Fun w krainie spokoju
Mówią, że sami mamy tę zarazę załatwić. Ale jak pójdę z flintą i ich ustrzelę, pójdę siedzieć. Jak pójdę na nich z ciupagą, też pójdę siedzieć. To co my sami możemy? – pyta retorycznie góralka z Kościeliska.
Widoki ze spacerowej trasy wiodącej od szczytu Gubałówki w kierunku Butorowego Wierchu zna prawie każdy. Przy ładnej pogodzie iście alpejskie widoki: ośnieżone szczyty Tatr z Giewontem na tle błękitnego nieba, do tego soczysta zieleń lasów i łąk; na tych ostatnich stadka wypasanych owiec. Do tego jak ulał pasuje święty spokój, ale to właśnie o niego w tym miejscu najtrudniej. Miejscowi nie mieli wyjścia: przyzwyczaili się, że w polskich warunkach, w jednym z najbardziej „biznesonośnych” miejsc każda piędź ziemi będzie rozrywana między restauratorów, hotelarzy i drobnych handlarzy. No, ale tego wytrzymać się nie da.
– W szczycie sezonu, weźmy od Szczepana (26 grudnia – przyp. aut.) do 2 stycznia, od godz. 9 rano do pierwszej w nocy jeździ ich tam i z powrotem sześćdziesięciu. Na dwie godziny jedzie grupa, wraca, jedzie znów. Jeden wielki smród i hałas. Na co dzień jest niewiele lepiej – pani Elżbieta nazywana przez mieszkańców Kościeliska Galijanką mieszka najbliżej dwóch przedsiębiorstw, które od lat rozpalają najgorętsze emocje mieszkańców. Po jednej i drugiej stronie trasy spacerowej widać z daleka nie tyle budynki (niewielkie i eleganckie), co maszyny. Zaparkowane jeden przy drugim terenowe quady – bo o nich mowa – czekają na kolejnych klientów. W sumie w obu wypożyczalniach jest ich (jak naliczyli mieszkańcy) ponad sto.
Po lasach, łąkach, zakazach
W długi majowy weekend zabawa zaczyna się od rana: na szosę właśnie wyjeżdża pierwsza 5-osobowa grupa. Oba przybytki działają tak samo: klient kupuje udział we wspólnej wycieczce godzinnej lub dłuższej, gdzie po krótkim szkoleniu razem z innymi amatorami motoryzacji i przygody pod okiem prowadzącego konwój przewodnika zwiedza (a raczej zjeżdża) okolicę. Do tego dla chętnych dodatkowe atrakcje, np. ognisko z kiełbaskami. Grupa z hukiem przejeżdża koło nas i znika w dolinie. – No dobra, minuta i po krzyku. Jest o co kruszyć...? – gniew widoczny w oczach góralek w sile wieku nie pozwolił dokończyć pytania. – Panie kochany, toć oni nie jadą na dół po asfalcie do Zakopanego, bo to dla nich żadna frajda, ino za chwilę w nasze lasy skręcą i dalej przez nasze pola i łąki będą w kółko jeździć! – Wasze prywatne? – nie dowierzam. – No toć na razie tu jeszcze nic państwowego na szczęście nie ma – marszczy się pochodząca z pobliskiego Dzianisza góralka Zofia Bukowska. – Na moje pole prawie zawsze wjeżdżają, jak i na wszystkich. Rozjeżdżają nasze lasy i łąki, niszczą drzewka, zwierzyna ino ucieka, a smród i błocko po nich zostaje. Chodź pan z nami, sam spojrzysz, co jeszcze tu się wyprawia.
Idziemy śladem quadów, po których jeszcze nie opadł kurz, ale miast skręcić w asfaltową, biegnącą do miasta szosę, wchodzimy prosto na wyraźnie oznaczoną znakiem „zakazu ruchu wszelkich pojazdów” ścieżkę rowerową. Biegnący pięknymi dolinami, liczący blisko 10 km widokowy szlak z ekologicznego ubitego piasku, a nie asfaltu czy obrzydliwej kostki, powstał kilka lat temu dzięki dopłatom z Unii i jest chlubą gminy Kościelisko. – Uważaj pan! – pani Ela ledwie zdążyła ściągnąć mnie na pobocze, gdy środkiem z hukiem przemknął quad. – Dobrze, że tylko jeden, prywatny jakiś. Ci z wypożyczalni też by tędy pojechali, jak zwykle robią, tyle że nas zobaczyli i wpierw pojechali asfaltem dla zmyłki. – Jeżdżą ścieżką dla rowerów? – powątpiewam, ale odpowiedzi nie trzeba, bo już wychodzimy z wąskiego lasku, skąd jak na dłoni widać dolinę. Wokół łąki, ale część z nich wyraźnie się wyróżnia: na ich granicach leżą w odległości metra od siebie olbrzymie kamienne głazy. Ela
Galijanka: – Kto miał koparkę, kamieni nawiózł, żeby się od tej zarazy uchronić. A kto się nie ustrzegł, patrz pan – szeroki pas ubitej trawy, na który wskazuje, prowadzi w kierunku lasu. – Teraz musieli przejechać, bo świeży. A turyści na rowerach ze ścieżki śmigają na boki, coby ich nie rozjechali, jak ławą jadą.
Na spotkanie z nami wychodzi mieszkający przy samej rowerowej ścieżce pan Krzysztof. – Szkoda żeście wczoraj nie przyjechali, jak mi ten domek na śmieci wywrócili, ino zahuczało – góral pokazuje ślad po uderzeniu quada i rozwalone deski z tyłu drewnianej budki. – Oczywiście zaraz cała grupa uciekła. Jak zadzwoniłem, właściciel jeszcze próbował się wypierać, ale jak żem powiedział, że z okna wszystko widziałem, to się zamknął i obiecał naprawić.
Obie wypożyczalnie quadów działają od 15 lat, ale mieszkańcy przyznają, że walkę podjęli niedawno. – Myśmy przespali moment i nie walczyli, bo tego było niedużo i każdy machał ręką – tłumaczy pani Zofia, a pani Ela (jej pensjonat przylega do jednej z wypożyczalni) dodaje: – Nawet ja musiałam się teraz pogrodzić – wskazuje na płot – bo mi jechali na skróty przez teren i moich mieszkańców płoszyli. Jak mówiłam szefowi Robertowi, coby się uspokoił, to usłyszałam, że mnie podpoli.
Gdyby tylko chcieli
Sprawdzenie, którędy jeżdżą quadowcy, nie jest problemem. Jeden z rozemocjonowanych po szalonej jeździe turystów chętnie pokazał nam szlak zapisany na jego smartfonie. Są na nim pola pani Zofii i kilku innych mieszkańców, prywatne łąki na Prędówkach, Mietłówkach, jest i fragment rowerowej ścieżki. Jak to możliwe, że przez 15 lat nikt nie może zrobić z tym zjawiskiem porządku? Pani Zofia ma prostą odpowiedź: – W naszej Polsce tak się już od dawna porobiło, że nikt nic nie może.
Rozłóżmy lakoniczną odpowiedź na szczegóły. Policja twierdzi, że ma mało ludzi i reaguje, jeśli mieszkańcy zadzwonią. Lasy Państwowe – że tereny prywatne to nie ich sprawa i właściciele mogą postawić płoty albo złapać intruzów i pozwać do sądu. Wójt – że sprawa jest złożona, a gminnych strażników w Kościelisku jest raptem dwóch i się nie rozerwą.
Najpierw policja. – Tyleśmy razy mówili im, żeby zmasowaną kontrolę zrobili – radny Mieczysław Dzierzęga od dawna stoi na przodku walki z quadowym biznesem. – Raz by przyjechali, trzeci, czwarty, dla każdego z wycieczki mandat po pięć stówek i sami by się zmyli. A jak ludzie dzwonią, to zanim oni z Zakopanego przyjadą, to mogą ino kurz wąchać. – W tym miejscu przeprowadziliśmy od stycznia cztery kontrole – cytuje statystyki z uśmiechem asp. Roman Wieczorek z zakopiańskiej policji i oczywiście zapewnia, że „w sezonie działania będą wzmożone”, ale górale z Butorowego i Dzianisza machają ręką: „Jakby chcieli, daliby radę ino mig”. A Elżbieta Galijanka pokazuje pismo z policji (odpowiedź sprzed kilku lat na pretensje mieszkańców), gdzie piszą, że sprawa jest trudna, bo quadowcy w terenie jadą szybko, mają takie same czerwone kaski i kiedy wrócą do bazy, trudno ich rozpoznać. Mieszkańcom, którzy mieli podczas nielicznych interwencji pretensje, mówili też, że „nie mają sprzętu”, żeby się z quadowcami po lesie ganiać. Na to oczywiście jest argument: – Ze strażą gminną akcje dwie by zrobili i już by mieli na nowego quada – zżyma się pani Zofia.
Największe pretensje wszyscy mają do gminy. Pani Ela mówi: „Wójt niby jest po naszej stronie, a tak naprawdę stoi w środku”. – Nieprawda, walczę z tym, jak mogę – twierdzi 41-letni Roman Krupa. To nowoczesny typ samorządowca, prawnik, przedsiębiorca, do tego maratończyk. Przyznaje, że „ludziom korzystającym z takich atrakcji chodzi o fun”, a nie o jazdę po asfalcie, ale stara się – jak twierdzi – zadbać o mieszkańców i zapewnia, że zrobi z quadami porządek, bo „wyrwało się to absolutnie spod kontroli”. Na razie prosi jednak o wsparcie mieszkańców, skargi na piśmie (im więcej, tym lepiej), a najlepiej gdyby mieszkańcy się skrzyknęli i napisali do sądu pozew zbiorowy przeciwko quadowcom za wjazd na ich grunty. Wójt nie dodaje, że to oznaczałoby wyręczenie władz w załatwieniu sprawy.
Skoro walczy z wypożyczalniami, czemu to trwa tak długo? – Z początku prawie nikomu nie zależało na likwidacji tych biznesów, a części mieszkańców były nawet na rękę, bo na nich zarabiali – zapewnia wójt i ma rację. – Sam słyszałem o udostępnianiu płotów wypożyczalniom pod wielkie banery reklamujące ich usługi. Mieliśmy też długo problem z wymówkami samych właścicieli wypożyczalni.
Linia obrony quadowców to omijanie prawa w czystej postaci. Twierdzą, że jazda po ścieżce rowerowej, lasach i cudzych gruntach to jedynie „dojazd do ich działek” (w okolicy kupili sporo niewielkich kawałków ziemi), a zakazy nie dotyczą dojazdów do posesji. – Szlag ludzi trafia, bo my na pola jedziemy dwa razy w roku trawę skosić i zebrać, a oni zarobkowo turystów co parę godzin wiozą – zżyma się pani Zofia.
Jeździłem, jeżdżę i będę jeździł
Wójt Krupa apeluje o cierpliwość. Kiedy policja w końcu przyjechała i próbowała dać mandaty jednej grupie quadowców, właściciel firmy odwołał się do sądu, a ten odrzucił absurdalne tłumaczenie o „dojeździe do działki”. Teraz tylko trzeba poczekać na drugą instancję (quadowcy znów się odwołali) i ścieżka prawna będzie przetarta. – Ale jaki problem kamerkę jaką tu na ścieżce przy zakazie zamontować i dowody już teraz policji dać? – pyta retorycznie Władysław Długosz, kolejny radny.
Zamiast tego wójt Krupa zrobił ostatnio spotkanie mieszkańców z właścicielami wypożyczalni. Przyszedł tylko jeden z nich i przyniósł – zgodnie z prośbą samorządowca – trzy proponowane mapki tras. – Dwie przebiegały przez cudze pola i łąki, trzecia zakładała zdjęcie zakazu ruchu na ścieżce – śmieje się góralka Elżbieta. Wójt na to, że owszem, spotkanie dało niewiele, ale próbował rozwiązać sprawę polubownie i kolejny element „procesu walki z groźnym zjawiskiem” jest już za nim.
Zofia Bukowska proponuje rozwiązanie stosowane przez sąsiadów zza miedzy: – Jak ich przewodnicy pojechali raz z turystami na Słowację, od razu takie mandaty dostali, że się nogami przeżegnali. I już tam nie jeżdżą.
Próbowałem porozmawiać z właścicielami wypożyczalni. Jeden nie odbierał telefonu i nie oddzwonił (pracownicy mieli przekazać mu mój numer), drugi powiedział przez telefon, że Gubałówka to „miejsce dobre na wypożyczalnię, jak każde inne”, a on prawa nie łamie, bo firma jest zarejestrowana, a on dojeżdża do swoich działek. Kropkę nad i postawił na niedawnym spotkaniu z mieszkańcami – powiedział, że „jeździł, jeździ i będzie jeździł”.
Tekst i fot.: PIOTR KRASKA (Imię właściciela quadów zmieniłem)