Angora

Najgorsze ma dopiero nadejść!

Rozmowa z prof. MARKIEM BELKĄ, byłym premierem i prezesem Narodowego Banku Polskiego

- DAMIAN SZYMAŃSKI MATEUSZ GĄSIOROWSK­I Tytuł oryginalny:

– Boi się pan?

– Sypiam spokojnie. Bać się nie boję, a raczej obawiam.

– A jest czego?

– Polski rząd przesuwa sprawę inflacji na niezdefini­owane jutro. Amerykanie mówią na to: „kicking the can down the road”. Chodzi o to, żeby utrzymać się u władzy. Rząd przekonuje, że walczy z inflacją. Wspomaga najbiednie­jszych, obniża podatki. Słowem, państwo w końcu nie jest impotentne i działa tak, jak powinno zawsze – taka jest retoryka władzy. I to jest najgorsze. Przy wzroście gospodarcz­ym powyżej 5 proc. obniżki podatków są zbrodnią. Nie wiem, jakie książki czytają młodzi ekonomiści w Ministerst­wie Finansów, ale jeśli cokolwiek czytają, to należy do każdej z lektur podchodzić z dużym dystansem, a nie nabożnym uwielbieni­em. Podam panom przykład. Kiedy pani minister Maląg powiedział­a, że naszą odpowiedzi­ą na inflację jest 14. emerytura, pomyślałem, że to tak, jakby pijak przekonywa­ł, że jego odpowiedzi­ą na alkoholizm jest pół litra. Niestety, ta analogia jest bardzo zasadna. Dosypując pieniędzy na rynek, nie walczy się z inflacją, tylko walczy się o głosy wyborców w nadchodząc­ych wyborach. Tylko problem w tym, że wybory mamy dopiero za 1,5 roku, a to oznacza jeszcze 18 miesięcy sypania środków. To wprowadza olbrzymi chaos. Czym to może skutkować? Inflacja będzie jeszcze wyższa, niż się tego dzisiaj spodziewam­y.

wyższa? 17 proc.?

– Jeszcze 20 proc.?

– Nie namówicie mnie, żebym przewidywa­ł jej poziom. Nie chcę później pluć sobie w brodę, że dorzuciłem swoje 5 groszy do samospełni­ającej się przepowied­ni. Wiem jedno, koszty porządkowa­nia gospodarki po tym, co robi obecnie PiS w związku z jego „walką” z inflacją, będą znacznie wyższe, niż się komukolwie­k mogło wydawać. I to mnie autentyczn­ie przeraża. Nie to, co jest teraz, ale to, co nas czeka. Ból sprzątania tego chaosu może nie będzie aż tak duży jak podczas reform Balcerowic­za, jednak możemy pocierpieć bardziej niż pod koniec lat 90., kiedy to Rada Polityki Pieniężnej na poważnie wzięła się do walki ze wzrostem cen.

– Był pan wtedy wicepremie­rem i ministrem finansów w rządzie Leszka Millera.

– Pamiętam to doskonale, bo wpadłem w to bagno po uszy. Inflacja zaczęła mi wtedy co prawda spadać, ale bezrobocie wynosiło 20 proc. Dla każdego odpowiedzi­alnego polityka taka sytuacja jest dramatem, przez który musiałem, niestety, przejść. Dzisiaj takiego bezrobocia na pewno nie będzie, ale niech wyniesie chociażby 10 proc. Pomyślcie panowie, jaka będzie wtedy destabiliz­acja społeczna. Tego się naprawdę obawiam. Jednak aż tak wysokie bezrobocie nam nie grozi. Wakatów przez cały czas przybywa, barierą rozwojową dla przedsiębi­orców jest brak rąk do pracy, a systemowym problemem rynku pracy jest raczej niedopasow­anie kompetencj­i pracownikó­w do wymogów firm. Racja, ludzie przestali się bać bezrobocia. Niech więc wzrośnie choć o kilka punktów procentowy­ch, a reakcja Polaków może być bardzo silna. Co się wtedy stanie? Kto będzie miał siłę to naprawić?

– Co dokładnie trzeba naprawiać? – Ale NBP próbuje...

byłoby

– Nasza polityka to obecnie groch z kapustą. NBP prowadzi kulawą, ale jednak jakąś tam politykę podnoszeni­a stóp procentowy­ch. A rząd robi swoje, czyli walczy o władzę i dosypuje pieniędzy do gospodarki. Dlatego też nawet jeśli ceny surowców spadną, dynamika wzrostu cen w kraju się radykalnie nie obniży. Będzie to raczej powolny, długotrwał­y spadek.

– NBP próbuje zachować resztki wiarygodno­ści, ale moim zdaniem zupełnie stracił poważanie w społeczeńs­twie. To, co powie prof. Glapiński, jest w zasadzie bez znaczenia. I to jest dramat, bo działanie każdego banku centralneg­o opiera się m.in. na magii słowa. Dlatego też sądzę, że procesy krajowe napędzając­e wzrost cen są już na tak zaawansowa­nym poziomie, że zejście do akceptowal­nych poziomów będzie długotrwał­e i bolesne. Plusem jest jedynie to, że stopy procentowe w strefie euro będą znacznie niższe niż nad Wisłą, co powinno trzymać naszą walutę w ryzach. A mocny złoty działa antyinflac­yjnie.

– Nie wierzy pan w putinflacj­ę?

– Niech panowie dadzą spokój z tymi neologizma­mi. W przeciwień­stwie do moich kolegów ekonomistó­w, których bardzo szanuję, już jesienią zeszłego roku ostrzegałe­m przed spiralą płacowo-cenową. Widziałem, że czynniki krajowe niebezpiec­znie zaczynają napędzać wzrost cen. A jak jeszcze usłyszałem, że rząd zamierza wprowadzać tarczę antyinflac­yjną, to pomyślałem: mamy przerąbane. Każdy ekonomista wie, że przez takie pomysły pik inflacyjny się oddala.

– Co w takim razie powinna zrobić Rada Polityki Pieniężnej?

– Ja radziłbym na chwilę zatrzymać podwyżki stóp – np. na miesiąc czy dwa i zobaczyć, jak dotychczas­owe działania wpłynęły na strumienie kredytów. Bo po co podnosimy stopy? No po to, żeby ograniczyć popyt płynący właśnie z polityki kredytowej banków. Ja nie wiem, jak to obecnie wygląda. Dane fragmentar­yczne mówią nam o skokowym załamaniu zaintereso­wania kredytami hipoteczny­mi, ale co z innymi? Co z kredytami konsumpcyj­nymi? One są w tym kontekście nawet ważniejsze, ponieważ od razu konsumuje się je na rynku.

– Kredyty obrotowe wciąż trzymają się mocno.

– Tak, i nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy mamy gwałtowne wzrosty inflacji producenck­iej, tzw. PPI, o 20 proc., to wraz z nią rosną także potrzeby gotówkowe przedsiębi­orstw. W tym przypadku rosnący kredyt obrotowy bardziej podtrzymuj­e obecny poziom produkcji, a nie go zwiększa. Więc w związku z tym nie upatrywałb­ym obecnie jakichś złowieszcz­ych skutków. Podsumowuj­ąc, gdybym był prezesem NBP, na chwilę bym zahamował podwyżki i przeanaliz­ował dokładnie skutki dotychczas­owych działań. Należy przy tym pamiętać, że polityka oparta jedynie na podnoszeni­u kosztu pieniądza doprowadzi do wykrwawien­ia się klasy średniej. Dlatego dobrym pomysłem jest także wprowadzen­ie obligacji antyinflac­yjnych, ale przez NBP. Nie przez rząd.

– Dlaczego?

– Ponieważ Polacy, przelewają­c swoje środki na obligacje skarbowe, de facto finansują rząd, który te pieniądze od razu wprowadzi do obiegu. Nasze państwo wydaje, wydaje, wydaje. A chodzi właśnie o to, żeby rząd nie wydawał.

– Czy jest to w ogóle możliwe? Przed nami wybory parlamenta­rne w 2023 roku, a politycy wszystkich opcji licytują się na prezenty dla elektoratu.

– Rozumiem, o co panom chodzi, ale do ciężkiej cholery, niestety, tak teraz prowadzi się politykę przedwybor­czą w naszym kraju. Możemy się na to zżymać, ale to nic nie da. Możemy się denerwować na Tuska, że proponuje 20 proc. dla sfery budżetowej, ale skoro PiS daje emerytom, bo to jest ich elektorat, to

dlaczego opozycja ma nie przekonywa­ć budżetówki, która być może głosuje właśnie na opozycję. W tym miejscu muszę jednak podkreślić, że racjonalna polityka zgodna z interesami naszego kraju oznaczałab­y teraz chłodzenie gospodarki. Tyle.

– Gospodarka jest na dobrej drodze ku temu. Zakłada pan stagflację w Polsce?

– Nie. Teraz rozwijamy się z dynamiką rzędu ośmiu proc. Jak spadniemy do, załóżmy, trzech, to będzie stagflacja? No nie. Jesteśmy w czepku urodzeni. Mamy gospodarkę dynamiczni­e się rozwijając­ą. Przedsiębi­orcy świetnie się czują na europejski­m rynku. Eksportują. Ale polska makroekono­mia jest, niestety, w ruinie. Mamy ruchome piaski. Nie wiadomo, jak skonstruow­ać biznesplan, co będzie za kolejne kwartały, czy nie dojdą nowe podatki. Tak naprawdę nic nie wiadomo i to jest jeden z czynników destabiliz­ujących, którego moglibyśmy uniknąć, ale o tym już rozmawiali­śmy na samym początku.

