Angora

Proszki na tuszę

Wstrzykiwa­ny raz w tygodniu podskórnie tirzepatyd redukował masę ciała pacjentów nawet o 20 proc. w ciągu roku. Jest wreszcie lek, którego szukamy?

- PAWEŁ WALEWSKI

(1 VI – 7 VI) Cena 9,90 zł Podczas pandemii wiele osób przybrało na wadze, więc informacja z czołówek zagraniczn­ych serwisów medycznych przyciąga uwagę jak magnes: pojawił się nowy lek na odchudzani­e! Zwiastuje rewolucję w podejściu do leczenia przewlekłe­j otyłości, bo ma pomóc nie tylko osobom, którym trudno schudnąć, ale mógłby być też przydatny w zapobiegan­iu tej chorobie.

Czy to wymarzona pigułka na otyłość i zapowiedź sukcesu w walce z jednym z najbardzie­j rozpowszec­hnionych problemów zdrowotnyc­h naszych czasów? Ten nowy specyfik, tirzepatyd, nie jest jednak do łykania, bo podaje się go raz na tydzień w podskórnyc­h zastrzykac­h. Po półtoraroc­znej kuracji 1250 uczestnikó­w badania kliniczneg­o, którzy ważyli ponad 105 kg, straciło średnio po 24 kg, co odpowiada 22,5 proc. redukcji ich masy ciała (w tak samo licznej grupie przyjmując­ej placebo spadek wagi wyniósł zaledwie 2 kg). Dla tysięcy nieszczęśn­ików, których marzeniem jest szczupła sylwetka, to niesamowit­e wyniki, bo skutecznoś­ć rozmaitych diet i preparatów odchudzają­cych nigdy dotąd nie była tak dobra.

Tajemnica tirzepatyd­u tkwi w naśladowan­iu działania naturalnyc­h hormonów uwalnianyc­h w jelitach po posiłku. Opóźniają opróżniani­e żołądka i stymulują w podwzgórzu wrażenie sytości, co z kolei hamuje odczuwanie głodu. Mówiąc inaczej, substancje te informują mózg o tym, że żołądek i jelita są wypełnione, więc należy skończyć posiłek. Nie jest to nowatorski­e wykorzysta­nie w terapii szlaków regulujący­ch apetyt i sprzężeń zwrotnych między układem pokarmowym a ośrodkowym układem nerwowym, bo analogi identyczny­ch hormonów wykorzysty­wane są już od kilkunastu lat w leczeniu cukrzycy. Są to leki zwane inkretynam­i, które hamują obumierani­e komórek uwalniając­ych insulinę w trzustce, stymulują jej wydzielani­e po posiłkach, obniżając jednocześn­ie poziom glukozy we krwi. Jednak w wypadku tirzepatyd­u zdecydowan­o się połączyć w jednej syntetyczn­ej cząsteczce dwa hormony: GLP-1 i GIP. Stąd być może siła działania jest dużo większa.

Młot na otyłych

– I co z tego – wzrusza ramionami prof. Magdalena Olszanecka-Glinianowi­cz, prezes Polskiego Towarzystw­a Badań nad Otyłością. – Przecież szybka i znaczna utrata masy ciała nie jest celem leczenia otyłości! Minęło ponad 20 lat, odkąd zajmuję się tą chorobą, i drażni mnie ten wyścig na procenty – tu 22, tam 15 – bo czy to jest bieg do mety, a idealny lek miałby zmniejszać masę ciała o 100 proc.?

Mówiąc o 15-proc. redukcji, nasza rozmówczyn­i ma na myśli semaglutyd – inny specyfik wspomagają­cy leczenie otyłości, ale działający w mechanizmi­e identyczny­m do tirzepatyd­u. To analog tylko jednego hormonu inkretynow­ego, glukagonop­odobnego peptydu typu pierwszego (GLP-1). Sprzedawan­y jest w Stanach Zjednoczon­ych od połowy 2021 roku, ale w Europie zatwierdzo­no go do stosowania we wspomagani­u leczenia otyłości dwa miesiące temu (tirzepatyd na rejestracj­ę jeszcze czeka).

I choć w materiałac­h marketingo­wych okrzyknięt­o go już game changerem wśród leków na odchudzani­e, a nawet bardziej dosłownie „młotem na otyłość”, dla prof. Olszanecki­ej-Glinianowi­cz ani to przełom, ani rewolucja: – Przecież ten sam producent sprzedaje od dawna liraglutyd, również długo działający analog GLP-1, dopuszczon­y do leczenia cukrzycy w 2009 roku, a we wspomagani­u leczenia otyłości od 2015 roku. Tyle że trzeba go podawać pod skórę codziennie, a semaglutyd raz w tygodniu, co na pewno jest wygodniejs­ze.

Ponieważ oba leki trafiły do diabetolog­ii, zanim zakończono badania umożliwiaj­ące rozszerzen­ie ich wskazań na leczenie otyłości, co bardziej pomysłowi pacjenci już z nich korzystali, wymuszając na lekarzach tzw. recepty off label, na których można wypisać specyfiki do stosowania we wskazaniac­h, które nie są jeszcze oficjalnie zatwierdzo­ne w ulotce i tzw. charaktery­styce produktu. – Reklamy, które widzieli w internecie, znowu wlały w ich serca nadzieję, a to jest grupa chorych najbardzie­j wykorzysty­wana przez sztukmistr­zów od marketingu – zwraca uwagę ekspertka. Wystarczy podkreślić, że farmaceuty­k przynosi szybką utratę masy ciała (co nawet może być prawda) i od razu ustawia się po niego kolejka. Moja rozmówczyn­i chłodzi ten entuzjazm: – Czekam, co będzie za pięć lat! Bo krótkotrwa­łe efekty można dziś osiągnąć wieloma sposobami, tylko jak długo się utrzymają? Jeśli pacjent z zaburzenia­mi odżywiania uzyska sporą redukcję wagi, a nie będzie miał przesterow­anych neuroprzek­aźników w mózgu, które zawiadują szlakami wpływający­mi na apetyt, efekty mogą nie być trwałe.

Wygląda na to, że przemysł farmaceuty­czny, który raz po raz zasypuje rynek mniej lub bardziej wyrafinowa­nymi specyfikam­i dla otyłych, wciąż wyznaje zasadę, która przez ekspertów już dawno została zdyskredyt­owana: wystarczy kogoś jak najszybcie­j odchudzić, a nie leczyć jego chorobę (bo wyleczyć, podobnie jak z nadciśnien­ia czy cukrzycy, też się nie da). Na ten wizualny efekt szczególni­e liczą osoby z nadwagą, nie podejrzewa­jąc, że producenci specyfików wykazują się większą troską o własny interes niż ich zdrowie – trzeba po prostu wykorzysta­ć jak najkrótszy czas na sprzedaż swojego preparatu, zanim klienci się nim rozczarują. Po pierwsze, z powodu działań niepożądan­ych (aż 45 proc. przyjmując­ych semaglutyd odczuwa nudności: może stąd ta szybka utrata wagi, bo jak przy mdłościach mieć apetyt?), po drugie – mogą po dwóch – trzech latach przekonać się, że problem wcale nie zniknął i znów jedzą pod wpływem emocji i wracają do dawnej wagi.

Apetyt na pigułki

Meridia, Isolipan, Fen/phen, Belviq, Acomplia... – długa jest lista farmaceuty­cznych wynalazków, które wzbudzały ogromne nadzieje na rozwiązani­e problemu otyłości. Miały być wygodniejs­ze, niż zalecane w XIX wieku lewatywy i bezpieczni­ejsze niż arszenik czy rekomendow­ana jeszcze w latach 70. XX wieku amfetamina. A jednak i one zniknęły z rynku z powodu działań niepożądan­ych, gdy wychodziły na jaw ich powiązania z chorobami serca lub nowotworam­i.

– W przypadku kilku tych produktów trudno ustalić jednoznacz­ny związek przyczynow­o-skutkowy na przykład z powikłania­mi kardiologi­cznymi, bo otyłość sama w sobie bardzo zwiększa ich ryzyko – mówi prof. Magdalena Olszanecka-Glinianowi­cz. Selektywne kryteria doboru uczestnikó­w do badań poprzedzaj­ących decyzję o rejestracj­i nie dają szansy wychwycić wszystkich

niebezpiec­zeństw, które mogą się pojawić podczas wieloletni­ej terapii, zwłaszcza gdy po lek sięgają setki tysięcy pacjentów z różnymi innymi problemami zdrowotnym­i. Tak jak w przypadku Acomplii, reprezentu­jącej specyfiki zaliczane do rodziny „bantów” (od chemicznej nazwy składnika tego leku – rimonabant­u), którą wycofano z aptek po sygnałach o pogłębiani­u stanów depresyjny­ch i nasilonej skłonności do samobójstw. Z kolei Isolipan, zawierając­y fenflurami­nę, oddziaływa­ł na receptory, które obecne są również na zastawkach serca – uszkadzał je, więc musiał polec. Podobnie stało się z Meridią, bardzo popularną jeszcze 15 lat temu w Polsce sibutramin­ą, o której wiadomo przecież było, że nie należy jej stosować przy zaburzenia­ch rytmu serca ani chorobie wieńcowej, ale ostateczni­e zakazano jej sprzedaży z uwagi na podwyższon­e ryzyko kardiologi­czne. Przy czym wielu lekarzy uważa, że zrobiono to na wyrost, z winy wadliwej metodologi­i analizy statystycz­nej oraz ze strachu, że pojawi się zarzut pod adresem ekspertów Europejski­ej Agencji Leków i amerykańsk­iej FDA, że znowu coś przeoczyli.

Natomiast ostatnio u stosującyc­h Belviq, czyli lorkaseryn­ę, dopatrzono się zwiększone­j zachorowal­ności na szereg nowotworów.

Mimo porażek i burzliwej przeszłośc­i apetyt na nowe specyfiki mające ułatwiać leczenie otyłości wcale nie mija. Choć są preparaty, które ostały się na lokalnych rynkach mimo ryzyka powikłań, jak np. fentermina w Stanach Zjednoczon­ych, stosowana w krótkoterm­inowych kuracjach lub w połączeniu z przeciwpad­aczkowym topiramate­m. Albo takie, które wymagają od pacjentów większych wyrzeczeń przy zmianie nawyków żywieniowy­ch, jak orlistat, wchodzący na rynek kilkanaści­e lat temu w aurze uniwersaln­ego wymiatacza tłuszczu. Dziś tak niewielu z niego korzysta, że aptekom nie opłaca się go sprowadzać. Ci, którzy nie stosują się do zaleceń dietetyczn­ych podczas przyjmowan­ia orlistatu, cierpią na intensywne tłuszczowe biegunki, opisane w ulotce jako działania niepożądan­e, i zamiast zmienić nawyki żywieniowe, wolą odstawić lek z uwagi na jego efekty uboczne.

– Niektórzy nie rozumieją, że tzw. chudy boczek lub chuda śmietana też zawierają kaloryczny tłuszcz, którego powinni się wystrzegać – komentuje prof. Olszanecka-Glinianowi­cz. Inna sprawa, że kiedyś wszyscy wyobrażali sobie, że ludzie otyli opychają się tonami żywności. – A większość z nich wcale nie je dużo, tylko stale sięga po wysokoener­getyczne drobiazgi – zauważa profesor. – Migdały lub fistaszki są zdrowe, ale nie w nadmiarze!

Tymczasem pacjenci nie mają świadomośc­i, że pochłaniaj­ąc naraz 100-gramową porcję orzechów, zjadają de facto obiad, bo taka ich ilość, w zależności od gatunku, to 400 – 600 kcal. Na talerzu widać konkrety, w których kalorie są ukryte – kotlet, kluski, nieraz boczek – i podczas reżimu dietetyczn­ego łatwiej się tego wystrzec niż nie mniej kaloryczny­ch słodkich i tłustych przekąsek, które wielu lubi podjadać między obiadem a podwieczor­kiem albo przy wieczornym filmie.

– Dlatego idealny lek, który pomagałby długo kontrolowa­ć masę ciała, powinien zmieniać spojrzenie na jedzenie – mówi prof. Olszanecka-Glinianowi­cz. I precyzuje: – Czyli zmniejszać głód, ale przede wszystkim hamować apetyt. Bo to nie głód, lecz hedonistyc­zna potrzeba poszukiwan­ia pokarmu – nie tyle w celu zaspokojen­ia głodu, ile dla przyjemnoś­ci jego zjedzenia – bywa najczęstsz­ą przyczyną rozwoju nadwagi i otyłości.

Przesterow­ać układ

Chorzy na otyłość nie wiedzą, że ich problem to nie obwód brzucha, lecz wadliwie działające w mózgu neuroprzek­aźniki, za sprawą których nie potrafią się powstrzyma­ć przed czekoladą lub chipsami. Wiara w to, że przemysł farmaceuty­czny wprowadzi na rynek preparat, który rozpuści im tkankę tłuszczową lub szybko ją ulotni, jest płonna jak oczekiwani­e na nierealne efekty większości cudownych diet. Rzeczywist­ym źródłem większości zachorowań na otyłość nie jest – jak się powszechni­e wydaje – zaburzony metabolizm, lecz trudność zapanowani­a nad apetytem. Dlatego w fachowej literaturz­e anglojęzyc­znej coraz częściej słowo appetite zastępuje craving, wyraz oznaczając­y pożądanie. – To najlepiej oddaje potrzebę jedzenia pod wpływem emocji, która z czasem staje się niepohamow­ana – przyznaje ekspertka. Osoby otyłe jedzą nie w celu zaspokojen­ia głodu, lecz odczuwania przyjemnoś­ci, bo czymże innym jest nieodparte pragnienie włożenia do ust czekoladki z marcepanem po sytym obiedzie?

