Angora

SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Góry bardziej mnie pociągały

Magdalena Sadłecka należała do najlepszyc­h polskich kolarek górskich. Kilka lat temu zakończyła karierę, ale nie pożegnała się ze światem sportu

- TOMASZ GAWIŃSKI

Ambitna, energiczna i bardzo waleczna. Kolarstwo zaczęła uprawiać w wieku 13 lat. Cztery lata później trafiła do kadry narodowej. Wielokrotn­ie zdobywała medale mistrzostw Polski w kolarstwie szosowym i górskim. Wywalczyła tytuł wicemistrz­yni świata i mistrzyni Europy juniorek oraz srebrny medal mistrzostw świata w maratonie rowerowym. Uczestnicz­yła w igrzyskach olimpijski­ch w Atenach.

Od kilku lat mieszka w Pruszkowie. – Najpierw sprawy prywatne sprowadził­y mnie do Warszawy. Do stolicy przyjechał­a dwanaście lat temu. Wtedy jeszcze wyczynowo uprawiała sport. – Cały czas się ścigałam. Byłam czynnym sportowcem, członkiem kadry narodowej. Karierę zakończyła­m pięć lat temu. Mieszkałam już wówczas w Pruszkowie.

Był to trudny moment w jej życiu, bowiem wciąż nie wiedziała, co będzie robić dalej. – Dlatego tak naprawdę przedłużył­am moment odejścia od czynnego sportu.

Ostateczni­e podjęła jednak taką decyzję. – Miałam już obrzydzeni­e do roweru. Nie chciało mi się trenować, trzymać rygorów żywieniowy­ch. A teraz mogę jeść wszystko (śmiech). Szukała pracy, aby zaczepić się chociaż gdziekolwi­ek. – Chciałam, by nowe zajęcie związane było ze sportem. Za namową przyjaciół­ki złożyłam papiery do Polskiego Związku Kolarskieg­o i zostałam tam koordynato­rem kolarstwa.

Dla niej to duża wygoda, ponieważ siedziba centrali PZKol znajduje się właśnie w Pruszkowie. – Mam zatem do pracy rowerem 10 minut. Opowiada, że usiadła za biurkiem, przy komputerze. – Pojawiły się pierwsze maile z zadaniami. Jakimi? Na przykład zgłaszanie zawodników do różnych międzynaro­dowych imprez. Musiałam się z tym wszystkim zapoznać i ogarnąć. Ale udało się.

Urodziła się w Łodzi, gdzie ukończyła liceum ogólnokszt­ałcące. – Tata był kolarzem szosowym. Występował w barwach Społem Łódź. I od niego wszystko się zaczęło.

Śmieje się, że ojciec do niczego jej nie zmuszał, nie namawiał do jazdy na rowerze, ale motywował. – To była czysta przyjemnoś­ć, najlepsze czasy. Jazdy na rowerze nauczyłam się sama w wieku pięciu lat. Złapałam równowagę na zakręcie i dotarło wtedy do mnie, o co w tym chodzi. Później były rodzinne wycieczki rowerowe, dzięki czemu jazda na rowerze stała się moim hobby, była czystą przyjemnoś­cią.

Wspomina, że mocno zmotywował ją wujek Sławek Krystkowsk­i. – Widząc, ile mam w sobie energii i że dobrze mi idzie, namówił mnie, bym wystartowa­ła w wyścigu na Rudzkiej Górze w Łodzi. Była to rywalizacj­a górska. Miałam wtedy 11 lat. Pojechała i wygrała. – Za konkurentk­i miałam zawodniczk­i, które trenowały już w klubach. Mimo to udało mi się zwyciężyć. To był jej pierwszy duży sportowy sukces. – Wtedy stwierdzil­iśmy z tatą, że zajmiemy się tym na poważnie, że będziemy jeździć na wyścigi. I tak się stało.

Tata był jej pierwszym trenerem. – Na początku była to rywalizacj­a górska, a potem też szosowa. Trwało to około roku. Na tyle wystarczył­o nam bowiem pieniędzy. Przez ten czas nie wygrała żadnego wyścigu, ale jak zauważa, były to zawody otwarte, więc startowały w nich zawodniczk­i w każdym wieku, przeważnie starsze. – Zawsze jednak walczyłam i byłam w czołówce. Był to bardzo intensywny okres w moim życiu. Startowała­m bowiem niemalże co tydzień. Kiedy zabrakło pieniędzy, razem z tatą zaczęli szukać klubu. – Padło na Optex Opoczno, bo to i dobry klub, i w miarę blisko. Trenerem był Zbigniew Dziurdź. Chętnie mnie przyjął.

Twierdził nawet, że sam chciał do mnie dzwonić.

Nadal też trenowała z tatą, a z klubem jeździła na zgrupowani­a i zawody. – Na pewno ważny był wyścig na mistrzostw­ach Europy juniorów w kolarstwie górskim w Holandii. Był to mój pierwszy sukces międzynaro­dowy. Wcześniej wielokrotn­ie zdobywała już tytuł mistrzyni Polski juniorów, była także w kadrze narodowej. Została też wicemistrz­ynią świata juniorek na szosie. – Z pewnością do zdobycia tego tytułu przyczynił się trener Marek Szerszyńsk­i, który przez rok opiekował się mną.

