50 lat minęło
W minioną sobotę minęło 18 262 dni od najlepszego meczu piłkarskiego, jaki widziałem na polskich boiskach. W niedzielę 4 czerwca 1972 roku na stadionie ŁKS-u w finale Pucharu Polski Górnik Zabrze pokonał Legię Warszawa 5:2.
Włodzimierz Lubański (napastnik Górnika Zabrze): – Pół wieku, mój Boże... pamiętam ten finał, bo był taki piłkarz, który narobił sporo bałaganu na boisku. Lubański miał na nazwisko, uśmiecham się na to wspomnienie. Górnik był wtedy dobrą drużyną europejską. Bardzo solidnie pracowaliśmy na treningach, a ponadto panowała znakomita atmosfera. Ten mecz ciągle widzę, zgadzam się z opinią, że być może najlepszy, jaki rozegrano na polskich boiskach. Legia i Górnik miały świetnych piłkarzy, którzy stworzyli niezwykłe widowisko. Legia szybko strzeliła brameczkę i nie było nam wcale tak łatwo odpowiedzieć na jej dobrą grę, ale wygraliśmy wysoko. W finale w Łodzi czuliśmy się znakomicie, byłem w wyjątkowej dyspozycji, ale za darmo nie otrzymaliśmy pucharu. Legia zmusiła nas do największego wysiłku, walka była ostra, ale fair. Na początku krył mnie Niedziółka, potem chyba Trzaskowski, a w drugiej połowie podszedł Lesiu Ćmikiewicz i powiedział „to teraz ja spróbuję cię zatrzymać”.
Lesław Ćmikiewicz (obrońca Legii Warszawa): – Ej, Włodek chyba dokłada coś od siebie. Wynik pamiętam, ale szczegółów już nie. Szkoda, że mecz nie zakończył się po czterdziestu pięciu minutach, bo prowadziliśmy 2:1. Lubański nas załatwił.
Włodzimierz Lubański: – Byłem tego dnia świetnie dysponowany, to bardzo fajne przeżycie dla piłkarza, kiedy daje sobie radę z tak silnymi rywalami. Mimo krótkiego krycia piłkarzy Legii potrafiłem im w porę uciekać, mylić ich.
Piotr Mowlik (bramkarz Legii): – Pamiętam dobrze ten mecz, chociaż wygodniej byłoby powiedzieć, że znam tylko wynik. Zaczęliśmy fantastycznie, Władzio Stachurski pokazał moc, wykonując rzut wolny, a Gadocha zaimponował sprytem. Nie byliśmy aż tak słabi, prowadziliśmy do przerwy 2:1 i mieliśmy nie „setkę”, ale „pięćsetkę” na 3:1. Kazio Deyna nie wykorzystał idealnej sytuacji. Górnik był jednak lepszy, a Lubański arcymistrzem. Popełniłem dwa błędy, poniosła mnie młodzieńcza fantazja. Przy jednym golu niepotrzebnie wchodziłem między Lubańskiego a Ćmikiewicza, Włodek wystawił nogę i nas oszukał. W innej sytuacji strzelał z ostrego kąta, za szybko odkryłem krótki róg, on chyba tylko na to czekał i trafił. Szalał, ale pięknego gola zdobył „Szołtys”, który huknął pod poprzeczkę.
Włodzimierz Lubański: – Zyga Szołtysik grał wyśmienicie. Wielokrotnie nasze zagrania na boisku były przykładem absolutnego zrozumienia. To była sztuka, a nie przypadek, bo my razem ćwiczyliśmy na treningach i znaliśmy się jak łyse konie. Wystąpiliśmy nawet w telewizyjnym programie „Małżeństwo doskonałe” Jacka Fedorowicza i... wygraliśmy. Co prawda nie byliśmy małżeństwem, ale świetnymi kumplami z boiska. Między nami była chemia, umiejętność przewidzenia ruchu, zachowania kolegi, dopasowania się do jego pomysłu. Finał to uczta, emocje, świetne zagrania, piękne gole. Strzeliłem cztery, ten ostatni z rzutu wolnego był cudowny. Taka pieczątka! Ćwiczyłem wykonywanie stałych fragmentów, zostawałem specjalnie po treningach i kręciłem piłkę w różnych kierunkach. W Łodzi, kiedy prowadziliśmy już 4:2, sędzia Świstek przyznał nam rzut wolny. Jurek Gorgoń podszedł do mnie i powiedział: „Włodek, zakręć tak jak na treningu” i rzeczywiście udało mi się, piłka poleciała lobem i zupełnie zaskoczyła Mowlika.
