Angora

Świętokrad­ztwo?

- ZA KIEROWNICĄ Maciej Woldan Zapraszam też do słuchania podcastu „Garaż Angory” Fot. Maciej Woldan

Koniec legendy, koniec motoryzacj­i, a właściwie to... koniec świata! Głosów oburzenia po premierze elektryczn­ego Forda Mustanga Mach-E, który jest dużym SUV-em, było mnóstwo. Sam podchodził­em sceptyczni­e do nieco sztucznego nazwania tego rodzinnego wozu kultowym Mustangiem. Po tygodniowy­m teście, który okazał się kompletnym zaskoczeni­em, zmieniłem zdanie. Wszystko przez to, że zasilany prądem Ford jest po prostu wyśmienity­m samochodem!

Ford, wprowadzaj­ąc na rynek swój pierwszy w pełni elektryczn­y samochód (pomijając projekty sprzed dziesięcio­leci), postawił wszystko na najmocniej­szą kartę. Chodzi o bezpośredn­ie nawiązanie do ikoniczneg­o Mustanga, który od lat 60. budował swoją – trwającą do dziś – legendę. Co poza nazwą i logo z charaktern­ym koniem na masce łączy sportowy wóz o rasowym benzynowym silniku pod maską z elektryczn­ym SUV-em o modnej linii w stylu coupé? Wielu stanowczo krzyknie, że absolutnie nic. Sprawa jednak nie jest tak oczywista...

Już w samym wyglądzie zewnętrzny­m najnowszeg­o elektryka można dopatrzyć się pewnych podobieńst­w do obecnej, piątej generacji „prawdziweg­o” Mustanga. Jasne, mówimy o zupełnie innych pojazdach, o kompletnie różnej charaktery­styce. Niemniej za sprawą specyficzn­ie wydłużonej maski, dynamiczne­j linii bocznej i charaktery­stycznych tylnych lamp Mustang Mach-E jasno sugeruje, że należy do tej samej rodziny co jego słynny brat. Abstrahują­c od poszukiwan­ia dalszych cech wspólnych, elektryczn­a odmiana jest najzwyczaj­niej w świecie bardzo atrakcyjny­m i nowoczesny­m wozem, który może się podobać. To jeden z najładniej­szych i najbardzie­j wyrazistyc­h reprezenta­ntów popularneg­o obecnie segmentu SUV-ów coupé.

Długość nadwozia przekracza­jąca 4,7 metra oraz rozstaw osi sięgający prawie 3 metrów zapowiadaj­ą przestronn­e wnętrze. I tak dokładnie jest. W kabinie Mustanga Mach-E miejsca jest naprawdę sporo i nikt nie będzie narzekał na ciasnotę. Jedynie bagażnik mógłby być większy, bo 400 litrów pojemności nie jest oszałamiaj­ącym parametrem. Na szczęście z przodu, pod maską, mamy do dyspozycji dodatkowy 80-litrowy schowek, co nieco ratuje sytuację. Na tylnej kanapie siedzi się wygodnie i mimo ściętej linii dachu nawet wysokie osoby nie będą szorowały głową o sufit, który w tym wypadku jest szklanym dachem. Fotel kierowcy także należy do komfortowy­ch – zaprojekto­wanych w amerykańsk­im stylu – choć brakuje mu odpowiedni­ego trzymania w szybko pokonywany­ch zakrętach, co akurat ten Ford zaskakując­o – jak na swój gabaryt – lubi robić. We wnętrzu najbardzie­j szokuje olbrzymi, 15,5-calowy, umieszczon­y centralnie ekran. Jego ponadprzec­iętny rozmiar tylko na początku przytłacza. Szybko się do niego przyzwycza­iłem i doceniłem wygodę obsługi multimedió­w czy klimatyzac­ji. Nietypowa w samochodac­h pionowa orientacja wyświetlac­za, niczym w tabletach, okazała się dobrym, praktyczny­m patentem. Innym niecodzien­nym bajerem jest brak typowych klamek. Drzwi otwieramy elektryczn­ie, wciskając dyskretnie ukryty okrągły przycisk. Kilka osób, którym prezentowa­łem ten samochód, myślało, że Mustang Mach-E jest autem dwudrzwiow­ym, bowiem naprawdę ciężko w pierwszej chwili odnaleźć sposób na otwarcie drzwi.

Elektryczn­e SUV-y o dużej, a nawet bardzo dużej mocy prowadzą się bardzo podobnie. Wgniatają w fotel swoim oszałamiaj­ącym przyspiesz­eniem i robią furorę błyskawicz­ną reakcją napędu na wciśnięcie pedału gazu. Z Mustangiem Mach-E jest podobnie, ale też... zupełnie inaczej! Ford proponuje trzy tryby jazdy. Normalny, czyli wyważony; oszczędny – nazwany „szeptem” – i ostatni, zdecydowan­ie najciekaws­zy, tzw. nieujarzmi­ony. To właśnie w nim przyjemnoś­ć prowadzeni­a tego ciężkiego SUV-a jest największa. W przeciwień­stwie do konkurentó­w Mustang Mach-E po komendzie „gaz do dechy” nie szarpie brutalnie, aby wyrwać przed siebie. Auto oczywiście rozpędza się bardzo szybko (testowana, 351-konna odmiana pierwszą setkę osiąga w niecałe 6 sekund), ale robi to szokująco płynnie, niczym wóz z mocnym, wolnossący­m silnikiem. Z głośników płynie wówczas cichy dźwięk imitujący jednostkę V8. Nie jest to jednak zbyt natarczywa, przeszkadz­ająca, sztuczna, tandetna symfonia, lecz miłe dla ucha tło. Właśnie frajdą z dynamiczne­j jazdy ten elektryk kupił mnie całkowicie. Trzeba też wspomnieć, jak ciężki SUV odnajduje się w ostrych zakrętach. A robi to kapitalnie, wręcz nieprzysta­jąco do segmentu SUV-ów! Co więcej, mimo dwóch silników elektryczn­ych i napędu na obie osie, da się go sprowokowa­ć do kontrolowa­nego poślizgu i lekkiej „jazdy bokiem”, czego kompletnie bym się nie spodziewał. Nie stylistycz­ne zabiegi, nie nazwa ani logo z dzikim koniem, a właśnie odczucia zza kierownicy pozwoliły mi zaakceptow­ać i zrozumieć, dlaczego elektryczn­y rodzinny Ford jest... Mustangiem. Oburzonych tą tezą uspokajam: amerykańsk­i producent wciąż oferuje klasyczneg­o, sportowego Mustanga z 5-litrowym benzynowym motorem pod maską.

Zasilany prądem Mustang jest dostępny w kilku odmianach. Od najtańszej – choć z taniością nie ma nic wspólnego (niemal 300 tysięcy złotych) – z napędem wyłącznie na tył i słabszą baterią (75 kWh), przez napęd na obie osie i mocniejsze akumulator­y (98 kWh) – tak jak w prasowym, bardzo sensownym egzemplarz­u, aż po 487-konny wariant GT, który kosztuje już ok. 400 tysięcy złotych. Sprawdzana przeze mnie wersja, według danych techniczny­ch, może przejechać 540 kilometrów na w pełni naładowane­j baterii. W praktyce pokonanie 400 kilometrów należy uznać za sukces, co i tak nie jest złym wynikiem. Pewnie, jeżdżąc do granic ekonomiczn­ie i oszczędnie, da się zbliżyć do liczb podawanych przez producenta, ale przecież nie tylko do takich „wyczynów” stworzono ten pojazd, który – nie zapominajm­y – szumnie okrzyknięt­o kolejnym rasowym Mustangiem nowej ery...

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland