Jazda od bankomatu do bankomatu
W Katowicach trwa proces kobiety oskarżonej o porwanie ze znajomym swojego byłego partnera, by w ten sposób odzyskać dług
Byli parą przez kilka lat i mieli dziecko. Ona – bezrobotna kosmetyczka, on – zamożny właściciel firmy komputerowej. Rozstali się, bo – jak twierdziła Aleksandra K. – jej partner nadużywał alkoholu i ją upokarzał oraz potrafił czasami uderzyć.
Kobieta, choć wcześniej powodziło jej się nie najgorzej, została pozbawiona środków do życia i postanowiła zmienić profesję na panią lekkich obyczajów. Chciała też odzyskać jakieś pieniądze, które ponoć był jej winien Tomasz D.
Według ustaleń prokuratury w nocy z 23 na 24 grudnia zwabiła na parking pod supermarketem w Jaworznie byłego partnera, skąd wraz ze znajomym mieli go porwać i zmusić do przekazania pieniędzy. Był wożony od bankomatu do bankomatu, choć limit nie pozwalał mu już na wypłaty. W rezultacie znaleźli się w Krakowie, gdzie go pozostawili. Biznesmen miał być bity oraz straszony atrapą broni oraz nożem.
Grożenie nasłaniem Czeczeńców
Po zatrzymaniu Aleksandra K. przedstawiła swoją wersję wydarzeń. Wynikało z nich, że jej były partner był jej winien pieniądze. Miała 20 tysięcy od rodziców na nowy samochód, ale Tomasz D. zaproponował użyczenie swojego i w zamian za to zabrał te pieniądze. Później okazało się, że auto zostało sprzedane i musiała je oddać nowemu właścicielowi. Poprosiła więc Tomasza D. o zwrot pieniędzy, zwłaszcza że wcześniej się rozstali.
– Rozmawiałam z nim o tym długu od dłuższego czasu i wydawało się, że się porozumieliśmy. Któregoś dnia Tomasz zadzwonił i powiedział mi, że ktoś przesłał mu link do strony internetowej, na której polecałam swoje usługi seksualne. Bardzo się zdenerwował i powiedział, że nie dostanę od niego ani grosza.
Według ustaleń prokuratury Aleksandra K. miała wówczas mu grozić, że jak powie znajomym lub jej rodzinie, czym się zajmuje, to „naśle na niego Czeczeńców, którzy są w stanie każdego pobić bez żadnych skrupułów”. Nie wiadomo, czy blefowała, ale faktem jest, że spotykała się wtedy z niejakim Beniaminem Z., którego poznała na portalu internetowym. Wiedziała, że mężczyzna trenuje sztuki walki, ale nie miała ponoć pojęcia, że był wielokrotnie karany, między innymi za udział w bójce i pobiciu. Przy niej sprawiał wrażenie przystojnego, wysportowanego i sympatycznego. Gdy zwierzyła mu się ze swoich kłopotów z byłym partnerem, obiecał pomoc w odzyskaniu długu. Nie zgodziła się, zwłaszcza że Tomasz D. po jakimś czasie zadzwonił do niej i powiedział, że przemyślał sprawę i odda jej pieniądze dla „świętego spokoju”.
Dzień przed Wigilią umówili się na parkingu przy supermarkecie sportowym w Jaworznie około godziny 23. Dla bezpieczeństwa zabrała ze sobą Beniamina Z., bo – jak wyjaśniała – bała się, że Tomasz D. jest w ciągu alkoholowym, a wówczas bywał bardzo agresywny.
– Pojechaliśmy na miejsce spotkania i Tomasz już tam był. Siedział w białym fordzie swojego ojca. Beniamin powiedział, że pójdzie do niego odebrać pieniądze. Tak też zrobił, ale za chwilę wrócili razem do mojego samochodu. Beniamin powiedział, że Tomasz przekazał kopertę z pieniędzmi, ale nie był to dług w całości i mieliśmy podjechać do jakiegoś bankomatu po resztę. Później Tomek coś wypłacił i przekazał Beniaminowi, który przeliczył gotówkę i uznał, że jeszcze trochę brakuje. Tomasz tłumaczył, że nie da rady więcej wypłacić, bo ma limit na koncie.
Rozmowa w obcym języku
Wówczas – jak wyjaśniała Aleksandra K. – Beniamin Z. miał wyciągnąć broń i przyłożyć lufę do kolana Tomasza D. Straszył, że go postrzeli, jeśli nie dostanie więcej pieniędzy.