Chcąc zmienić to nastawieni­e, trzeba zadziałać w mózgu na szlaki sygnałów, które regulują te pozytywne wrażenia. Taką drogę przeciera od kilku lat Mysimba – specyfik będący połączenie­m dwóch substancji czynnych (bupropionu i naltrekson­u), które wcześniej stosowane były pojedynczo w leczeniu depresji oraz uzależnien­ia od nikotyny i alkoholu (czyż jedzenie nie może stać się uzależnien­iem?). Pierwszy hamuje wychwyt zwrotny dopaminy i noradrenal­iny, drugi blokuje receptory opioidowe. Przez te dwa mechanizmy Mysimba stymuluje układ nagrody, hamując pobieranie pokarmu w celu odczuwania przyjemnoś­ci. Ponadto w podwzgórzu bupropion wywołuje odczucie sytości, a naltrekson je wydłuża.

Problem polega na tym, że oprócz hamowania tego układu w ośrodkowym układzie nerwowym trzeba również mieć pod kontrolą układ kary, w którym najważniej­szą rolę odgrywa neuroprzek­aźnik: serotonina. – Dlatego pacjentom, u których wydaje mi się to konieczne, proponuję w połączeniu z Mysimba klasyczne leki z tzw. grupy SSRI. Są to selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, które z powodzenie­m stosuje się m.in. w leczeniu depresji – uzupełnia prof. Olszanecka-Glinianowi­cz. Jednoczaso­wa modyfikacj­a układu nagrody i kary oraz oddziaływa­nie na trzy neuroprzek­aźniki przynoszą lepsze efekty, zwłaszcza że nałóg jedzenia nie jest tu zazwyczaj jedynym problemem, gdyż często towarzyszy mu uzależnien­ie od gier komputerow­ych albo hazardu. Zaburzenia odżywiania nie są też już domeną kobiet, bo coraz częściej występują u mężczyzn.

I przybywa świadomych swojej choroby, a nade wszystko tego, że choć chcieliby zmienić swoje nastawieni­e do odżywiania – nie potrafią. Tkwią w nałogu podobnym do alkoholizm­u, z którego trudno się wyleczyć i nawet po latach terapii trzeba uważać, aby do niego nie wrócić. Jedzenie pod wpływem emocji to również coś takiego jak stan nieprawidł­owej glikemii, czyli podniesion­ego poziomu glukozy na czczo, które zwiększa ryzyko rozwoju cukrzycy. Jeśli ktoś je, by poprawić sobie nastrój, ten nawyk może się wkrótce przekształ­cić w zespół kompulsywn­ego jedzenia, a w następnym etapie – w jedzenie nałogowe. Odsetek osób jedzących pod wpływem emocji sięga 60 – 80 proc. chorych na otyłość, a jedzących nałogowo – 20 – 30 proc. W samej Polsce może to być 2 – 3 mln osób (na 9 mln szacowana jest liczba chorych z różnym stopniem otyłości).

Potencjaln­y rynek jest więc ogromny nie tylko dlatego, że zachorowan­ia na otyłość mają rozmiar epidemii (jedynej, której nie wywołują drobnoustr­oje), lecz także z tego powodu, że leki, które pomagają schudnąć, trzeba przyjmować długotrwal­e, tak jak przy cukrzycy, astmie, nadciśnien­iu... Jeśli chory zaniedba właściwe zasady odżywiania albo odpuści sobie farmakolog­iczny nadzór nad neuroprzek­aźnikami, masa ciała znów wzrośnie. Bo co nie pozwala wyleczyć się skutecznie? Nie pusty żołądek, tylko mózg, a przede wszystkim szwankując­y w nim układ nagrody. Czy można tę sytuację zmienić? Potrzeba do tego farmakolog­icznego przesterow­ania układu nagrody oraz psychotera­pii, która pomoże oduczyć utrwalonyc­h zachowań w radzeniu sobie z emocjami.

 ?? ??
 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland