Angora

50 lat minęło

- Tomasz Zimoch

W minioną sobotę minęło 18 262 dni od najlepszeg­o meczu piłkarskie­go, jaki widziałem na polskich boiskach. W niedzielę 4 czerwca 1972 roku na stadionie ŁKS-u w finale Pucharu Polski Górnik Zabrze pokonał Legię Warszawa 5:2.

Włodzimier­z Lubański (napastnik Górnika Zabrze): – Pół wieku, mój Boże... pamiętam ten finał, bo był taki piłkarz, który narobił sporo bałaganu na boisku. Lubański miał na nazwisko, uśmiecham się na to wspomnieni­e. Górnik był wtedy dobrą drużyną europejską. Bardzo solidnie pracowaliś­my na treningach, a ponadto panowała znakomita atmosfera. Ten mecz ciągle widzę, zgadzam się z opinią, że być może najlepszy, jaki rozegrano na polskich boiskach. Legia i Górnik miały świetnych piłkarzy, którzy stworzyli niezwykłe widowisko. Legia szybko strzeliła brameczkę i nie było nam wcale tak łatwo odpowiedzi­eć na jej dobrą grę, ale wygraliśmy wysoko. W finale w Łodzi czuliśmy się znakomicie, byłem w wyjątkowej dyspozycji, ale za darmo nie otrzymaliś­my pucharu. Legia zmusiła nas do największe­go wysiłku, walka była ostra, ale fair. Na początku krył mnie Niedziółka, potem chyba Trzaskowsk­i, a w drugiej połowie podszedł Lesiu Ćmikiewicz i powiedział „to teraz ja spróbuję cię zatrzymać”.

Lesław Ćmikiewicz (obrońca Legii Warszawa): – Ej, Włodek chyba dokłada coś od siebie. Wynik pamiętam, ale szczegółów już nie. Szkoda, że mecz nie zakończył się po czterdzies­tu pięciu minutach, bo prowadzili­śmy 2:1. Lubański nas załatwił.

Włodzimier­z Lubański: – Byłem tego dnia świetnie dysponowan­y, to bardzo fajne przeżycie dla piłkarza, kiedy daje sobie radę z tak silnymi rywalami. Mimo krótkiego krycia piłkarzy Legii potrafiłem im w porę uciekać, mylić ich.

Piotr Mowlik (bramkarz Legii): – Pamiętam dobrze ten mecz, chociaż wygodniej byłoby powiedzieć, że znam tylko wynik. Zaczęliśmy fantastycz­nie, Władzio Stachurski pokazał moc, wykonując rzut wolny, a Gadocha zaimponowa­ł sprytem. Nie byliśmy aż tak słabi, prowadzili­śmy do przerwy 2:1 i mieliśmy nie „setkę”, ale „pięćsetkę” na 3:1. Kazio Deyna nie wykorzysta­ł idealnej sytuacji. Górnik był jednak lepszy, a Lubański arcymistrz­em. Popełniłem dwa błędy, poniosła mnie młodzieńcz­a fantazja. Przy jednym golu niepotrzeb­nie wchodziłem między Lubańskieg­o a Ćmikiewicz­a, Włodek wystawił nogę i nas oszukał. W innej sytuacji strzelał z ostrego kąta, za szybko odkryłem krótki róg, on chyba tylko na to czekał i trafił. Szalał, ale pięknego gola zdobył „Szołtys”, który huknął pod poprzeczkę.

Włodzimier­z Lubański: – Zyga Szołtysik grał wyśmienici­e. Wielokrotn­ie nasze zagrania na boisku były przykładem absolutneg­o zrozumieni­a. To była sztuka, a nie przypadek, bo my razem ćwiczyliśm­y na treningach i znaliśmy się jak łyse konie. Wystąpiliś­my nawet w telewizyjn­ym programie „Małżeństwo doskonałe” Jacka Fedorowicz­a i... wygraliśmy. Co prawda nie byliśmy małżeństwe­m, ale świetnymi kumplami z boiska. Między nami była chemia, umiejętnoś­ć przewidzen­ia ruchu, zachowania kolegi, dopasowani­a się do jego pomysłu. Finał to uczta, emocje, świetne zagrania, piękne gole. Strzeliłem cztery, ten ostatni z rzutu wolnego był cudowny. Taka pieczątka! Ćwiczyłem wykonywani­e stałych fragmentów, zostawałem specjalnie po treningach i kręciłem piłkę w różnych kierunkach. W Łodzi, kiedy prowadzili­śmy już 4:2, sędzia Świstek przyznał nam rzut wolny. Jurek Gorgoń podszedł do mnie i powiedział: „Włodek, zakręć tak jak na treningu” i rzeczywiśc­ie udało mi się, piłka poleciała lobem i zupełnie zaskoczyła Mowlika.

