Wszyscy winni oprócz oskarżonego
W podłódzkim Zgierzu prowadził Dom Schronienia. Przed sądem odpowiada za doprowadzenie do śmierci 12 podopiecznych(2)
Ma pretensje do wszystkich i niemal o wszystko. Trudno nawet wymienić w kolejności winnych jego nieszczęść, ale w pierwszym rzędzie są to prokuratura i media. Prokuratura go „zgnoiła” i „fałszywie” oskarżyła. Dziennikarze natomiast robią z jego spraw „sensację” i po prostu „kłamią”.
To wystarcza, żeby Marek N. w dniu rozpoczęcia swojego kolejnego procesu zażądał wyłączenia jego jawności. Na temat tego wniosku mówi dość długo i zawile, dlatego sędzia Eliza Feliniak chce być pewna:
– Pan nie chce, żeby dziennikarze byli na sali sądowej?
– Nie. Ponieważ przekazują obraz nieprawdziwy, sensacyjny, napędzają innych osadzonych do buntu w zakładzie karnym przeciwko mnie. Nie przekazują rzeczywistości i prawdy. To jest skandal, co media wyczyniają.
Media i prokurator
Media rzeczywiście nie dają spokoju Markowi N. od prawie 20 lat, czyli niemal przez cały okres jego pracy na rzecz osób bezdomnych, chorych i potrzebujących. A on po prostu pomagać musi, bo miał objawienia już od młodzieńczych lat i one trwają.
– Ojciec Pio i Matka Boska objawiają mi się trzy razy w miesiącu i każą mi pomagać innym ludziom – wyjaśnia przed łódzkim sądem oskarżony.
Marek N. prowadził w swoim życiu kilka domów pomocy, ale krótko po rozpoczęciu działalności każdego z nich zaczynały stamtąd dochodzić niepokojące sygnały. I wtedy właśnie pojawiały się media, a w ślad za ich publikacjami policja, prokuratura. Często też stawał przed sądem i choć wyroki zapadały, to nigdy nie były na tyle wysokie, aby trafił za kratki. Zarzuty zwykle się powtarzały: wyłudzania pieniędzy od pensjonariuszy, przywłaszczanie ich mienia, brak odpowiedniej opieki, znęcanie się nad podopiecznymi.
Wyroki zapadały, ale on czuł się bezkarny. Skoro przez lata łamał prawo, nie przestrzegał wyroków sądów, a włos nie spadł mu z głowy, to czego miał się bać? Sposób, w jaki zorganizował Dom Schronienia w Zgierzu, pokazuje, że nie miał już żadnych zahamowań. Choć zakładano noclegownię dla 60 osób, to szybko zmieniła się w przytułek czasem i dla setki chorych oraz potrzebujących. I to właściwie bez personelu opiekuńczego, o medycznym nie wspominając. Tym razem organy ścigania nie były już łaskawe dla Marka N. i w 2016 roku, zaraz po zamknięciu zgierskiej placówki, mężczyzna trafił za kratki. Jest tam do dzisiaj. Na razie odsiaduje czteroletni wyrok, który zapadł przed zgierskim sądem rejonowym. Teraz przed łódzkim sądem czeka na kolejny. Marek N. nie ma wątpliwości, kto stoi za jego problemami:
– Jestem w akcie oskarżenia przedstawiany jako kat, bandyta, morderca. Mówiłem prokurator, kto za tym wszystkim stoi, ale mnie nie słuchała. Kazała zajmować się sobą – oskarżony czasem żali się przed sądem, czasem agresywnie wręcz atakuje słownie siedzącą naprzeciwko ławy oskarżonych prokurator Joannę Bednarską.
W trakcie kolejnej rozprawy hamulce całkowicie puszczają oskarżonemu:
– Siłą byłem nakłaniany do składania fałszywych zeznań w prokuraturze – wypala. – To jest wyścig mediów i prokuratury w oczernianiu mnie. Ja nie wierzę już w żaden wymiar sprawiedliwości, bo to prokuratura ma największą władzę.
– Co pan za głupoty gada! – sędzia Eliza Feliniak nie może się powstrzymać od komentarza i prosi mecenas Annę Głowińską, aby uspokoiła swojego klienta.
Linia obrony
O tym, że prokurator używała siły w czasie przesłuchań i krzyczała,
Marek N. wspomina kilka razy. Bezwarunkowo wzrok wszystkich siedzących w sali przenosi się wówczas na prokurator Joannę Bednarską. Po chwili na większości twarzy widać uśmiech. Chyba nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie drobnej, szczupłej, filigranowej wręcz kobiety atakującej oskarżonego. Ten bowiem jest raczej potężnym mężczyzną z dość zaawansowaną nadwagą i otyłością brzuszną.
Czas, jaki Marek N. ma na złożenie wyjaśnień, w większości poświęca szkalowaniu i obrażaniu innych. Tyle że prokurator Bednarska siedzi kilka metrów przed oskarżonym i po kilku godzinach ma dość:
– Wysoki sądzie, chcę złożyć oświadczenie. Zamierzam podjąć odpowiednie kroki prawne dotyczące zniesławienia mnie na sali sądowej. Zachowanie oskarżonego może narazić urząd prokuratorski na utratę zaufania. Oskarżanie prokuratury o przemoc przekracza linię obrony.
Marek N., zanim rozpoczął się jego proces, słał do Sądu Okręgowego w Łodzi wiele pism. Głównie dotyczyły one dobrowolnego poddania się karze. Z jego słów wynika, że nie do końca jednak rozumie przepisy Kodeksu karnego.
– Ja chcę zakończyć to wszystko już dzisiaj – zapowiada na drugiej rozprawie. – Jestem tu po raz ostatni. Pisałem
już i mówiłem, że chcę się dobrowolnie poddać karze.
– Żeby przyjąć pana wniosek o dobrowolne poddanie się karze, sąd musi odebrać od pana wyjaśnienia – tłumaczy sędzia Feliniak.
Wiadomo, że oskarżony proponuje dla siebie wyrok czterech lat pozbawienia wolności. Nie wie chyba jednak, że na wysokość wyroku musi zgodzić się prokuratura, która go oskarżyła.
– Rozmawiać zawsze można – stwierdza prokurator Bednarska.
Nie ukrywa jednak, że kara powinna być raczej zasądzona w górnych granicach zagrożenia. A oskarżonemu grozi do 15 lat pozbawienia wolności. Pozostaje także kwestia przyznania się do stawianych zarzutów. Marek N. twierdzi przecież, że jest niewinny.
– Powinien przynajmniej uznać akt oskarżenia – dodaje prokurator.
Przyjmował każdego
Marek N. wykorzystywał to, co w Polsce działa fatalnie – pomoc ludziom najbardziej potrzebującym, samotnym, bezdomnym. Robił to z pełną premedytacją, przebierając się w sutannę i koloratkę. Ksiądz bowiem w naszym kraju cieszy się nadal zaufaniem. Prokurator Bednarska prowadziła śledztwo w sprawie Marka N. kilka lat i dokładnie go poznała. Obszernie opisała to w uzasadnieniu aktu oskarżenia:
„Marek N. przyjmował do Domu Schronienia w Zgierzu «każdego», bo każdy człowiek przedstawiał dla niego wartość materialną. Przejmował bowiem w całości, poza nielicznymi wyjątkami, przeznaczone dla podopiecznych świadczenia. Wyszukiwał też ludzi samotnych z niepełnosprawnością umysłową lub niezaradnych życiowo, a następnie zmierzał do przejęcia ich oszczędności i nieruchomości (...). Warunki bytowe w Domu Schronienia urągały ludzkiej godności. Było tam brudno, zimno, śmierdziało. Sale wieloosobowe były przepełnione. Pościel, bielizna i odzież rzadko zmieniana i prana. Ograniczano mycie się podopiecznych, ci często też głodowali. Musieli wzajemnie sobie pomagać, bo brakowało obsługi. W nocy nie było jej wcale...”.
– Nigdy nie byłem kierownikiem w zgierskim domu – to zdanie niemal jak mantrę w trakcie swoich wyjaśnień powtarza oskarżony. – Kierownikiem był Patryk P. Ja tam nie bywałem, nie sprzątałem, nie prałem. Nie mogłem doprowadzić do niczyjej śmierci, bo nic przy tych ludziach nie robiłem.
Zgierski dom natomiast opisuje niemal sielankowo:
– Nasz dom to miał taki charakter rodzinny. Urodziny, imieniny robiliśmy. Spotykaliśmy się w święta. Niczego u nas nie brakowało, tylko pieniędzy. Ja sam dlatego brałem chwilówki.
Jeżeli coś działo się w placówce źle, to z pewnością – zdaniem oskarżonego – winny tego jest Patryk P. i nieżyjący już biskup Kościoła Starokatolickiego RP Marek K. Ten właśnie niszowy kościół był założycielem zgierskiego domu. O samym Kościele Starokatolickim RP, którego był ponoć diakonem, oskarżony też nie ma dzisiaj najlepszego zdania: – To taka, kur..., sekta. Oskarżony bez zająknięcia tłumaczy każdy stawiany mu zarzut i natychmiast obarcza winą innych:
– Policja, straż miejska przywoziła tych ludzi jak psów. Owszem, ja, wysoki sądzie, nikomu nie potrafiłem jakby odmówić przyjęcia, ale to lekarze decydowali, wysoki sądzie, nie ja. Ja nie jestem lekarzem.
– Czyli rozumiem, że stan pacjentów był na tyle dobry, że nadawali się do przyjęcia do Domu Schronienia. To dlaczego stan pacjentów się pogarszał podczas pobytu w pana placówce? – dopytuje sędzia Feliniak.
– Wysoki sądzie, to były krótkie pobyty, bez wolności i tak dalej, był to organizm taki wycieńczony...
Podczas wyjaśnień oskarżony zapewniał, że wszyscy podopieczni mieli jednak zapewnioną opiekę medyczną i potrzebne im lekarstwa. Tymczasem dziennikarze dotarli do kierownictwa przychodni, która miała zajmować się pensjonariuszami zgierskiego domu. Zapamiętano, że pacjentów wysyłano do nich sporadycznie, a właściwie było to kilka pojedynczych przypadków.
– Ja się mogę przyznać, że nie dopełniłem swoich obowiązków, ale nie, że doprowadziłem do utraty czyjegoś życia czy zdrowia – kontynuuje wyjaśnienia oskarżony. – Ja się tymi ludźmi nie zajmowałem. Nie wiem, co się działo w obiekcie. Wiem tylko tyle, że było pijaństwo, łajdactwo i prostytucja prowadzona przez kościół i Patryka P.
Marek N. nieustannie przerzuca winę za złą organizację placówki i śmierć podopiecznych na współpracowników z niszowego kościoła. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego tylko jemu postawiono zarzuty.
– Wszyscy przesłuchani w sprawie świadkowie, w tym osoby, które z nim współpracowały, zgodnie zeznały, że wszystkie decyzje, które dotyczyły Domu Schronienia, od tych najpoważniejszych po te najbardziej błahe, podejmował Marek N. – tłumaczy prokurator Joanna Bednarska.
Składając wyjaśnienia, chyba nie zauważył, że właściwie sam potwierdził słowa prokurator. – Placówka miała konto? – Oczywiście. – Kto miał do niego dostęp? – Tylko ja i biskup.