Lednica: Na krańce świata
Pierwsza sobota czerwca jest dniem corocznych spotkań młodych na Lednicy. Nie inaczej było także i teraz, choć przed rokiem takowe spotkanie się nie odbyło ze względu na szalejącą wtedy pandemię.
Tak się szczęśliwie składa, że corocznie mogę być świadkiem tego wydarzenia, bo pomieszkuję niedaleko od milenijnej ryby będącej znakiem rozpoznawczym tego miejsca.
Już w piątkowe popołudnie w kierunku lednickich pól maszerowały grupki młodych, niekiedy w harcerskich mundurkach, i zawsze z nieodłącznym uśmiechem. Kroczyli drogą, której kresem było miejsce lednickiego spotkania. Większość uczestników tego zlotu skorzystała z masowego transportu, autokarów zorganizowanych przez szefów parafialnych wspólnot z najodleglejszych zakątków naszej ojczyzny i docierali na miejsce od sobotniego poranka. Bezpośrednio po uroczystościach organizatorzy obliczyli, że liczba uczestników tej jedynej w swoim rodzaju liturgii grubo przekroczyła 20 tysięcy. Może to i niewiele, kiedy w minionych „tłustych” latach było ich ponad 150 tysięcy, ale to i tak znacząca liczba, wziąwszy pod uwagę rzeczywistość, która nie promuje duchowości jako stylu życia.
Tegoroczne zgromadzenie młodych odbyło się pod wezwaniem: „Na krańce świata”. To w połączeniu z rozdawanymi różańcami było znakiem potrzeby świadectwa wiary, w którym ten maryjny rekwizyt winien odgrywać bardzo ważną rolę. Obserwując nieco z oddali rzesze młodych ludzi pielgrzymujących na Lednicę z wiarą na ustach, zauważyłem, że ona emanowała także z ich serc, a to może budzić nadzieję, że z Kościołem wcale nie jest tak źle. I na tym mógłbym zakończyć moje przemyślenia, gdyby nie głosy ludzi, którym nie jest po drodze z dobrostanem Kościoła i w kilka chwil po spotkaniu młodych na lednickich polach wtrącili swoje trzy grosze, dokonując wyliczeń, kto i jaki biznes zrobił przy okazji tego spotkania. W podobnym tonie wypowiedziała się czytelniczka „Księdza w cywilu”, która wyraziła swoje niezadowolenie z tego, że w ogóle redakcja pozwala mi na szerzenie nieprawdy i silenie się na eksperta od kościelnego podwórka, kiedy ona ma swoje krytyczne zdanie, uznając, że: „Kościół to instytucja tucząca się na ciemnogrodzie i niedająca niczego prócz drenażu kieszeni ciemnego ludu”. Uspokajając niepokój czytelniczki, pragnę zapewnić, iż jestem daleki od czynienia z siebie eksperta od kościelnych spraw, a jestem co najwyżej pokornym obserwatorem życia, kiedy ono zawiera także sprawy bliskie dla wielu moich czytelników.
Wracając do biznesu, jaki Kościół robi przy okazji takich wydarzeń jak Lednica 2000, to można spojrzeć na to i z innej strony. Dzięki darczyńcom dominikanie i Fundacja Lednica 2000 pobudowali wspaniały kompleks z miejscami spotkań, domami pielgrzyma i przestrzenią, w której przybywający czują się godnie. Ojciec Jan Góra, charyzmatyczny założyciel idei spotkań młodych na lednickich polach, za życia wielokrotnie spotykał się z zarzutami, iż budował sobie coś na kształt małego Watykanu, karmiąc tym swoją próżność. A on po prostu zapracował sobie na wdzięczną pamięć niezliczonych rzesz młodych ludzi, którzy z wdzięcznością, przy okazji pobytu na Lednicy, często swój pobyt zaczynają od zapalenia znicza pamięci przy jego prostym grobie, który wieńczy tylko potężny głaz.
Może ulegając pokusie rozliczania Kościoła z mitycznego bogactwa, warto też ocenić jego dokonania, często monumentalne pomniki z architektonicznymi perełkami na czele. Jeszcze przez długi czas poza naszym istnieniem będą one pomnikami minionych pokoleń, które były dumne ze swojej wiary.
I tak na koniec: Kościół w równym stopniu stanowimy wszyscy – i ci w purpurach, ale także szarzy członkowie społeczności założonej kiedyś przez Chrystusa.