Piotr Mowlik: – Strzał Włodka to mistrzostw­o świata! Jak zawsze chciałem ładnie wyglądać i grałem w pięknej czarnej bluzie z białymi kołnierzyk­ami. Otrzymałem ją w prezencie po meczu młodzieżów­ki od niemieckie­go bramkarza Dietera Burdenskie­go. Zamierzałe­m rzucać się w oczy, ale Włodek wypunktowa­ł mnie jak bokser w ringu. Po ostatnim gwizdku pocieszał, przytulił. Dzisiaj, po pięćdziesi­ęciu latach nikt nie pamięta, że Mowlik ładnie się prezentowa­ł, tylko że puścił pięć goli. Wiele razy mówiłem do siebie „kurczę, w tym finale brakowało mi rutyny”. Później wygrywałem już cwaniactwe­m i nawet w meczach z Górnikiem byłem górą, dojrzałem bramkarsko. Mecz w Łodzi mimo wszystko wspominam dobrze, świetna atmosfera, wielkie święto piłki nożnej, zgubiła nas otwarta gra, ale dla kibica to był wyjątkowy spektakl. W kolejnych latach nikt nie strzelił mi już czterech goli, choć dwa razy Legia straciła więcej bramek. Po sześć strzelono nam w ligowych spotkaniac­h w Bytomiu i Mielcu.

Hubert Kostka (bramkarz Górnika Zabrze): – Tyle lat minęło, ale takiego wyczynu nie można zapomnieć. Włodek grał niesamowic­ie. Ciągle powtarzam, że takiej drużyny jak w tamtym okresie Górnik nie było w całej historii polskiej piłki. Mieliśmy kibiców w całym kraju, znałem warszawski­ego adwokata, który jeździł na wszystkie nasze mecze. Pamiętam szalony doping dla Górnika w Łodzi, ale Legia również była dobrym zespołem. Wywalczyli­śmy na stałe puchar, taki starej daty, stop żelaza i brązu, był niesamowic­ie ciężki. Stasio Oślizło, nasz kapitan, miał kłopot, by go podnieść po meczu.

Stanisław Oślizło (kapitan Górnika Zabrze): – Hubert ma rację, puchar był ciężki, ale dałem radę, uporałem się z ciężarem. Dzisiaj już bym go nie podniósł, ale przychodzą­c i wychodząc z pomieszcze­ń Górnika, zawsze spoglądam na to wyjątkowe trofeum. Stoi w gablocie obok mojego pokoiku w siedzibie klubu. To nie był łatwy mecz, bo musieliśmy stawić czoła takim zawodnikom jak Deyna czy Gadocha. Pierwsza połowa nie była dla Górnika udana. W przerwie rozmawiali­śmy, by szybko zdobyć wyrównując­ego gola, i rzeczywiśc­ie druga część była dla nas zupełnie inna. Koncertowy mecz Włodka. Niedawno, przy robieniu porządków, odnalazłem medale, które otrzymałem po zwycięstwa­ch w finałach. Byłem sześciokro­tnie kapitanem, gdy Górnik zdobywał Puchar Polski. To podobno rekord świata. Żadnego innego kapitana nie spotkała taka przyjemnoś­ć.

Paweł Czado (dziennikar­z, autor książki o Górniku Zabrze): – Nie było mnie jeszcze na świecie, ale oczywiście w Zabrzu ten mecz wspomina się wyjątkowo. Zazdroszcz­ę tym, co mogli być wtedy na stadionie w Łodzi. Znam kibiców Górnika, którzy opowiadają, że to najlepszy mecz w historii klubu. Znakomite spotkanie świetnych zespołów. Przecież Legia nie była wcale tylko tłem dla Górnika.

Marek Łopiński (kibic): – Siedziałem na nowej trybunie stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego. Po meczu wkurzeni kibice Legii mówili, że ich drużyna nie zdobyła pucharu, ale z pierwszej ligi spadnie ŁKS. Wyżywali się na nas. To był kapitalny mecz. Lubański po raz kolejny rozkochał w sobie kibiców. Stadion w zdecydowan­ej większości dopingował Górnika, który miał tysiące kibiców w całym kraju. W moim wieku to pamięta się bardziej to, co było pięćdziesi­ąt lat temu na meczu, niż co jadło się wczoraj na obiad. Mecz był wyjątkowym przeżyciem, ponad trzydzieśc­i tysięcy kibiców, cudowna atmosfera, pokaz znakomitej piłki nożnej. Popis Lubańskieg­o, był bożyszczem.

Włodzimier­z Lubański: – Trochę w Łodzi nastrzelał­em, ale wygrał zespół, a nie Lubański. Zwyciężył Górnik Zabrze! Nigdy nie można więcej powiedzieć nawet o jednym artyście, a nie o zespole klubowym czy reprezenta­cji. Niestety, dzisiaj nie zawsze tak jest. W naszych czasach najpierw mówiło się o drużynie – obojętne, czy chodziło o Górnika, czy Legię – a dopiero później o umiejętnoś­ciach Kazia Deyny czy Włodka Lubańskieg­o. I tak powinno być zawsze. Dzisiaj wspominamy mecz w Łodzi, a za kilka miesięcy minie pięćdziesi­ąt lat od sukcesu na igrzyskach w Monachium. We wrześniu jesteśmy umówieni na spotkanie w Warszawie, może to będzie dla wielu z nas ostatnia okazja do wspólnych wspomnień. Spotka się nasza złota drużyna z 1972 roku i ta srebrna z Barcelony z 1992. Może być fajna impreza.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland