Czy świat jest czarno-biały
Starszy dyrektor restauracji McDonald’s reklamuje się w Newsweeku: Zatrudniamy w Polsce osoby 26 narodowości. Nic się nie zgadza. Ze zdjęcia wynika, że nie jest taki stary, co jeszcze jest dobrą dla niego wiadomością. Gorzej, że McDonald nie jest restauracją, jak mu się wydaje, tylko barem szybkiej obsługi. To, że wśród pracowników mają narodowości, na pęczki, dokładnie policzone, wcale nie świadczy o tolerancji, otwartości czy multikulturowości, bo ich przejawem byłoby akurat nieprowadzenie takich list.
Ciekawe, swoją drogą, czy Polacy są już wliczeni, czy stanowią w sieci McDonald’s 27. narodowość. Zarówno traktowanie nas w naszym kraju jako coś wyjątkowego, jak i jako coś „jednego z wielu” jest jednakowo niezręczne i fałszywe. Informowanie, że w Polsce zatrudnia się Polaków, byłoby tak samo dziwne jak nieinformowanie.
Coś tu się z tymi narodowościami ostatnio stało, choć nie wiemy z iloma, bo nie mamy tego, jak McDonald’s, policzone. Po napaści Rosjan na wolny świat już nie obowiązuje przekonanie, że nie ma jakichś gorszych czy lepszych narodowości. Pogląd o jakimś genetycznym wręcz i wrodzonym barbarzyństwie Rosjan i rosyjskopodobnych narodów stał się właściwie niekwestionowany i dużo możemy poczytać, jak są jakoś uszkodzeni. Ukraiński pisarz Jurij Andruchowicz mówi Polityce: Wysłali do nas dzicz. I wiem, że jest to politycznie niepoprawne, ale jak to nazwać?
Jeśli prawdą okazuje się znane powiedzenie: „Wszyscy jesteśmy ludźmi, ale są i taborety”, to nasze hurrahumanistyczne zapatrywania mocno się chwieją.
To niewątpliwie na tej fali w Rzeczpospolitej (dodatku Plus Minus) ukazał się tekst o gwałtach taksówkarzy na pasażerkach, jaki jeszcze niedawno uznalibyśmy za rasistowski. Na 20 potwierdzonych przypadków ustaleni sprawcy to sześciu Gruzinów, dwóch Uzbeków i dwóch Tadżyków, jeden Algierczyk oraz jeden z Turkmenistanu (narodowości ośmiu nie ustalono). Narodowości prawie jak w sieci McDonald’s. Nowością jest, że w akcję przeciwdziałania temu procederowi włączyła się lewicująca Fundacja Feminoteka, która w tym przypadku nie mogła stać po stronie wszystkich uciśnionych jednocześnie, ale musiała po którejś się opowiedzieć i wybrała kobiety kosztem imigrantów. Jak można przeczytać w Polityce: Bezpieczeństwo zawsze wygra z prawami człowieka.
Dowiadujemy się, że za gwałty odpowiadać mają uwarunkowania kulturowe, bo w państwach, z których pochodzą ci kierowcy, najprawdopodobniej w ogóle nie byliby sądzeni. Wsiadanie do taksówki z takim uwarunkowaniem kulturowym za kierownicą wymaga od pasażerki wielu przygotowań. Specjalistka więc uczula (! – przyp. MO), że nie jest przyjęte siadanie na przednim siedzeniu. Do uwarunkowania kulturowego dopasować się ma pasażerka, aby nie została zgwałcona: najlepiej niech nie jeździ sama itd.; wychodzi na to, że najprościej byłoby jeździć taksówką bez takiego taksówkarza, a może to jego jeszcze podwieźć, tylko, na Boga, nie na przednim siedzeniu.
Wszystkie te podjęte środki nie rozwiązują problemu nawet jednej narodowości (polskiej), a co dopiero 26. Numer tego dodatku Plus Minus do Rzeczpospolitej, krążący wokół tematu multikulturowości, ma na okładce czarnoskórą syrenkę warszawską z tam-tamem zamiast tarczy. Młody grafik nie może wiedzieć, że nawiązał tym do tradycji prasy polskiej z lat 50., w której jedyny goły biust kobiecy, jaki można było pokazywać, musiał należeć do afrykańskich bojowniczek w stroju plemiennym i był nazywany w redakcyjnym slangu „piersiami narodowo-wyzwoleńczymi”, bardzo cenionymi przez czytelników. Ta reaktywowana teraz afrykańska syrenka warszawska ilustruje kolejny osobliwy trend w kulturze popularnej, polegający na zamianie klasycznych bohaterów w rodzaju Arsena Lupina czy – jak się zapowiada – Jamesa Bonda na reprezentantów krzywdzonych dotąd nieobecnością na ekranach grup narodowościowych. Trudno nie dostrzec, że zabieg ten, mający dodawać mniejszościom godności, jest w gruncie rzeczy dla nich upokarzający, kiedy to – sorry – małpują oni coś, co wcześniej zostało stworzone przez kogo innego. Multikulturowa obsesja staje się zwyczajnie śmieszna, gdy Annę Boleyn czy Lancelota grają czarnoskórzy aktorzy, a główny ton recenzjom ostatniego filmu Roberta Eggersa „The Northman” nadaje tropienie rasizmu i supremacjonizmu białej rasy w fakcie, że do odtworzenia roli żadnego z wikingów nie zatrudniono aktora o innej niż jasna karnacji – można przeczytać w Plus Minus.
Jak bardzo podziały etniczne są fundamentalne, a jednocześnie nie – nomen omen – czarno-białe, pokazuje Jędrzej Bielecki, pisząc o szykującej się wielkiej batalii antyaborcyjnej w Stanach Zjednoczonych. W grupie czarnoskórych kobiet aborcję przeprowadzało 23,8 na tysiąc pacjentek, podczas gdy wśród Latynosek ten wskaźnik spada do 11,7, a białych – 6,6. Wyglądałoby na to, że zakaz aborcji dotknie więc przede wszystkim czarne kobiety i przeciw nim jest skierowany. Ale można i powiedzieć, że dokonywane przez nie znacznie częstsze aborcje – to jest właśnie gnębienie Afroamerykanów i wspierane przez państwo ograniczanie ich liczebności. Czy aborcja, czy brak aborcji jest przeciwko nim? Bo – zdaje się – że właśnie obie ewentualności jednakowo.
Wygląda na to, że Ameryka jest podzielona na pół. Ale właśnie: tylko wygląda. Bowiem ludność afroamerykańska stanowi tam na dziś 12 procent społeczeństwa. Nawet statystycznie (i równie ahistorycznie) dopiero dziesiąta żona Henryka VIII byłaby czarna, a miał ich tylko sześć.