– Mówiłam mu, że nie będzie żadnego problemu, jak Tomasz przekaże resztę następnego dnia, ale Beniamin wpadł w jakiś szał i kazał mi jechać do Krakowa, gdzie miał się spotkać z jakimś kolegą. Wcześniej z kimś rozmawiał przez telefon w obcym języku. Jak już jechaliśmy, uderzył Tomka w twarz, ale pistolet miał już schowany. Chciałam zawrócić, ale Beniamin wyciągnął wówczas nóż i powiedział, że zrobi Tomkowi krzywdę. Tomasz był bardzo wystraszony i pewnie dlatego nawet nie próbował jakoś uciekać z auta. Po drodze zatrzymaliśmy się przy bankomacie na stacji benzynowej, bo Beniamin nie chciał zrozumieć, że Tomasz już nie może wypłacić ani grosza. Kupił tam jednak alkohol i razem go pili w aucie.
W Krakowie podjechali pod jakiś hotel, gdzie w zaparkowanym samochodzie siedział mężczyzna z dziewczyną. Beniamin Z., Tomasz D. oraz nieznany mężczyzna odeszli na bok i chwilę rozmawiali.
– A później Beniamin powiedział, że wraca ze mną do Jaworzna, a Tomasz ma sam wrócić taksówką. Dostał chyba na nią dwieście złotych. Gdy wróciliśmy do mojego mieszkania, poprosiłam Beniamina o pieniądze, które dostał od Tomka. Powiedział, że to zrobi, jak pojedziemy do jego rodziców do Żor. I wtedy rzeczywiście dostałam od niego 12 tys. złotych. Później spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie, ale bałam się już wracać do tej sprawy. W końcu Beniamin przeprosił mnie za tamtą sytuację, tłumacząc, że był pod wpływem alkoholu.
Pytana, czy czuła się zagrożona, gdy Beniamin Z. trzymał w ręku nóż i atrapę broni, odpowiedziała:
– Wówczas się wystraszyłam i wolałam robić to, co kazał.
– Czy Beniamin Z. bywał wcześniej agresywny w pani obecności?
– Zawsze był spokojny i opanowany. W takiej sytuacji jak wtedy widziałam go po raz pierwszy. Wówczas w aucie strasznie się darł i czułam, że może być jeszcze bardziej agresywny. Mogę powiedzieć, że przekraczał granice przyzwoitości.
Atrapa broni w samochodowym schowku
Zgoła inną wersję wydarzeń przedstawił w prokuraturze Beniamin Z. Owszem, jechał wówczas samochodem z poszkodowanym oraz Aleksandrą K., ale nie było żadnej agresji z jego strony, a tym bardziej porwania.
– To prawda, że wcześniej poznałem Olę i się spotykaliśmy. Opowiadała, że tkwiła w toksycznym i patologicznym związku. Odeszła od Tomasza D., bo miała dosyć bicia i poniżania, gdy był pijany. Wspominała też, że jej były partner był jej winien chyba 25 tysięcy złotych i chce je odzyskać. Któregoś dnia dowiedziałem się, że Ola zamierza spotkać się z Tomaszem D., żeby odebrać od niego dług. Poprosiła mnie, abym z nią pojechał na umówione spotkanie.
Według relacji Beniamina Z. podjechali na jakiś parking przed supermarketem, gdzie stał biały ford.
– Ola uchyliła okno i zawołała tego mężczyznę. Podszedł do jej auta i usiadł na tylnym siedzeniu. Podał jej jakąś kopertę. Prawdopodobnie w środku były pieniądze, ale nie mam pojęcia ile. Włożyła ją do schowka i wtedy zobaczyłem jakąś atrapę broni i nóż. Aleksandra twierdziła, że to rzeczy jej taty. A za chwilę wybuchła złością i krzyczała na tego Tomasza, bo chyba poczuła się pewnie w mojej obecności. Używała niecenzuralnych słów i wypominała mu, co z nią robił, jak byli razem. Krzyczała: „Jak mogłeś się tak wobec mnie zachowywać, skoro byłam dla ciebie dobra!” i strzeliła mu w twarz zaciśniętą pięścią. Zaczęła się szarpanina, Ola wpadła w jakąś furię i dalej go biła na oślep, już obiema rękami. Poczułem od Tomasza D. woń alkoholu i nie chciałem, żeby Oli stała się jakaś krzywda. Chwyciłem go za ręce, a on wtedy uderzył mnie w twarz. Wówczas bardzo donośnym głosem powiedziałem: „K..., dość już tego”. Ola ruszyła samochodem.
