Badanie żywej kropli krwi u
Tak zwane badanie żywej kropli krwi to praktyka znachorska. Nie jest to uznane badanie diagnostyczne i w zasadzie nie ma żadnej wartości. Wiele osób mimo wszystko daje się na takie badania nabrać i je wykonuje. Chciałbym dzisiaj powiedzieć coś, co być może niektórych zniechęci, jeżeli faktycznie zastanawiają się nad zrobieniem sobie badania żywej kropli krwi.
Po pierwsze, wynik takiego badania nie zostanie uznany przez żadnego lekarza. Chociażby na tym badaniu wyszła wścieklizna, glista ludzka, Schistosoma haematobium, zatrucie ołowiem, zakwaszenie organizmu czy tysiące różnych chorób alergicznych, to lekarz wam tego nie uzna. Nawet gdyby z tego badania żywej kropli krwi wyszła wam marskość wątroby czy jakaś śmiertelna choroba, to lekarz wam tego badania nie uzna. Odeśle was z kwitkiem. Nie wypisze żadnych leków ani nie zaleci wam dalszej diagnostyki. No to po co robić sobie badanie, skoro i tak nie otrzymacie leczenia na wypadek wykrycia jakiejś poważnej choroby, bo taki wynik nie zostanie uznany, a jakiś naturoterapeuta, który wam robi w gabinecie to badanie, nie wypisze wam recepty, więc leku na pewno na tę rzekomo istniejącą chorobę i tak nie otrzymacie? Pomijam już tutaj aspekt prawny, że wynik badania laboratoryjnego może być podpisany tylko przez diagnostę laboratoryjnego, czyli osobę, która posiada prawo wykonywania zawodu diagnosty laboratoryjnego, została wpisana do rejestru na listę diagnostów i otrzymała prawo wykonywania zawodu. Oczywiście może być podpisany przez technika bądź licencjata analityki medycznej, ale autoryzowany musi być przez diagnostę. Chociażby ten wynik podpisał profesor doktor habilitowany honoris causa, jakiś laureat Nobla z biologii czy z medycyny, który nie jest wpisany na listę diagnostów, to, niestety, taki wynik jest nieważny. Przykro mi.
Natomiast druga rzecz, która powinna was zastanowić, to fakt, że w takim badaniu zawsze stwierdza się standardowo rulony, rulonizację, aglutynację czy agregaty erytrocytów. Nic dziwnego, że to się zawsze stwierdza, bo to zawsze tam będzie. Jeżeli pobierzemy krew z palca i damy na szkiełko podstawowe, mikroskopowe, które się wkłada pod mikroskop, to ta krew – po pierwsze – wysycha, a po drugie – od razu zaczyna krzepnąć. Bo musicie wiedzieć, że krew wynaczyniona, czyli taka, która jest na szkle, krzepnie. Tam się wytrąca włóknik, czyli fibryna, i erytrocyty są zlepiane. Więc pojawiają się od razu, praktycznie po chwili, agregaty, rulony i tak dalej. Co więcej – to jest gruby rozmaz.
Inny niż wykonuje się w medycznych laboratoriach diagnostycznych. W takim grubym rozmazie występowanie rulonów nie jest niczym szczególnym. A stwierdzanie jakiejś nieprawidłowości w erytrocytach jest czymś wręcz oczekiwanym, bo ta krew nie jest zakonserwowana. Dlatego mogą pojawić się różne artefakty, które są mylnie interpretowane jako choroba. Żeby wykonać badanie żywej kropli krwi, wystarczy mieć bujną wyobraźnię i gadane, żeby klienta do takiego badania przekonać.
No to czym jest ta zakonserwowana krew w laboratorium, pobrana lege artis? Pobieramy ją z żyły do probówki, w której jest nastrzyknięty antykoagulant. Jeżeli krew dostanie się do tej probówki i zostanie wymieszana, to ona już nie skrzepnie. Te procesy zostają jakby utrwalone. Kształt, forma elementów morfotycznych krwi – to wszystko zostaje zachowane. Więc nawet jeżeli ta krew z punktu sobie pojedzie do laboratorium i zostanie zrobiony kilka godzin później rozmaz, to i tak będzie wiarygodny, bo ta krew zostaje pobrana na antykoagulant.
To pierwsza różnica. Druga – w badaniu żywej kropli krwi rozmaz jest niebarwiony, a w badaniu laboratoryjnym jest barwiony. Dlatego tam komórki są kolorowe: erytrocyty pomarańczowo-czerwone, leukocyty mają fioletowe jądra, fioletowo-niebieskie... Ale to są szczegóły. Zabarwienie komórek ułatwia ich zróżnicowanie, policzenie, a w przypadku leukocytów mówimy, że można ustalić ich wzór odsetkowy. Na wyniku badania morfologii jest napisane: limfocyty – tyle procent, granulocyty – tyle procent, monocyty – tyle, bazofile – tyle. Można je zróżnicować właśnie dzięki temu, że rozmaz jest zabarwiony. Dzięki temu erytrocyty można poddać ocenie, a więc określić ich kształt, określić ich wielkość i wybarwienie, i od razu ocenić, co się z nimi dzieje. Jeżeli mamy badanie żywej kropli krwi, to tego nie można zrobić, bo erytrocyty są stłoczone jeden na drugim, w związku z czym rozmaz jest nieczytelny. Nie są wybarwione, więc nie możemy zobaczyć, czy się prawidłowo wybarwiła hemoglobina, w związku z czym nie możemy rozpoznać ewentualnych anulocytów, krwinek tarczowatych ani innych odchyleń w wyglądzie, kształcie, wybarwieniu erytrocytów. A tych jest cała masa. Są też wtręty erytrocytarne, ciałka Howella-Jolly’ego, nakrapianie zasadochłonne i pierścienie Cabota.
Jest tego całe mnóstwo, ale dla nas istotne, że wybarwienie erytrocytów jest ważne z punktu oceny na przykład chociażby anemii.
Jak się robi normalny cienki rozmaz w laboratorium? Bierzemy szkiełko, nakrapiamy wymieszaną kroplę krwi z probówki, bierzemy szpatułkę i ciągniemy po szkiełku. W takim rozmazie erytrocyty nie zachodzą na siebie i faktycznie możemy ocenić ich wielkość, kształt i wybarwienie. W badaniu żywej kropli krwi nie ma takiej możliwości. Bo krew od razu krzepnie, erytrocyty są nawalone jeden na drugim i nie są wybarwione.
Kolejna sprawa. Jeżeli faktycznie w naszym organizmie występowałyby takie rulony, to zawsze towarzyszy temu wzrost sedymentacji, czyli opadania krwinek czerwonych. W badaniu laboratoryjnym prowadziłoby to zawsze do wzrostu OB, bo krwinki ułożone jedna na drugiej są ciężkie i opadają szybciej. Więc OB jest zdecydowanie wyższe i świadczy to o stanie chorobowym. Ale nie w badaniu żywej kropli krwi – w tym badaniu to jest coś zupełnie normalnego. Jak krew krzepnie, a w tym wypadku krzepnie, zrobią się agregaty. A normalnie, gdyby takie agregaty występowały