Piotr Mowlik: – Strzał Włodka to mistrzostwo świata! Jak zawsze chciałem ładnie wyglądać i grałem w pięknej czarnej bluzie z białymi kołnierzykami. Otrzymałem ją w prezencie po meczu młodzieżówki od niemieckiego bramkarza Dietera Burdenskiego. Zamierzałem rzucać się w oczy, ale Włodek wypunktował mnie jak bokser w ringu. Po ostatnim gwizdku pocieszał, przytulił. Dzisiaj, po pięćdziesięciu latach nikt nie pamięta, że Mowlik ładnie się prezentował, tylko że puścił pięć goli. Wiele razy mówiłem do siebie „kurczę, w tym finale brakowało mi rutyny”. Później wygrywałem już cwaniactwem i nawet w meczach z Górnikiem byłem górą, dojrzałem bramkarsko. Mecz w Łodzi mimo wszystko wspominam dobrze, świetna atmosfera, wielkie święto piłki nożnej, zgubiła nas otwarta gra, ale dla kibica to był wyjątkowy spektakl. W kolejnych latach nikt nie strzelił mi już czterech goli, choć dwa razy Legia straciła więcej bramek. Po sześć strzelono nam w ligowych spotkaniach w Bytomiu i Mielcu.
Hubert Kostka (bramkarz Górnika Zabrze): – Tyle lat minęło, ale takiego wyczynu nie można zapomnieć. Włodek grał niesamowicie. Ciągle powtarzam, że takiej drużyny jak w tamtym okresie Górnik nie było w całej historii polskiej piłki. Mieliśmy kibiców w całym kraju, znałem warszawskiego adwokata, który jeździł na wszystkie nasze mecze. Pamiętam szalony doping dla Górnika w Łodzi, ale Legia również była dobrym zespołem. Wywalczyliśmy na stałe puchar, taki starej daty, stop żelaza i brązu, był niesamowicie ciężki. Stasio Oślizło, nasz kapitan, miał kłopot, by go podnieść po meczu.
Stanisław Oślizło (kapitan Górnika Zabrze): – Hubert ma rację, puchar był ciężki, ale dałem radę, uporałem się z ciężarem. Dzisiaj już bym go nie podniósł, ale przychodząc i wychodząc z pomieszczeń Górnika, zawsze spoglądam na to wyjątkowe trofeum. Stoi w gablocie obok mojego pokoiku w siedzibie klubu. To nie był łatwy mecz, bo musieliśmy stawić czoła takim zawodnikom jak Deyna czy Gadocha. Pierwsza połowa nie była dla Górnika udana. W przerwie rozmawialiśmy, by szybko zdobyć wyrównującego gola, i rzeczywiście druga część była dla nas zupełnie inna. Koncertowy mecz Włodka. Niedawno, przy robieniu porządków, odnalazłem medale, które otrzymałem po zwycięstwach w finałach. Byłem sześciokrotnie kapitanem, gdy Górnik zdobywał Puchar Polski. To podobno rekord świata. Żadnego innego kapitana nie spotkała taka przyjemność.
Paweł Czado (dziennikarz, autor książki o Górniku Zabrze): – Nie było mnie jeszcze na świecie, ale oczywiście w Zabrzu ten mecz wspomina się wyjątkowo. Zazdroszczę tym, co mogli być wtedy na stadionie w Łodzi. Znam kibiców Górnika, którzy opowiadają, że to najlepszy mecz w historii klubu. Znakomite spotkanie świetnych zespołów. Przecież Legia nie była wcale tylko tłem dla Górnika.
Marek Łopiński (kibic): – Siedziałem na nowej trybunie stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego. Po meczu wkurzeni kibice Legii mówili, że ich drużyna nie zdobyła pucharu, ale z pierwszej ligi spadnie ŁKS. Wyżywali się na nas. To był kapitalny mecz. Lubański po raz kolejny rozkochał w sobie kibiców. Stadion w zdecydowanej większości dopingował Górnika, który miał tysiące kibiców w całym kraju. W moim wieku to pamięta się bardziej to, co było pięćdziesiąt lat temu na meczu, niż co jadło się wczoraj na obiad. Mecz był wyjątkowym przeżyciem, ponad trzydzieści tysięcy kibiców, cudowna atmosfera, pokaz znakomitej piłki nożnej. Popis Lubańskiego, był bożyszczem.
Włodzimierz Lubański: – Trochę w Łodzi nastrzelałem, ale wygrał zespół, a nie Lubański. Zwyciężył Górnik Zabrze! Nigdy nie można więcej powiedzieć nawet o jednym artyście, a nie o zespole klubowym czy reprezentacji. Niestety, dzisiaj nie zawsze tak jest. W naszych czasach najpierw mówiło się o drużynie – obojętne, czy chodziło o Górnika, czy Legię – a dopiero później o umiejętnościach Kazia Deyny czy Włodka Lubańskiego. I tak powinno być zawsze. Dzisiaj wspominamy mecz w Łodzi, a za kilka miesięcy minie pięćdziesiąt lat od sukcesu na igrzyskach w Monachium. We wrześniu jesteśmy umówieni na spotkanie w Warszawie, może to będzie dla wielu z nas ostatnia okazja do wspólnych wspomnień. Spotka się nasza złota drużyna z 1972 roku i ta srebrna z Barcelony z 1992. Może być fajna impreza.