Zapłata za męki?
Beniamin Z. miał usłyszeć, że Aleksandra K. powiedziała, że jej partner „musi za męki z nim zapłacić dużo więcej”. I powiedziała Tomaszowi, że będzie musiał wypłacić w jakimś bankomacie kolejne pieniądze.
– Rzeczywiście zatrzymała się pod bankomatem na stacji benzynowej i on coś wypłacał.
– Czy Tomasz D. dobrowolnie wsiadł do samochodu na parkingu, a później dobrowolnie podszedł do bankomatu? – chciała się dowiedzieć prokurator.
– Tak, wszystko było dobrowolnie. Gdyby się czegoś obawiał, mógł wejść do budynku na stacji i poprosić o pomoc. Później, jak dalej jechaliśmy autem, zadzwoniła chyba jego mama. Zrozumiałem, że pytała, czy nic się nie dzieje złego, bo odpowiedział, że wszystko jest w porządku i nikt go do niczego nie zmusza.
– Skąd takie pytanie mamy pokrzywdzonego?
– Według mnie musiała zobaczyć dyspozycje bankowe, że wypłacał kolejne pieniądze, i to ją zaniepokoiło. Zadzwoniła pewnie później na policję i tyle... Następnie Tomasz odebrał kolejny telefon i powiedział, że dzwonią z komendy. Dał na głośnomówiący i słyszałem, jak pytali, czy wszystko jest OK. Tomasz powiedział, że nic złego się nie dzieje. A za jakiś czas poprosił o wódkę i podjechaliśmy znowu na stację benzynową. Jak poszedłem ją kupić, to mógł zwyczajnie wyjść z auta i uciec. – Dlaczego pojechaliście do Krakowa? – Tomasz mówił, że ma tam coś do załatwienia. Ja z kolei miałem kolegę w Krakowie i uznałem, że przy okazji się z nim spotkam.
– Czy Tomasz D. był straszony atrapą broni?
– Ola stwarzała bardzo nerwową atmosferę, bo w ogóle się nie kontrolowała. W pewnym momencie powiedziała do mnie: „Otwieraj schowek i wyciągnij ten pistolet”. Czułem się bardzo niekomfortowo i przez jakiś czas trzymałem tę atrapę broni na kolanach. Tomasz D. to widział i dlatego mógł poczuć się zestresowany. Ja też bym w takiej sytuacji nie wiedział, co się może stać dalej. Z drugiej jednak strony trzymał w ręce butelkę wódki i przez cały czas ją popijał. A ja teraz jestem pomawiany, że go porwałem i mu groziłem. Tymczasem, jak dojechaliśmy do Krakowa, to stał na stacji benzynowej, my w końcu odjechaliśmy, a on zamówił sobie taksówkę. I nikt do nikogo nie miał pretensji...
Według ustaleń prokuratury po tym zdarzeniu Beniamin Z. – chcąc uregulować jakieś swoje wcześniejsze zobowiązania wobec innych osób – zainteresował kolejnym porwaniem biznesmena z Jaworzna dwóch znajomych mu mężczyzn. Zdaniem prokuratury zawodnik MMA Said-Magomed A. oraz Ramiem H. zaczęli czynić już przygotowania, ale wcześniej zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy policji. Teraz cała czwórka stanęła przed katowickim sądem. Oskarżonym zarzuca się popełnienie kilkunastu przestępstw, między innymi wymuszenie rozbójnicze i jego usiłowanie, porwanie z dokonanym rozbojem oraz przygotowania do kolejnego porwania. Grozi im za to kara do 15 lat pozbawienia wolności.
JACEK BINKOWSKI
Za tydzień: – Muszę przyznać, że Beniamin od razu mi się spodobał. Zarówno z powodu wyglądu, ale też faktu, że był sportowcem. Rozczarowana byłam tylko, że cały czas mówił o Tomku i mało się mną interesował. Z tego, co pamiętam, powiedziałam mu, że Tomek jest mi dłużny pieniądze, a on mi obiecał pomóc je odzyskać. Uważam, że była w tych słowach również sugestia, że uczyni to w zamian za jakieś korzyści, ale wprost tego nie powiedział – wyjaśniała w sądzie oskarżona Aleksandra K.