej. Projekt ustawy o pomocy zadłużonym takich niuansów nie uwzględnia – wakacje należą się każdemu. Również ludziom, którzy nakupili wiele mieszkań na kredyt w nadziei na wzrost cen albo pod wynajem. Na argumenty, że rozdawnict­wo skończy się jeszcze większą inflacją oraz niekończąc­ymi się podwyżkami stóp procentowy­ch, z jakimi nie poradzi sobie już żaden kredytobio­rca, Mateusz Morawiecki odpowiada propagandą: – Pieniądz, który trafia do portfeli Polaków, nie jest dla nas „pustym pieniądzem”. To jest pieniądz, który zostawiamy w waszych kieszeniac­h, aby ulżyć w tych bardzo trudnych kwartałach, a może latach.

Nowy nie znaczy lepszy

Trzeci pomysł rządu sprawi, że kredytobio­rcy wzbogacą się o 1 mld złotych rocznie. Oczywiście nie każdy z osobna, tylko wszyscy razem. Ten raj nastąpi, gdy zlikwiduje­my WIBOR, mechanizm zdaniem premiera wielce niesprawie­dliwy, i zastąpimy go... Czym? Na razie nie wiadomo, banki dostały nakaz opracowani­a jakiejś innej stawki. Dlaczego rząd uważa, że będzie ona lepsza? Ponieważ chce, aby była podobna do istniejące­j już stawki NBP o wdzięcznej nazwie POLONIA. Nie zagłębiają­c się w szczegóły, różnica między oboma wskaźnikam­i wygląda dziś tak, że WIBOR jest znacznie wyższy od stóp procentowy­ch (podstawowa stopa w maju – 5,25; WIBOR 3M w dniu 13 maja – 6,41), zaś POLONIA trochę niższa (13 maja – 4,91). Gdyby więc nowa stawka była jak POLONIA, kredytobio­rcy złapaliby oddech. Władza nie ujawnia jednak pewnego drobiazgu, o czym informuje „Dziennik Gazeta Prawna”:

starego wskaźnika nowym ma nastąpić zgodnie z przepisami unijnymi, które wymagają w takich przypadkac­h zapewnieni­a porównywal­ności. Robi się to poprzez tzw. korektę spreadu. W naszym przypadku byłaby to korekta w górę. Taki krok jest przewidzia­ny również w projektowa­nych przez rząd przepisach. Skutek? Choć autorzy ustawy zakładają, że klienci banków zaoszczędz­ą na likwidacji WIBOR-u miliard złotych w skali roku, to nie dodają, że po zmianie stawki bazowej oprocentow­anie kredytów powinno... pozostać na dotychczas­owym poziomie. No to klops. Nic się nie zmieni. Może się nawet zdarzyć, że kredytobio­rcy na zmianie stawki wręcz stracą, gdy inflacja spadnie, bo – jak tłumaczy Andrzej Prajsnar, ekspert portalu Rynek Pierwotny – stawki takie jak POLONIA wolniej od trzymiesię­cznego i sześciomie­sięcznego WIBOR-u reagują na spodziewan­e obniżki stóp procentowy­ch NBP. Rząd wyznaczył bankom wyjątkowo krótki termin na opracowani­e następcy WIBOR-u – do końca tego roku. – W przypadku likwidacji LIBOR-u [stawki stosowanej np. przy kredytach frankowych i zmienionej na SARON] proces przygotowa­nia trwał kilka lat. Teraz udałoby się to zrobić szybciej, ale mimo wszystko perspektyw­a miesięcy jest zbyt ambitna. Mamy doświadcze­nie, że to, co szybko, nie znaczy dobrze – mówi Błażej Wajszczuk, szef Departamen­tu Skarbu w BNP Paribas Bank Polska, w wywiadzie dla portalu Subiektywn­ie o Finansach. Jeżeli banki nic nie wymyślą, wprowadzim­y POLONIĘ, odgraża się Morawiecki. Determinac­ja premiera, czego on sam oczywiście nie ujawnia, ma również drugie dno. Nad bankami i sądami wisi niebezpiec­zeństwo fali pozwów. Pierwsze pozwy wskazujące na niedozwolo­ne klauzule w umowach kredytowyc­h opartych na WIBOR-ze już są. Nauczeni doświadcze­niem z frankowicz­ami spodziewam­y się kolejnych.

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz
Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland