Rozmowy nie było
Proces w sprawie śmierci dziennikarza „Angory” Bohdana Gadomskiego(2)
Świadek Oktawia D. mówi pewnie, stanowczo i bez najmniejszego zawahania. Jej zeznania przed łódzkim sądem trwają raczej krótko, ale z pewnością zostaną zapamiętane.
Kobieta przyjaźniła się ze zmarłym przez wiele lat. Opiekowała się nim jeszcze w styczniu i lutym 2020 roku, czyli krótko przed jego śmiercią. Redaktor zmarł 24 marca 2020 roku. Niestety, nie mogła się nim dłużej zajmować, bo w tym samym czasie zachorowała jej matka.
– Powiedział, że ma opiekę i mam zająć się mamą. Mówiąc o opiece, wskazał Renatę S. i Marię M. – tłumaczy przed sądem świadek.
Oktawia D. zna oskarżonych, ale jak mówi, dawno zerwała z nimi znajomość:
– Borys i Bohdan przyjaźnili się przez wiele lat, ale Bohdan zerwał tę znajomość. – Dlaczego? – pyta sąd. – Bohdan powiedział, że dla Borysa najważniejsze są pieniądze. Mniej więcej z tych samych powodów ja również zerwałam kontakty z oskarżonymi.
Małżeństwo Ł. pojawiło się kilka tygodni przed śmiercią Bohdana i nagle przejęli wszystko. Jestem pewna, że do śmierci Bohdana ktoś się przyczynił.
Andrzej Śmigielski, obrońca oskarżonych, zwykle zadaje mnóstwo pytań świadkom. W przypadku Oktawii D. ma tylko jedno:
– Jaki ma pani stosunek do oskarżonych?
– Uważam, że zamordowali Bohdana i zataili jego śmierć przed znajomymi!
*** Kilka tygodni temu przed łódzkim sądem okręgowym rozpoczął się proces Haliny i Borysa Ł. Mężczyznę oskarżono o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego następstwem była śmierć redaktora Gadomskiego. Po zmianie przepisów Kodeksu karnego na podstawie artykułu 156 oskarżonemu grozi nawet dożywotnie pozbawienie wolności. Halinie K.-Ł. postawiono zarzut narażenia pokrzywdzonego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jej grozi do pięciu lat pozbawienia wolności.
Sekcja zwłok i szczegółowe badania biegłych dowiodły, że do zgonu
Bohdana Gadomskiego doszło w wyniku głębokiej hipoglikemii, która powstała na skutek niewłaściwego dawkowania insuliny. Po szczegółowych badaniach i śledztwie ustalono, że Borys Ł. podał dziennikarzowi kilkudziesięciokrotnie zawyżoną dawkę insuliny.
Oskarżony nie zaprzecza, że rzeczywiście podawał insulinę w sposób nieprawidłowy. Utrzymuje jednak, że jej dawka była prawidłowa:
– To sam Bohdan pokazał nam, jak zrobić zastrzyk bez pena. Takim długopisem popychał tłok w tej ampułce. Długo testowałem, jak to zrobić, i dlatego tej insuliny tak mało zostało.
*** Oskarżeni twierdzą, że przejęli opiekę nad redaktorem Gadomskim na jego prośbę. Utrzymują, iż dziennikarz skarżył się na swoje poprzednie opiekunki, a nawet oskarżał je o kradzież pieniędzy. Jedną z tych opiekunek była świadek Maria M. Kobieta znała się z Bohdanem Gadomskim przeszło 40 lat.
– Wśród znajomych byłam uznawana za jego nieformalną siostrę – zeznawała w trakcie śledztwa.
Maria M. nie ma wykształcenia medycznego, dlatego gdy redaktor poprosił ją o pomoc, próbowała go przekonać do poszukiwań specjalistów: – Bohdan do stycznia 2020 roku był sprawny. Praktycznie nie potrzebował pomocy. Gdy w styczniu wrócił po raz kolejny ze szpitala, nie radził sobie fizycznie. Dopiero wtedy dostał insulinę na cukrzycę oprócz tabletek. Sam zadzwonił do wcześniejszej opiekunki Renaty S. Poznał nas ze sobą. I jakoś tak się zgrałyśmy.
Kobiety podzieliły się obowiązkami. Za stronę medyczną i podawanie leków odpowiadała Renata S. Za zakupy, rachunki i finanse – Maria M. Gadomski miał jej dawać kartę bankomatową, kiedy potrzebne były pieniądze i jak twierdzi świadek, zawsze skrupulatnie ją rozliczał.
– Czy mówił, że go pani okradała? – dopytuje sędzia Tomasz Krawczyk.
– Nigdy! – świadkowi trudno ukryć, że jest poruszona tym pytaniem. – Nigdy nic mi takiego nie powiedział.
Pod koniec lutego dziennikarz ponownie znalazł się w szpitalu, po tym jak pogotowie wezwały jego opiekunki. Ponoć Gadomski twierdził, że ta hospitalizacja była niepotrzebna.
– Dlaczego trafił do szpitala? – pyta sąd.
– To był chyba jakiś atak. Porozrzucał książki, płyty. Był bardzo pobudzony. Potem płakał...
Ani Maria M., ani Renata S., która będzie zeznawać zaraz po niej, nie chcą zbyt dużo mówić o tamtym zajściu. – Widok był straszny... Maria M., jak zapewnia, odwiedzała swojego przyjaciela w szpitalu codziennie: – Czasem brakowało czasu, ale chociaż na 10 minut zaglądałam każdego dnia.
Podczas jednej z takich wizyt spotkała na korytarzu Borysa Ł. Niedługo po tym zadzwonił do niej.
– Zrobił mi awanturę, że muszę mu oddać klucze do mieszkania, w którym był też jego pies. Uznałyśmy z Renatą, że nie możemy mu oddać kluczy tak na słowo. Przecież w mieszkaniu było wiele wartościowych rzeczy. Poszłam do szpitala.
– Rozmawiała pani z Bohdanem Gadomskim?
– Rozmowy nie było. Płakałam, płakałam o psa, którym się opiekowałam. Bohdan mówił, że jak wyjdzie ze szpitala, to kupi mi nowego – świadek ponownie wydaje się poruszona. Widać, że te wspomnienia są dla niej bolesne. Zeznań nie ułatwiają jej też oskarżeni siedzący zaledwie kilka metrów od niej. Niemal bez przerwy komentują słowa kobiety. Często też słychać z ich strony śmiech.