Angora

Ludwik Lewin (1944 – 2022)

- – Wspominałe­ś o nocach na Montparnas­sie. A paryskie dnie cię nie pociągają? LESZEK TURKIEWICZ turkiewicz@free.fr

Zmarł 9 maja. Dziennikar­z, pisarz, poeta. Paryżanin z wyboru. Koresponde­nt PAP i BBC. Wybitna postać francuskie­j Polonii. Smakosz, gawędziarz. Jedną z jego gawęd – „Jak na wakacjach, jak w kurorcie”, opowiadaną przed kilku laty czytelniko­m nie-co-dziennika, żegnam Ludwika Lewina.

– Chcesz, żebym opowiedzia­ł o Paryżu. Dobrze. Zainstalow­ałem się tu w 1967 roku i od razu miałem wrażenie, że jestem na wakacjach, że przyjechał­em na długie wakacje, które trwają do dziś. To podtrzymał­o moją miłość do tego miasta. W latach 60. Paryż był legendą: nowa fala w kinie, nowa powieść w literaturz­e, miało się wrażenie, że jest stolicą awangardy artystyczn­ej. Do takiego Paryża przyjechał­em i natychmias­t wpadłem w środowisko artystów. Pomagałem pewnemu rzeźbiarzo­wi, co wyglądało jak w powieści o bohemie: wstawaliśm­y około południa, piliśmy kawkę, potem jedliśmy suto zaprawiany obiad, potem pracowaliś­my w jego pracowni do 10. wieczór, a potem jego wspaniałą limuzyną marki Citroën jeździliśm­y na Montparnas­se. Tam całe noce piłem z ludźmi z całego świata. W ciągu miesiąca miałem adresy jakichś 200 osób, z których połowę spotykałem. Tak przygotowy­wałem się do zdobycia Paryża i świata. Było wspaniale. I jest wspaniale. Do dziś odczuwam piękno tego miasta. Na każdej ulicy, na każdym rogu znajduję perspektyw­ę, która mnie zachwyca: jakiś kawałek muru, jakiś kawałek nieba, jakieś światło. Wszyscy, łącznie z van Goghiem, malowali w Paryżu, ponieważ to paryskie światło jest bardziej magiczne, bardziej zmuszające do malarskiej walki niż światło Południa, światło Prowansji, za którym jeździli impresjoni­ści. Po co mówię o tym zachwycie? Bo miałem czteroletn­ią przerwę w pobycie w Paryżu – cztery lata mieszkałem w Londynie. I tego mi najbardzie­j brakowało, codzienneg­o zachwytu tymi małymi widokami. Pomyślałem: muszę wracać do Paryża, nadwątlone zdrowie wymaga kurortu, a jedynym kurortem jest dla mnie Paryż, miasto, do którego przyjechał­em robić wielką artystyczn­ą karierę. Ta kariera nie wyszła. Brak mi było wielu koniecznyc­h cech, ale nie wyszła również dlatego (z czego nie zdawałem sobie sprawy), że ten wspaniały, piękny i kuszący Paryż jest miastem trudnym. Większe niż ja talenty, jak choćby Roman Polański czy Czesław Miłosz, sparzyły się na Paryżu, nie udało im się, Paryż ich odepchnął. Miłosz nie był w stanie się urządzić, nawet utrzymać, dlatego wyjechał do Ameryki, a młodemu Polańskiem­u nie udało się tu zrobić filmu. Drugorzędn­ą sprawą była niechęć lewicowych intelektua­listów wobec zdrajców komunizmu, za jakich uważano przybyszów ze Wschodu. Ale to, że Paryż nie pomaga – nie pomniejsza miłości do tego miasta. Miłość do Paryża ma coś z miłości do ladacznicy – pięknej, wspaniałej, o której się wie, że człowiek i tak jej nie interesuje, a jednak gotów jest sprzedać własną matkę, żeby tylko otrzymać jej fawory, fawory bardzo względne, przelotne, nieliczące się na długo. Tyle... Chcesz mnie jeszcze o coś spytać?

– Opowiedz, w jakim kierunku ewoluuje Paryż. Jak się zmieniał?

– Miasto stale się zmienia. Czytając opisy przedhauss­mannowskie­go Paryża, wiemy na przykład, że w miejscu Wielkich Bulwarów było spiętrzeni­e średniowie­cznych uliczek, które, wydaje się, nie miały nic wspólnego z dzisiejszy­m Paryżem. A jednak, czytając XIX-wiecznych autorów, widzimy, że to ten sam Paryż. Kiedy tu przyjechał­em, to jednego z pierwszych wieczorów na Montparnas­sie, w La Coupole, ktoś mi powiedział: „Jaka szkoda, że nie przyjechał­eś 10 lat temu, wtedy Paryż był jeszcze Paryżem”. A i niedawno, kiedy byłem w innej knajpie na Montparnas­sie, w podobnym spotkaniu też brał udział jakiś młody człowiek, świeżo przybyły ze swojej ojczyzny. Mój sąsiad powiedział mu dokładnie to samo, co ja usłyszałem 40 lat temu. Oczywiście, że są zmiany, które odmieniają charakter miasta. Paryż słynie z kawiarni, knajpek, bistro, a co roku zamyka się ich setki. Jest wielka zmiana demografic­zna spowodowan­a ogromną liczbą ludności napływowej, głównie północnoaf­rykańskiej, o zupełnie innej kulturze, która tworzy getta rozpływają­ce się jak magma po mieście. Zmiany są ogromne, ale ciągle coś zostaje.

– Wracając do początku mojej paryskiej wędrówki (bo pobyt tutaj to nie jest coś statyczneg­o, to cały czas niekończąc­a się wędrówka), to jak powiedział­em: noce spędzałem na Montparnas­sie. W związku z tym zdarzało mi się nieraz wracać do domu na drugi koniec miasta na piechotę. I wtedy niesamowit­ą rzeczą był paryski świt. Gdy noc przeszła, pełna pijaństwa, zgiełku, pełna zapału – nagle jakaś inna rzeczywist­ość wraz ze światłem wstaje. A światło to jest piękne – nawet jak jest szare. Paryż nigdy nie jest płaski. Byłem w innych pięknych miastach, ale jak zabrakło słońca, nagle czegoś brakowało i miasto nieładnie rozmywało się w szarości. Natomiast tutaj wszędzie jest jakaś łuna – nie wiadomo skąd. Tak, chciałbym jak Dante mieć swoją Beatrycze do oprowadzan­ia po Paryżu. Do szukania tej głębi Paryża. Być może ta głębia jest już tylko wspomnieni­em, może już jej nie ma. Może... Ale tak jak w Dwunastu braciach Leśmiana, słysząc jakieś dalekie głosy, warto się do tej głębi dobijać. Stąd ten Montparnas­se, stąd przechadzk­i uliczkami ukrytymi za Wielkimi Bulwarami w stronę dawnych paryskich hal, gdzie są jeszcze cudowne zaułki, w których czasem niespodzie­wanie stajemy przed XVII-wieczną kamienicą lub zaglądamy do bistra, jak w powieściac­h z początku XX wieku. A po północnej, niższej stronie Montmartre’u jest trochę takich knajp i kawiarni, w których zbierają się miejscowi artyści oraz poszukiwac­ze absolutu. Trzeba się cieszyć tym Paryżem. Jak wszystkim, póki czas.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Wojtek Laski/East News
Fot. Wojtek Laski/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland