Brat Marek i jego piekło
W podłódzkim Zgierzu prowadził Dom Schronienia. Przed sądem odpowiada za doprowadzenie do śmierci 12 podopiecznych(1)
Pięć lat trwało śledztwo w sprawie Marka N. Ostatecznie łódzka prokuratura okręgowa postawiła mu aż 30 zarzutów. Oskarżono go między innymi o narażenie 26 pensjonariuszy na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, a u 43 osób spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. U 12 z nich następstwem tego była śmierć.
W akcie oskarżenia przeciwko Markowi N. są także zarzuty dotyczące oszustw, przywłaszczeń oraz znęcania się fizycznego i psychicznego nad osobami będącymi pod opieką zgierskiego domu pomocy. Na początku maja przed Sądem Okręgowym w Łodzi rozpoczął się w tej sprawie proces.
To już drugi akt oskarżenia skierowany do sądu przeciwko Markowi N. w sprawie jego działalności w zgierskiej placówce. Pierwszy obejmował zaledwie 5 zarzutów dotyczących głównie bezprawnego pozbawiania wolności osób przebywających w domu opieki, oszustw i przywłaszczeń na ich niekorzyść. Ta sprawa skończyła się już prawomocnym wyrokiem. Marka N. skazano na 4 lata pozbawienia wolności i 13 tysięcy złotych grzywny.
Fałszywy ksiądz
Zanim przed łódzkim sądem rozpocznie się proces Marka N., sędzia Eliza Feliniak odbiera od niego dane osobowe. Oskarżony twierdzi, że ma wykształcenie średnie, a z zawodu jest sprzedawcą.
– Pracował pan przed osadzeniem? Z czego pan się utrzymywał? – dopytuje sędzia.
– Pełniłem posługę jako ksiądz diakon, a żyłem z ofiarności ludzi – z pełną powagą odpowiada Marek N. – Pana stan cywilny? – Duchowny. – To nie jest stan cywilny. – No to kawaler. – Posiada pan majątek? – Cały swój majątek, 3 miliony złotych, przekazałem na cele charytatywne.
Te kilka zdań właściwie charakteryzuje postać Marka N. Mężczyzna od lat opowiada o sobie różne historie, ale często zdarza mu się mijać z prawdą. W trakcie śledztwa ustalono, że w wieku 6 lat trafił do sióstr zakonnych w Brańszczyku. Tam skończył sześć klas. Potem prawdopodobnie zaliczył zawodówkę, choć sam wspominał śledczym o szkole specjalnej u księży. W wieku 18 lat trafił na plebanię jednej z częstochowskich parafii i mieszkał tam przez dwa lata. Mniej więcej w tym okresie zaczął pomagać bezdomnym.
– Miałem objawienie, że mam pomagać ludziom – powtarzał kilka razy podczas śledztwa. Przed łódzkim sądem doprecyzowuje: – Ojciec Pio i Matka Boska objawiają mi się trzy razy w miesiącu i każą mi pomagać innym ludziom.
Zanim został zatrzymany i aresztowany, Marek N. chodził w koloratce, często w sutannie. Takich zdjęć „księdza Marka” w sieci jest sporo. Ta historia także została zweryfikowana przez śledczych. Kariera oskarżonego jako „duchownego” rozpoczęła się już w 1997 roku. W Częstochowie założył Stowarzyszenie Świętego Brata Alberta, przywdział habit i zaczął podawać się za „brata”. 10 lat później poznał księży z Kościoła Starokatolickiego RP. To niszowa wspólnota. Wpisana co prawda do rejestru kościołów wyznaniowych, ale jak można przeczytać na wielu forach, więcej w niej duchownych niż wyznawców. W 2015 roku został wyświęcony na diakona, ale ponoć już dużo wcześniej zaczął się tytułować księdzem. Na temat tej przedziwnej kariery złożył zeznania Henryk H., jeden z księży starokatolickich:
– Wiem, że biskup Kordzik wyświęcił oskarżonego na diakona. Biskup miał za to dostać od niego 3500 złotych. To były niegodziwe święcenia. Diakon to najniższy stopień kapłaństwa w Kościele starokatolickim, ale żeby zostać diakonem, trzeba skończyć seminarium. Mieć wiedzę teologiczną i zapoznać się z prawem kościelnym. Z tego, co wiem, oskarżony seminarium nie skończył. Biskup był uzależniony od oskarżonego. Marek N. miał kasę, a biskup był dla niego osłoną. To była taka wzajemna zależność. Jak oskarżony trafił za kratki, to biskup zapił się na śmierć. Znaleźli go martwego.
Nikt nie narzeka...
Od roku 1997, kiedy to przywdział habit, oskarżony zajmował się niesieniem „pomocy” ludziom. Niestety, nie zawsze kończyło się to dobrze dla jego podopiecznych. Trudno nawet policzyć wyroki i śledztwa, jakie w związku z jego działalnością zapadły i były prowadzone. I choć dostał sądowy zakaz prowadzenia placówek opiekuńczych, nie przejął się nim i działał dalej.
Gdy sędzia Eliza Feliniak pyta go o wyroki, uśmiecha się niemal figlarnie: – Jakieś tam były – stwierdza spokojnie, a na kolejnej rozprawie dodaje. – Co do tych wyroków, to ja się z żadnym nie zgadzam.
Dom Schronienia w Zgierzu to była kolejna placówka, w której się znalazł. Na pomysł jego utworzenia wpadł w 2015 roku biskup Kościoła Starokatolickiego RP Marek Kordzik. Dom miał służyć ludziom potrzebującym, bezdomnym i matkom samotnie wychowującym dzieci. Trzeba było tylko znaleźć budynek i człowieka, który wszystkim się zajmie. Nieruchomość wynajęto na 10 lat od PCK. Nad organizacją placówki
i jej funkcjonowaniem miał zaś czuwać Marek N.
Na początku trzeba było załatwić wpis do rejestru placówek zapewniających miejsca noclegowe. Zaznaczono tam, że nie jest to dom całodobowej opieki. To miała być noclegownia na 60 miejsc. Zaraz po tym Marek N. zaczął słać pisma do przeróżnych instytucji: urzędów miast, Ośrodków Pomocy Społecznej. Informował w nich o swojej działalności, proponował współpracę, dopytując jednocześnie o dotacje i dofinansowania.
Pierwsze informacje o nieprawidłowościach w Domu Schronienia dotarły do Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi już na początku 2016 roku. Ponoć został skontrolowany, ale zdaniem urzędników nie było powodu do niepokoju.
Tymczasem Marek N. dalej wysyłał pisma, szukając pieniędzy. Między innymi do Urzędu Skarbowego, domagając się zwrotów podatkowych. Urząd postanowił najpierw skontrolować placówkę. Zanim kontrolerzy weszli do budynku, zdziwił ich bałagan, ogrom śmieci i porozbijane meble, jakie walały się wokół niego. W środku było jeszcze gorzej – brud na korytarzach i w pokojach; niewyobrażalny fetor fekaliów; brudne i śmierdzące ubrania porozrzucane po całym budynku. Na korytarzach walały się śmierdzące moczem materace z poduszkami i kocami. Na temat stanu kuchni urzędnicy napisali tak:
„W zlewozmywaku znajdowało się około 20 sztuk kalafiorów. W dużej przezroczystej folii około 2 kilogramów kości żebrowych oraz margaryna. Według relacji osób, które nas oprowadzały, były to składniki na obiad dla 40 osób. W magazynku żywnościowym znajdował się regał, na którym leżało ok. dwóch kg fasoli Jaś i karton nadpsutych jabłek. Na parapecie stały dwulitrowe słoiki z przecierem pomidorowym. Według oprowadzających robiony był przez kucharki z pomidorów, które nie mogły być zużyte przez rolników z rynku do innych celów. Brak było innych produktów. Przy wejściu pokazano nam ladę chłodniczą, w której leżało pokrojone pieczywo i margaryna. Pokazując to, jedna z oprowadzających stwierdziła, że «jedzenia nie brakuje i nikt nie narzeka»”.
Wszawica, świerzb, smród
Spisane po kontroli zgierskiego domu wnioski były przerażające: „Ludzie byli niedożywieni, odwodnieni i wyziębieni. W całym budynku był wyczuwalny fetor fekaliów i stęchlizny. Na korytarzach walały się brudne i śmierdzące ubrania. Między nimi biegały cztery wychudzone szczeniaki z dużym również wychudzonym psem”.
Urzędnicy nie mieli wątpliwości. Ten dom zagrażał zdrowiu i życiu wszystkich przebywających tam ludzi. A w tamtym czasie była ich prawie setka. Szybko zawiadomiono prokuraturę i sanepid. Przede wszystkim w placówce pojawili się lekarze. Część z podopiecznych natychmiast została zabrana do szpitali. Niestety, po kilku dniach pięcioro z nich zmarło. Pozostali zostali ewakuowani. Dom w rezultacie przestał istnieć. Kilkanaście dni później Marek N. trafił za kratki i przebywa tam nadal. Zaś biskup Kordzik zmarł niedługo potem.
Jeszcze długo po zamknięciu zgierskiej placówki w mediach można było znaleźć wypowiedzi lekarzy, pod których opiekę trafili ewakuowani pacjenci:
– Wszawica, świerzb, smród, jeszcze czegoś podobnego nie widziałam.
– Pacjenci byli wyniszczeni, odwodnieni, mieli odleżyny, pasożyty, byli też zawszawieni. Niektórzy w stanie skrajnie ciężkim.
Prokurator Joanna Bednarska odczytuje przed sądem tylko skróconą wersję aktu oskarżenia. Trwa to i tak dobrą godzinę.
– Nie przyznaję się w całości do żadnego z zarzutów – stwierdza pewnie Marek N. zaraz po odczytaniu aktu.
Oskarżony chce składać wyjaśnienia. Niestety, przy 30 zarzutach nie jest to proste. Mężczyzna nie odnosi się do każdego z nich po kolei, a raczej luźno przekazuje sądowi swoje przemyślenia: – Wiem, że nie była to placówka całodziennej opieki i nie mogły tam przebywać osoby takiej opieki wymagające. Zgadzałem się jednak na ich przyjmowanie do czasu, jak nie znajdą miejsca w innych placówkach. W ośrodku był z rana trochę nieprzyjemny zapach. Wiadomo – po nocy, ale potem, jak budynek był wysprzątany, nie było takich zapachów. Nie było sytuacji, żeby osoby potrzebujące nie były pielęgnowane. Były zawsze zadbane, wykąpane i czyste. Jeśli chodzi o wyżywienie, to naprawdę było dobre i dużo.
KATARZYNA BINKOWSKA
Za tydzień: Marek N. twierdzi, że jest niewinny, ale mimo to chce dobrowolnie poddać się karze. Podkreśla, że nie chce procesu. Zaproponował dla siebie 4 lata pozbawienia wolności. Tymczasem grozi mu do 15 lat więzienia.