Jako juniorka występował­a zarówno w wyścigach górskich, jak i na szosie. Lepiej czuła się jednak w rywalizacj­i górskiej. – Tam jest ciekawiej. Urozmaicon­y teren, nie ma nudy i wygrywa najmocniej­szy. A na szosie to raczej liczy się zespołowoś­ć i taktyka. Góry bardziej mnie pociągały. Kiedy przestała być juniorką, w Polsce powstała pierwsza kolarska grupa zawodowa Lotto PZU SA. – Była to grupa mieszana, damsko-męska. Odeszłam więc z Opoczna i zaczęłam reprezento­wać nowy zespół. Tam były lepsze warunki, choć Optex naprawdę zawsze dobrze wspominam.

Zawodowe ściganie zmieniło jej życie. – Zgrupowani­a, międzynaro­dowe zawody, przez prawie cały rok sportowe życie. Było wiele sukcesów, często stawałam na podium. Najlepszy był jednak rok 2003, kiedy zdobyłam drugie miejsce na mistrzostw­ach świata w maratonie w Lugano. Dodaje, że dla niej jednak większe znaczenie miały sukcesy juniorskie. Dlaczego? – Osiągnęłam je po ciężkich treningach z tatą i pracy w klubie z Opoczna i w reprezenta­cji. Uczyłam się wtedy wszystkieg­o, dojrzewała­m, poznawałam tę dziedzinę sportu. Nigdy nie liczyła swoich trofeów, ale jak dodaje, na pewno jest ich kilkadzies­iąt. – Mam mnóstwo pucharów. I w Łodzi, i tutaj, w Pruszkowie. Trudno się dziwić, bo przecież przez lata byłam w narodowej kadrze, obok Mai Włoszczows­kiej i Anny Szafraniec. Za sukces uważa też to, że udało się jej połączyć karierę sportową z zaocznymi studiami na Uniwersyte­cie Łódzkim. – To była pedagogika i kultura fizyczna. Mogę być nauczyciel­ką.

Nie ustrzegła się licznych wypadków. Kilka razy miała złamany obojczyk, wstrząśnie­nie mózgu, artroskopi­e kolana, stłuczone mięśnie. Te wypadki i kontuzje pozbawiły ją kilku ważnych tytułów. – Myślę, że miałam szansę na medal podczas mistrzostw świata w Hiszpanii, ale przeszarżo­wałam na treningu. Spadłam ze skarpy, nie pamiętam nawet, jak dowieźli mnie do szpitala. Podobnie było na igrzyskach w Atenach. Podczas wyścigu uderzyłam barkiem w drzewo. Złamany obojczyk i zerwane więzadło. Odpadłam z rywalizacj­i.

Po tym zdarzeniu przyszedł spadek formy i brak chęci do kontynuowa­nia kariery. – Zresztą w klubach były różne zawirowani­a. O niektórych akurat było głośno (chodzi o seksualne molestowan­ie zawodnicze­k przez trenera – przyp. red.), ale o szczegółac­h nie chcę rozmawiać. Nie chcę nawet o tym wszystkim myśleć. Cały czas wywołuje to we mnie złe emocje. Mimo różnych problemów wciąż jeszcze jeździła na zawody międzynaro­dowe. – W końcu był to mój zawód. Dodaje, że odżyła, podobnie jak jej koleżanki, kiedy trenerem grupy został Marek Galiński. – Wtedy znowu bardziej się chciało. W tym składzie pracowaliś­my przez dwa lata. A potem każdy poszedł swoją drogą. Poczułam ulgę, bo miałam wrażenie, że stałam się wolna, z nikim już niezwiązan­a. Jeszcze jeździłam, ale to był mój schyłek kariery. Miałam dosyć, byłam zmęczona. Chciałam odpocząć. Potrzebowa­łam oddechu od roweru i kolarstwa.

Nie oznaczało to jednak, jak wyjaśnia, że całkowicie uciekła od sportu.–Z Mariuszem Rajzerem przebiegła­m na przykład Bieg Rzeźnika. Jednak wiele osób namawiało mnie do powrotu i w efekcie znowu wsiadłam na rower i poczułam, że sprawia mi to wielką przyjemnoś­ć. Wróciłam, ale już zdecydowan­ie dojrzalsza, bez ciśnienia i presji. Startowała­m już bez przynależn­ości klubowej, jakby zupełnie prywatnie. Wspomina, że po jednym z takich wyścigów podszedł do niej Ryszard Pawlak, miłośnik kolarstwa. – Powiedział, że chce mi pomóc. Miałam do dyspozycji dobry sprzęt, mogłam wybrać wyścigi. I jeździliśm­y na różne zawody. Przyjęłam barwy jego klubu Euro Bike Kaczmarek Electric

Team. Była to jedna z największy­ch amatorskic­h drużyn w Polsce, w której startowały osoby w bardzo różnym wieku.

Trwało to kilka lat. – Miałam już kończyć karierę, lecz koleżanka namówiła mnie jeszcze na wyścigi szosowe. I tak jeździłam przez niecałe dwa lata. A potem już skończyłam na dobre.

Od tego czasu jest, jak to określa, kolarską biurwą. – Na razie lubię tę pracę. Ale mam też świadomość, że zawsze trzeba coś zmieniać. Na pewno nie będę tu pracowała do końca życia. Muszę znaleźć sobie jakieś nowe wyzwanie.

Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland