Pokój albo rubel?
Rosjanie zawsze lubili pompatyczną architekturę Karlowych Warów. Teraz zniknęli z miasta, w które inwestowali od XVIII wieku. Ich miejsce zajmują Ukraińcy.
Gdy kelnerka przyniosła butelkę wódki, Jurij i Nikita podali sobie ręce. Gest zgody nastąpił w restauracji „Ukrajina” w Karlowych Warach, jeszcze niedawno nazywającej się „Ruska”. Zmieniła się nazwa, ale na ścianie pozostał obraz matrioszki. – Wierzę, że Ukraina zwycięży – twierdzi Jurij, energiczny mężczyzna około sześćdziesiątki, właściciel restauracji. – Na pewno zwycięży! – dorzuca Nikita, 30-letni śpiewak operowy z Kijowa, gość Jurija.
Uzdrowisko od dawna jest w rosyjskich rękach. Według magistratu na zabytkowej starówce prawie połowa domów należy do inwestorów z Rosji. Kurort, a zwłaszcza gorące źródła, były ulubionym miejscem cara Piotra Wielkiego. Goście z jego kraju jak nikt inny wierzyli w ich leczniczą moc i od XVIII wieku stanowili najliczniejszą grupę wśród cudzoziemców. Najpierw przyjeżdżała szlachta i stawiała rezydencje przypominające zamki z nadmiernie dekoracyjnymi wieżyczkami w stylu zwanym bajkowo-cukierniczym. Miały im przypominać zabudowę Moskwy i St. Petersburga. Po drugiej wojnie światowej zakwaterowano w Karlowych Warach oficerów Armii Radzieckiej. Po rozpadzie ZSRR do uzdrowiska napłynęła nowa fala kupców. Oligarchowie licytowali się między sobą przy zakupie rozpadających się, bo nierestaurowanych w czasach komunizmu, kamienic na starówce.
Wpływ Rosjan był też widoczny w hotelarstwie. Powstały „Moskiewski Dwór” czy „Hotel St. Petersburg”. Teraz na parkingach przed nimi widać jedynie SUV-y na ukraińskich rejestracjach. Goście z Rosji zniknęli, a rząd w Pradze zastanawia się, co zrobić z ich własnością. Jurij jest Rosjaninem, ale od 15 lat mieszka z żoną w Karlowych Warach. Prowadzi tu hotel i dwie restauracje. Nie chciał zobaczyć swego nazwiska w tym tekście, bo w Rosji za to, co mówi, idzie się na wiele lat do więzienia. W jego hotelu zatrzymywali się głównie rosyjscy Niemcy, czyli przesiedleńcy z byłego ZSRR z niemieckimi korzeniami. Wpadali, żeby zakosztować pompatycznej, ostentacyjnej architektury, z której słyną Karlowe Wary. Nikita z dziewczyną odwiedził uzdrowisko, bo przypomina mu nieco rodzinny Kijów. Śpiewak mieszka w Lipsku, a wiosną dostał angaż w Wiedniu.
Po wybuchu wojny z Karlowych Warów zniknęli Rosjanie. Wiele ich ozdobionych sztukateriami rezydencji stoi pustych. Działają jeszcze należące do nich outlety odzieżowe i sklepy z asortymentem dla łowców okazji. Miejscowi twierdzą, że to pralnie pieniędzy. Przez rosyjskie zakupy nie było ich stać na mieszkanie w centrum i musieli się wyprowadzić. Mają nadzieję, że w domach należących do Rosjan władze umieszczą Ukraińców. Miasto jest w czeskiej czołówce, jeśli chodzi o przyjęcie uchodźców wojennych. Liczący niespełna 300 tys. mieszkańców kraj karlowarski do początku kwietnia ugościł 100 tys. Ukraińców. Większość zarejestrowała się na stadionie miejskim, który leży na obrzeżu Karlowych Warów. Jurij rozdawał tam ubrania i żywność, a także talony do swoich restauracji. – Znalazłem też nową kelnerkę z Charkowa oraz pomocnika do kuchni z Kijowa – mówi Jurij. Przy którymś kieliszku wódki zagryzanym ogórkami Nikita odważył się zadać Rosjaninowi szczere pytanie: – Czy nie zmieniłeś nazwy restauracji, żeby uratować ten interes?
Nieliczni miejscowi hotelarze mówią wprost, że Karlowe Wary zaprzedały się pieniądzom z Rosji i przez to trafiły na margines. Wśród czeskich turystów uzdrowisko nie ma dobrej sławy. Kuracjusze wolą Mariańskie Łaźnie. Od XIX wieku uchodzą za bardziej europejskie. Do tutejszych wód przyjeżdżali bowiem władcy Niemiec i Wielkiej Brytanii, a za nimi turyści z Zachodu. Jurij, zamawiając kolejną butelkę wódki, postanawia w końcu odpowiedzieć śpiewakowi. – Zmieniłem nazwę, bo jestem pewny, że Ukraina wygra wojnę.