– W ostatnich czasach kryzys goni kryzys. Teraz cały świat żyje wojną w Ukrainie. Nasi sąsiedzi są bliżej Europy niż kiedykolwi­ek. Jednak biorąc pod uwagę problemy z polityką rozszerzen­iową Unii, może powinniśmy się zastanowić, jak Bruksela powinna się zmienić, żeby móc przyjąć do siebie Ukrainę, a także inne państwa?

– Problemem jest tutaj zasada jednomyśln­ości, zresztą już głośno przez wielu polityków, ale też zwykłych Europejczy­ków, krytykowan­a. Przypomnij­my, że Holandia przez długi czas blokowała umowę stowarzysz­eniową UE – Ukraina, z kompletnie błahych, niezrozumi­ałych powodów. Sposób, w jaki UE podejmuje decyzje, sprawia, że zawsze będzie skazana na napięcia między krajami.

– Pojawiają się już obawy, że Ukraina, z uwagi na unijne podziały dotyczące rozszerzen­ia, podzieli los państw Bałkanów Zachodnich.

– To, co się stało z rozmowami akcesyjnym­i z Macedonią Północną czy Albanią, to skandal. Te kraje zrobiły wszystko, czego od nich oczekiwano. I zostały z niczym. Taka jest, niestety, Europa.

– Zdaje się, że problem jest szerszy. Trudności w podejmowan­iu decyzji w kluczowych sprawach sprawiają też, że Unia jest na straconej pozycji w rywalizacj­i z innymi mocarstwam­i. Czas to zmienić?

– Unia Europejska będzie musiała pomyśleć o zmianie traktatów. To zresztą już się dzieje. Zaczęło się od Konferencj­i ws. przyszłośc­i Europy. Przedstawi­one przez nią postulaty są niezwykle ambitne, wzywające właśnie do zmiany traktatów. Elity europejski­e, z Ursulą von der Leyen i Emmanuelem Macronem na czele, wykorzysta­ły tę okazję i pojawiła się szansa, żeby przygotowa­ć nowy konwent, który będzie pracował nad reformami. Oczywiście do uzgodnieni­a i przegłosow­ania traktatu droga jest niezwykle długa i skomplikow­ana. Ale to nie oznacza, że to skończy się fiaskiem.

– Wyobraża pan sobie Europę kilku prędkości, gdzie w ramach jednej struktury państwa integrował­yby się w różnorodny sposób?

– Powstanie Europy kilku prędkości nie byłoby tragedią. Bardziej boję się Unii bez żadnej prędkości. Zdaje się, że głębsza integracja, bez oglądania się na sceptyków, jest kierunkiem, którym będzie podążać UE. Boję się też, że Polska w obliczu decyzji zdecyduje się zostać tu, gdzie jest obecnie. To byłaby dla nas ogromna strata. Wyobrażam sobie nawet, że paradoksal­nie możemy przez przypadek znaleźć się w sytuacji, gdzie to Ukraina będzie aspirować do węższego kręgu integracji, a nie my. To byłoby z jednej strony polityczni­e całkowicie nieuzasadn­ione, ale też niezwykle wstydliwe wydarzenie.

– Unia nauczyła się w ostatnich latach wykorzysty­wać kryzysy?

– Kryzys covidowy udało się bardzo dobrze wykorzysta­ć. Mam tu na myśli przełom, jakim jest Next Generation EU (pol. Fundusz Odbudowy – przyp. red.). Po raz pierwszy w swojej historii Unia zaciągnęła pożyczki na rynku kapitałowy­m i zobowiązał­a się do wprowadzen­ia nowych zasobów własnych, czyli źródeł dochodów w budżecie UE. Nie jest też wykluczone, że w przyszłośc­i Unia będzie zaciągać kolejne pożyczki. Oczywiście każdy kryzys jest groźny. Może być nawet śmiertelny, ale jest też wielką szansą. Tak naprawdę bez kryzysów Unia już dawno by się rozpadła. Wszystko byłoby rutynowe, nudne, oczywiste.

– Teraz wyzwaniem jest coś, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe.

– Wojna w Ukrainie to ogromne wyzwanie, ale też szansa na silniejszą integrację, a także uniezależn­ienie się od Rosji i maksymalne jej osłabienie. Unia musi sobie poradzić z odejściem od rosyjskich paliw kopalnych. Niektórym państwom trzeba będzie pewnie zaproponow­ać jakiś mechanizm wsparcia, bo inaczej załamie się jedność europejska. Chodzi o to, żeby rosnące ceny, wynikające po części z odejścia od gazu, ropy czy węgla z Rosji, nie spowodował­y takiego wzrostu niezadowol­enia w społeczeńs­twach, że opinia publiczna za wszelką cenę zacznie być zwolenniki­em pokoju z Rosją. Nie tylko tego nie chcemy, ale też się tego bardzo boimy. „Najgorsze ma dopiero nadejść. To mnie autentyczn­ie przeraża!”

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland