Jak za dawnych lat
Manufaktura Trojanowskich od blisko pół wieku produkuje najwyższej jakości ręcznie formowane cegły, które były wykorzystywane podczas prac renowacyjnych na Wawelu, zamku w Malborku czy bazylice Mariackiej w Gdańsku.
Przed wojną w Polsce pracowały setki, jeśli nie tysiące małych cegielni. Dziś zostało ich około 150. Jeszcze w poprzedniej dekadzie w kilkunastu zakładach w okolicach Kraśnika w sezonie znajdowało pracę prawie tysiąc osób. Jednak produkcja wielkoprzemysłowa wypiera niewielkie firmy. Tylko jeden Wienerberger, największy producent na świecie, w ponad 200 fabrykach zlokalizowanych w 30 krajach (w tym także w naszym kraju) wytwarza rocznie miliardy cegieł.
Ale nie wszyscy mali, niszowi producenci są skazani na wyrugowanie z rynku. Manufaktura Trojanowskich z Kraśnika jest jedną z dwóch, może trzech nie tylko w kraju, lecz także w tej części Europy, gdzie cegły nadal formowane są ręcznie, a tego żaden gigant nie potrafi.
Po wojnie Hipolit Trojanowski imał się różnych zajęć, ale zawsze starał się to robić na własny rachunek. Był więc, jak mawiano w PRL-u, prywaciarzem. W 1976 roku założył cegielnię. W czasach Edwarda Gierka prywaciarze nie mogli narzekać na brak klientów. Wszystko, co tylko zdołali wyprodukować, sprzedawało się na pniu.
W niedzielę po sumie pan Hipolit przyjmował zamówienia na cegły. Ustawiała się długa kolejka, ale nie wszyscy mieli szczęście, żeby znaleźć się na liście.
Na początku transformacji właściciel przekazał firmę synowi Feliksowi. A od roku cegielnią kieruje Tomasz, trzecie pokolenie Trojanowskich.
– W tym biznesie oprócz wiedzy i umiejętności trzeba mieć własne źródło gliny – zapewnia pan Tomasz. – Bez tego ta działalność jest nieopłacalna. My mamy własną niewielką kopalnię odkrywkową, gdzie już po ściągnięciu 1 – 2 metrów ziemi otrzymujemy dostęp do świetnej jakościowo gliny lessowej.
Przepis na dobrą cegłę jest prosty. Glinę miesza się z wodą. Następnie masa trafia do pracownika zwanego formierzem, który umieszcza jej kawałki w specjalnej podwójnej formie. Odcina nadmiar gliny i układa na placu, gdzie musi schnąć dzień lub dwa. Następnie cegły stawia się na sztorc, a następnie umieszcza pod dachem, gdzie leżą około dwóch tygodni. Po tym czasie zostają włożone do specjalnego pieca (typu hoffmannowskiego), gdzie przez wiele godzin wypalane są w temperaturze ponad 1000 stopni. Dawniej piec opalany był miałem węglowym, a po zmianach przepisów dotyczących ochrony środowiska jest opalany ekomiałem o odpowiedniej kaloryczności. Piec pracuje bez przerwy przez cały sezon. Wypalanie zaczyna się na początku czerwca i w zależności od warunków atmosferycznych trwa zwykle do listopada.
Nasze cegły mają duszę
– Właściwie każda nasza cegła jest niepowtarzalna i nieco różni się od innych – podkreśla właściciel. – Wiele lat temu uważano to za wadę. Dziś to wielka zaleta świadcząca o tym, że cegła ma duszę. Te z mikropęknięciami czy zabrudzeniami dziadek sprzedawał jako drugi gatunek i używano ich pod tynk. Teraz takie sztuki cieszą się szczególnym wzięciem i są stosowane zarówno na elewację, jak i do wnętrza, stanowiąc ozdobę kuchni lub salonów.
Zakład nie stosuje żadnych barwników, stawiając na naturalność. Jednak w zależności od koloru gliny, a przede wszystkim sposobu wypalania cegła może mieć różne kolory. Oprócz tradycyjnego także pomarańczowy, wiśniowy, żółtawy, szarawy.
Mimo że firma znajduje się na wschodzie kraju, to zamówienia spływają równomiernie ze wszystkich województw – i dużych, i mniejszych miast. Znaczne ilości sprzedawane są także za granicę. Przede wszystkim do Niemiec, Norwegii, Francji, na Litwę i do Wielkiej Brytanii.
Standardowa cegła ma wymiary 25 na 12 na 6,5 cm, waży 3 kilogramy i obecnie kosztuje około 3 zł. To prawie dwa razy więcej niż kosztują cegły produkowane maszynowo przez wielkie molochy, ale chętnych nie brakuje.
O renomie zakładu najlepiej świadczy fakt, że jego cegły były wykorzystywane i nadal są przy renowacji najbardziej znanych polskich zabytków: Wawelu, zamku w Malborku (największy obiekt ceglany w Europie), Zamku Królewskiego w Warszawie (i Arkadach Kubickiego), katedry we Fromborku, bazyliki Mariackiej w Gdańsku (największy kościół ceglany na naszym kontynencie), gdańskiego kościoła św. Katarzyny, klasztoru jasnogórskiego, krakowskiego Barbakanu, zamku Topacz (obecnie hotel), a także łódzkiej Manufaktury.
W przypadku niektórych renowacji Trojanowscy dostarczali tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy cegieł. Przy takich specjalistycznych pracach szczególnie popularna jest cegła gotycka o wymiarach 28 na 14 na 7 cm, ale firma produkuje także większe rozmiary. Ceny są wyższe niż współczesnej cegły i wynoszą około 5 złotych.
– Przez kilka lat na renowację zabytków można było uzyskać dotacje unijne, które już się skończyły. Dlatego teraz mamy trochę mniej zamówień na modele dawnych cegieł, zwłaszcza średniowiecznych.
Cegielnia jest manufakturą, więc produkcja nie jest duża. Ponieważ wiele prac wykonuje się ręcznie, to rentowność przekracza kilkanaście procent.
– W ubiegłym roku za tonę miału płaciłem około 700 złotych, w tym cena podskoczyła do 3 tysięcy. Gdybym podniósł ceny czterokrotnie, to niczego bym nie sprzedał, a producenci surowców energetycznych mogą sobie na to pozwolić.
Coraz więcej osób przekonuje się do budowania tradycyjnych domów z cegły, gdyż są zdrowe, ekologiczne, chłodne w lecie, ciepłe w zimie, i jeżeli ceglany dom jest dobrze zbudowany, to przetrwa setki lat.
– Nie mamy wielkiej konkurencji w kraju i właściwie żadnej za granicą. W Holandii są firmy, które reklamują swoje cegły jako ręcznie formowane. Ale to nieprawda, gdyż cały proces produkcji włącznie z formowaniem robią tam maszyny. Dzięki specjalnej technologii wyglądem są podobne do naszych, ale nie są ręcznie formowane, a to wielka różnica. W ostatnich latach pojawiły się też niewielkie firmy, które oferują starą cegłę uzyskaną z rozbiórki. Jednak czasem się zdarza, że takie cegły, jeżeli przez dziesiątki lat znajdowały się w chlewie czy w podobnych obiektach, mogą przechowywać w sobie nieprzyjemne zapachy.
Przez 46 lat firma sprzedała ponad 50 milionów cegieł. Paradoksalnie podczas pandemii zamówień było więcej niż zwykle, gdyż branża budowlana przeżywała hossę. Ostatnio sytuacja trochę się unormowała i zakład wrócił do produkcji przekraczającej milion sztuk rocznie.
– Bardzo bym chciał, żeby kiedyś cegielnię przejął po mnie mój syn. Byłoby to czwarte pokolenie Trojanowskich. Ale nie będę go do niczego zmuszać. To trudny kawałek chleba. Rosną ceny produkcji, coraz trudniej o wykwalifikowanych pracowników. Ale mimo wszystko uważam, że ta branża ma przed sobą przyszłość.