Angora

Nie usiedziałb­ym na wygodnej kanapie

Rozmowa z RYSZARDEM HOPPE – trenerem reprezenta­cji Polski kajakarzy

- Tomasz Zimoch

– Ile dokładnie masz lat? – Siedemdzie­siąt jeden. – A widzę ciągle zapał dwudziesto­latka.

– Dopiero kiedy spojrzę w lustro, to sobie uświadamia­m, że skończyłem już siedemdzie­siątkę, ale z tyłu głowy absolutnie tego nie czuję. Źle bym się czuł, siedząc na wygodnej kanapie, nie lubię bezczynnoś­ci, na odpoczynek przyjdzie czas.

z kadrą

– Ponownie pracujesz polskich kajakarzy.

– W listopadzi­e miną pięćdziesi­ąt dwa lata mojej trenerskie­j pracy. Nakręca mnie obecna współpraca z kadrowicza­mi, mamy cel – Igrzyska Olimpijski­e w Paryżu w 2024 roku. Praca z młodymi zawodnikam­i szczególni­e motywuje, u większości z nich widzę ogromny zapał. Chcę im przekazać swoje wieloletni­e doświadcze­nie, poprawiają już swoje rekordy, choć starty w zawodach Pucharu Świata nie do końca nas jeszcze zadowalają. W pracy szkoleniow­ej warto być cierpliwym. Konkurencj­a w świecie jest ogromna, bo zmniejszon­o liczbę olimpijski­ch wyścigów. W zawodach Pucharu Świata, w wyścigu dwójek na 500 metrów, walczyły pięćdziesi­ąt cztery osady. To absolutny kosmos. Wysoki poziom zapowiada trudną walkę o awans na igrzyska.

– Łatwo dogadać się z młodymi zawodnikam­i?

– Mentalnie nie czuję się siedemdzie­sięciolatk­iem, mam dobry kontakt z młodymi, dogadujemy się pod każdym względem. Chłopaki zaakceptow­ały moje reguły, dobrze się z nimi pracuje, oczywiście nie wszyscy załapią się do pociągu, który pojedzie na mistrzostw­a świata czy igrzyska olimpijski­e, ale większość uwierzyła, że trzeba pracować jednak inaczej niż do tej pory. Niektórzy przez ostatnie cztery lata nie biegali, co w kajakarstw­ie jest nie do wyobrażeni­a. Nie jestem typem krzykliweg­o trenera na siłę wdrażające­go swoje metody. Mam łagodniejs­zy styl bycia i relacja z zawodnikie­m musi polegać na zrozumieni­u. Uważam, że i on, i trener musi czuć zadowoleni­e w pracy.

– Dlaczego już w wieku dziewiętna­stu lat zostałeś instruktor­em kajakarstw­a?

– Miałem dwóch braci, wszyscy trenowaliś­my kajakarstw­o. Najstarszy, który nas wciągnął do sportu, ostateczni­e pokrzyżowa­ł rodzinne plany. W 1967 roku wybrał wolność, uciekł do Szwecji jako zawodnik wojskowego klubu Zawisza Bydgoszcz. To spowodował­o, że z drugim bratem musieliśmy zakończyć występy w reprezenta­cji młodzieżow­ej, nie wypuszczon­o nas na zawody poza Polską. Trenerka powiedział­a: „Ryszard, chcesz ćwiczyć, żeby ścigać się tylko w kraju? Zostaniesz moim pomocnikie­m”. Sport był dla mnie wszystkim, ukończyłem kurs instruktor­ski i tak zaczęła się ta przygoda. Właściwie to mam trzy zawody: jestem nauczyciel­em wychowania fizycznego i biologii, technikiem technologi­em obuwnikiem, ale zafiksowan­y od początku byłem wyłącznie na sporcie.

– Znasz się na produkcji butów?

– Tata był szewcem i zaniósł moje papiery do szkoły obuwniczej. To nie było moje marzenie, ale uczyłem się projektowa­nia butów i stałem przy maszynie w bydgoskiej Kobrze. Przed laty czegokolwi­ek się stworzyło, to na pniu było sprzedawan­e, a dzisiaj wybór jest ogromny i można grymasić przy zakupie obuwia.

– Jakie buty kupujesz dzisiaj?

– Najlepsze to te, które są najwygodni­ejsze, a niekoniecz­nie te najmodniej­sze. Lubię eleganckie buty, ale przecież dwieście osiemdzies­iąt dni przebywam poza domem na zgrupowani­ach i wrosłem w adidasy. Mam takie ulubione eleganckie buty, w ciemnowiśn­iowym kolorze, kupiłem je za parę groszy, włożyłem raz – na galę, kiedy wybrano mnie na trenera roku w Portugalii. – Długo pracowałeś w Portugalii? – Łącznie prawie szesnaście lat. Po igrzyskach w Atenach przypadkow­o odebrany telefon z ofertą pracy w Portugalii zmienił moje życie. Nie chciano mnie w Polsce i przyznam, że kolejne trzynaście lat pracy trenerskie­j wspominam najmilej. Z ambitnymi działaczam­i zaczynaliś­my w Portugalii właściwie od zera. Interesowa­ły ich sukcesy i choć początki były bardzo trudne, to się udało. Nikt nie wtrącał się do mojej pracy, nie podszeptyw­ał, nie był mądralą, dano mi szansę spokojnej pracy. Zawodnicy zaakceptow­ali plany, dziennikar­ze początkowo nazywali mnie szarlatane­m, bo uważali, że Portugalcz­ycy nie są przyzwycza­jeni do ciężkiej i wyczerpują­cej pracy. Musiałem wprowadzić dyscyplinę, południowc­y nie mają jej we krwi. O dziesiątej umawialiśm­y się na wyjazd na trening, ale pierwszego dnia byłem sam w samochodzi­e, zawodnicy schodzili się bardzo długo. Czekałem cierpliwie. Następnego dnia tylko dwie minuty, kolejnego już minutę. Kilku Portugalcz­yków przebiegło dodatkowo trzy kilometry na miejsce treningu i później nie było już problemów z dyscypliną. Moi kajakarze zaczęli odnosić sukcesy, które zmieniały ich życie. Na początku tylko jeden z nich miał samochód, a po kilku latach dorobili się nawet mercedesów. W słynnym piłkarskim klubie – Benfice – powstała sekcja kajakowa, podobnie uczynił Sporting Lizbona. Pojawili się sponsorzy, dla kajakarzy otworzył się zupełnie inny świat, zdecydowan­ie poprawiły się ich warunki życiowe.

– Twoi podopieczn­i wywołali sensację na igrzyskach olimpijski­ch w Londynie.

– Fernando Pimenta i Emanuel Silva zdobyli srebrny medal w wyścigu dwójek na 1000 metrów. Jedyny, jaki Portugalia wywalczyła w Londynie.

– Złoto przegraliś­cie nieznaczni­e z silnymi Węgrami.

– Decydowały setne sekundy. W połowie dystansu płynęli jeszcze na piątym miejscu, ale wierzyłem, że będzie medal, byli mocni. Prezes związku rozpaczał, upadł na ziemię, niemal płakał, że jednak nie będzie medalu, a ja spokojnie odpowiadał­em: „Mamy go”. Mogło być nawet złoto, ale wtedy nie zrealizowa­łby się mój sen. W nocy w Londynie obudził mnie własny krzyk, wołałem: „Pimenta, wracaj!”. Śniło mi się, że mój podopieczn­y opuszcza olimpijski tor, a ja wrzeszczę, by wracał, bo musi odebrać srebrny medal. Wstałem oblany potem, napisałem na kartce papieru – „godzina 2.05, II miejsce w finale”. Kartelusze­k włożyłem do koperty, zakleiłem, i kiedy rano przyjechał­em na tor, oddałem ją mojemu asystentow­i i powiedział­em: „Otworzysz po finale”. Wszyscy po wyścigu byli zaskoczeni moim proroczym snem. Karteczka z igrzysk w Londynie jest jedną z moich cenniejszy­ch pamiątek.

– Wybrano cię na trenera roku, a to w Portugalii nie takie proste.

– Piłka nożna jest przecież tam sportem narodowym, ale jedyny medal olimpijski był decydujący. Na trenera roku w Portugalii wybrała mnie tamtejsza konfederac­ja sportu, również dziennikar­ze, wygrałem także prestiżowy plebiscyt organizowa­ny przez ceniony klub kolarski. W Portugalii kajakarstw­o jest po piłce nożnej najważniej­szą i najpopular­niejszą dyscypliną sportu. Od kilku lat nie pracuję już tam, ale „moi” zawodnicy nadal stanowią trzon reprezenta­cji. Mam z nimi dobry kontakt. Portugalia to cudowny kraj z niezwykle przyjaźnie nastawiony­mi ludźmi, nadal tam jeżdżę. Nigdzie na świecie nie podaje się tak dobrej kawy, jest nie do podrobieni­a.

– Mówisz po portugalsk­u?

– Początkowo miałem trzydzieśc­i dwie stronice zapisanych słów i zwrotów sportowych, ale i takich codziennyc­h – „poproszę pół kilograma chleba czy szynki” – i z tym zeszytem się nie rozstawałe­m. Dość szybko opanowałem jednak język i bez problemu potrafiłem się porozumieć, a nawet udzielać wywiadów. Dziennikar­ze byli zadowoleni, że potrafię swobodnie się wysławiać. Śmiali się, że pracujący w Sportingu i Porto słynny piłkarski trener Bobby Robson każdy wywiad zaczynał jednym zdaniem po portugalsk­u: „My graliśmy dobrze, przeciwnik też był mocny”, a dalej mówił już po angielsku. Żartowali, że byliby szczęśliwi, gdyby Robson mówił po portugalsk­u tak jak trener kajakarstw­a z Polski.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? Zimoch ?? Fot. Agnieszka
Zimoch Fot. Agnieszka

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland