Akademia Pana K.
Jest w tym paradoksie coś kabaretowego, a gdy spojrzeć głębiej – nawet rewolucyjnego. I to w sensie bolszewickim. Jak wiemy, głównym wrogiem Prawa i Sprawiedliwości, a w rzeczywistości obsesją Jarosława Kaczyńskiego, są elity. Nauki, mediów, sądownictwa, kultury, sportu, medycyny, biznesu. Są elementem wrogim nie przez swą jakość, ale fakt, że istnieją. Żeby to zmienić, prezes PiS kolejny raz zarządził: Precz ze starymi elitami! Formujemy nowe! Nasze! Własne!
Dziarska melodia pisowskiego zrywu przypomina ton pamiętanych przez starsze pokolenie Polaków masowych pieśni czasów stalinizmu, gdy jedyna wiodąca partia formowała własne elity, tępiąc zastane, z zasady wraże. Pamiętamy z filmów, prasy i książek, jak z dnia na dzień elitami stawały się Józki, Cześki, Franki i Staśki, nobilitowani po krótkich kursach zawodu. Ze skutkiem pamiętanym już także przez młodsze pokolenie Polaków. Dziś sięga do tego modelu rządząca partia, zapominając, że tylko za pierwszym razem historia jest faktem, bo za drugim staje się farsą.
Na brak własnych elit intelektualnych Kaczyński użala się od lat, bo jest faktem, że ich brak doskwiera mu boleśnie, czego nie może ukryć ani temu zaprzeczyć. Pod szyldem nowych elit finansowych można umieścić Morawieckiego, Obajtka czy Biereckiego, lokując ich na tłustych posadach lub ułatwiając działalność gospodarczą. Ale czy można uznać za elitę intelektualną europosła Jurgiela? Baśkę Nowak z krakowskiego kuratorium albo genetycznego nieuka Suskiego? Nie da rady! Można z nich stworzyć egzekutywę, nigdy elitę. Powstał więc pomysł wart niegdysiejszego Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu, który nawet z gliny lepił intelektualne rubiny wczesnego PRL-u. Zrodziła się idea Akademii Prawa i Sprawiedliwości.
Kaczyński, nie mogąc pozyskać dla partii nowych ludzi: myślących, krytycznych, kreatywnych, uznał, że musi heblować, co ma. Napisał do swoich obszernym listem, choć można było wysłać esemes i od razu miałby trzy setki oddanych akademików. Planowana od września Akademia PiS będzie oksfordem dla parlamentarzystów, którzy „raz albo dwa w miesiącu stawią się w siedzibie partii”, by uczyć się genezy i historii PiS, a gdy nie przysną, dowiedzą czegoś na temat prawa, ustroju czy „reguł niezbędnych do osiągnięcia naszych celów”. Ambitne to nie jest, ale Kaczyński ma nadzieję, że nikt mu nigdy nie zarzuci, że tę sferę zaniedbał. Tym bardziej że ten i ów pamięta jeszcze elitarne debaty lucieńskie Lecha Kaczyńskiego, podczas których spotykali się i wymieniali poglądy mądrzy ludzie o różnych odcieniach politycznych... Historycy, prawnicy, filozofowie, socjologowie. Lucień miał zatem jakość, natomiast pomysł prezydenckiego brata budzi zasadny niepokój. Bo kto będzie wykładał w Akademii PiS? Ekonomię i bankowość – gaduła Glapa, najlepszy z najlepszych prezesów NBP? Biznesu bez skrupułów nauczy towarzyszy Sasin, co kopertom się nie kłaniał? Prawa człowieka – gościnnie wyłoży abp Jędraszewski? Ustrój państwa – Przyłębska? Zasady demokracji – Witek z Terleckim? Edukację wyjaśni Czarnek, a posługiwanie się siekierą Brudziński? Zaiste podziwiam też Kaczyńskiego, że tak zgrabnie a bezlitośnie obszedł Rydzyka, który też ma przecież Akademię i z chęcią wyszkoliłby nową partyjną elitę. Fakt, za większe pieniądze...
Podziwiam ludzi wielkiej wiary, bo taką trzeba mieć, by uwierzyć, że od zamaszystego mieszania herbata staje się słodsza. Pomijam kwestię, kto za „akademię” pana K. zapłaci, bo wiadomo, że państwo, ale dręczącym pozostaje pytanie, kto po roku opuści tę wieczorówkę PiS? Kim mentalnie będzie przedstawiciel nowej elity? Możemy założyć, że efekt jakościowy po partyjnym przeszkoleniu będzie porównywalny z osiągnięciami edukacyjnymi technika Maliniaka z „Czterdziestolatka”, dumnego, że będąc słuchaczem telewizyjnej politechniki, ani razu nie usnął.
Pomysł własnej Akademii, umysłowe natręctwo Kaczyńskiego, eksponuje jego rozległy uraz wynikający ze świadomości poziomu partyjnych kadr. Już kiedyś zapowiadał poseł Terlecki, że istnieje pilna potrzeba wychowania „swojego”, pisowskiego Polaka, „swojego” wyborcy. Zapewne akademie mają być na to remedium. W Zamościu erygowano właśnie Akademię Zamojską, bez żenady odwołując się do chlubnej, renesansowej tradycji. Na jej czele postawiono Czarnkowego giermka, znanego z apelu o „ugruntowywanie dziewcząt do cnót niewieścich”. Ma kształcić elity „gotowe chronić, rozwijać i umacniać kulturowe i cywilizacyjne dziedzictwo Polski”. Akademia Zamojska wypełni tę misję, kształcąc logistyków transportu, organizatorów turystyki, budowniczych maszyn i pielęgniarki.
PiS-owskie akademie polityczne poprawiały już samopoczucie partii w Sosnowcu i Mielcu, ale ambicje Kaczyńskiego sięgają wyżej. Forsuje na przykład stworzenie Akademii Kopernikańskiej, strukturę już skrytykowaną przez środowisko naukowe i opozycję, acz dającą PiS-owi wymarzoną kontrolę w sferze prawdziwych akademii. Czyż nie jest to heliocentryczny rozmach?
Akademia Pana K. cieszy się już utrwaloną tradycją w popkulturze, choć nie każdy Jarek to Kimono Franek...