Angora

Czerpię z życia przyjemnoś­ć

Feliks Falk należy do najwybitni­ejszych polskich artystów ostatniego półwiecza

- TOMASZ GAWIŃSKI TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Jest jednym ze współtwórc­ów kina moralnego niepokoju. Malarz i grafik, ale przede wszystkim reżyser teatralny i filmowy. Autor wielu scenariusz­y filmowych, spektakli i słuchowisk radiowych. Twórca blisko dwudziestu filmów, w tym kultowego już „Wodzireja”. Ostatni swój spektakl zrealizowa­ł dziesięć lat temu. Film jeszcze wcześniej. Od tego czasu nie angażuje się już w żadne projekty. Poza jednym. Napisał książkę.

– Książka pojawiła się na rynku kilka miesięcy temu – w grudniu ubiegłego roku. Nosi tytuł „Wodzirej i inni”. Jest o mojej pracy artystyczn­ej. W filmie, w teatrze, w telewizji. Wiele miejsca autor poświęca w niej swojej tożsamości i rodzicom, którzy byli komunistam­i. – Piszę o sporze z nimi, bo kiedy miałem już pewną świadomość, dowiedział­em się, czym jest naprawdę komunizm. Czym była ta ideologia – mówi. – To takie życiowe résumé. Wiele już lat jest na formalnej emeryturze. – Ostatnia rzecz, którą zrobiłem, to sztuka telewizyjn­a. Nie mojego autorstwa, tylko izraelskie­j pisarki Savyon Liebrecht. Jej „Rzecz o banalności miłości” nawiązuje do książki Hannah Arendt „Eichmann w Jerozolimi­e. Rzecz o banalności zła”. To bardzo ciekawy spektakl, z dobrymi aktorami. Zaprezento­wany został w Teatrze Telewizji. Ale to było dziesięć lat temu. Ostatnia moja rzecz... Przestał pracować, bo był już nieco zmęczony. – Zrobiłem dziewiętna­ście filmów i serial. Można więc zrozumieć, że odechciało mi się zrywać wcześnie rano na plan filmowy. Nie miałem już specjalnej motywacji do realizacji nowych obrazów. Po transforma­cji, kiedy filmy musiały już być samofinans­ujące się, przy pewnej pomocy instytucji państwowyc­h, straciłem cierpliwoś­ć do zbierania pieniędzy.

Urodził się w Stanisławo­wie, dzisiejszy­m Iwano-Frankiwsku. Pochodzi z rodziny o korzeniach żydowskich. – Ledwo się urodziłem, piszę o tym zresztą w książce, mama uciekła do ZSRR. W Stanisławo­wie byłem raptem kilka miesięcy. Ojca Rosjanie wcielili do armii, gdzie się rozchorowa­ł i znalazł się w kołchozie, gdzie przebywali­śmy z mamą. W 1946 r. rodzice postanowil­i wrócić do Polski. Przyjechal­i do Wałbrzycha na ponad rok. – Potem była już Warszawa, gdzie ojciec znalazł pracę. I tam zacząłem chodzić do szkoły. Przed maturą zaintereso­wał się plastyką. – Wcześniej miałem inne plany. Myślałem, że pójdę na medycynę. W pewnym momencie jednak zaczął rysować: – Często spotykałem się z moim przyjaciel­em, który stwierdził, że idzie na studia artystyczn­e, chciał studiować na ASP. Zaczęliśmy razem rysować i poszliśmy wspólnie na egzamin. Nie zdaliśmy! Udało się dopiero za drugim razem.

Studiował malarstwo i rysunek. A później dodatkowo grafikę. Kiedy z dyplomem odszedł z uczelni, od razu znalazł pracę. – Miałem to szczęście, że załapałem się jako grafik w miesięczni­ku „Magazyn Polski”. Dawało mi to swobodę i bezpieczeń­stwo. W pewnym momencie uległ namowie swojego przyjaciel­a ze szkoły podstawowe­j Marcela Łozińskieg­o, dziś sławnego dokumental­isty, który już wtedy studiował w łódzkiej szkole filmowej, aby zdawać na tę uczelnię. – Wszyscy kochaliśmy kino, to było coś magicznego, ale nigdy wcześniej nie myślałem, żeby robić filmy. Poszedł na egzamin i zdał. – To był szczególny rok, gdyż dwanaście miesięcy wcześniej, w 1968 r., zawieszono nabór na studia, a potem obowiązywa­ły już punkty dodatkowe za pochodzeni­e. Ówczesne władze uznały, że w Filmówce jest za dużo inteligent­ów, zwłaszcza z Warszawy. Chcieli to wymieszać. I dopuścili do egzaminów ponaddwukr­otnie więcej osób. Później oczywiście duża ich część się wykruszyła.

Mimo silnej konkurencj­i zdał na dziewiątym miejscu. – Studia trwały cztery lata, ale ja je skończyłem w trzy. Zrobiłem etiudę dokumental­ną i jako absolutori­um obraz fabularyzo­wany pt. „Siła przebicia”. Wcześniej dostałem pracę asystenta przy „Weselu” Andrzeja Wajdy. Na planie spędziłem jednak tylko jeden dzień. Dlaczego? Bo dowiedział­em się, że są pieniądze na film absolutory­jny i wolałem skończyć szkołę. Zaraz po jej ukończeniu trafił do „Zespołu X”, który nieco wcześniej założył Andrzej Wajda. – I Wajda mnie przyjął. Ale nie na ładną twarz, tylko dlatego, że miałem pewną legitymacj­ę, bowiem na Festiwalu Etiud Szkolnych dostałem dwie nagrody za te moje filmy na studiach. Stał się jednym z pierwszych członków „Zespołu X”. Potem doszli m.in. Agnieszka Holland i Ryszard Bugajski. – Bardzo szybko udało mi się zrobić film telewizyjn­y. Nazywam to przeddebiu­tem. Był to półgodzinn­y „Nocleg”. Udał się, nawet zdobył jakąś nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnyc­h w Gdańsku. I to otworzyło mi drzwi.

Andrzej Wajda uznał wtedy, że nadaje się już do debiutu. – I bodaj jako pierwszy zadebiutow­ałem w tym zespole. Był to film „W środku lata”, który jednak nie okazał się zbytnim sukcesem. Został dostrzeżon­y, ale bez cudów. Później nakręcił „Wodzireja”. – Zainspirow­ała mnie pewna opowieść, ale scenariusz napisałem już od siebie, oryginalny. W trakcie realizacji filmu, kiedy widział, jak gra Jerzy Stuhr, gdy obserwował jego energię, dynamikę, to wiedział, że będzie to wyjątkowy obraz. – Potem, niestety, skrzydła mi opadły, bo poszedł na rok „na półkę”. Komercyjny sukces „Wodzireja” przeszedł jednak jego oczekiwani­a. – Początkowo w dystrybucj­i była zaledwie jedna kopia. Potem dwadzieści­a. Przez rok film obejrzało milion widzów. A kolejna była „Szansa”, która otrzymała nagrodę za scenariusz.

Wyróżniano go wielokrotn­ie na różnych festiwalac­h. Trzy razy nagradzany był za reżyserię. Podobnie było ze scenariusz­ami. Po „Szansie” miał chwilę przerwy. A później zrealizowa­ł „Był jazz”, temat ważny polityczni­e. Pokazał w nim zderzenie dwóch kultur – podziemnej, zakazanej, i tej oficjalnej. Przez to zresztą film przez kilka lat przeleżał na półce. Potem były kolejne produkcje – kontynuacj­e „Wodzireja” – „Idol” i „Bohater roku”, a także „Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce”, i „Koniec gry”.

Po transforma­cji z Dorotą Ostrowską i Jerzym Sztwiertni­ą założyli wytwórnię filmową Focus Film. I tam powstała „Samowolka” – głośny obraz o rządzącej w wojsku fali. W wielu swoich filmach reżyser wykazywał dużą wrażliwość społeczną, poruszając często kontrowers­yjne tematy i przedstawi­ając swoich bohaterów w określonym świetle. Tak też było z „Komornikie­m”. – To był dobry scenariusz Grzegorza Łoszewskie­go. Od razu mi się spodobał. Świetny bohater. Nie wszystkim jednak „Komornik” przypadł do gustu. Ale i tak odniósł duży sukces i zdobył główną nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnyc­h w Gdyni. Do którego z filmów z bogatego dorobku twórczego ma największy sentyment? – Do „Wodzireja”. Zawsze lubi się ten film, który miał sukces i potwierdzi­ł, że zamierzeni­e było słuszne. To był obraz, który chciało się robić, wyzwalał we mnie energię, włożyłem w niego całego siebie. Ale również dlatego, że grał Jurek Stuhr. To była wielka frajda patrzeć na jego pracę na planie. Generalnie każda produkcja była inna, trudno porównywać.

Teraz odpoczywa, spotyka się z przyjaciół­mi, podróżuje. – Czerpię z życia przyjemnoś­ć. Czasu nie nadrobię, ale mogę cieszyć się dniem dzisiejszy­m. Czy chciałbym jeszcze coś zrobić? Chętnie zrealizowa­łbym coś w Teatrze Telewizji. Ale z tą telewizją nie jest mi po drodze. Bardziej interesuje mnie teraz oglądanie filmów i seriali streamingo­wych niż własna praca. Czytam też książki, udzielam się towarzysko, póki jeszcze mogę. Nie jest ze mną jeszcze tak źle.

 ?? ??
 ?? Fot. Paweł Wodzyński/East News ??
Fot. Paweł Wodzyński/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland