Kryzys jako szansa
(4 VI). Cena 8,30 zł Tydzień po tygodniu przychodzą informacje, które z całą mocą pokazują załamanie, w jakie z impetem wszedł Kościół.
Najpierw był news o tym, że w 2022 roku w archidiecezji warmińskiej nie zostanie wyświęcony żaden ksiądz. Potem poznaliśmy statystyki niewiary w najmłodszym pokoleniu. Teraz pojawiła się informacja o zwijaniu struktur parafialnych w diecezji opolskiej.
Tym razem zamierzam właśnie napisać o tej ostatniej wiadomości. W odezwie do wiernych skierowanej przy okazji tegorocznych święceń kapłańskich biskup Andrzej Czaja ostrzegł, że w najbliższym czasie zacznie brakować duchownych. „W całym dzisiejszym dostatku życia na Śląsku Opolskim dopadła nas jedna straszna bieda – wielki niedostatek powołań kapłańskich i zakonnych! W murach naszego seminarium jest zaledwie 28 kleryków z naszej diecezji, 14 z diecezji gliwickiej i jeden kleryk z Togo w Afryce. Biorąc pod uwagę fakt, że do święceń dochodzi połowa kleryków, można przyjąć, że nasze prezbiterium do roku 2027 wzbogaci się o 14 kapłanów. Tymczasem ze względu na ukończenie 75. roku życia do 2030 roku odejdzie na emeryturę 72 kapłanów. Trzeba ponadto liczyć się z tym, że niektórzy kapłani mogą wcześniej umrzeć bądź stan zdrowia nie pozwoli im na dalsze posługiwanie. Nie można też wykluczyć, że ktoś odejdzie z szeregów kapłańskich. I pytanie, co robić?” – napisał biskup Czaja. Jednocześnie sam sobie udzielił odpowiedzi. Już zaczyna się proces łączenia parafii i cedowania większej liczby obowiązków na świeckich.
Nie jest to pierwsza diecezja w Polsce, która jasno zadeklarowała konieczność łączenia parafii. Wcześniej uczyniła to archidiecezja częstochowska, a przyjdzie czas na następne. Kryzys powołań dotarł także do Polski. A może lepiej powiedzieć – wyraźny spadek liczby wstępujących do seminariów i więconych, poniżej kapłańskiej zastępowalności pokoleń. Będzie on stopniowo wymuszać głęboką reformę sieci parafialnej. To, z czym mierzyć się musieli biskupi w Niemczech czy Irlandii, dopada teraz polskich hierarchów. I choć niewątpliwie rodzi to zagrożenia, a z czasem może nawet doprowadzić do tego, że niektórzy wierni będą mieli trudniejszy dostęp do sakramentów, to warto spojrzeć na ten proces także jako na szansę.
Kilka lat temu pewien ksiądz powiedział mi (a potem inni to potwierdzali), że jednym z problemów polskiego Kościoła jest to, iż księży jest za dużo. Efekt? Biskupi, a czasem też przełożeni zakonni nie szanują ich, nie troszczą się ani nie starają walczyć o każdego kapłana, tylko traktują ich jak dobro wymienne. Rozpoczęta właśnie w polskim Kościele „karuzela transferowa” nie zawsze ma na uwadze dobro kapłanów, rzadko kiedy uwzględnia ich możliwości, a proboszczowie niekoniecznie liczą się z wikariuszami. Jednak w sytuacji, gdy księży będzie mniej, to nastawienie z konieczności będzie się zmieniać. Właśnie dlatego w zachodnich diecezjach stosunek biskupa do kapłana jest o wiele bardziej partnerski.
Szansą jest także to, że kiedy księży będzie brakować, to coraz więcej obowiązków, szczególnie tych niezwiązanych bezpośrednio ze święceniami, spadać będzie na świeckich. Bo do zarządzania parafialnymi czy diecezjalnymi finansami wcale nie są potrzebni księża. Również obowiązki związane z obsadzaniem parafii wypełniać mogą fachowcy świeccy. Gdy zaś brakować będzie księży w terenie, to spokojnie będzie można pozwalniać kurialistów w sutannach, księży urzędników czy księży redaktorów, tak by zajęli się oni tym, do czego jako kapłani są powołani. Ich miejsce mogą zająć świeccy, w tym, daj Boże, kobiety. To zaś wyznaczać będzie powolny, ale systematyczny upadek klerykalizmu.
I choć nie brakuje w tym procesie także zagrożeń, to mam wrażenie, że jest to potężna szansa, która może wiele rzeczy zmienić na lepsze.